cztery
Stałam pod gabinetem dyrektorki, jeszcze przez moment czując to piekielne niezdecydowanie, które zdawało się towarzyszyć mi cały dzień. Ściskałam w dłoniach stos ulotek oraz orientacyjną listę zainteresowanych udziałem w mojej sztuce. Wpisałam się ja, Lacey, dwóch chłopaków z naszego kołka oraz Nancy. To właśnie przy jej nazwisku moje oczy zatrzymały się na dłuższą chwilę. Cieszyłam się, że ktokolwiek zdecydował się dać nam szansę, jednak ten jeden dodatkowy wpis wcale nie uspokoił kłębiących się w mojej głowie obaw. Martwiłam się, że pięcioro aktorów widniejących na tej beznadziejnej kartce wcale nie przekona dyrektorki do powierzenia nam pieniędzy na wyjazd do Londynu.
Bo przecież, widok ten nie przekonywał nawet mnie. Stojąc pod tym durnym pokojem i trzymając w swoich dłoniach ogromną szansę dla nas wszystkich, sama nie sądziłam, że uda mi się wystawić cokolwiek wartego Londynu.
Ale chciałam spróbować. Byłam gotowa, żeby się o to postarać.
Zapukałam do drzwi, po czym chwyciłam za klamkę i ostrożnie zajrzałam do środka. Stanęłam w niewielkim pokoju, w którym stało kilka krzeseł, które zazwyczaj stanowiły poczekalnię do gabinetu dyrektorki. Naprzeciw drzwi znajdowało się okno i przeszklone wejście, które oddzielało poczekalnię od gabinetu. Zazwyczaj było ono przysłonięte żaluzją, jednak tego dnia było inaczej. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, spotkałam się ze spojrzeniem pani Baxter.
Spojrzeniem jej oraz chłopaka w towarzystwie pewnej kobiety. Zdawało się, że właśnie przeszkodziłam ich spotkanie. Usłyszałam, jak Baxter przeprosiła krótko dwójkę siedzącą naprzeciw jej biurka, po czym zawołała mnie do siebie gestem dłoni.
Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam przed siebie.
— Dzień dobry, panno Sparks — dyrektorka powitała mnie serdecznie, co przez moment dało mi nadzieję na to, że wszystko pójdzie po mojej myśli. — Chyba wiem, co cię do mnie sprowadza.
Odwzajemniłam uśmiech, po czym rozejrzałam się gorączkowo po gabinecie. Mina zarówno chłopaka, jak i kobiety siedzącej obok niego wskazywała na to, że przerwałam im całkiem nieprzyjemną rozmowę. Ich rozkojarzone spojrzenia wbijały się we mnie, gdy próbowałam cokolwiek z siebie wykrzesać.
— Dzień dobry, tak... teatr — rzuciłam wymownie.
Dyrektorka pokiwała krótko głową. Nie musiałam niczego dopowiadać, kobieta od razu mnie zrozumiała.
— Zaczekaj na krześle, dobrze? Zaraz cię do siebie zawołam.
— W porządku.
Usiadłam przed pokojem Baxter, czując, jak w moim żołądku boleśnie zawiązuje się supeł. Byłam o krok od wszystkiego, do czego przez tyle czasu dążyłam. Za moment miałam usłyszeć ostateczny werdykt i nic nie mogłam z tym zrobić. Mogłam jedynie rzucić na biurko wszystko to, co trzymałam w dłoniach, na znak tego, że cały ten wyjazd ma sens.
I chociaż ja w dłoniach przechowywałam właśnie cały swój świat, dla innych mógł być on niewystarczający.
Jednak siedząc na tym cholernym, drewnianym krześle i silnie wbijając sobie paznokcie w skórę, zamiast werdyktu usłyszałam rozmowę, której nie powinnam być świadkiem.
— Tak jak mówiłam... — pani Baxter odchrząknęła krótko. — Twoja sytuacja jest, delikatnie mówiąc... zła, Charles.
— Charlie — poprawił ją chłopak.
Charlie. Zupełnie nic mi to nie mówiło. Nawet jego twarz nie była mi szczególnie znajoma.
— Bardzo przepraszam za to, że do tego dopuściłam — odezwała się kobieta, choć ton jej głosu wcale nie ukazywał skruchy. Wręcz przeciwnie, był stanowczy i wyzbyty z emocji. — Od przyszłego roku Charles będzie uczęszczał do szkoły codziennie, nie pozwolę na żadne wagary.
