21.
Jechali długo, zwłaszcza ślimaczym tempem Hobiego. Z pewnością kierowali się gdzieś w stronę rzeki, dosyć daleko od ścisłego centrum miasta.
Zatrzymali się dopiero na żwirowym parkingu obok rzeki, na niewielkim wzgórzu. Mieli stąd dobry widok na część miasta i duży budynek po drugiej stronie wody.
Hoseok zaparkował tyłem i westchnął z uśmiechem.
- Jesteśmy.
- I co mamy zamiar tu robić?
- Pewnie nie wiesz, ale kończę dzisiaj liceum. To znaczy wczoraj miałem ostatnie lekcje, a dzisiaj jest oficjalne zakończenie.
- Serio? - Zapytał, ale brzmiało to trochę sztucznie, bo ogarnął go nagły stres, że Hobi coś podejrzewa.
- Tak. Co roku z tej okazji robią pokazy sztucznych ogni i takie tam. Widzisz ten budynek? - Pokazał na daleką przestrzeń za wodą, gdy wysiedli z samochodu.
- Widzę.
- To moja szkoła, stąd jest najlepszy widok. Ale wiem że jesteś głodny, dlatego wziąłem to. - Otworzył bagażnik, gdzie leżała torba wypchana czymś po brzegi. - Mam pieczone żeberka, ryż, kimchi i oczywiście karmelową kawę w termosie.
Nawet przygotował miejsce w bagażniku, by mogli siąść i przyglądać się pokazowi. Było tam trochę cieplej i mogli opatulić się grubym kocem.
Yoongi oniemiał. Myślał, że to on zaprosił Hoseoka i przygotował dla niego wolny dzień, a tak naprawdę jedyne co zrobił, to użył taniego podstępu i był nijakim towarzystwem, kiedy to Hobi postarał się tysiąc razy bardziej niż on.
Pociągnął nosem. Było mu niesamowicie wstyd, co znalazło odbicie na jego czerwonych policzkach. Teraz mógł wytłumaczyć je mrozem, choć wcale nie było tak zimno. Patrzył tylko na uśmiech Hoseoka i nie mógł nadziwić się, co ten chłopak takiego w nim widział. Czy może na każdego patrzył w ten sposób? Wolał tak o tym myśleć, nie chciał być wyjątkowy w niczyich oczach, nie chciał widzieć siebie w ich odbiciu. To nie było jego miejsce, nie miał prawa oglądać tego obrazu.
Coś jednak trzymało go na swoim miejscu. Nie uciekł, nie płakał, nie narzekał. Po prostu zastanawiał się, co powiedzieć, by wyszło dobrze. Jak zawsze okazywanie emocji szło mu tragicznie.
- Nie wiem co powiedzieć...
- Nic nie mów, hyung! Zobaczysz jak fajerwerki odbijają się w tafli wody, zwłaszcza kiedy jest ciemno. - Powiedział i usiadł w otwartym bagażniku, czekając na Yoongiego.
Wyjął z torby pojemniki termiczne i jeden podał brunetowi. Jedzenie było ciepłe i jak się okazało pyszne. Zastanawiał się, kto je robił. Może któreś z rodziców Hoseoka. Ciekawe czy są tak samo weseli i pozytywni jak on. Jedli i rozmawiali, tracąc rachubę czasu. Mogła minąć godzina, a mogło minąć ich pięć.
Karmelowa kawa smakowała idealnie, nawet lepiej, niż ta, którą zawsze robił sobie w pracy. Hobi też dał się na nią skusić, choć wcześniej twierdził, że nie lubi pić kawy. Rozgrzani ciepłym napojem, mogli siedzieć i obserwować taflę jeziora, a zimno im nie przeszkadzało.
- Zawsze zaczynali o siedemnastej.
- To za pięć minut.
- Ale szybko zleciał ten dzień.
- Całkiem szybko.
- Zawsze, kiedy robi się coś przyjemnego, czas biegnie zbyt szybko.
- Szkoda, że nie ma tak w pracy.
- Albo w szkole.
- Właściwie, co masz zamiar teraz robić?
- Sam nie wiem, dopiero zdałem egzaminy, nawet nie mam wyników.
- Idziesz na studia?
- Chciałbym, ale nie wiem do końca na jakie.
- A myślałeś o czymś?
- Miałem kilka pomysłów...kiedyś. Teraz wszystkie wydają mi się głupie.
- Dlaczego?
- Trochę się pozmieniało.
Był ciekaw co Hobi miał na myśli, ale nie zdążył zapytać.
- Spójrz, już są.
