28.
Jimin i Taehyung pierwszy raz spotkali się w szkole podstawowej. I od tamtego czasu ich drogi splatały się na każdym etapie życia. Niemożliwym stało się, aby ich rozdzielić.
Cała historia zaczęła się od niezbyt przyjemnego incydentu. A mianowicie zderzenia się na korytarzu szkolnym. I to nie w przenośni, jako metafora uderzenia silnego uczucia i złączenia dwóch bratnich dusz. Centralnie przyrżnęli w siebie, gdy Jimin wybiegał z szatni, a Tae z przeciwnego kierunku mknął niczym strzała, z nowo zakupionym pamiętnikiem w ręce.
Z tego spotkania Tae zapamiętał tylko wielkiego guza na czole i pulchnego chłopczyka, zapłakanego i osmarkanego po sam pas. I to by było na tyle. Żadna wielka miłość nie sfrunęła na nich z niebios.
Przyniosło to jednak jedną podstawową korzyść. Mały Taehyungie zdał sobie sprawę, że razem z nim do klasy chodzi niejaki Jimin.
Tae był klasową gwiazdą już od przedszkola. Zawsze się wyróżniał. Może nie wybitnymi ocenami, osiągnięciami czy nienagannym zachowaniem. Każdy zapytany znajomy z dawnych lat określiłby jego zachowanie jako dziwne, ale na swój sposób przyciągające.
Przykład? Proszę bardzo. Każdy w miarę normalny uczeń, po pytaniu nauczyciela "Chcesz poprowadzić lekcję za mnie? Ja będę siedzieć, a ty się męczyć" od razu by spokorniał i mentalnie uniżony słuchał lekcji, na miarę swoich możliwości.
Nie Tae. Skoro pani nauczycielka dawała mu taką możliwość, to co stało na przeszkodzie, żeby się nie zgodzić? Wychodził dumnie na środek, zapraszał nauczyciela do ławki i zaczynał swoją tyradę. Zazwyczaj była to lekcja dotycząca obcych cywilizacji pozaziemskich, smaków i specyfiki strzelających oranżadek w szkolnym sklepiku albo problematyki braku łóżek wodnych na korytarzach.
Oprócz tego potrafił robić manifestacje z powodu obowiązku przyjmowania mleka w kartonikach, na apelach beatboksować i rapować wiersz zamiast recytować, albo na szkolnych wycieczkach do muzeów stać przez trzy godziny na podeście i udawać posąg.
W ten sposób Tae rok w rok obejmował funkcję klasowego przewodniczącego i święcie przekonany o zasadności wyboru swoich kolegów (innym niż ta uczniowska "beka" z dziwnego kolegi) brał swój urząd bardzo na poważnie. Pisał nawet ustawy, które próbował wdrażać w życie, a które zazwyczaj spotykały się ze śmiechem wychowawców i głaskaniem go po głowie "na gamonia".
W klasie trzeciej Tae przechodził bunt. I z powodu swojego karygodnego zachowania został posadzony w ławce z najgrzeczniejszym* uczniem w klasie - Jiminem. Właściwie niewiadomo, dla kogo ta kara okazała się większą karą. Jimin był niezwykle pilnym uczniem. To jak mu wychodziło przez nieśmiałość, to już inna sprawa, ale starał się jak mógł i pracował ciężko. A Tae jak to Tae. Był sprytny, po prostu.
W połowie trzeciej klasy, po początkowej niechęci do małego, nadal pulchnego i chorobliwie nieśmiałego Jimina, postanowił spróbować nawiązać jakiś kontakt. Bo pani nauczycielka uparcie nie chciała odwiesić jego kary.
W ten sposób zaczęli sprawdzać ze sobą zadania z matematyki. Porównywali swoje wyniki. To znaczy zazwyczaj Tae miał po prostu puste pola i wpisywał odpowiedzi Jimina, ale małemu Mochi absolutnie to nie przeszkadzało. Miał z kim rozmawiać, Tae zawsze miał dobry humor, dużo smakołyków na drugie śniadanie i jakoś tak klasowy łobuz przestał go za zaczepiać.
Pierwszy raz Jimin pożałował znajomości z Tae w piątej klasie. Chłopak wszczął wtedy bójkę, z dosyć błahego powodu, a mianowicie, uczeń ze starszej klasy nazwał Jimina "Pedałkiem" tylko dlatego, że jego buty miały różowe sznurówki. Oczywiście bohaterski Taehyung przegrał i w dodatku na dwa tygodnie trafił do łóżka, ze złamaną ręką włącznie. Od tamtej pory Jimin nie założył nic różowego do końca szkoły, a do Taehyunga przestał się odzywać, jak uważał "dla bezpieczeństwa".
