3. Aethalin cz.4
Podążyli dalej przez pachnący wieczorem, deszczem i jesienią ogród. Liście brzóz jako jedne z pierwszych opadały z gałęzi. Jabłonie, obdarzone w tym roku niebyt wieloma owocami, posadzona w zakamarkach jarzębina, czeremcha oraz czarny bez wabiły tajemniczymi cieniami i woniami. Świat zaczynał stroić się przed zimowym snem.
Stanęli w końcu przed wejściem do kompleksu biblioteki. Nad sklepionym portalem zwieszały się gałęzie dwóch gruszy, które w tym roku prawie nie zawiązały owoców. Dni ich kwitnienia przypadły na falę wiosennych deszczy.
Iwan popchnął ciężkie drzwi, żeby Esteriel mogła wejść. Potem wspięli się po schodach, rozświetlonych pochodniami, minęli przejście do biblioteki i pracowni uczonych, a później stanęli przed wejściem, z którego pulsował złoty blask.
W sali kominkowej rozlegały się śmiechy. Bzionek siedział właśnie obok trzaskającego ognia i opowiadał o tym, jak dowiedział się o zabiciu południcy.
– Pastuszyna po powrocie narobił takiego hałasu, że usłyszałby go nawet pijany upiór. Co tu dużo mówić, to, że Mak go usłyszał, już było osiągnięciem. Niedosłyszy, odkąd młodsza siostra chłopaka postanowiła zamknąć krasnoludka pod kociołkiem i zaczęła walić w niego chochlą. Matka potem spuściła jej lanie, ale słuchu biedakowi nie naprawiła, a mnie żal było go odsuwać od służby, zwłaszcza, że jeszcze nie doszedł do siebie, odkąd jego dawni domownicy się wyprowadzili.
– A który to pastuszyna? – spytał łowca, wchodząc do środka – Bo spotkaliśmy dwóch.
– A jeden nie był przypadkiem bardziej wygadany?
– Oj, tak. Gęba mu się nie zamykała. Do tego zupełnie go nie znam. Ten drugi był chyba wnukiem starego Niemoja, pokiereszowanego przez południcę, a tamtego widziałem pierwszy raz.
– Bo to nowy. Przybył z południa gdzieś na wiosnę. W lecie przyszła kolejna rodzina.
Iwan przeszedł między zgromadzonymi, żeby przywitać się z Miranem. Młody kapłan, ubrany w podróżną, szarobrązową pelerynę, siedział na drugim końcu sali.
– Witaj, Miranie. Wybacz, byłem w Pustkach, ale nie zdążyłem zajść do świątyni – powiedział, podając mu rękę – Widziałem ich. To znaczy dwóch synów tych, którzy przybyli latem. Pewnie są z włości Nadmira.
– Skąd wiedziałeś? – spytał kapłan.
– Bo ich spotkałem, gdy słuchali wędrownego dziada. Mówił o tym, co tu się działo siedem lat temu, więc wciągnąłem ich w rozmowę. Podejrzanie omijali niektóre tematy, chociaż i tak powiedzieli ciut za wiele. Pewnie po moim odjeździe młodszy dostał burę, bo raczej nie na odwrót, ale cóż, to starszy zaczął gadać o smoku. A ja pamiętam dokładnie, skąd ten gad nadleciał.
– Cóż, jeśli pochodzi się z ziem największego szaleńca w okolicy, lepiej się do tego nie przyznawać... ale jeden szalony pan nie jest naszym największym problemem – stwierdził Sambor, potężny, ciemnowłosy mężczyzna o ostrym spojrzeniu, dowódca czterech pozostałych na Airelinie strażników i najbliższy przyjaciel Iwana.
Fotele i krzesła ułożono w nierównym półkolu wokół zdobionego kominka, tak, aby każdy mógł widzieć pozostałych. Pośrodku, na niewielkim stoliku, stały kubki z ziołową herbatą z dodatkiem suszonej jarzębiny. Musieli skończyć jej zapasy, żeby zrobić miejsce na tegoroczne zbiory. Łowca zabrał jedno z naczyń, a potem rozsiadł się na rzeźbionym krześle między Isiriel i Gnieratem. Zielarka już przestała patrzeć na niego z ukosa. Po południu przesiedział jakiś czas przy Nienachu, pojąc go małymi porcjami wody i ziołowych naparów. Okazało się, że kasza, zabrana z kuchni, nie była przeznaczona dla niego. Chłopak został zmuszony do przestrzegania ścisłej diety i musiał zadowolić się owsianką oraz chudą zupą.
– Oczywiście. Lepszy uczciwy wariat niż normalny chytrus – stwierdził Gnierat.
– Szaleństwo nie pozbawia zdolności do oszukiwania, chyba, że bardzo głębokie – doprecyzował Sambor, głaszcząc długą do mostka, czarną brodę – Nadmir akurat już chyba doszedł do tego stanu. Natomiast Małogost dalej sprawia problemy.
