Rozdział Siódmy

— Wiadomo czy to morderstwo? — zapytał Victor, opierając się o maskę samochodu policyjnego ze skrzyżowanymi rękami.

Kiedy znaleźliśmy ciało Dotty, Victor natychmiast wykonał polecenie brata. Nie mieliśmy jednak dużego szczęścia, bo na miejsce sprawy przyjechał wujek braci, który nie był zbytnio zadowolony z tego, że jego krewni są na miejscu zwłok.

Chwilę później po przyjeździe policji na miejscu znalazł się zespół medyczny, który pomimo tego, iż zawiadomiliśmy, że znaleźliśmy kobietę, przyjechali się upewnić czy faktycznie odeszła z tego świata, a za nimi reszta służb.

Ja i Melanie siedziałyśmy na krawężniku słuchając rozmowy chłopaków z ich wujkiem. Ponieważ widziałam ciało, Alexander poprosił, aby medycy sprawdzili czy nie dostałam szoku, podczas gdy on był wielką oazą spokoju.

— Teoretycznie nie ma żadnego śladu włamania. Niektórzy mówią, że Szurnięta...znaczy Pani Magnusen popełniła samobójstwo. — powiedział funkcjonariusz, spisując nasze dane z dowodów osobistych jako świadków znalezienia ciała.

Wujek braci Stone był o dziwo młodym mężczyzną, nie mającym nawet czterdziestki na karku. Miał rumianą cerę, podobne do Alexandra oczy w kolorze nieba oraz krótkie ciemne włosy delikatnie pofalowane. Sama również szepnęłam Melanie, że wujek chłopaków wygląda bardzo młodo, na co ta mruknęła jedynie, że mają dobre geny, oraz że został prawnym opiekunem chłopaków, kiedy miał ledwie skończone dwadzieścia.

— Czyli szybko zamkniecie sprawę.— podsumował starszy Stone, na co funkcjonariusz westchnął cicho kiwając głową.

— Prawdopodobnie. Ale zobaczymy, co wykaże autopsja.

— Kevin, przyjechała jedna z opiekunek tych dzieciaków — krzyk innej funkcjonariuszki sprawił, iż wszyscy spojrzeliśmy w jej kierunku.

Zagryzłam wargę klnąc w duchu. Dlaczego akurat przyjechała pierwsza Margaret? Gdzie jej nałogowe spóźnialstwo, które dzisiejszego dnia bardzo przydałoby się? Dlaczego nie mogła być punktualnie, kiedy Lucienne czekała na nią u lekarza z nudnościami, a że była nieletnia, to lekarze mieli związane ręce. Albo gdy miałam przedstawienie szkolne, to przyjechała na samą ich końcówkę. Dlaczego tym razem była punktualnie i to jeszcze przed wszystkimi?

~ • ~ • ~

— Czy możesz mi wyjaśnić, jakim cudem w niecały tydzień dostaje telefon od policji?—.zapytała wściekła Margaret, siadając na fotelu w salonie ,kiedy tylko zamknęłam drzwi od naszego domu.

— Bo mam pierdolonego pecha?— odbiłam pytanie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Nie chciałam być niemiła, ale to ona od momentu, kiedy tylko wsiadłam do jej auta, przez cały czas wygłaszała mi reprymendy na temat mojego zachowania. Zupełnie jakby śmierć Dotty była moją sprawką i nawet wyjaśnienie wujka braci Stone, że jestem tylko świadkiem nie dały mi żadnego usprawiedliwienia.

— Słownictwo, Scarlett.— powiedziała wściekła ciocia, a w jej oczach widziałam rozczarowanie.

— A prawda jest inna? Ciociu, jak przyszliśmy do niej była martwa. Nie oddychała. To nie nasza wina, dlaczego mi nie wierzysz?

—Wierzę ci. Ale zrozum, znalazłaś ciało, to nie świadczy o niczym dobrym, zwłaszcza że według waszych zeznań prawdopodobnie jesteście ostatnimi osobami, które widziały panią Magnusen żywą i...

— Ale tylko autopsja potwierdzi czy ją zamordowano. — dokończyłam przerywając Margaret, na co ta jedynie kiwnęła twierdząco głową, po czym schowała twarz w dłoniach.

Westchnęłam, rozumiejąc, o co chodziło cioci. Pomimo iż byliśmy niewinni, na chwilę obecną stanowiliśmy dla policji podejrzanych zbrodni i tylko koroner był w stanie ocalić nas od kajdanek. A sam wyjazd z Killtown któregoś z nas potwierdziłby przypuszczenia i jednocześnie przypieczętowało nasz los za kratkami.

— Nie zaszkodzi to twojej pracy? — zapytałam cicho, wpatrując się w ciotkę.

