Rozdział Trzeci

— Jesteście pewny że to współrzędne domu rodziny Grancy? — zapytał ksiądz Jonathan przeszukując półki w bibliotece kościoła.

Po znalezieniu odpowiedzi dokąd prowadziły numery wysłane z telefonu Lucienne, jak najszybciej skierowaliśmy się w kościoła w celu rozmowy z księdzem.

— Współrzędne jasno pokazują na ich dom. Tutaj nie ma mowy o pomyłce, proszę księdza. — tłumaczył spokojnie Alexander przetrzymując wysłannikowi Boga drabinę, kiedy ten szperał między półkami.

— Czyli znów się zaczyna. — westchnął rudowłosy wyciągając średniej grubości ciemno brązową książkę.

Ksiądz ostrożnie zszedł na ziemie z swoim znaleziskiem, po czym skierował się do nieopodal znajdującego się stołu. Ruszyliśmy za nim wyczekując jakichkolwiek informacji. Rudowłosy położy książkę na drewnianym wyrobie, po czym wlepił swoje bursztynowe spojrzenie w pożółkłe kartki papieru.

— Historia rodziny Grancy sięga roku śmierci Tedy'ego Bundy'ego. — rozpoczął rudowłosy pokazując na pierwszej stronie zdjęcie rodzinne przedstawiającą czteroosobową grupkę ludzi. — Zwykłe małżeństwo mające dwójkę dzieci. Nikt nie spodziewałby się tragedii.

— Ta dziewczynka wygląda jak koleżanka Lucy. — zwróciłam uwagę kiedy przyjrzałam się twarzy osób na zdjęciu, na co moi towarzysze ruszyli spojrzeniem na córkę Grancy'ejów.

— Elisabeth Grancy. Dwanaście lat. — przeczytał ksiądz w rubryczce pod zdjęciem rodziny

— Co się z nimi stało? — niepewnie zadałam pytanie przyglądając się uśmiechniętym twarzą z zdjęcia, na co ksiądz przewrócił ostrożnie kartkę.

— Syn Charlie'ego i Philippy Grancy'ejów, młody Daniel z dnia na dzień zaczął fascynować się seryjnymi mordercami. Z początku nie było to nic niepokojącego. W tamtym okresie było o nich głośno, więc nikogo nie dziwiło kiedy zaciekawił się historią seryjnego mordercy. Jednak z czasem zaczął mówić o innych, a jego fascynacja rosła z dnia na dzień — Jonathan przekręcił kolejną kartkę marszcząc brwi — Trzy lata po śmierci Kanibala z Milvaukee kiedy kończył dwadzieścia pięć lat zadzwonił na policję mówiąc że ktoś wszedł do domu. Kiedy funkcjonariusze przyjechali zastali zamordowanych państwa Grancy powieszonych na żyrandolu oraz oskalpowaną dwudziestoletnią córkę małżeństwa. Młody Daniel zaś, śpiewał przerażająco piosenkę wyciągając z siostry organy.

Uniosłam zszokowana spojrzenie na rudowłosego licząc iż mężczyzna powie że to jeden pierdolony żart. Niestety bez wybranego skutku. Spojrzałam jeszcze raz na wycinek z gazety z tamtego okresu.

— Mówił pan że zmarła mając dwadzieścia lat. Dlaczego więc widzieliśmy ją jako dwunastolatkę? — zapytałam niechętnie rozważając w myślach czy faktycznie chce znać odpowiedź na to pytanie.

— Niestety nie znam na to odpowiedzi. —westchnął piegowaty, po czym spojrzał na następną stronę kartki — Kiedy policja miała go zabrać chwycił nóż, którym rozcinał siostrę i poderżnął sobie gardło.

— I od tamtej pory dom rodzinny Grancy'ejów stoi pusty i opuszczony. Nikt nie chciał się wprowadzić do tego domu, a jednocześnie burmistrz O'Reilly nie chce go burzyć. Jakby wciąż wierzył że to piekielne dzieło diabła znajdzie sobie nowych mieszkańców.— powiedział młodszy Stone z większym spokojem niż w "Sweet Blood" — Rodzice często straszą swoje dzieci mówiąc że jak nie przestaną tych głupot to zaprowadzą ich do Daniela.

— Ciebie też tak straszyli?— zapytałam z lekkim rozbawieniem wyobrażając sobie zapłakanego Victora przytulającego się do nóg rodzica z prośbą by nie zabierali go do mordercy.

— Oczywiście że nie. Byłem jak aniołek, normalnie tylko dopierdolić mi aureolkę.— prychnięcie z strony starszego brata skończyła się tym że Victor posłał bratu mordercze spojrzenie. — Co przecież prawdę mówię.

— No oczywiście wcale nie straszył Cię nim wujek żebyś przestał wykradać mu gazetki z porno.— burknął Alexander z rozbawieniem.

— Pieprz się, Lex.— warknął młodszy brat, jednak szybko spuścił wzrok widząc surowe bursztynowe spojrzenie ojca Jonathana. — Proszę wybaczyć.

— Słowo daje chłopcy jak na was patrzę widzę waszego ojca w waszym wieku... to straszne. — podsumował ksiądz zamykając książkę z rodziną Grancy.— Jeśli wasze współrzędne nie kłamią udajcie się do domu rodziny Grancy. Za dnia nie wygląda mniej strasznie, ale na pewno jest bezpieczniejszy.

Bezpieczniejszy? Dla kogo? Te pytania ciągnęły swój nurt dając mi pewność jak spędzimy jutrzejszy dzień...