– Dowiedzieliśmy się, że przejął niedawno władzę nad Kamiennym Brodem – poinformowała Esteriel – Właściwie już od dawna wszystkim kierował, podczas gdy ojciec leżał złożony chorobą. Nawet jego ludzie nie mówili już ,,pan kazał" tylko ,,dziedzic kazał".
– Pozostali dalej na swoich miejscach? – spytał Gnierat.
– Tak – odparł Evarion – Ścibor na Białym Moście, Falibog w Lipach, Bytomir w Bukowym Jarze...
Iwan siedział spokojnie. Już dawno nauczył się nie reagować na to imię, ale niektórzy tu zebrani wiedzieli, ile dla niego znaczy. Ten jeden raz, gdy nóż się zatrzymał. Ten raz, gdy coś w nim się złamało. Początek i koniec...
Stary kopista wymieniał dalej imiona panów grodów. Niektórzy pozostawali obojętni, inni jawnie popierali Małogosta, który od dawna przejawiał chęci do zjednoczenia słabszych sąsiadów pod swoimi rządami. Jeszcze inni stali za Mojmirem, więc też za ich sprawą.
– Nie traktujmy ich wierności jako czegoś pewnego – powiedziała Esteriel – Wielu od dawna nie widzieliśmy. Ludzie łamią się z wiekiem jak stare drzewa. Proponowałabym znów ich wypróbować.
– Wiesz, ile by to zajęło? – powiedział Sambor – Są rozsiani po całym Samirthan.
– Jedni zdradzą, zyskamy innych. Przecież nie tylko najwięksi są naszą siłą. Nie możemy spać, gdy świat wokół się zmienia. Inaczej obudzimy się z następcą pozbawionym poparcia i będziemy przez kolejne lata ukrywać go, żeby dożył koronacji, która bez posłuszeństwa ludzi będzie tylko pustą uroczystością. Strażnicy Krainy Zórz nie kłamią, ale nie oczekują też od nas lenistwa i biernego czekania, aż przepowiednia sama się spełni.
– Zgodzę się z Esteriel – powiedział Miran – Małogost i tak będzie rósł w siłę. Wiecie, czym zwodzi ludzi: zjednoczę kraj, będziemy bezpieczni, usprawnimy handel i tak dalej. Cel, jakby nie patrzeć, szlachetny. Znacie go jednak. Dąży do celu po trupach. Gdyby władza równa królewskiej dostała się w jego ręce, lepiej nie myśleć, jakim potworem mógłby się stać.
Znów przez chwilę panowała cisza. Iwan wdychał aromatyczną parę, unoszącą się znad kubka. Oprócz zapachu owoców jarzębiny, wyczuwał woń kwiatów lipy, nieco macierzanki, wrotyczu i pospolitej pokrzywy. Dzieła Isiriel każdego roku smakowały inaczej. Wszystko zależało od pogody, czasu zbiorów i jej własnej fantazji.
– Wiadomo może coś nowego w sprawie królewien? – spytał po chwili.
– Gdy znajdziemy pewny ślad, damy ci znać – odparł Evarion – Na razie nie mamy nic, czym możemy się z tobą podzielić.
– W przeciwieństwie do panów. Już trzy uratowali z rąk czarownic – stwierdził sarkastycznie łowca.
– Mnie zastanawia jedna kwestia – odezwał się Gnierat – Dlaczego zawsze ,,odnajdują" tę młodszą?
– To proste – powiedziała Esteriel ze swoim kpiącym uśmieszkiem – Wiedzą, że nie możemy jej spytać o żadne szczegóły, bo jako dwulatka niczego by nie zapamiętała. Do tego starszą uważają za martwą.
– Szkoda, że te zwłoki dziewczynki w strumieniu zostały znalezione przed ludzi Wilczana – stwierdził Iwan – Mielibyście pewność... Dobrze, o królewnach nie wiemy niczego nowego. A książę Falibor? Esteriel?
– Jak duch, Iwanie. Chodziły ostatnio słuchy o tajemniczym, zamożnym wojowniku, który zamieszkał w Wiliath, zajmując miejsce lokalnego pana, przez co wywołał pewne zamieszanie, ale nasi elfowie stwierdzili, że to nie on.
– W przeciwieństwie do niektórych potrafił wybyć się dumy – stwierdził Sambor – Trzeba uważać, żeby nie ukrywał się wśród zwykłych ludzi.
– Dlatego trzeba będzie znów rozpuścić szpiegów – stwierdziła półelfka – Może ukrywa się w jednym z grodów w Wiliath lub Rimvaeth. Wątpię, żeby cichcem wrócił do Samirthan.
– Prawo teraz mu tego nie broni, prawda? – spytał Gnierat.
– Nie broni, jeśli przyjąć, że nie ma następcy – odparł Evarion – Dużo zależy od jego interpretacji.
Gdy umrze ostatni potomek pana, który skazał złoczyńcę na wygnanie, może on powrócić bez ułaskawienia – tak mówił Kodeks Samirthan, spisany przez kopistów za czasów pradziada ostatniego króla. Zresztą, tego prawa trzymano się i bez kodeksu. Wielu je przeklinało, jeśli z ostrzem lub grotem w piersi jeszcze byli w stanie coś powiedzieć.
