1.4. pokoj mangi
- Jest coś? - zapytałem z nadzieją czując, jak moja krew buzuje i gna po moich żyłach w zastraszającym tempie.
- Nie. Podaj kolejną - powiedział opierając się o ścianę. Podałem mu kolejną. Moje dłonie się trzęsły, bo to ode mnie zależało ile ich będzie musiał użyć. Czas mijał nieubłaganie a Kookie powoli zamykał oczy i bełkotał coś pod nosem. Bałem się o niego tak strasznie jednak trzymałem się zasad. Popatrzyłem na strzykawkę, którą dopiero sobie wyjął.
"3546"
- Tak, kurwa tak! - wrzasnąłem i ułożyłem chłopaka na ziemi, po czym pobiegłem do sejfu. Wstukałem szybko numerki co chwilę patrząc na zegarek nad drzwiami. 40 sekund... Drzwi otworzyły się szybko a ja bez wahania wyjąłem z niego klucz i bokserki. Pobiegłem do drzwi i otworzyłem je następnie biorąc Kooka na ręce i zanosząc do pokoju obok zanim zostaliśmy zamknięci w tym pierwszym. Drzwi trzasnęły głośno i zdawało mi się, że huk odizolował nas od tamtego pomieszczenia. Rozległ się dobrze znany nam dźwięk, więc znów zaczęliśmy szukać kolejnego monitora. Ujrzałem jakąś kobietę, która wpatrywała się w telewizor przed sobą. Była umieszczona na jakiejś machinie, która krępowała jej wszystkie cztery kończyny. Stanąłem za nią a na ekranie pojawił się obraz jakiejś dziwnej lalki.
- Witaj Kim So Li. Trafiłaś tu, bo nie szanowałaś swojego życia, tak samo jak twoi towarzysze. Zawsze błagałaś o te trucizny a teraz musisz błagać, aby oni cię uratowali. Życie lub śmierć, Kim So Li, twój wybór - mówił ten głos a dziewczyna zaczęła piszczeć.
- Błagam, błagam, pomocy! - piszczała a jakiś licznik zaświecił się na czerwono, po czym zaczął tykać. Ten wkurwiający dźwięk wkręcał mi się w mózg.
- Spokojnie Soli, pomożemy ci, tylko wiesz coś o kodzie? - zapytałem obserwując maszynę.
- Ja tak! Tak! On mówił coś wcześniej o mandze, ten głos! On mówił, abym kierowała się mangami! - płakała. Zacząłem się rozglądać.
- Tu nie ma żadnych mang, Kim So Li! Myśl szybko! - wrzasnąłem patrząc na nią a kułeczka maszyny zaczęły się obracać ciągnąc jej ręce i nogi tak, że niedługo mogło ją rozerwać.
- Ja... Ja często chowałam prochy w pralce, tu są pralki! - krzyknęła patrząc na ścianę za mną. Szybko się odwróciłem a kobieta znów wrzasnęła czując jak maszyna ponownie sie rusza.
- Już... Już spokojnie, idę tam - powiedziałem i popatrzyłem na ostrza znajdujące się wewnątrz...- Kurwa! - wydarłem się wsuwając tam dłoń, a po chwili usłyszałem jak Kook za mną zwymiotował. Chciałem go przytulić, ale nie mogłem, musiałem wyjąć coś z tej pralki. Wyczułem jakiś papier, wyjąłem go i popatrzyłem. - Jakaś kartka z mangi... Czekaj to... 19 strona. - Popatrzyłem na nią zagubiony i położyłem ją na górze pralki, po czym poszedłem do kolejnej po prawej i znów wsadziłem tam rękę raniąc się o szkła i przeklinając czując, jak tworzą mi się nowe rany. – 22 - powiedziałem odkładając ją i poszedłem do dwóch ostatnich, które były po lewej. 14 i 23 . Wszystkie strony leżały na pralkach. Patrzyłem na nie starając się skupić. Jest tylko 6 miejsc na liczby a ja mam ich aż 8. Które liczby są złe. – Kurwa, kuuuurwa, które są złe?! - darłem się tak samo jak rozrywana kobieta za mną. Każda sekunda się liczyła a ja nie umiałem nic wymyślić, przez co zacząłem szarpać moje włosy. Popatrzyłem na Kooka a ale on tylko podał mi swoje bokserki... Zdziwiony wziąłem je do reki i zacząłem oglądać. Były zapisane następująco: 45121522 = 555552522. Nie rozumiałem tego. Patrzyłem na moje i starałem się pojąć.
- Mam! - wrzasnąłem i oddałem mu bokserki. Patrzyłem na kartki 23 14 19 22 to... To będzie 33 4 9 22! Podszedłem do maszyny, na której była piszcząca i co chwilę przeklinająca kobieta. Wpisałem numer, ale nie zadziałało. - Nie działa! Kim So Li! Mów do mnie! Czemu nie działa?! - wydarłem się.
- Manga! - wrzasnęła a ja zrozumiałem... Na odwrót, czyli wynik to będzie 22 9 4 33. Zacząłem wpisywać kod, jednak nagle wszędzie rozlała się krew a jej wrzaski ustały. Popatrzyłem przerażony przed siebie... Ona... Jej żebra były na wierzchu a po drugiej stronie część jej kręgosłupa. Krew lała się wszędzie a jej flaki leżały na moich bosych stopach. Przerażony cofnąłem się od niej i zacząłem kaszleć czując jakbym zaraz miał wszystko zwrócić. Popatrzyłem na już ubranego Kooka. Siedział on obok kałuży rzygów.
- Kochanie żyjesz? - zapytałem powoli go podnosząc. - Te... strzykawki... ja... chyba... - Zakrył usta i odsunął się ode mnie znów wymiotując. - Rozumiem kochanie, ale musimy iść dalej, bo za chwilę zamkną się te drzwi, musimy przeżyć a potem wezmę cię do szpitala - powiedziałem zdejmując koszulkę i zawinąłem ją sobie na krwawiącej ręce. Wziąłem Kooka ze sobą i wyszliśmy przez na szczęście otwarte drzwi.
-----------------------------------
Jak sie wam podoba?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top