*****
Hakone Ekiden zbliżał się wielkimi krokami, motywując wszystkich członków klubu biegaczy do jeszcze cięższej pracy. Kakeru nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, widząc wysiłek jaki wkładają w treningi jego przyjaciele. Mimo, że presja była duża, a czasu coraz mniej, nie tracili swojego wesołego usposobienia, co i jemu dodawało skrzydeł. Dotąd nie doświadczył tego typu pozytywnych uczuć. Dotąd liczyły się tylko wyniki. Dotąd biegał sam i biegał, żeby być najlepszy.
— Kakeru, skończyłeś już zmywać?
Kakeru zakręcił kurek i wytarł mokre ręce. Gdy odwrócił się za siebie, w wejściu do kuchni stał Haiji z szerokim uśmiechem. Promieniał jak zawsze.
— Tak — odpowiedział krótko, zastanawiając się, czego mógłby chcieć od niego przewodniczący.
Nie sądził, żeby coś przeskrobał. Nie fatygowałby go też do rozmowy z kimś innym, kto w jakiś sposób nie spełniał jego pragnień. Nie powinien też martwić się tym, że z nikim nie rozmawia. Dogaduje się ze wszystkim, a z księciem był zaskakująco blisko, choć czasami nie nadążał za umysłem otaku.
— Chciałbyś pobiegać?
— Och... — wymsknęło się Kakeru. — Okay.
Nie wiedział, czego oczekiwał, ale czuł się po części zawiedziony. Z drugiej strony, nigdy nie odmawiał biegania.
Niedługo później przebrani w sportowe ubrania, przebiegli się do miejsca nad rzeką. Przez całą drogę to Kakeru prowadził, starając się odrzucić wszystkie myśli o Haijim. Ani razu się nie odwrócił, ale mimo to wiedział, że starszy znajdował się tuż za nim. Kiedy biegał razem z resztą chłopaków, nie byli oni w stanie nadążyć za jego tempem. Jednak Haiji naprawdę potrafił biegać.
— Usiądziemy? — zapytał Kiyose, gdy zbiegli ze stoku i zatrzymali się przed rzeką.
Kakeru kiwnął głową. Ściemniało się. Powinien niedługo wrócić, ponieważ obiecał dotrzymać towarzystwa księciu.
— Hakone coraz bliżej — rzucił luźną uwagą starszy chłopak.
Czarnowłosy przytaknął, nie odrywając wzroku od tafli wody. Czuł się spięty, chociaż nie wiedział dlaczego. Zacisnął palce na trawie, wyrwał jej trochę i miętolił ją.
— Tak...
— Stresujesz się?
— Chyba... nie — powiedział Kakeru, zastanawiając się, czy to co odczuwał na myśl o biegu, można było nazwać stresem.
Prędzej podnieceniem. Pobiegnie w Hakone razem z przyjaciółmi. Będą dobrze się bawić i dadzą z siebie wszystko.
— To dobrze.
Rozmowa się nie klei, przeszło mu przez myśl, gdy przez dłuższą chwilę siedzieli przy sobie w ciszy. Spojrzał w górę. Słońce już zachodziło, a niebo przybrało pomarańczowy kolor. Podobał mu się ten widok. Rzadko poświęcał czas na tak niewymagające sprawy.
Wzdrygnął się, gdy poczuł dłoń na swojej. Spojrzał w prawo, prosto w oczy Kiyose.
— Jeśli pobiegniesz jak ci serce mówi, nikt nie będzie mógł się z tobą równać.
Kakeru przygryzł wargę. Nie spodziewał się takich oświadczeń.
— Ty też, daj z siebie wszystko - mruknął odrobinę skrępowany. — Może poznasz odpowiedź na swoje pytanie.
Młodszy bardzo chciał ją poznać.
Haiji uśmiechnął się.
— I ty też, Kakeru, spróbuj swoją znaleźć — Kakeru zrobił zaskoczoną twarz, a starszy parsknął. — Na pytanie, które zadałem, gdy się spotkaliśmy — wytłumaczył.
W jednym momencie przed oczyma czarnowłosego, pojawił się Haiji z błyskiem w oczach, goniący go na rowerze i pytający: "czy lubisz biegać".
— Tak.
— Jest jeszcze jedno pytanie, na które muszę znaleźć odpowiedź — kontynuował temat Haiji. — Czym jest szczyt. Choć pewnie jak już go osiągniemy, okaże się, że to było coś łatwego — zaśmiał się. — Choć może "łatwy" to nie jest odpowiednie słowo...
Kakeru przytaknął, zahaczając swoim małym palcem o mały palec Kiyose. Poczuł, że chciałby spleść ich dłonie.
— Jak już to wszystko się skończy, co z... — Kakeru zawahał się, nie był pewien, co zamierzał powiedzieć — nami?
— Z nami?
Kakeru zacisnął dłoń w pięść. To oczywiste, że nie było żadnych "ich". A po Hakone pójdą w swoje strony, w końcu Kiyose był na swoim ostatnim roku, więc to tylko kwestia czasu nim się wyprowadzi i zacznie pracę. Nie wiedział, czemu tak strasznie go to drażniło.
— Będzie w porządku, tak sądzę — Haiji przeczesał swoje włosy. — W końcu całkiem dobrze się między nami układa.
— Czyli, że wciąż będziemy się przyjaźnić? — zapytał niepewnie czarnowłosy.
Kiyose westchnął, jakby właśnie coś do niego dotarło. Chwilę później uśmiechnął się tak radośnie, że blask od niego mógłby oślepić.
— Ale jesteś głupiutki. Przecież to dopiero początek.
Nim z pomiędzy ust Kakeru wyszło jakiekolwiek słowo, Haiji przywarł do nich. Ich wargi ocierały się od siebie, sprawiając, że serce czarnowłosego rozgrzewało się. Nie miał jednak w tym doświadczenia, dlatego gdy Haiji liznął jego usta, odsunął się zaskoczony.
Zakrył swoją twarz dłońmi, a na jego policzkach zagościł delikatny rumieniec. Nie odważył się samemu pocałować Kiyose, gdy zrozumiał, co zrobił.
Haiji zaśmiał się, nie wyglądał na złego.
— Jeśli osiągniemy szczyt, powtórzymy to — stwierdził pewnie.
Kakeru przytaknął, pierwszy raz żałując, że nie skusił się przeczytać żadnej mangi romantycznej od księcia.
Od autora: Już dawno nie oglądałam tak dobrej sportówki. Gorąco polecam. Wszyscy bohaterowie to złoto.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top