koncert
- przyjęli mnie do zespołu! - wykrzyczał uradowany brunet wyciągając ręce w górę.
- Naprawdę?! Larry, to wspaniale! - Sal przytulił swojego najlepszego przyjaciela. Naprawdę się cieszył, wiedział jak ważne to dla niego było, już od kilku miesięcy nadawał tylko o tej kapeli i jak bardzo chciałby w niej być.
- właśnie! Już jutro wyjeżdżam! - chłopak niemal piszczał ze szczęścia natomiast Sally nagle zdębiał.
- wyjeżdżasz?... Jak to, gdzie? - spojrzał na niego marszcząc brwi.
- ah... No tak... Stary... Będziemy jeździć po różnych miastach... Nie będę mógł tu zostać...
I nagle wszystko pękło. Cały czas tej na pierwszy rzut oka wesołej nowiny, prysł. Wszystko zostało zaburzone.
- co?... Jak to?... Na jak długo?...
- cóż... Stary, myślę że nie zobaczymy się z pewnością przez kilka następnych miesięcy...
W umyśle niebieskookiego zaczął robić się coraz większy bałagan. Nic nie rozumiał. Jego oczy zrobiły się szklane (a właściwie to jedno się zrobiło, bo drugie nie musiało XDDD) Jak to? Larry miał go zostawić? Na kilka miesięcy?... Przecież... Zawsze byli razem, jak on sobie poradzi bez niego? Z kim co weekend będzie wychodził do parku by kończyć przy jeziorze chlapiąc się nawzajem nawet jeżeli był środek zimy? Kto będzie straszył Travisa gdy ten będzie dokuczać Sally'emu? Z kim będzie słuchał każdego nowego albumu Sanity Fall? I świetnie się przy tym bawił?... Z kim będzie spędzał wszystkie święta, dawał sobie prezenty? Do kogo będzie mógł się tak mocno przytulić i wystarczy sam ten gest by ta osoba wiedziała wszystko co się dzieje?...
Mocniej przytulił się do wyższego, ściskając w rękach jego koszulkę. Dlaczego dopiero teraz mu o tym mówi? Dlaczego dopiero teraz dowiedział się że na następny dzień straci wszystko co tak cholernie kochał i czego bał się stracić przez te kilka lat? Dlaczego Larry zadecydował o tym tak łatwo, tak po prostu, od razu, bez żadnego zapytania Sala co o tym myśli? Czuł złość. Ale zdecydowanie przeważał nad nią smutek. Chciał się po prostu rozpłakać i płakać tak do momentu kiedy straci przyjaciela, a później położyć się spać i już nigdy nie obudzić. Ale starał się wszystkie emocje trzymać w środku. Nie chciał zawieść przyjaciela. Wiedział jak bardzo on się cieszy na ten wyjazd.
- Sally... Ale... Wiesz, będziemy mogli do siebie pisać... Rozmawiać na kamerkach... Będziesz zmogła oglądać nagrania z moich koncertów!... - starał się go pocieszyć ale nieskutecznie. Niebieskowłosy siedział tak cicho przez następne kilka minut a w końcu po upłynięciu ich, odsunął się od niego i spojrzał mu w oczy. Te jego błyszczały nieprzyjemnie na niebiesko. I nie był to znak szczęścia. Był to znak że są mokre i ogromnie bliskie płaczu.
- obiecaj że o mnie nie zapomnisz...
- obiecuję! Stary, nigdy bym o tobie nie zapomniał! - szybko odpowiedział niby oburzony Larry.
******
Obiecał. I obietnicy dotrzymał zaledwie przez miesiąc po ich rozstaniu. Doskonale pamiętał gdy odprowadzał go na przystanek by patrzeć później jak cała jego miłość odjeżdża. Cały świat się załamuje. I zupełnie nic nie mógł z tym zrobić. Obok niego stali Ash, Todd i jego chłopak, oraz Chug. Wszyscy byli smutni. Dziewczyna nawet płakała a rudowłosy starał się ukryć łzy w swetrze Neila który mocno go przytulał. Ale nikt nie czuł tego samego co Sal. Nikt nie rozumiał, nikt nie słyszał dźwięku łamanego serca który w głowie chłopaka dudnił coraz głośniej z każdą sekunda i nawet na chwilę nie chciał przestać. Później wrócił do domu. By nie wychodzić z niego przez następny tydzień a jedyne co robić to spać lub pisać z jego miłością w każdym jego wolnym momencie których było zdecydowanie zbyt mało by uzupełnić tą rozgrywającą pustkę w sercu Fishera.
