Rozdział Pierwszy
Miałam wrażenie że dni w szpitalu po mojej ostatniej wizycie strasznie zaczęły się dłużyć. Wydawałoby się nawet że nie minął tydzień, a wieczność. Co prawda czas w miarę szybko płynął kiedy Alexander bądź Melanie przybywali do mnie do sali w „gościach", ale nawet oni koniec końców zostawali wyproszeni przez lekarzy bądź pielęgniarki. Jeszcze nie dawno przychodziła do mnie Lucy pomimo zakazu dr. Berkley, jednak i ją poskromiła Margaret po jednej z jej schadzek do mojego działu.
Dzisiaj jednak udało nam się w końcu usłyszeć słowo o wyjściu. Upragniona ucieczka z tych cholernych czterech ścian była moim marzeniem. Przynajmniej na chwilę obecną.
— Gotowa na opuszczenie tego Specjalnego Zakładu Karno Opiekuńczego Łączącego Analfabetów?— zapytała się Lucienne siadając na fotelu obok mojego łóżka, na co ja zmarszczyłam brwi. — No co?
—Wiesz że opisałaś skrót szkoły?
— I to i to jest okropne, pełne zakazów, złego jedzenia oraz mądrzących się ludzi. — podsumowała piętnastolatka. — I oby dwie te placówki zabierają chęci życiowe.
Parsknęłam rozbawiona kręcąc głową, po czym chwyciłam torbę z ubraniami. Wyszłyśmy z sali szpitalnej w, której spędziłam ostatnie dni, po czym udałyśmy się w kierunku recepcji gdzie ciocia Margaret miała odebrać wypisy.
Docierając do wyznaczonego miejsca nie myliłam się. Stała tam rozmawiając z doktor Barkley ubrana w ołówkową czarną spódnicę kończącą się w okolicy kolan i w koszuli z ciemnej czerwieni. Jej włosy były spięte w schludnego koka, a na nogach lśniły jej ulubione czarne buty z wysokim obcasem.
Kiedy tylko odeszła od niej lekarka podeszłyśmy do niej w miarę szybkim tempem. Czułam się jakbym uciekała z więzienia o zaostrzonym rygorze, a nawiązanie kontaktu z moją już byłą lekarką miało przypieczętować mój wyrok na długie lata.
— Mam nadzieję że nie wrócimy tutaj szybko, dziewczyny — zaczęła Margaret poprawiając torebkę z czarnej skóry, kiedy tylko do niej podeszłyśmy. — Jakoś nie widzę zbytnio dużej przyjemności w tym miejscu. Zwłaszcza że za niedługo twoje święto, Scarlett.
Zmarszczyłam brwi zdezorientowana próbując zrozumieć do czego piła siostra ojca. Niestety bezskutecznie. Margaret widząc moją reakcje posłała mi zaskoczone spojrzenie.
— Ty żartujesz, Scarlett? Zapomnieć o tak ważnym święcie? — ciotka nie mogła uwierzyć w moją sklerozę, przez co nawet Lucy parsknęła cichym chichotem. - Czternasty luty coś ci świeci?
Od razu zrozumiałam o co jej chodziło. Czternasty luty dla innych znanym jako święto zakochanych oraz miłości dla mnie jest w tym roku dniem uzyskania pełnoletności. Zapomniałam o swojej osiemnastce.
Margaret widząc że odpowiedź mi zaświtała zaśmiała się, po czym klasnęła głośno w dłonie. No tak, w końcu ona uwielbia urodziny oraz słynne Święto Zakochanych. Ponoć z tego co opowiadał mi tata przed zniknięciem Margaret strasznie nalegała, aby nadać mi imię Lovette jednak mama pozostała przy moim obecnym imieniu rozczarowując siostrę ojca.
— No dobra moje urodziny nic wielkiego. Nie możemy ich spędzić normalnie? Przecież zmieni się tylko druga cyferka mojego wieku — mruknęłam niezbyt zadowolona na myśl o przyszłym szale urodzinowym mojej opiekunki prawnej.
— A kto to słyszał, aby osiemnastka nie była huczna? Kochanie to twoje święto, dzień w którym zaczynasz wchodzić w etap dorosłości — Margaret jak zwykle nie była w stanie zrozumieć mojego podejścia i już teraz łatwo zrozumieć, która z naszej dwójki była ulubioną bratanicą kobiety. — Twój ojciec na przykład poznał twoją matkę w swoje osiemnaste urodziny.
— Z czego dwa lata czekał, aby zostać jej chłopakiem. Potem kolejne dwa, aby się oświadczyć i na końcu rok zanim się hajtnęli i mnie spłodzili. Pięć lat — ucichłam niemal natychmiast widząc złowrogie spojrzenie Margaret. Na bank nie chodziło jej oto co przedstawiłam — No dobrze jak Ci tak zależy to zrób te urodziny. Ale mają być skromne, rozumiesz ciociu? I normalne!
— Przecież ja zawsze robię normalne urodziny — przekręciłam oczami na odpowiedź kobiety, która natychmiast uśmiechnęła się szeroko słysząc zgodę na zorganizowanie imprezy.