Chłopak westchnął cicho.
— Bardzo się cieszę, pani Foster. To wszystko nie zmieni jednak tego, że pan Charles ma poważne zaległości, które musi odrobić. W przeciwnym wypadku będzie musiał powtórzyć klasę.
— Powtórzyć klasę? — głos kobiety z każdą chwilą robił się coraz bardziej ostry. — Nie ma mowy, mój syn wyjeżdża w przyszłym roku na studia, nie może powtarzać żadnej klasy!
Nie powinnam podsłuchiwać. Mogłam po prostu zatkać uszy i zająć się czubkiem swojego nosa.
— Przykro mi, ale pani syn ma zbyt wiele nieobecności. Poza tym nie zaliczył wielu egzaminów...
Jednak nie potrafiłam. Ciekawość nie pozwalała mi się od tego oderwać. W mojej głowie pojawiło się setki myśli skupiających się wokół tego ciemnowłosego chłopaka i jego historii.
— Charles zaliczy wszystko w wakacje — powiedziała matka.
— Mamo, ale...
— Musisz ponieść konsekwencje — ucięła surowo.
Rozległo się kolejne głośne, przepełnione złością westchnięcie.
— Nadal pozostaną nienadrobione godziny — zauważyła dyrektorka. — Naprawdę mi przykro, ale...
— Na pewno można to jakoś nadrobić! — uniosła się matka chłopaka. — Szkoła w wakacje? Prace społeczne?
To właśnie w tamtym momencie w mojej głowie pojawiła się ta jedna myśl, która napełniła mnie nadzieją.
— Niestety szkoła w wakacje nie funkcjonuje — zauważyła dyrektorka. — Myślę, że moja decyzja co do pani syna jest jasna. Niestety Charles nie...
— Naprawdę nie ma żadnych zajęć w trakcie wakacji? Nawet ten teatr?
Wtem na moment przestałam oddychać. Rozchyliłam usta, baczniej przysłuchując się rozmowie. Teraz nie miałam już żadnych wyrzutów sumienia, pragnęłam podsłuchać każdy, najmniejszy szczegół.
— Teatr? — zainteresowała się pani Baxter. — Fakt, jest to pewna forma uczestniczenia w życiu szkolnym. Obawiam się jednak, że kółko teatralne nie prowadzi spotkań w wakacje.
To właśnie wtedy zebrało się we mnie mnóstwo niezrozumienia i żalu. Przecież dyrektorka musiała wiedzieć o naszym występie w Londynie. Pani Henderson musiała jeszcze tego samego dnia o wszystkim ją poinformować.
Jednak ta wszystkiemu zaprzeczyła. Według niej nie miało dojść do żadnych prób.
Grunt pod moimi nogami momentalnie stał się miękki. Przeraźliwie bałam się każdej kolejnej sekundy, która mogłaby doszczętnie mnie zniszczyć. Nie byłam gotowa na porażkę i ze wszystkich sił nie chciałam jej przyjmować.
— Czy mogę porozmawiać z tamtą dziewczyną? — spytała matka, zupełnie ignorując obawy dyrektorki.
Moje serce gwałtownie przyspieszyło. Chwilę później usłyszałam delikatne pukanie w szybę i głośniejsze wołanie mojego imienia w obawie o to, że mogłam go nie usłyszeć. Chociaż ja słyszałam je doskonale. Przysłuchiwałam się wszystkiemu od początku, dlatego stając z powrotem w gabinecie pani Baxter, musiałam udawać. Grałam zdezorientowaną, wodząc po twarzach osób w pokoju.
— Panno Sparks — odchrząknęła dyrektorka, wyraźnie zmęczona całą dyskusją. — Kółko teatralne nie planuje spotkań w czasie wakacji, prawda? Pytam, ponieważ pani Foster... wyraziła duże zainteresowanie naszym szkolnym teatrem.
Matka chłopaka mrużyła oczy i przyglądała mi się, uśmiechając się nikle. Wyraz jej twarzy znacząco złagodniał, natomiast chłopak krzyżował ręce na piersi i spoglądał w swoje trampki. Wyglądało to tak, jakby ze wszelkich sił chciałby właśnie zapaść się pod ziemię i zniknąć.
A ja, stojąc przy drzwiach i czując na sobie przypalający mnie wzrok obu kobiet, marzyłam, aby pogrzebać się razem z nim.