Dzisiaj mijały 2 lata odkąd zupełnie stracili kontakt. Larry przestał się odzywać, z początku pisał, przepraszał że ma tak mało czasu. Ale w końcu zniknął zupełnie. I żadne błagania Sally'ego czy wiadomości które wysyłał, a nawet modlitwy które wymawiał każdego wieczoru mimo że nie należał do osób wierzących, nie były w stanie tego zmienić.
Teraz był jeden z lipcowych wieczorów. Było już dość ciemno a na skórze chłopaka który miał na sobie jedynie podkoszulek na krótki rękaw, pojawiły się dreszcze zimna. Siedział na ziemi, przy jeziorku. TYM jeziorku. Obserwował tafle wody i wzorki które się na niej tworzyły gdy tylko coś jej dotknęło, zaciągając się dymem papierosowym. Zdecydowanie się uzależnił. Mniej więcej w momencie w którym mijały 3 miesiące z jego złamanym sercem, mimo że już wcześniej okazyjnie palił. Głównie zachęcany przez tego chłopaka za którym tak okropnie tęsknił. Teraz już potrafił wypalić paczkę dziennie. Czasami gdy dzień był mocniej stresujący, nawet więcej. Przyjaciele którzy jeszcze do jakiegoś czasu z nim byli, próbowali go odciągnąć od nałogu. Ale po czasie i oni zniknęli. A Sal został zupełnie sam. Więc zaczął prowadzić się twierdzeniem że z rakiem warującym na jego płuca, przynajmniej nie będzie taki samotny.
Słyszał blisko siebie świerszczenie świerszczy których w tej okolicy było zadziwiająco dużo. Ale również słyszał głośną muzykę dochodząca z parku który był osadzony dość daleko, co oznaczało że koncert musiał być bardzo głośny. Wiedział czyj to koncert. Doskonale wiedział. I mimo tego jak bardzo sprzeczne było to z jego głosem który od tych 2 lat tak usilnie tęskni za Larrym i chce go zobaczyć, nie poszedł tam. Bał się kompromitacji. Bał się że nie rozpozna chłopaka którego znał na wylot przez dużą część ich życia. Bał się że to on nie zostanie przez niego rozpoznany. Bał się że się popłacze i nie będzie mógł przestać a ludzi dookoła będą patrzyli na niego jak na idiotę. Bał się że nawet jeżeli uda mu się porozmawiać z chłopakiem, okaże się że on celowo zniknął. I że wcale nie chce do niego wracać.
Było jednak zupełnie inaczej. Od samego wejścia na scenę, Larry rozglądał się za niebieską czupryną lub dobrze znaną mu protezą. Jednak nikogo choć minimalnie podobnego, nie zauważył. Członkowie zespołu z którymi zdążył się mocno zaprzyjaźnić, szybko zauważyli że coś go dręczy i w pewnym momencie podczas przerwy nawet próbowali z niego wycisnąć co dokładnie się stało. Nic takiego im się jednak nie udało. A brunet do końca wieczoru był cholernie smutny i załamany mimo że na scenie udawał świetnie. Najbardziej dobijała go myśl że to wszystko stało się na jego własne życzenie. Że to on to wszystko zepsuł. To on wyjechał. To on nie miał czasu dla swojego najlepszego przyjaciela. To on zawiódł. I to on nigdy nie zasługiwał na przyjaźń z kimś tak wspaniałym.
*****
Nadszedł kolejny dzień. Kolejny wieczór. I kolejny koncert tego samego zespołu. Jednak tym razem od samego początku coś było inaczej. Gdy tylko Larry wszedł na scenę, czuł że coś się dzisiaj wydarzy. Minęło kilka piosenek, kończyli przedostatnią przed przerwą dla fanów gdzie mieli z nimi chwilę porozmawiać, kiedy kotem oka mignęła mu niebieską fryzura. Jego oczy się rozszerzyły a z szoku zapomniał tekstu który akurat śpiewał oraz chwytów, które miał grać na gitarze. Zerwał się niemal jak poparzony. Zrzucił z siebie gitarę podając ją chłopakowi najbliżej niego, należącemu do zespołu i krzycząc pospiesznie
- przerwa nadchodzi szybciej! Dacie sobie radę chwilę beze mnie, prawda? - i nawet nie dając komukolwiek odpowiedzieć, wybiegł ze sceny pędząc w kierunku w którym widział niebieskie kosmyki włosów. Ludzie patrzyli zdezorientowani po sobie nie mając pojęcia co się właśnie stało. A Larry nawet przez chwilę nie pomyślał jak głupie jest to co robi. Przecież nie jedyny Sal ma niebieskie włosy, co jeżeli to nie on? Co jeżeli go nie znajdzie? Zostawił cały zespół i nagle zniknął podczas własnego koncertu. Ale nie obchodziło go to. Nie w tym momencie.