Nigdy nie zrobiła normalnych urodzin. Zawsze pomimo faktu, które to były urodziny kobieta szalała. Masa balonów, piętrowe torty, przystawki z cateringu oraz atrakcje humorystyczne były jej przekleństwem. Do teraz pamiętam moje ostatnie urodziny w naszym starym domu, gdzie zaprosiła wszystkich z mojej klasy, po czym wynajęła magika Clarka oraz basen z kulkami. Wszyscy wypominali mi to, aż do wyjazdu.
— Obiecuję Ci kochanie że będziesz mieć cudowne urodziny. Zaprosisz przyjaciół, zamówię pizzę. Może nawet zrobię sama tort? — ciocia mogła gadać jak najęta w sprawach dotyczących przygotowań do imprez.
Powoli skierowałyśmy się na parking, gdzie na samym końcu zaparkowała ciotka. Samochód samotnie stał bez asysty innych pojazdów prawie blisko szlabanu i budki ochroniarskiej. Wyglądał na świeżo umyty i nawoskowany. Niemal jakby specjalnie dla nas kobieta pobawiła się w spa dla samochodów.
Podeszłyśmy do auta i już miałyśmy wsiadać, kiedy przez otwarty szlaban wjechał samochód marki Subaru Outback w kolorze czerni. Uniosłam brew zerkając na ciotkę, której wzrok natychmiast się rozmarzył. Bez jaj czy to...
Auto się zatrzymało obok naszego, a z miejsca kierowcy wysiadł O'Reilly ubrany jak zwykle elegancko w garnitur. Spojrzałyśmy na siebie z Lucy, a nasze spojrzenia mówiły jedno. Po chuj on?
— Witaj, Margaret — zaczął niczym dżentelmen muskając dłoń ciotki swymi ustami, przez co z trudem wstrzymałam gwizdnięcie. No proszę, jak już konkretnie po imieniu. — Mam nadzieję że twoje bratanice czują się o wiele lepiej.
Mówiąc ostatnie słowa mężczyzna spojrzał na nas teatralnie zmartwionym wzrokiem. Normalnie kot w butach mógłby poczuć się zagrożony.
Uśmiechnęłam się delikatnie podłapując grę ojca bliźniąt, po czym delikatnie objęłam siostrę. Nie ufałam mu, chociaż Margaret była nim onieśmielona. Nawet dałabym sobie uciąć rękę że nie był zbytnio zadowolony z swoimi dziećmi z tego że przeżyliśmy wydarzenia w domu państwa Grancy.
— Bardzo mi przykro że tak potoczyły się wasze pierwsze dni w Killtown. Mimo to mam nadzieję że w ten sposób troszkę uda nam się złapać pozytywną energie naszego miasta. — burmistrz leniwie wyciągnął z kieszeni marynarki dwie koperty, po czym elastycznie wręczył mi i siostrze po jednej. — Za dwa dni moje dzieci obchodzą urodziny, będzie to dla mnie przyjemność jeśli przyjdziecie. Oczywiście możecie z osobą towarzyszącą.
Ostrożnie zniszczyłam różaną pieczęć na kopercie, po czym otworzyłam jej zawartość.
Z wielką przyjemnością zapraszam 3 lutego na bal z okazji 18 urodzin Cordelii i Normana O'Reilly. Uroczystość odbędzie się w posiadłości rodowej o godzinie 19. Zapraszamy z osobą towarzyszącą. Z wyrazami szacunku rodzina O'Reilly.
Zaproszenie będące niemal listem, naperfumowane kwiatowym delikatnym aromatem z królewską czcionką jak z LibreOffice, Kunstler Script mogły doprowadzić mnie do jedynie szewskiej pasji.
Nie byłam zainteresowana pójściem na urodziny potomków kobiety, przez którą moje życie zmieniło swój bieg. Nie mogłam tak łatwo się poddać, bez oddania wszystkich swoich kart.
— Z wielką radością, bym poszła burmistrzu — zaczęłam nie pewnie ważąc słowa — Ale ani ja ani moja siostra nie mamy sukienek na te uroczystość.
— Nonsens! Spokojnie z samego ranka pojedziecie do sklepu i coś wybierzecie. — słowa Margaret w tym momencie sprawiły że miałam ochotę zamordować siostrę ojca i zakopać w lesie koło szczątków wiedźmy z Killtown.
— W takim razie nie zostaję mi nic innego jak liczyć na spotkanie z pannami na balu. — Clifford kiwnął kulturalnie głową, po czym z powrotem udał się do swojego wozu.
Kiedy samochód minął wyjechał z parkingu spojrzałam po raz kolejny na siostrę, podczas gdy podekscytowana Margaret pakowała nasze rzeczy do samochodu.
— Ona dla niego zwariowała — burknęła niezbyt zadowolona Luc, pokazując dyskretnie na ciotkę.
— Gorzej — westchnęłam w ciszy mając nadzieję że te słowa się okażą złudzeniem — Ona się w nim zakochała.
~ • ~ • ~
Oto III Tom sagi Killtown.
Przepraszam za opóźnienie w publikacji, ale moja młodsza siostrzyczka miała urodziny i kompletnie pochłonęły moje przygotowania.
W następnym rodziale postaram się dać znać w jakie dni będą rodziały.
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top