ℍ𝕖𝕛, 𝕛𝕖𝕤𝕥𝕖𝕞 𝕄𝕒𝕕𝕚𝕤𝕠𝕟. 𝔸 𝕥𝕪?

Gdy wróciłem do domu i padłem na łóżko, które wydawało mi się dziwnie wygodniejsze niż zazwyczaj, po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie.

Kim jesteś, Madison?

Jesteś zwykłą amerykańską dziewczyną?

Chociaż nie, nie nazwałbym ciebie zwykłą. Nic w tobie nie jest takie jak u innych. No, może oprócz organów wewnętrznych. I innych rzeczy które charakteryzują gatunek ludzki.

A może zaginioną księżniczką?

A może... jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni?

Wydawałaś się być prawdziwa. Czułem, że jesteś, ale, szczerze mówiąc, to wcale bym się nie zdziwił gdybym ciebie sobie wymyślił.

Wszystko w tobie było idealne, jak z pięknego snu.

Twoje włosy były lśniące i gładkie. Cera nieskazitelna. Oczy żywe, pełne energii. Twój uśmiech na pewno niejedną osobę powalił na kolana. W skrócie, wyglądałaś jak uosobienie raju.

A ja?

Ja stałem na środku chodnika gapiąc się na ciebie jak idiota w swojej starej szarej bluzie, przetartych dżinsach i z lekko przetłuszczonymi włosami, które nie widziały fryzjera od lat. W porównaniu do ciebie, wcale nie wyróżniałem się z tłumu.

A jednak na mnie spojrzałaś.

Kiedy moje oczy napotkały twoje przepiękne zielone tęczówki moje serce zaczęło bić jeszcze mocniej niż kiedy ciebie zobaczyłem. Bałem się, że zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej, chociaż wiedziałem, że to nie możliwe.

Po raz kolejny myślałem, że to sen. Że zaraz się obudzę i przywitają mnie irytujące krzyki matki, która najchętniej by mnie wyrzuciła z domu oraz zapach wiecznie palonych papierosów ojca.

Tak bardzo tego nie chciałem.

Podeszłaś do mnie. Staliśmy razem na środku chodnika ignorując zirytowane głosy przechodzących obok nas ludzi. Musiałem wyglądać jak debil. Na pewno wyglądałem jak debil. Jak zawsze.

 – Hej – uśmiechnęłaś się jeszcze piękniej niż wcześniej, jeżeli jest to w ogóle możliwe – Jestem Madison. A ty? – zapytałaś podając mi rękę.

Bardzo delikatną rękę. Aż bałem się mocniej ją ścisnąć.

 – T..Travis – wyjąkałem – Madison... Bardzo ładne imię.

Podrapałem się nerwowo po karku. To była jedna z bardziej żałosnych rzeczy, które kiedykolwiek powiedziałem. Myślałem, że zaraz spalę się ze wstydu.

Twoje policzki zarumieniły się, a ty na chwilę spojrzałaś na swoje buty. Mimowolnie też zwróciłem na nie wzrok. Były to ciemnozielone kozaki.

 – Dziękuję – odrzekłaś po chwili wcale nie niezręcznej ciszy – Nigdy wcześniej ciebie tu nie widziałam. Jesteś tutaj nowy?

Wtedy kompletnie nie wiedziałem co mam ci powiedzieć. Niby powinienem powiedzieć prawdę. Ale ona była okropnie żałosna. Co byś sobie o mnie pomyślała, kiedy powiedziałbym, że całe dnie siedzę przed komputerem grając w gry, a teraz ojciec wysłał mnie po kolejną paczkę papierosów pod groźbą odcięcia internetu? Pewnie że jestem wariatem z patologicznej rodziny, którym, prawdę mówiąc, jestem. Lub kimś jeszcze gorszym. W każdym razie, nie chciałabyś więcej już ze mną rozmawiać.

 – Nieee – odpowiedziałem lekko odwracając od ciebie wzrok – mieszkam w innej części miasta, więc rzadko tutaj bywam.

Mój wzrok co chwilę zmieniał swoje położenie. Moje oczy raz były zwrócone na ciebie a raz patrzyły gdziekolwiek indziej. 

Nie rozumiałem sam siebie.

Chciałbym na ciebie patrzeć cały czas, a jednak kiedy napotykałem twój wzrok byłem zbyt onieśmielony by tak zostać. Czułem, jakbyś wypalała dziurę w moim ciele oraz duszy, jeśli taka istnieje.

Zerknęłaś na swój zegarek. Wiedziałem, że pewnie będziemy musieli za niedługo zakończyć nasze krótkie spotkanie.

– Dziwnie dobrze mi się z tobą rozmawiało jak na kilka zdań, ale muszę już znikać. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Pa, Travis!

Uśmiech nie opuszczał twojej twarzy.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć poczułem jak twoje ręce oplatają mnie, a ty zbliżasz się do mnie tak blisko jak jeszcze nigdy nikt nie był. To było bardzo przyjemne. Od razu odwzajemnilem ten gest. To chyba się nazywa przytulanie. Nie wiem. Nikt mnie nigdy jeszcze nie przytulił. No chyba, że jak byłem bardzo mały, ale tego nie pamiętam. Aż do teraz. Po paru sekundach, które dla mnie mogły by być dłuższe, oderwałaś się ode mnie i szybko mnie minęłaś. Odwróciłem się, żeby jeszcze nacieszyć się twoim widokiem.

Chwilę jeszcze tak stałem będąc wpół w świecie marzeń a wpół w rzeczywistości, ale ten stan nie trwał długo. Został przerwany głośnym dzwonkiem telefonu. Widząc, że to ojciec natychmiast odebrałem. Nie chciałem narazić się na zamknięcie w piwnicy. Znowu. Po wysłuchaniu jego krzyków włożyłem sluchawki do uszu i puściłem muzykę. Poszłem do sklepu by kupić mu to co chciał. Jednak cały czas zajmowałaś moje myśli.

Więc, zapytam po raz kolejny.

Kim jesteś, Madison?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top