Rozglądał się cały czas biegnąc. Często tracił chłopaka z oczu ale po chwili zauważał dwa kucyki w których kierunku od razu gnał. Jednak niestety w pewnym momencie go zgubił. Nie widział go już nigdzie. Pomachał głową dookoła siebie i ze zdziwieniem stwierdził że on zna tą okolicę. Nie miał pojęcia skąd. Nie było go tu w końcu aż 2 lata, praktycznie nie miał pojęcia gdzie jest, tyle rzeczy się tu pozmieniało. A jednak to miejsce wydawało mu się tak okropnie znajome.
Nogi same zaczęły kierować go w pewną stronę a on zdezorientowany tylko przyglądał się wszystkim bliskim obiektów. Aż w końcu znów go zauważył. Wszędzie rozpoznał by te urocze kucyki. Siedział obok jeziorka, tyłem do niego, a zza jego twarzy wydobywał się dym. Podszedł delikatnie ale chłopak widocznie go usłyszał bo natychmiast spojrzał w jego stronę. Miał osuniętą delikatnie protezę a w prawej ręce zapalonego papierosa. Nie widział jego oczu ale po samych ustach mógł stwierdzić że są w tak samo wielkim szoku widząc jak bardzo się zmienili przez ten czas. Jednak ta cisza zaczęła ich w końcu dobijać.
- Sally?... - odezwał się pierwszy, niemal zapominając jak wymawia się jakiekolwiek litery.
- Larry... - chłopak naciągnął maskę na twarzy, poprawiając ją by na pewno była prosto, i zgasił peta zamaczając go w wodzie po czym zgniatając w ręce. Nie chciał wyrzucić go na ziemię, obok był kosz. Ale nie czuł że to odpowiedni moment by jakkolwiek się ruszać czy tym bardziej wstawać.
Wyższy podszedł do niego i po chwili w ciszy usiadł obok. Patrzył nieznacznie ma wodę która im obu zaczęła się w tym momencie wydawać cholernie ciekawa.
- tęskniłem... - tym razem pierwszy odezwał się Fisher - przestałeś się odzywać... Złamałeś obietnice Larry... Obiecałeś mi że nigdy o mnie nie zapomnisz... Zachowałeś się jak śmieć i skończony dupek... - znów przez chwilę siedzieli w ciszy.
- wiem Sal... - znów mijały kolejne minuty podczas których żaden z nich się nie odzywał. Jednak w pewnym momencie Johnson poczuł się ramieniu pewien ciężar. Nawet nie patrząc na niego, wiedział że to drugi chłopak oparł się głową o jego rękę. Uśmiechnął się leciutko na ten ruch i objął go, masując delikatnie jego plecy.
- wiesz że złamałeś mk serce? - zapytał w końcu niebieskooki. Drugi westchnął ciężko.
- ogólnie czy w sensie miłosnym?... - zapytał cicho choć doskonale wiedział o co mu chodzi.
- miłosnym - powiedział bez chwili zawahania. Po prostu obojętnie. I ta obojętność brzmiała jeszcze bardziej dobijająco.
- domyśliłem się... Po pewnym czasie... - nadal obaj patrzyli na wodę. Zdawali sobie sprawę że patrzenie sobie w oczy mogłoby być zbyt uciążliwe i ani jeden nie dałby rady.
- nie masz teraz koncertu? - Sal sprawdził godzinę na telefonie po następnych kilku niezręczny minutach. Larry uśmiechnął się.
- uciekłem stamtąd jak skończony debil gdy cię zobaczyłem - zaśmiał się cicho jednak wstał powoli. Wiedział że powinien tam wrócić, to było niegrzeczne z jego strony zostawić fanów i przyjaciół z zespołu na tak długo. Spojrzał na chłopaka który nie ruszył się z miejsca - pójdziesz... Ze mną?... - zapytał niepewnie. Czekał chwilę na odpowiedź.
- nie, zostanę tu dopóki nie skończysz - wyciągnął kolejnego papierosa i zapalniczkę. Brunet uśmiechnął się
- wiesz że to niezdrowe? - poczochrał go po głowie.
- ta, coś słyszałem - niższy nie bardzo się tym przejął i odpalił papierosa. I już nic więcej nie powiedzieli. Ciemnooki wrócił na swój koncert.
*********
Słowa: 1758
To najdłuższy shot w moim życiu *-*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top