Rozdział Szósty
— Otworzyłaś list od ojca? — zapytała Melanie kiedy usiadłyśmy wraz z starszym bratem przy naszym stoliku w „Sweet Blood"
Po wczorajszej imprezie moi przyjaciele zostali na noc. Jakoś nikt nie widział sensu w paradowaniu po Killtown w środku nocy kiedy zegar miał lada moment wybić północ. Z samego rana jednak pozostała tylko nasza trójka, ponieważ Victor pojechał z wujkiem do szpitala na wizytę. Nawet nie słyszeliśmy jak wychodził.
— Nie mam odwagi — wyznałam patrząc na leżącą przy mojej lewej dłoni kartkę. — Jakoś boję się tego co mógł napisać. Przeraża mnie to.
— Jeśli chcesz mogę otworzyć i sprawdzić. Albo Mel — Alexander upił mocny łyk kawy, podczas gdy ja nie miałam nawet ochoty na swój napar z ziół. — To twój wybór. Możesz nie otwierać, ale będziesz cały czas myślała nad zawartością.
— Zacytuję, Victora „Skurczybyk ma rację" — mruknęła z rozbawieniem Melanie, po czym upiła parę łyków swojego koktajlu z owoców.
Westchnęłam cicho. Ostrożnie odłożyłam napar z ziół na bezpieczną odległość, po czym powoli zaczęłam prostować zgiętą kartkę z zgrabnym napisem mojego nazwiska. Zaczęłam czytać w skupieniu nie mając zamiaru przepuścić ani jednej linijki. To dziwne.
— Co jest — zapytała Melanie widząc jak marszczę z każdą linijką coraz bardziej brew.
— To nie jest list — mruknęłam kładąc rozprostowaną kartkę na stole —To bardziej wygląda jak notatka, która miała trafić do jego notatnika.
— Pewnie nie miał go wtedy i zapisał to co znalazł by nie zapomnieć — podsumował Alexander zerkając na zapiski ojca. — Co zapisał?
— Tutaj jest wzmianka o jakimś rytuale. — mruknęłam analizując zawartość kartki. — Bardzo dziwnym rytuale.
— Czytaj — polecił spokojnie Alex. Dwudziestolatek położył czule dłoń na mojej i delikatnie pogładził kciukiem jej wierzch. Aż zadrżałam zaskoczona przyjemnym dotykiem.
— Udało mi się znaleźć w archiwach biblioteki kościoła książkę pisaną z pokolenia na pokolenie przez głowy rodu O'Reilly — zaczęłam cicho czytając linijki pisma. Czułam się dziwniej niż czytając prywatny dziennik ojca. — Z początku myślałem że to nic niezwykłego. Zwykła kronika, jednakże moją uwagę zwrócił okrutny rytuał dojrzałości potomków rodu.
— Rytuał dojrzałości? — Melanie uniosła brew. — To że może być okrutny to mnie nie dziwi? Ale dojrzałości? Czyli po miesiączce u dziewczynki, a przy pierwszej erekcji u chłopca?
— Może kiedyś z miesiączką to by miało sens — Alexander pokręcił głową — Jednak patrząc na obecne prawo tu bardziej chodziłoby o osiągnięcie pełnoletności. W końcu teraz wiele się zmieniło.
— Dobra, czytam dalej — westchnęłam powracając wzrokiem do kartki. —Rytuał dojrzałości rozpoczyna się balem, który otwierają potomkowie i następcy rodu. Wtedy klepsydra czasu rusza, a potomkowie mają czas do pełni księżyca, aby partner z, którym otworzyła bal poddał się jej bez reszty i uległ krwią potomkom. Po wyznaczonym terminie nie wykonawszy zadania zamilknie na wieki.
— Czekaj — Melanie z zaskoczeniem wpatrywała się w moje dłonie. Odłożyłam kartkę na stół unosząc brew z zdezorientowaniem. — Bal potomków, który rozpoczyna się tańcem? Czy przypadkiem Alex nie mówiłeś że na urodzinach Cordelii i Normana, Scar nie tańczyła z...