~ ~ ~ ~ ~

Dom rodziny Grancy był najdalszym domem znajdującym się w Killtown. Położony praktycznie w samym sercu lasu dom nie posiadał żadnych sąsiadów, a jedyne co łączyło go z miastem było wiejska, prosta droga obecnie zamknięta czerwonym szlabanem. Na szczęście nie została ogrodzona płotem z drutu kolczastego, dzięki czemu udało nam się w miarę sprawnie pojechać rowerami do celu. Mówię prawie, gdyż wiejska już dawno nie używana droga przez lata nie miała porządków po huraganach czy też innych nie przygodach pogodowych. Rozwalone drzewa czy też wielkie chaszcze nie ułatwiały nam dotarcia do opuszczonego domu. A zwłaszcza mi, ponieważ pożyczyłam od Melanie rower jej ojca.

Mimo wielu niezbyt przyjaznych aspektów naszej podróży dotarliśmy do celu. Zchodząc z roweru ujrzałam piętrowy, rodzinny dom. Brudny z pobitym na dole oknami dom porośnięty roślinnością nie wyglądał za bardzo zachęcająco. Powoli weszliśmy na taras domu, gdzie jedynym meblem jaki się tam znajdował bym metalowy stół przywiercony do podłogi, pokryty pajęczynami. Drzwi wejściowe miały podobnie jak okno zbitą szybkę, a przy samym dotyku miałam wrażenie iż za moment wypadną one z zawiasów. Chodząc po domu z każdym krokiem słyszałam skrzypienie podłogi, przez co czułam dreszcze na plecach.

— Coraz bardziej chcę stąd iść. — jęknęła z strachem Melanie trzymając się za rękę z młodszym bratem, podczas gdy ja i Alex szliśmy z przodu.— Naprawdę nie chciałabym zostawać tutaj sama w nocy.

Weszliśmy do salonu połączonego z kuchnią. Pomimo wielu lat nieużytkowania meble dalej znajdowały się na swoich miejscach, a diamentowy żyrandol dyndał pośrodku centrum pomieszczenia wspólnego. Gdyby nie kurz, pleśń oraz praktycznie ząb czasu jaki zostawiły w sobie meble możliwe iż nie odczuwałabym takiego niepokoju.

— To żyrandol, na którym ponoć ich powiesił. — szepnął Alex przyświecając delikatnie latarką miejsce, gdzie jeszcze kilka lat temu paliło się światło.

— Oh daruj sobie, Lex. Nie chcę tego wiedzieć.— przerwała niezbyt zadowolona Crane, na co starszy brat uniósł brew.

— Po co w takim razie tutaj przyszłaś? Mogłaś pomóc ojcu Jonathanowi.

— Muszę pilnować twojego brata żeby był grzeczny — powiedziała dziewczyna, na co Victor spojrzał rozbawiony na moją rówieśniczkę.— Nie śmiej się, durniu. Prawdę mówię.

— Świętą najświętszą, amen. — parsknął Vic kiedy wraz z jego bratem wspinaliśmy się po schodach na górę domu.

Korytarz na piętrze nie należał do krótszych, a po obu stronach ścian znajdowały się po trzy pary drzwi. Nie pewnie stąpaliśmy po nierównej podłodze słuchając skrzypnięć i z niezwykłą starannością rozglądaliśmy się po pomieszczeniach, aby zapoznać się z rozkładem domu. Łazienka, gabinet, trzy pokoje oraz wejście na strych do, którego nie byliśmy zbyt ufni się dostać podobnie jak reszta domu nie prezentowały się dobrze.

Podczas, kiedy starszy Stone przeglądał sypialnie małżeństwa, ja zajęłam się przeglądem pokoju młodszej córki. Wyblakła farba na ścianach domu, meble pokryte pajęczynami oraz poniszczony miś bez rączki doprowadzały do chęci ucieczki, niczym z najgorszego horroru. Powoli podeszłam do podniszczonej przez czas komody, gdzie leżało pobite zdjęcie oraz lampka nocna bez żarówki. Podniosłam ramkę gdzie znajdowała się zmarła dziewczyna ubrana w sukienkę.

Kiedy już miałam odłożyć zdjęcie Elisabeth zauważyłam iż w rogu zdjęcia jest dziura, która pokazuję pożółkły kawałek papieru pod zdjęciem. Ostrożnie rozmontowałam ramkę odkładając zdjęcie młodej Grancy na komodę oraz resztki ramki, która praktycznie wcale nie stawiała oporu.

— Znalazłaś coś?— spokojny i cichy głos starszego Stone'a sprawił iżc odwróciłam się w stronę dźwięku.

— Nie wiem. Coś było pod zdjęciem, ale wygląda jakby było niekompletne.— pokazałam ostrożnie kawałek papieru podając go dwudziestolatkowi, który przez chwilę przyglądał się znalezisku, aby moment później schować ostrożnie kawałek do kieszeni dżinsów. 

— Może ojciec Jonathan będzie coś o tym wiedział w swoich książkach.

Kiwnęłam głową w nadziei iż dwudziestolatek będzie miał rację, po czym powróciłam wzrokiem do komody z czterema szufladami. W pierwszych dwóch na samej górze znajdowały się stare, zniszczone i zjedzone przez mole resztki ubrań. W trzeciej kosmetyki oraz niewykończone flakony po perfumach. Kiedy wysunęłam delikatnie czwartą szufladkę, poczułam jak tracę grunt.

Zasłoniłam usta tłumiąc pisk, przez co Alexander natychmiast znalazł się koło mnie zaciekawiony moim znaleziskiem. W odmętach czarnej szuflady był pęknięty telefon z zielonym etui i naklejką zespołu BTS. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy podniosłam znalezisko.

— To telefon Lucy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top