– Dobrze, została nam jeszcze jedna kandydatka – stwierdził starszy łowca – Żona Wilczana.
– Nic nowego. Od czasu porwania przez Małogosta nie ma po niej śladu – powiedział Wis, który swego czasu skrzętnie zbierał doniesienia z północy – Wiesz, że w międzyczasie przez jego ziemie przetoczył się najazd ludzi z gór, głód i zgraja zbrojnych, szukająca wszystkich, którzy nie podobali się dziedzicowi. Tysiąc okazji, by umrzeć. Trzeba było zatrzymać dziewczynę na zamku.
Evarion westchnął.
– Wtedy też nie pożyłaby za długo.
– Powinna trzymać się z dala od Małogosta i uciekać w okoliczne lasy – stwierdziła Isiriel, dla której puszcza była jak dom – Nie zasłużyła na to, żeby dzielić los królów i wcale nie jest to wyraz pogardy.
– W skrócie, zrobiła coś głupiego i od tej pory nie mamy o niej wieści – podsumował łowca, bezmyślnie kręcąc resztką ziół w swoim kubku.
– Dobrze, a jak wyglądają sprawy wśród Nieśmiertelnych? – spytał Gnierat.
– Wszyscy Nieśmiertelni będą przy nas, gdy rozpoznają w tym rękę Krainy Zórz – powiedziała Isiriel – Wiły mojej matki są nam wierne. Dziewonie też. To wiecie.
– Leśni elfowie także, tego chyba nie muszę nikomu mówić – dodała Esteriel – Elfowie Ivirathe stoją na straży północnych krain i nie patrzą na południe. Nie ma sensu się nimi interesować. Białe Góry też są zimne, jak zawsze. Rillaen zapewne poprze tego, kto siądzie na tronie, gdy już będzie po wszystkim.
– A drzewice z Brzezin? Dalej unikają opowiedzenia się po którejś ze stron?
– Na razie czekają. Wiesz, że mają swój świat. Do tego obawiają się oszustwa któregoś z panów – stwierdziła Isiriel.
Ciekawe. Ja swego czasu myślałem podobnie.
Iwan na początku uważał całą sprawę za kolejną polityczną intrygę, ale wkrótce wykluczył możliwość oszustwa. To, co stało się w obozowiskach... Znał obozowego ciurę, który mu o nich opowiadał, od dziecka i widział w jego oczach prawdziwe przerażenie. Wiedział, że to musiało być coś nadnaturalnego. Do tego samo zainteresowanie wysłanników Nawii i ich wysiłki, zmierzające do unicestwienia załogi Airelinu, utwierdziły go w przekonaniu, że to nie tylko ludzka gra.
– Czyli z Nieśmiertelnych powinniśmy obawiać się już tylko Żmija i jego bandy – stwierdził.
– On nie zawsze taki był... – szepnęła Isiriel – On, jego poplecznicy, kochanki... byli jednymi z nas.
Wszyscy na chwilę zamilkli. Tylko ogień trzaskał na kominku, zalewając komnatę światłem.
– Mistrzu... – odezwał się po chwili Gnierat, przerywając kłopotliwą ciszę.
– Co?
– Miałeś się chyba pochwalić naszym znaleziskiem.
– A, prawie zapomniałem – powiedział łowca, przeszukując podręczną sakiewkę – Znaleźliśmy to w leżu południcy. Jesteście w stanie to odczytać?
Położył na stole cienkie zwitki. Miran i Evarion uważnie się im przyjrzeli.
– Pismo z Martwych Krain – stwierdził stary kopista – Znamy je z przykrej konieczności.
Każdy wziął w dłoń po jednym kawałku i zaczął czytać. Iwan cały czas patrzył na ich twarze. Zauważył, jak pojawia się na nich wyraz zaskoczenia.
– To jakiś kod – odezwał się w końcu Miran – Pismo jest możliwe do odczytania, ale widzę tu bezsensowne ciągi liter.
– Nie dziwię się – powiedział Iwan – Może dostała poufne informacje.
– Albo listę ofiar – mruknął Gnierat.
Kapłan uniósł zwitek do góry, jakby szukał dodatkowych wskazówek w strukturze pergaminu.
– To trzy słowa w rzędzie, przedzielone kropkami. Połączone informacje.
– Hmm... Spis okolicznych osad i czarownic, u których może szukać schronienia? To byłoby aż zbyt piękne źródło informacji.
– Nie gdybaj, bo zobaczysz to, co chcesz zobaczyć – skarcił ucznia Iwan – Evarionie, jeśli mogę, zostawię to u was. Byłbym bardzo wdzięczny za pomoc, gdyby komuś udało się to odczytać.
– Nie patrz na mnie – odezwała się Esteriel – Elfowie brzydzą się takimi sztuczkami.
Gnierat uśmiechnął się pod nosem.
– Elfowie może tak, ale Żmij ma to w wielkim poważaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top