W tym momencie wszystko uderzyło w nas z sporym strumieniem. Mel miała rację, a to wszystko za bardzo się z sobą łączyło. Przez moje ciało przeszedł dreszcz wywołany strachem. Skoro rozpoczęłam taniec z Normanem to znaczyłoby że do pełni nie będę mieć spokoju od bliźniaka dziewczyny.
— Szlag — warknęłam gwałtownie biorąc zapiski ojca, po czym zgniotłam je w ciasną kulkę — Dlaczego ta pierdolona rodzina tak uczepiła się mojej?
— Nawet jak poznasz odpowiedź to zrodzi ona więcej pytań — westchnął brat Victor, po czym podniósł delikatnie moją dłoń i całując jej wierzch niczym dżentelmen z serialu „Bridgertonowie" — Mimo to obiecuję Ci że Norman O'Reilly Cię nie skrzywdzi.
~ ~ ~ ~ ~
Następnego dnia czekałam przy naszym stoliku popijając dyniowe latte. Od paru minut miałam się spotkać z Alexandrem, ale na styk z czasem dostałam wiadomość od chłopaka o kilkuminutowym spóźnieniu wywołanym prośbą wujka o spotkanie. W zamian za tą wpadkę nakazał mi zamówić na jego nazwisko sobie coś do jedzenia i że on zapłaci, kiedy tylko się pojawi. Mimo tej propozycji nie skorzystałam z niej, chociaż korciło mnie spróbowanie tortilli nadziewanej serem kanapkowym, kiełkami rzodkiewki, suszonymi pomidorami oraz ogórkiem.
— Pijąca kawę piękna kobieta w samotności to nie częsty widok w Killtown — niespodziewanie usłyszałam ten sam głos, który prosił mnie do tańca na balu urodzinowym potomków burmistrza. Norman. — Lada moment, a starsze panie zaczną szeptać.
— Czekam na kogoś — mruknęłam wymijająco upijając łyk ciepłego latte. W tym czasie czarnowłosy usiadł na miejscu naprzeciwko mnie.
— Kto normalny daje kobiecie czekać?
— Jakoś nie narzekam, Norman — burknęłam przekręcając oczami. Słowo daję, gdybym mogła zabijać spojrzeniem to właśnie syn burmistrza byłby moją pierwszą ofiarą. — Czego chcesz?
— Po co tak nerwowo? Nie wiesz że złość szkodzi kobiecie w urodzie?
— Żyję z złości. Odpowiadaj — ucięłam krótko nie mając czasu na gierki mężczyzny. Zwłaszcza po połączeniu wczorajszych kropek.
— Umów się ze mną — parsknięcie wydobyło się z moich ust, na co Norman teatralnie przekręcił oczami. — Nie śmiej się. Jestem poważny.
— Oczywiście. Bardzo — powiedziałam starając się ukryć rozbawienie w szklance kawy. — A czemu stwierdziłeś że jest szansa na to że się zgodzę?
— Nie miło się nam tańczyło na balu?
— Mówisz o momencie w, którym dosłownie czułam się jak eksponat kiedy niespodziewanie poprosiłeś mnie do tańca? Oczywiście — moje słowa mocno sączyły sarkazmem. Normalnie jakby sarkazm mógł zabijać to syn burmistrza znajdowałby się w trumnie.
— Rozumiem Twoją niechęć. Zwłaszcza że Cord nie pokazała naszej rodziny w dobrym świetle. Ale daj nam szanse...
— Szanse? Na co? — zmarszczyłam brwi zerkając na pustą szklankę po kawie. Niestety Latte mnie nie uratuję.
— Na związek, może coś więcej. — Norman delikatnie wzruszył ramionami, po czym wystawił dłoń w moim kierunku. Nie ujęłam jej jednak. — Nie skreślaj mnie za moją bliźniaczkę, która jest niezwykle nadpobudliwa.
Przekręciłam oczami. Byłabym idiotką, gdybym nie zauważyła. Jednak propozycja Normana była komiczna, niemal szalona. To już jasno mówiło że trzeba zakończyć rozmowę.
