"Ważna chwila"
Siedziałam tak chwilę z Tordem w ciszy. Nic się nie działo. Tylko ja i on. Sami. W hotelu. Nikogo kto by nam przeszkadzał. Paul i Pat gdzieś wyszli, nie ma ich, więc nie wparują tu z dupy. Patrzył się na mnie. Czułam jego wzrok na moim ciele... Nagle przerwał tą ciszę.
-[T/I], chodź-poderwał mnie z kanapy, i pociągnął do drzwi. Wyszliśmy z pokoju, a potem z hotelu. Było ciepło i przyjemnie. Wieczór... Nie pada, wszędzie gra muzyka. Cudnie. Chłopak nadal trzymał mnie za rękę i ciągnął przed siebie, ale nie tak mocno, jak przedtem. Był delikatniejszy... Nie wiem dlaczego, ale wcześniej nie czułam się przy nim tak bezpiecznie, jak od chwili, gdy wtsąpiłam do wojska... Nie czułam do niego prawdziwej miłości, może nie tak mocnej jak teraz... Teraz wiem, że jest tym jedynym... Szliśmy tak przez jakiś czas przed siebie, wzdłuż Tybru, kiedy nagle Tord się zatrzymał. Przez chwilę stał niepewnie, ale ja już wiedziałam dlaczego. Przed nami płynęła maleńka łódeczka... Jak one się nazywały? Nah, nie pamiętam. Podpłynęła w naszą stronę. Na jej tyle stał chłopak, mniej więcej w wieku rogacza, może trochę starszy. Na nasz widok się wyszczerzył, i wskazał ręką na dwa siedziska w łódce. Tord wziął mnie na ręce, i wszedł. Usiedliśmy, a chłopak począł wiosłować; wolno i spokojnie. Było bardzo romantycznie... Świecił księżyc razem z gwiazdami, które odbijały się w wodzie, tańcząc poprzez fale. Co chwilę wiatr delikatnie dmuchał, przez co zrobiło się trochę chłodniej. Rogacz to zauważył i zdjął swój płaszcz, by mnie nim okryć. Zarumieniłam się na ten gest... Karmelowłosy przybliżył swoją twarz do mojej, i lekko pocałował w usta... Pływaliśmy tak z dobrą godzinę. W końcu wysiedliśmy, a szarooki zapłacił naszemu "kapitanowi" łódeczki. Poszliśmy dalej, tym razem trzymając się za ręce jak na parę przystało. Kręciliśmy się tak po Rzymie, aż zastała nas 00:00... Rogacz poprowadził mnie pod Koloseum, gdzie były małe grupki ludzi, gdzieniegdzie ktoś grał na gitarze jakieś romantyczne piosenki. Tord udał się pod samo Koloseum. Było tam z 30 osób. Na schodach siedział mężczyzna i grał "Take me to church". Nadawało to bardzo romantyczny nastrój. W jednej chwili Tord ukląkł przede mną i wyciągnął małe pudełeczko. Otworzył je, a w środku znajdował się piękny pierścionek zaręczynowy z czerwonym kamieniem na środku. Jego oczy lśniły. Ludzie wokoło ucichli i przyglądali się nam z zainteresowaniem. Co jakiś czas można było usłyszeć ciche komentarze, ale ja nie skupiałam się na nich. Liczyło się to, co działo się właśnie teraz, przede mną...
-Moja gwiazdeczko, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz ze mną do końca naszych dni? CZY BĘDZIESZ MOJĄ ŻONĄ [Z/I]?-powiedział rogacz. Zarumieniłam się.
-Tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top