Rozdział 17: Weź mnie przutul, weź mnie czochraj!
Nie wiem gdzie jestem. Kompletnie nie wiem. Stoję w jakimś pomieszczeniu, który troszkę przypomina salon. Nie wygląda jednak jak salon w domu Angel, Albusa czy też ten u mnie w moim azylu. Wygląda inaczej.
Spojrzałam na siebie i dostrzegłam że znów jestem w piżamie, a na moich nogach są kapcie.
Co jest grane?
Spojrzałam przed siebie i o mało nie padłam na zawał. Chodź chwile temu byłam sama w pomieszczeniu czego jestem pewna to tym razem naprzeciwko mnie stanął Merlin. Staruszek złapał mnie za rękę, a ja poczułam iż moje oczy patrzą jak przez mgłę.
Widziałam wiele różnych scen i słyszałam wiele słów. Z początku nie było w tym nic dziwnego... do czasu...
-Co ty tu robisz, Baltazarze?- niespodziewanie usłyszałam głos osoby, której najmniej bym w tym momencie spodziewała.
Widziałam Baltazara, który trzymał za rękę piękną blond włosą kobietę o zielonych oczach. Niby nic nie byłoby dziwnego w tym, gdyby nie to iż kobieta była kopią mojej prawnej opiekunki - Ciotki Evy.
Reinkarnacja?
- Musiałem Cię zobaczyć, Evelyne.- szepnął cicho profesor zupełnie tak jakbym widziała dwójkę nastolatków ukrywających się przed rodzicami.
- Baltazarze dobrze wiesz że nie możemy. Twój ojciec już o nas wie, a jeśli Cię tutaj zobaczy będziesz mieć jeszcze więcej problemów.- szepnęła cicho Evelyne rozglądając się tak jakby zaraz miał ktoś niepożądany przyjść i ich przyłapać.
- Nie dbam o to. - powiedział cicho mężczyzna i było to ostatnie co słyszałam.
Znów przed moimi oczami zaczęły ukazywać się różne sceny aż wzrok zatrzymał się przy wzgórzu na którym znajdowało się drzewo podobne do naszego "kochanego" morderczego drzewa przy Hogwarcie.
Widziałam uciekającą córkę Merlina - Annelise, którą goniła piękna rudowłosa kobieta.
Oho, chyba załapałam się na walkę.
Nie minęła nawet chwila, a różdżki poszły w dłoń. Znaczy się różdżka, ponieważ tylko rudowłosa wyciągnęła broń zaś ku mojemu zaskoczeniu Annelise poslugiwała się magią bez swojej różdżki i bez wypowiadywania jakich kolwiek słów.
To było niesamowite.
Annelise broniła się przed atakami kobiety aż ta nie wyciągnęła noża i nie rzuciła nim w córkę Merlina. Ann zamachnęła ręką i nóż poleciał na rudowłosa i rozciął jej policzek. Nieznajoma syknęła dotykając rany, a kiedy odsunęła od niej dłoń mnie wmurowało w ziemię.
To Catarina.... ma ranę w miejscu gdzie ja mam blizne...
Po raz kolejny przelatują mi przed oczyma różne sceny aż do momentu w którym znajduje się wielkiej komnacie wypełnionej książkami i innymi rzeczami.
Rozglądam się dookoła i mój wzrok napotyka na lustro przez które nie widzę siebie tylko potężnego staruszka, który w oczach wielu mugoli byłby zwykłym nie groźnym staruszkiem.
Merlin....
Jestem w ciele Merlina...
Widzę jego oczami...
Chwilę później zauważyłam iż przede mną stoi rudowłosa z blizną. Ubrana w poszarpaną suknie, na której znajdowała się krew.
- Myślałeś że uciekniesz przed tym spotkaniem, Merlinie?- powiedziała chłodno czarownica trzymając w dłoni swoją rozdżkę.
- Nawet tego nie próbowałem, Catarino. - powiedział spokojnie starzec unosząc ręce do góry zupełnie tak jakby staruszek się poddał na starcie.
- Crucio!- Catarina rzuciła zaklęcie, a ja poczułam ogromny ból.
- Dlaczego się nie bronisz, Merlinie?-zapytała patrząc na mnie z obrzydzeniem.
Próbowałam się podnieść, ale nie miałam na to siły.
Zamknęłam oczy modląc się by sen czy też wizja Merlina skończyła się w tym momencie.
Kolejne zaklęcie wypowiedziane przez czarownice sprawiło iż czułam się jakbym opuszczała ciało Merlina jako duch.
Czyżbym umarła we śnie?
- - - - -
Gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam rozglądać się po pokoju.
Odetchnęłam z ulgą widząc śpiące współlokatorki domu węża, które są zupełnie nieświadome tego że się obudziłam.
To dobrze to znaczy że nie krzyczalam przez sen...
Powoli wstałam z łóżka i opuściłam dormitorium dziewczyn. Nie pewnie rozglądając się wokół siebie podążałam do dormitorium chłopców. Na szczęście nikogo nie napotkałam po drodze i bezszelestnie dostałam się do dormitorium płci męskiej.
Po cichu podeszłam do łóżka w którym myślałam ze zastam śpiącego ślizgona. Zdziwiłam się troszkę widząc go jednak w piżamie i rozczochranych włosach siedzącego na klęczkach.
- Scorpius? - zapytałam cicho, a chłopak spojrzał w moim kierunku.
- Scarlett? Czemu nie śpisz?- zapytał chłopak kiedy ja powoli zamknęłam za sobą drzwi.
- Ja... Ja miałam zły sen i...
Tylko tyle zdążyłam powiedzieć. Malfoy wziął mnie za rękę i pociągnął do siebie.
Położyłam się wraz z nim na lozku. Blondyn urocxo objął mnie ramieniem i przysunął do siebie jak najbliżej.
Spojrzałam w jego szare oczy. Nie wiem co widział, ale poczułam jak delikatnie dotyka mojego policzka.
Przyjemne dreszcze przeszły moje ciało, a ja nie mam bladego pojęcia dlaczego.
Potem to się stało. Scorpius zmniejszył odległość jaka nas dzieliła i złączył nasze usta w pocałunku...
~ • ~ • ~
Kolejny rozdział i coś go zniszczylam.
Przepraszam jak coś ale szkoła wzywa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top