Pani Baxter patrzyła na mnie znacząco, jednak ja wcale nie chciałam czytać z jej oczu. Musiałam o siebie zawalczyć, nie mogłam tak po prostu ulec jej krzywemu spojrzeniu.
— Właśnie miałam dyskutować z panią nasz występ na początku września w Londynie. To przedstawienie byłoby naszym projektem na wakacje — wskazałam na ulotki, które stale trzymałam przy sobie.
Na twarzy pani Foster momentalnie pojawił się uśmiech.
— Wspaniale! Charlie mógłby zapisać się do teatru i nadrobić swoje nieobecności — wyrzuciła z siebie radośnie, choć ja wcale nie stawiałabym tej reakcji na równi ze szczęściem. W tej kobiecie było mnóstwo desperacji. Chodziło przecież o edukacje jej syna, a ona zdawała się być dla niej nadrzędna.
I może było to podłe, ale zapragnęłam to wykorzystać. Chciałam wpakować do swojej sztuki zagrożonego niezdaniem klasy chłopaka tylko po to, aby ratować nasz projekt.
— To jakiś żart? — odezwał się w końcu chłopak, mierząc matkę wzrokiem. — Nie będę chodził do żadnego teatru.
— Nie chcę słyszeć ani słowa, Charles. To dla twojego dobra.
Spojrzałam ukradkiem na chłopaka, żeby sprawdzić jego minę. Zakładałam, że był on niezadowolony, a jego brwi marszczyły się gniewnie. Nie myliłam się. Oczy Charliego błyszczały się złością, a ja im dłużej mu się przyglądałam, tym większy czułam żal. Doskonale wiedziałam, jak to jest być zmuszanym do tego, czego wcale się nie chce.
Jednak, zamiast odpuścić, właśnie stałam się hipokrytką w tej chwili, w której podałam kobiecie swoją ulotkę, jak i w każdej następnej, która miała wydarzyć się pośród ścian tego gabinetu.
— Tak, to byłaby pewna możliwość — zaczęła, a ja nagle poczułam silny ucisk w klatce piersiowej. Jakbym doskonale wiedziała, że to do czego zmierzała, wcale nie było dla mnie pozytywne. — Jednak bardzo mi przykro panno Sparks, ale nasza szkoła nie posiada wystarczająco środków, aby sfinansować występ w Londynie.
Jej zdanie jeszcze kilka razy odbiło się echem w mojej głowie, każdy mięsień w ciele zesztywniał, a przed oczami migotał mi ten jej sztucznie współczujący wyraz twarzy.
— Teatr Londyński z pewnością wyśle nam dofinansowanie. To prestiżowy konkurs, na pewno mogłabym to jakoś załatwić — wyrzuciłam. Wprawdzie tylko zapędzałam się w kłamstwa. Nie miałam pojęcia o żadnym dofinansowaniu i być może wcale nie miałam w sobie tylu sił, aby to wszystko dopiąć.
Chciałam tylko spełnić swoje marzenie. Chciałam choć raz spróbować pomyśleć o sobie, że byłam czegoś warta. Zamiast tego jej oczy wrzeszczały na mnie, abym zawróciła się na pięcie do domu i zaczęła wypłakiwać się w poduszkę. Tak, jak robiłam to każdego lata, bo na nic innego nie było mnie stać.
Kobieta pokręciła głową, a z każdym kolejnym wyrzuceniem jej podbródka w bok coraz silniej traciłam nadzieję. A przecież to ona umierała jako ostatnia. Co miało stać się ze mną kiedy tak całkiem ze mnie uleci?
— Kontaktowałam się w sprawie dofinansowania. Niestety pokrywają oni jedynie koszta pobytu i transportu do stolicy.
Nie mogłam tak po prostu wybuchnąć płaczem. Nie, gdy obserwowało mnie tak wiele różnych spojrzeń. Najbardziej jednak obawiałam się tego rozwścieczonego. Co jeśli chłopak rozpowiedziałby całej szkole, że rozbeczałam się w gabinecie Baxter przez jakiś głupi teatr, tak w ramach zemsty? To ja jako pierwsza chciałam zaciągnąć go w pułapkę. Może to wszystko mi się należało? Może naprawdę powinnam już zacząć płakać?
Bo to wszystko nie było dla mnie tylko głupim teatrem.
— Wyłożę na to pieniądze.
Kiedy uniosłam głowę, dostrzegłam zdeterminowaną minę pani Foster.