Minęły trzy długie miesiące. Jimin poznał Kooka, który miał być namiastką Tae w jego życiu. Szybko okazało się jednak, że nie można zastąpić jednego człowieka drugim i mimo tego, jak kochany był mały Kookie i rozkosznie udawał dorosłego z tymi swoimi króliczymi zębami, to nie było to samo. Kookie to Kookie, a Tae to Tae. Chciał żeby obaj mieli swoje miejsce w jego życiu.
Właśnie wtedy postanowił przeprosić dawnego przyjaciela i to w sposób najbardziej odpowiadający standardom Kosmity. Pojawił się pod jego mieszkaniem, prawie że w środku nocy. Dostał potem karę od mamy na cały miesiąc, ale nie myślał o konsekwencjach, gdy jego serce tak potwornie tęskniło. Przez poprzednie dwa dni siedział nad swoim biurkiem i skrupulatnie, na równiutkich, fioletowych karteczkach wypisywał słowa i zdania ułożone w zapewnienia. Do wielkiego słoja po karmelkach wrzucił wszystkie karteczki, a na białym denku, fioletowym mazakiem napisał:
Sto powodów, dlaczego jesteś dla mnie ważny
I rzeczywiście, na każdej karteczce był jeden, szczery i ujmująco pięknie napisany powód. Można było znaleźć tam Bo umiesz mnie rozśmieszyć jak nikt inny, Bo stajesz mojej stronie, kiedy inni się boją, Bo nieważne co powiem, wszytko chowasz w sercu, Bo jesteś najbardziej szaloną częścią mojego życia, Bo kocham to, jak mylisz imię mojego kota mimo że znany się trzy lata, Bo tak jak ja uwielbiasz oglądać wzruszające anime i jeść ostre chipsy, żeby płakać jeszcze bardziej i wiele innych.
Od tamtej nocy, gdy płakał nad każdą karteczką, a Jimin razem z nim, coś w się w jego wnętrzu Tae zmieniło. Nie umiał tego nazwać, ale umiał pokazać miejsca tych zmian - po lewej stronie klatki piersiowej, na policzkach i w dole brzucha. I były to zmiany zarówno fizyczne jak i psychiczne, momentami tak silne, że obawiał się o własne zdrowie.
Półtora roku zajęło mu dochodzenie do pewnych konkluzji.
Pod koniec szóstej klasy, dokładnie podczas egzaminu końcowego, nagle i niespodziewanie naszło go olśnienie. I nie chodziło o egzamin, z którego go wyrzucono, gdy pośród kompletnej ciszy, w samym środku sprawdzianu wstał i krzyknął "No tak! Jakie to proste!".
Belfer od matematyki się wkurzył i na następny rok specjalnie zrobił trudniejszy egzamin, by przypadkiem ktoś nie uznał go "Za prosty", a Tae do dziś dnia wisiał na szkolnej tablicy ogłoszeń, jako ten, który załatwił im armagedon z końcowego z matmy. W każdym razie w szkole raczej nie mógł się pokazywać.
Ale sam antybohater zdał egzamin w drugim terminie, a złotą myślą było oczywiście " Jestem zakochany w Jiminie".
Od tamtej pory potrzebował czterech lat, by w końcu skutecznie wyznać mu swoje uczucia za pomocą szczęśliwego, fioletowego flamastra, znalezionego w bobliotece, który od czasów słoika z karteczkami uważał za swój ulubiony, szczęśliwy kolor.
Próbował wiele razy wcześniej. W parku rozrywki, w kinie, w sklepie zoologicznym, na wakacjach w Japonii, ale cokolwiek nie wymyślił, zawsze kończyło się tak samo - tchórzył. Najlepsze było to, że potrafili spać w jednym łóżku, pić z jednej butelki, jeść ze wspólnego talerza, myć zęby jedną szczoteczką, oglądać razem filmy erotyczne, przytulać się, całować w policzki, czoło, skroń, szyję, a tak ciężko było im wypowiedzieć dwa proste słowa. Dobrali się fantastycznie, nie ma co.
A Jimin? Jimin pamiętał Tae od dnia, gdy zderzyli się w szkole przed szatnią. Zapamiętał z tej sceny więcej niż nieogarnięty Tae - duże, ogromne wręcz zaszklone oczy, ciemne jak noc, zasłaniającą całe czoło prostą grzywkę, koszulkę z dinozaurem i nawet pierwsze słowa - Nie zauważyłem cię, nic ci nie jest, chłopczyku? - i potarł jego czoło ciepłą rączką.
A to i tak duży sukces dla Tae, bo był wtedy na etapie, kiedy każdy chłopiec w jego wieku był małym Taehyungim.
Jimin doskonale pamiętał tę scenę i to między innymi ją miał na myśli pisząc na jednej z karteczek, kilka lat później Bo opiekujesz się mną od zawsze.
. . .
Był Vmin, było słodko, przynajmniej tak mi się wydaje
*Autokorekta zmieniła mi na ,,najgorętszy,, i miałam chwilę zastanowienia skąd mój telefon zna Jimina...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top