— Nie. Clifford jest w porządku, a póki wykonuję swoje obowiązki dobrze, to moje życie prywatne go nie...

— Burmistrz O'Reilly? Pracujesz dla niego? — zapytałam, słysząc nazwisko, które według historii miasta przyniosło zgubę.

— Oczywiście. Jestem jego sekretarką. Poznałaś go?— zaciekawione spojrzenie cioci Margaret sprawiło, iż uniosłam brew, aby spróbować zrozumieć jej tok myślenia.

Czy ona jest na "ty" z burmistrzem?

A może nawet gorzej?

— Albo wiesz, nie chcę wiedzieć. — powiedziała ciocia, wstając z fotela.— Lecę do pracy, póki jeszcze trwa moja przerwa. Zamówcie sobie pizzę na obiad, będę o dwudziestej.

Nie zdążyłam nic powiedzieć, nawet mrugnąć, kiedy kobieta opuściła nasz dom. Uniosłam brew, wpatrując się w drzwi, z których przed chwilą wyszła moja opiekunka prawna.

— Ona serio myśli, że jesteśmy tak głupie? — głos Lucy sprawił, że spojrzałam w stronę dźwięku.

— Nieładnie podsłuchiwać, Lucienne. — mruknęłam do schodzącej po schodach siostry, na co ta przewróciła oczami.

—Nie pierdol, Scarlett. Sama często tak robiłaś.

Racja, tu mnie ma.

— Dobra, nieważne. Chciałaś coś? — skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, aby wyglądać bardziej poważnie.

Chociaż co prawda mój autorytet wobec siostry pozostanie i tak na tym samym poziomie, przez co niewiele wskóram. I tak wielce trudno jest mi namówić ją do podstawowej prośby.

— W sumie to tak. Ciocia kazała mi zanieść kartony z rupieciami na strych, aby nie robić większego bałaganu...

— Mam ci pomóc nosić. — dokończyłam wypowiedź piętnastolatki, na co ta jedynie kiwnęła głową.

Zagryzłam wargę w zamyśleniu. Sama również mam z dwa kartony z niepotrzebnym balastem, które zostały spakowane do moich przez brak miejsca w pozostałych. Poza tym wypadałoby chyba zajrzeć chociażby tam raz, żeby umieć samemu się tam dostać.

Ewentualnie, aby umieć zamknąć tam Lucienne, jak mnie wkurwi.

— Zgoda.

Lucy uśmiechnęła się na moją odpowiedź, chociaż jej spojrzenie było pewne, jakby wiedziała, że się zgodzę. Ruszyliśmy po kartony, które znajdowały się na końcu korytarza obok drzwi Luc. Nie było ich wiele, ponieważ kiedy wszystkie duperele wsadziło się z pomniejszych kartonów do większego, udało się zaoszczędzić trochę miejsca. Wyszło nam to w mniej więcej dwóch, może nie całych trzech średnich kartonów.

Zdecydowanie ciężej było otworzyć drzwi na strych. Byłyśmy za niskie, więc końcowym efektem stało się to, że podtrzymując młodszą siostrę na baranach udało się otworzyć przejście. Dopiero jednak później przypomnieliśmy sobie o możliwości użyczenia drabiny bądź krzesła.

Sam strych przypominał swoim wyglądem to, że dom jest świeżo po remoncie. Pajęczyny, stare fotele oraz drobiazgi po poprzednich właścicielach oddawał klimat oraz duszę posiadłości. Drewniana skrzypiąca podłoga również dodawała klimatu.

— Myślałam, że w trakcie remontu już wszystko wynieśli. — mruknęłam podchodząc do drewnianego konia na biegunach, którym kiedyś musiały się bawić dzieci. Teraz jednak bez jednego oka nie zachęcał nikogo do przejażdżek.

— Ciocia mówiła, że chciała najpierw wszystko przejrzeć. Zupełnie jakby się łudziła, że coś znajdzie.

— Może portrety do odrestaurowania? Albo starą, poniszczoną biżuterię?

— Możliwe. To ciocia Margaret, nigdy za nią nie nadążysz .— powiedziała Lucienne, wzruszając ramionami.

Odłożyłam jeden z kartonów koło starej zniszczonej biblioteczki, na której znajdowała się ledwie garstka książek oraz kilka pudełek. Zapewne mogłyby to być stare albumy rodzinne po poprzednich właścicielach, ale nie miałam pewności. Jednak jedno przykuło moją uwagę.

Średniej grubości w brudnej szarej okładce książka, która kompletnie wyglądem nie upodabniała się do reszty, a wręcz przeciwnie.

Wyglądało na zdecydowanie młodsze...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top