Rozdział Drugi

Nigdy nie sądziłam że kiedykolwiek będę biegła do domu jak wariatka z świadomością że głównym powodem mojego biegu będzie Luc.

Po telefonie Margaret zebraliśmy się szybko i ruszyliśmy biegiem do domu. Zupełnie jakbym sama łudziła się że moja głupiutka siostrzyczka tak naprawdę siedzi schowana w swoim pokoju śmiejąc się w najlepsze z swojego żartu, ewentualnie współpracując z ciotką.

Niestety widząc samochód policyjny pod domem pozostały one złudzeniami. Wbiegliśmy do domu z ostrym hukiem omal nie wpadając na siebie jedno, po drugim. Jak dziecko uciekające przed berkiem nie wyhamuje na prostej lub potknie się o kabel.

W salonie gdzie ostatnio nawiedziły nas demony siedziała zapłakana Margaret w towarzystwie funkcjonariuszki. Naszym nie doszłym upadkiem zwróciliśmy uwagę kobiet na drzwi wejściowe domu.

— Dlaczego powiedziała że jedzie z Tobą do sklepu? — zapytałam podchodząc do opiekunki zmartwiona.

— Byłam pewna że jest z Tobą — Margaret ukryła twarz w dłoniach, aby stłumić szloch pozostawiając moje pytanie bez żadnej sugestii.

Odruchowo złapałam telefon i wykręciłam numer do siostry w nadziei iż dziewczyna raczy odebrać telefon. Nie usłyszałam nawet jej cholernego dzwonka z BTS tylko dyktowanie numeru dziewczyny oznajmiający że komórka jest wyłączona.

— Od pani ciotki też nie odbierała. Dlatego dzwoniła do pani — powiedziała policjantka widząc moje poczynania.

— Była z koleżanką. Widzieliśmy ją — zaczęła Melanie, a te jedno zdanie przypomniało mi wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia.

— Tak, była z Beth. Miały czekać na jej brata... — usiadłam koło Margaret i położyłam dłoń na jej kolanie w akcie wsparcia.

— Powiedziała coś jeszcze? Gdzie mają czekać? Cokolwiek? —  spojrzenie kobiety nie było jednoznaczne, raz zerkała na mnie i Margaret, raz na młodą Crane i towarzyszących jej braci.

Pokręciłam przecząco głową. Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć z naszego dzisiejszego spotkania z siostrą, jednak bezskutecznie. Lucy nie wyglądała na przerażoną czy też zdenerwowaną, a samo jej zachowanie nie budziło jakichkolwiek podejrzeń.

— Dacie radę opisać jej koleżankę? Może jej naz...

— Nie odzywała się. Po prostu przysłuchiwała się rozmowie. Może to jedno z dzieci mieszkanki hostelu panny Domfort? — powiedział Alex przerywając kobiecie zakończenie pytania.

Usłyszeliśmy kroki na schodach przez co wszyscy spojrzeliśmy w ich kierunku. Delikatne poczucie nadziei zostało zgaszone kiedy ujrzeliśmy schodzącego samotnie wujka braci Stone.

Po raz kolejny ma sprawę powiązaną z naszym nazwiskiem...

— Pokój Lucienne nie wygląda na planowany do ucieczki. Ani do wtargnięcia osób trzecich i porwania. Nie ma tam nic podejrzanego. Zwykły pokój piętnastolatki. — wzruszył funkcjonariusz Stone zatrzymując się na ostatnim schodku.

— Co pan...

— Na obecną chwilę Lucienne Reynolds zostaje uznana za zaginioną.

- - - - - -

Dzisiejszej nocy nie zmrużyłam oka. Nie potrafiłam zasnąć z świadomością że moja młodsza siostra nie znajduje się w pokoju obok. Od momentu kiedy policja opuściła nasz dom siedziałam na parapecie w swoim pokoju i wpatrywałam się w krajobraz za oknem, podczas gdy Margaret zasnęła na kanapie przy pomocy środków nasennych.

Co chwilę zerkałam na telefon w nadziei iż piętnastolatka zadzwoni albo wyśle pierdolonego sms'a. Niestety dalej było to złudzeniem.

Około godziny siódmej wstałam z parapetu. Chwyciłam ciemne dziurawe dżinsy oraz bluzkę w kolorze moro, po czym zamknęłam się w łazience.

Nie przepadałam nigdy z zbyt długimi prysznicami. Zwykle starałam się by nie przekraczało to maksymalnie dziesięciu minut. Oczywiście zdarzało się, kiedy choroba nie pozwalałaby codzienne obwiązki przechodziły normalnie, przez co byłam zmuszona do dłuższych kąpieli w wannie.

W tym przypadku nie byłam chora. Byłam zmęczona, zmartwiona i zdezorientowana. Nie wiedziałam co się stało z Lucy ani co gorsza czy jeszcze żyje.

