Rozdział Drugi
Równo z budzikiem wstałam, kiedy na zegarze wybiła siódma czterdzieści. Leniwie podniosłam się z łóżka, po czym wygrzebałam z szafy ulubione ubrania. Cekinowa szara bluzka bez ramiączek oraz dżinsy idealnie pasowały do czarnych cekinowych tenisówek. Swoje włosy pozostawiłam tym razem jednak rozpuszczone, zaś na mojej twarzy znalazł się delikatny makijaż. Chwyciłam jeszcze czarną torebkę, po czym wyszłam gotowa z pokoju w poszukiwaniu kuchni.
Nie było łatwo, gdyż na parterze poza wspomnianym pomieszczeniem wcześniej znalazłam łazienkę, salon oraz jadalnię. Dopiero słysząc dźwięk czajnika, udało mi się dotrzeć do celu. Kuchnia posiadała lśniące kafelki w kolorze czerni na ścianach oraz podłodze, a czerwone szafki idealnie komponowały się do czarnych dodatków i niektórych przyrządów elektrycznych. Koło czajnika stała Margaret, ubrana w krótkie spodenki w kolorze beżu oraz biały podkoszulek. Na jej głowie widniał turban z ręcznika, a jej twarz zdobiła jej ulubiona zielona maseczka z ogórka i awokado.
— Uważaj, bo wystraszysz dzieci sąsiadów. — zaśmiałam podchodząc do lodówki, podczas, gdy moja opiekunka prawna zalewała sobie kawę.
— Musiały tu być najpierw. — parsknęła kobieta odkładając, czajnik na miejsce. — Dzisiaj wraz z Lucienne idę do sklepu kupić jedzenie. Przelałam ci kasę, więc możesz iść dzisiaj na śniadanie do baru.
— No dobra, jak coś będę pod telefonem. — odparłam odchodząc od lodówki, następnie udając się w stronę wyjścia.
Patrząc na strój w jakim zastałam ciocię oraz to iż moja młodsza siostra lubi sobie pospać, najprawdopodobniej dziewczyny udadzą się na zakupy koło dwunastej. Dlatego nie miałam zbytnio dużego problemu, aby udać się do baru na dzisiejsze śniadanie.
Idąc przed siebie, za bardzo nie interesowało mnie rozglądanie się dookoła. Miałam prosty cel, iść do baru i się najeść.
Ale nie oszukujmy się. Życie naprawdę nie lubi, kiedy wszystko idzie po naszej myśli zwłaszcza w moim przypadku. Nie zauważyłam małego kamienia, przez co czułam jak się chwieję. Już byłam przygotowana psychicznie na upadek o twardy chodnik, jednak o dziwo on nie nastał.
Zdezorientowana poczułam jak ktoś mnie przytrzymuje , abym nie spotkała się z betonem przez co mój wzrok od razu powędrował na mojego wybawcę.
Trzymał mnie wysoki chłopak o lekko bladej cerze, błękitnych jak niebo oczach oraz kruczoczarnych uczesanych w artystyczny nieład włosach. Po pewności z jaką mnie podtrzymywał dostrzegłam, iż jest dobrze zbudowany.
— Nic ci nie jest? — zapytał nieznajomy puszczając mnie, po upewnieniu się, że stoję stabilnie.
— Jest w porządku. Dzięki.
— Witamy w Killtown. — powiedział czarnowłosy, na co ja uniosłam brew.
— Skąd...
— Killtown to małe miasto. Kiedy żyje się tu wystarczająco długo, to każda nowa twarz jest zauważalna. — powiedział wzruszając ramionami, po czym wystawił do mnie dłoń.
— Alexander.
— Scarlett. — powiedziałam odwzajemniając uścisk dłoni, a moim oczom ukazał się czarny tatuaż z wilkiem na nadgarstku — Niezły tatuaż.— dodałam przyglądając się chwilę wilkowi, a chwilę później wracając wzrokiem na jego właściciela.
— Dzięki, prezent od brata na dwudziestkę. Chociaż nie wiem, czy to nie bardziej jego osiemnastkowy. — zaśmiał się z delikatnym rozbawieniem, na co ja cicho parsknęłam z udzielającym się humorem.
Kiedy już miałam zapytać nowo poznanego o historię tatuażu, mój brzuch postanowił się zbuntować i dać znać, że jeśli nie dostanie jedzenia, to wywoła wojnę.
— Głodna kobieta, niebezpieczna kobieta.— powiedział Alex z rozbawieniem, dodając natychmiast. — Chcesz się przejść do baru?
Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Nie znałam go zbyt długo, ale przejście się do miejsca, gdzie może być więcej niż jeden człowiek, prawdopodobnie nie jest aż tak niebezpieczne. Kiwnęłam twierdząco głową, po czym wraz z chłopakiem udałam się w kierunku celu mojego brzucha.
Reszta drogi do baru nie zajęła nam długo. Dosłownie chwilę po rozpoczęciu naszej wspólnej wędrówki ujrzałam szyld "Sweet Blood".
Weszliśmy do środka, a jasne kolory oślepiły moje oczy. Rozejrzałam się wokół oglądając wnętrze. Pomimo godzin porannych było nawet dużo ludzi, którzy albo urzekli urokowi czerwono-białych obrusów w kratę, albo muzyczki z szafy disco, która na obecną chwilę była wyłączona. Do mojego nosa dotarł intensywny zapach jajek, bekonu oraz innych pyszności. Odruchowo położyłam dłoń na brzuchu, próbując wstrzymać jego kolejną falę buntu.