— Nie jestem zainteresowana. — odparłam starając się zachować spokój. W końcu lada moment Alexander powinien się tu zjawić. — Tracisz swój czas, Norman.
— Podaj w takim razie jeden argument. — Norman wciąż próbował wyłudzić ode mnie więcej czasu oraz zielonego światła wobec dalszych poczynań do rytuału.
Zacisnęłam wargę mocno do krwi starając się utrzymać resztki swojego spokoju przed rzuceniem szklanką w kierunku bliźniaka Cordelii. Czarnowłosy z każdą chwilą stawał się coraz bardziej nachalny oraz irytujący. Coraz bardziej zabijał moją cierpliwość.
— Mam podać Ci za nią argument? — oschłe warknięcie sprawiło iż powróciłam wzrokiem w stronę dźwięku. Od razu napotkałam błękitne spojrzenie mojego wybawcy.
Alexander...
— Nie wtrącaj się, Stone — Norman niczym agresywny zwierz zmrużył czarne oczy niezadowolony z interwencji bratanka policjanta. — To nie Twoja sprawa.
— Moja, ponieważ natarczywie wymuszasz na dziewczynie rozmowę — Stone położył dłoń na blacie wciąż posyłając czarnowłosemu ostre jak sztylety spojrzenie. — A więc łaskawie zostaw ją w spokoju, bo wyciągnę Cię stąd siłą. A wątpię byś chciał robić widowisko.
Norman nic nie powiedział. Mrugnął w moją stronę sugestywnie, po czym spokojnie podniósł się z miejsca. Nie zaszczycając Stone'a nawet spojrzeniem udał się w kierunku wyjścia, zapewne dalej czując spojrzenie Alexa na swoich plecach.
— Długo kazałeś na siebie czekać — mruknęłam kiedy syn burmistrza opuścił „Sweet Blood".
— Wybacz, może w zamian ciastko? Wybieraj.
Delikatny uśmiech zawitał na mojej twarzy, kiedy chłopak usiadł na miejscu Normana. W ogóle nie przypominał mi tamtego sprzed paru chwil Alexandra, który był gotów bronić mnie przed nachalnym bliźniakiem. Naprzeciwko mnie siedział spokojny dwudziestoletni mężczyzna ubrany w granatowy T-shirt z podwijanym rękawem do łokci, odsłaniającymi wilczy tatuaż.
— Dodaj do tego jeszcze jedno dyniowe Latte i wybaczę Ci to okrutne spotkanie z potomkiem wiedźmy — chwyciłam z uśmiechem kartę menu, na co Alexander zaśmiał się i przywołał gestem ręki kelnerkę.
Podczas gdy Alex zamówił bezę orzechową i kawę z cynamonem, ja dałam się skłonić po raz kolejny dyniowemu latte. Dodatkowo jednak dobrałam do tego duetu brownie z orzechami arachidowymi.
— To co chciał od ciebie wuj? — zapytałam kiedy kelnerka udała się na realizację naszego zamówienia.
— Papierkowa robota, nic wielkiego. Czasem pomagam w wolnej chwili – odparł z spokojem mężczyzna, — Ale i tak widzę że nie możesz narzekać na nudę.
— Nie dobijaj, to było najgorsze kilka minut mojego życia — westchnęłam na wspomnienie wydarzeń z synem burmistrza — Cały czas próbował mnie randkę i związek.
— Słyszałem i cieszę się że odmówiłaś.
— Doprawdy?
— Tak, ponieważ chciałbym cię dzisiaj sam zaprosić — na te słowa uniosłam zaskoczone spojrzenie na starszego Stone'a. — Dzisiaj o osiemnastej masz czas?
Delikatny rumieniec wtargnął na moje policzki słysząc propozycję dwudziestolatka. To randka... prawda? Westchnęłam zbierając w sobie wszystkie siły, aby odpowiedzieć chłopakowi na pytanie.
— Mam się jakoś tematycznie ubrać czy elegancko oraz delikatnie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top