Nie, to tylko mi się przesłyszało. Na pewno musiało mi się coś uroić.
Dyrektorka potrząsnęła głową, jakby wybudzając się z krótkiego transu.
— Przepraszam, czy...
— Jestem w stanie dać te pieniądze — powtórzyła, spoglądając dumnie na swojego syna. — Byle Charles odrobił te godziny i zdał do następnej klasy — znów wyraźnie zaakcentowała, jaki ma w tym interes, a ja rozchyliłam usta. — Poza tym, uważam, że to niepowtarzalna okazja dla tej szkoły, pani dyrektor i sądzę, że powinna pani dołożyć wszelkich starań, aby ci uczniowie pokazali się w Londynie... Mam wrażenie, że nie do końca zdaje sobie pani sprawę z tego, że w stolicy nie występuje każdy, to poważna sprawa.
Jej ton wyraźnie zaostrzył atmosferę w pokoju, a Baxter coraz to silniej gryzła się w język. Po jej twarzy mogłam wyczuć, że wstrzymywała się od komentarza, a w jej głowie układała się inna, bardziej przeanalizowana odpowiedź.
— Tak — skinęła głową. — Przemyślę to.
Skakałam spojrzeniem po twarzach osób w pomieszczeniu, doszukując się na nich szczęścia. Jednak tylko matka chłopaka zdolna była do wykrzesania z siebie krótkiego uśmiechu i skinięcia głową. Brunet natomiast nie odezwał się. Siedział na krześle niczym maskotka wyzbyta wszelkich uczuć. Jego spojrzenie nie było już gorzkie, nie krzyżował rąk na piersi ani nie poprawiał nerwowo swojej grzywki. Zastanawiało mnie, co czuł i jaki był naprawdę. Dlaczego nie chodził do szkoły, czy chociaż trochę interesował go teatr...
Mogłaś wpędzić się w ten przeklęty wir domysłów, zanim wpakowałaś go w bagno, Diano.
I chociaż ty nigdy nie nazwałabyś teatru grząskim gruntem, dla niego z pewnością nie było to niczym prostym.
— Czekam na telefon z ostateczną decyzją — oznajmiła kobieta, gwałtownie unosząc się z krzesła, po czym wsadziła swoją torebkę pod pachę. — Chodź, Charles.
Jego usta drgnęły, jakby chciał ją poprawić. Jednak chłopak tego nie zrobił. Zamiast tego wstał i wsunął ręce do kieszeni.
— Myślę, że nie będzie to konieczne. Daję na ten występ zielone światło — uśmiechnęła się szeroko i poprawiła swoje okulary.
Znów pod moimi stopami zatrzęsła się ziemia. Tym razem był to dobry znak. Udało się. Miałam ochotę skakać z radości i krzyczeć wniebogłosy. Żar rozlewał się po moim sercu, a dłonie drżały.
Nie zastanawiałam się wiele nad tym, czy słowa Baxter były prawdziwe. Nie było sekundy, abym w nie zwątpiła. Nie chciałam już więcej przyjmować do siebie porażki. Walczyłam o to. Walczyłam, abym mogła stać w tym beznadziejnym gabinecie prawdziwie szczęśliwa.
— Panna Diana z pewnością ustali z panem Charlesem szczegóły spotkań — dodała.
Kiedy na niego spojrzałam, napotkałam jego wzrok. Speszony gorączkowo spuścił głowę i zainteresował się swoimi trampkami. W jego zachowaniu było coś, co zaczynało mnie intrygować.
— W porządku — odparła kobieta. — Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia.
Kobiety wymieniły się jeszcze kilkoma spojrzeniami, po czym rodzina Fosterów pociągnęła za klamkę i zniknęła za drzwiami. Słyszałam, jak stukot szpilek powoli się oddala, a pani Baxter nabiera powietrza w płuca.
— Przyjdź do mnie jutro, panno Sparks — odezwała się w końcu. — Ustalimy szczegóły.
— Czyli... Mam rozumieć, że... Wystawię swoją sztukę w Londynie?
Kobieta westchnęła głośno i uniosła się znad swojego biurka. Po chwili wyciągnęła do mnie swoją dłoń, którą ja nieśmiało ścisnęłam.
— Pragnę złożyć ci najszczersze gratulacje, Diano. Wystawisz sztukę w Londynie. Swoją sztukę.
#każdegolatapłakałam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top