— Lex! — usłyszałam męski głos, na co moje spojrzenie powędrowało w stronę dźwięku.
W rogu baru, obok wielkiego okna siedział chłopak o ciemno brązowych włosach. Siedział w towarzystwie czarnowłosej dziewczyny i popijali coś z filiżanek.
— Chodź.— powiedział chłopak, po czym udał się w stronę stolika gdzie siedziała para, a ja podążyłam za nim.
— Nowa twarz. — powiedziała podekscytowana czarnowłosa, kiedy tylko zatrzymaliśmy się przy stoliku, przez co poczułam, że nieznajoma na bank dogadałaby się z Lucy.
— Scarlett, poznaj Melanie. Oraz mojego niedorośniętego brata Victora...
— Sam jesteś niedorośnięty, Lex.— przerwał rozbawiony chłopak, na co Alex przewrócił oczami.
— Siadaj, zamówię ci coś. — polecił Alex, ignorując słowa młodszego brata, na co ja kiwnęłam głową.
Kiedy zostałam sama z nowo poznanym towarzystwem, nie minęła chwila, a zostałam zasypana pytaniami ze strony Melanie. Skąd jestem? Czy przejazdem? Jestem sama? Masz niesamowite włosy, co stosujesz? Pytań wiele i coraz trudniej było na nie odpowiadać.
Nie zdążyłam odpowiedzieć na żadne z nich, ponieważ uratował mnie głos mojego wybawcy.
— Melanie, ja rozumiem, że ciekawość to u kobiet cecha dominująca, ale proszę, daj jej coś zjeść. — powiedział mężczyzna, z rozbawieniem w podsuwając mi pod nos czerwoną tacę w moim kierunku — Smacznego.
Spojrzałam na swój posiłek. Na talerzu znajdowały się dwa tosty, na którym każdy miał na sobie swoje własne jajo sadzone oraz idealnie wysmażony bekon. Obok talerza, przy sztućcach zawiniętych w serwetkę, znajdowała się szklanka z sokiem pomarańczowym.
— Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co tutaj robi.— powiedziała zaciekawiona dziewczyna, kiedy zaczęłam jeść swoje ukochane śniadanie.
— Tym razem podzielę ciekawość Mel. Kto nawet przejazdem przybywa do drugiego Salem? — parsknął młodszy brat Alex'a, na co zarobił szturchnięciem od dziewczyny.
— Cicho, głąbie. — mruknęła niezadowolona dziewczyna, na co ja spojrzałam znad talerza na parę.
— O co...
— Na razie zjedz. — polecił Alex przerywając moje pytanie, a jego spojrzenie nie pozwalało mi zaprotestować.
Posłusznie dokończyłam śniadanie, aby zdobyć upragnione informacje.
— Aż tak zaciekawiona? — zapytał z rozbawieniem młodszy brat, kiedy odłożyłam sztućce na pusty talerz.
— Odpowiedz lepiej, dlaczego nazwałeś tak Killtown? — odbiłam piłeczkę. Mel uśmiechnęła się z rozbawieniem.
— Historia Killtown jest głównie powiązana z prześladowań w latach 1570-1630 oraz procesu czarownic z 1692 roku...
— Jak Salem — przerwałam, zaczynając rozumieć przezwisko miasta.
— Dokładnie. W tamtym okresie zginęło wiele kobiet oskarżonych o czary. Gdybyś prowadziła ankietę czy ktoś z miał w rodzinie kogoś, kto zginął w czasie procesu, prawdopodobnie otrzymałabyś ponad trzy czwarte potwierdzeń.
Uniosłam zdziwiona brew, analizując nowo zdobyte informację. Byłam zaskoczona tym, że nigdy nie słyszałam o tym mieście, zwłaszcza że jego historia jest podobna do historii Salem. Powiedziałam na głos o swoich spostrzeżeniach, na co Victor wzruszył ramionami.
— Killtown jest miastem, gdzie turystyka leży pochowana na cmentarzu. Nie ma tu zbytnio atrakcji turystycznych, a miasto Salem zakryło go swoim cieniem, przez co stało się niewidzialne. — odparł Alexander, patrząc na swoją filiżankę z czarną kawą.
– Teoretycznie jest to miasto, ale praktycznie to takie zadupie, że głowa mała.— parsknął rozbawiony Victor.
Zagryzłam wargę z rozbawieniem, słysząc słowa młodszego z braci, na co Melanie przekręciła oczami i otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś.
Niestety nim wydobył się z niej dźwięk, ujrzałam zdezorientowanie w oczach dziewczyny, która natychmiast zamknęła usta. Victor zaś zacisnął wargi w cienką kreskę, po czym poleciał wzrokiem na okno, nagle zainteresowany krajobrazem.
Wraz z Alexandrem odwróciliśmy się w kierunku spojrzenia dziewczyny, na co ja uniosłam brew.
— Co jest? — szepnęłam do Alex'a zaciekawiona, na co ten odpowiedział szeptem.
— Burmistrz O'Reilly.
~ • ~ • ~
Spontanicznie rozpoczynamy mały maraton z Killtown.
Życzę przyjemnego czytania <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top