Po doprowadzeniu się do porządku dziennego wyszłam z łazienki rozczesując swoje przekleństwo czarną szczotką. Niespodziewanie zamarłam słysząc dźwięk powiadomienia z mojego telefonu. Natychmiast rzuciłam się na komórkę.

Sms...

Odblokowałam telefon z trzęsącymi dłońmi i z trudem stłumiłam krzyk widząc iż nadawcą jest moja młodsza siostra. Otworzyłam treść i od razu zaczęłam analizować zawartość sms.

Zmarszczyłam brwi zbita z tropu, kiedy moim oczom zamiast słów ukazała się kombinacja kilku cyfr. W odruchu wystukałam w klawiaturze i wykręciłam numer siostry w nadziei że tym razem nastolatka odbierze telefon. Niestety po raz kolejny nie usłyszałam niczego.

Spojrzałam jeszcze raz na sms od Lucy, po czym wykręciłam numer do chłopaka z tatuażami. Odebrał od razu.

— Tak myszko?

~ ~ ~ ~ ~

 — Okej skoro ktoś wysłał z telefonu Lucy te dziwne numery to pewnie ma jakieś znaczenie. — powiedział z spokojem Victor włączając swój laptop.

Godzinę po moim telefonie wraz z przyjaciółmi spotkałam się w barze. Nie było mi zbytnio łatwo zostawić Margaret samą w domu zwłaszcza iż siostra taty ledwo trzymała się na nogach. Jednak, aby znaleźć siostrę musiałam prosić o pomoc przyjaciół. Zwłaszcza że policja już raz pokazała że nie radzi sobie z zaginięciami.

— To że mają znaczenie to wiemy. Tylko jakie?

— Zaraz się przekonamy. Przedyktuj mi numery — przekręciłam oczami na prośbę młodszego z braci, co niestety nie uciekło jego uwadze — nie przekręcaj gałami tylko dyktuj.

— Pięćdziesiąt dwa. Jedenaście. Czterdzieści dziewięć. Czternaście — zaczęłam dyktować pierwsze numery, podczas gdy młodszy brat zapisywał liczby na komputerze, zaś młoda Crane w zeszycie — dwadzieścia jeden. Dwadzieścia osiem. Osiemdziesiąt jeden i dziewięćdziesiąt sześć.

— Może to jakiś kod? Albo jakaś data? — na drugie pytanie Alexander pokręcił przecząco głową.

— Nie byłoby sensu wysyłać daty pozamieniawszy numery miejscami. Zwłaszcza że jest milion kombinacji oraz samych wydarzeń w mieście.

— W takim razie kod — Victor wciąż próbował bronić chociaż jednego z swoich pomysłów, na co jego brat skrzywił się na tą myśl. - No dobrze królewno nauki to jakim masz pomysł?

— Pokaż mi ten sms, myszko. — podałam odblokowany telefon niebieskookiemu nie komentując rozmowy między braćmi.

Podczas kiedy Alex analizował wiadomość, kelnerka przyniosła nam nasze napoje. Kawa z mlekiem dla starszego, sok z owoców dla mojej rówieśniczki, melisa dla mnie oraz smoothie dla młodszego brata.

— No proszę — wszyscy spojrzeliśmy na czarnowłosego, gotowi wysłuchać teorii dwudziestolatka. — między pięćdziesiąt dwa, a jedenaście jest kropka. Między czternaście, a dwadzieścia jeden przecinek, zaś między dwadzieścia, a dwadzieścia osiem kropka.

— To nam co mówi? Że jesteśmy w kropce z przecinkami? Ej! — warknął niezadowolony Victor, kiedy niespodziewanie jego starszy brat chwycił zgrabnie laptopa. — Uważaj trochę.

Alexander nie skomentował wypowiedzi brata. Wystukiwał coś w klawiaturze laptopa wpatrując się zahipnotyzowany w monitor. Prawdopodobnie istnieje przypuszczenie że nie zauważyłby, gdybym próbowała zabić jego młodszego brata. Bardziej pochłonięty był liczbami z wiadomości niż naszymi poczynaniami.

— Jednak moje przypuszczenia są dobre.

— O co chodzi, Alex? — zapytałam zniecierpliwiona zwracając uwagę dwudziestolatka na siebie.

— To nie kod ani data — chłopak ostrożnie odwrócił laptop monitorem do naszej trójki — To współrzędne.

— Współrzędne? Cze...

— Nie no kurwa dlaczego tam? Czemu kurwa nie mogły być to współrzędne do Brazylii? Dlaczego nie do tej wielkiej rzeźby waginy? — przerwał Victor moje pytanie z głośnym jękiem, na co wraz z Melanie spojrzałyśmy zdziwione na młodszego brata.

— Czy ciebie już na młode lata pojebało? — uniosłam brew pytająco, przez co Vic przekręcił oczami niezadowolony z komentarza.

— Sama byś chciała żeby to był pomnik wielkiej waginy niż opuszczony dom śmierci w naszym mieście — podsumował niezadowolony Stone, a na jego słowa poczułam jak krew ucieka mi z twarzy z przerażenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top