Fajerwerki rzeczywiście pięknie odbijały się od tafli wody, jakby tworzyła się na niej druga rzeczywistość. Miały niesamowite kolory. Przypominały ogromne, błyszczące kwiaty, namalowane na ciemnym niebie. Szybko się pojawiały i znikały w mgnieniu oka. Jedyne co Yoongiemu trochę przeszkadzało, to hałas. Miał nadwrażliwy słuch, który drażnił tak głośny dźwięk.
Skulił się pod kocem, nie spuszczając wzroku z pięknego widowiska. Pochłonięty przez obrazy, nie zauważył jak krótkie momenty strachu przed grzmotami, docisnęły go do ramienia Hobiego. Na początku nie orientował się, że ktoś go obserwuje, tak bardzo pochłonięty był tym, co działo się na niebie. Hobi jednak dużo bardziej niż fajerwerkami, zajęty był uspokajaniem galopu swojego serca i obserwowaniem profilu bruneta. Okulary jak zwykle przekrzywiły mu się na nosie, osiadając na samym jego końcu, miał czerwone policzki, jakby namalowane na porcelanie farbą, a w jego czarnych oczach odbijał się cały pokaz ogni.
Chciał coś powiedzieć, ale Yoongi odchylił się, opierając ciało na wyciągniętych rękach. Skrzywił się delikatnie i po chwili wyciągnął zza pleców jakiś przedmiot, na który napotkał, chcąc się podeprzeć.
- Co to? - Zapytał Hobi.
- Książka. - Yoongi poświecił telefonem na okładkę - "Ania z zielonego wzgórza". To twoja?
- Szukałem jej...
- Tu jest coś zaznaczone. - Ze środka wystawała kolorowa karteczka. Wyjął ją i podał Hoseokowi. Ten schował ją do kieszeni. W miejscu gdzie znalazł karteczkę, podkreślono zielonym mazakiem krótki fragment.
Hobi spojrzał na ostatnie fajerwerki.
- Przeczytasz mi to? - Zapytał.
- Teraz? Dlaczego?
- Po prostu, bo cię o to proszę.
- Być może wielkie uczucie nie wkracza w nasze życie w blasku glorii jak rycerz na koniu; być może wkrada się cichutko jak stary przyjaciel; być może rozwija się w pozornej monotonii, by nagły błysk olśnienia ujawnił rytm i ukrytą muzykę. Być może miłość rozwija się naturalnie z pięknej przyjaźni, jak herbaciana róża z zielonego pąka.*
Fajerwerki ustały zupełnie. Hobi oparty o ściankę bagażnika, zwrócony w stronę Yoongiego, podkulił nogi i z uwagą słuchał każdego słowa. Nie patrzył w horyzont, nie interesował go widok ciemnego jeziora, w którym zginęły wszystkie błyski. Skupione oczy utkwił w wargach Yoongiego, jakby bał się, że któreś ze słów mu ucieknie i nie będzie możliwości, by znowu je złapał.
- Ładny cytat. - Zakończył brunet. Poprawił okulary na nosie i zamknął książkę. - Nie wiedziałem, że lubisz takie książki.
- Nie jest moja. Należała do mojej mamy. Czytała wszystkie części chyba z pięćdziesiąt razy. Nawet czasami mi na głos.
O ile się nie przesłyszał Hobi użył czasu przeszłego. Nie wiedział czy powinien pytać.
- Miała tyle książek, że nie mogłem spokojnie przejść rano z pokoju na śniadanie, bo były rozwalone nawet po korytarzu. Myślałem, że wszystkich się pozbyłem, a tu została ta jedna.
- Pozbyłeś się?
- Pakowałem je w pudła i zanosiłem pod drzwi biblioteki, w której pracujesz.
- To ty?
Szczerze zdumiło go to wyznanie. Zupełnie stracił orientację w swoich uczuciach i tym, jak powinien się zachować. Oddał książkę Hobiemu, ale ten zaprzeczył głową.
- Weź ją. Do niczego mi się nie przyda.
- Hobi, czy twoja mama nie żyje?
- Ta, zmarła dziesięć miesięcy temu. Książki mi tylko przypominały, a teraz kiedy już ich nie ma, jest mi łatwiej. - Nie brzmiał jak Hoseok, którego poznawał każdego dnia na nowo. Nic nie pozostało w tej zgarbionej sylwetce z wesołego, pełnego wigoru chłopaka, o uśmiechu jasnym jak letnie niebo. Nic, tylko pusta skorupa.
- Przetrzymam ją dla ciebie. - Powiedział Yoongi i włożył książkę do plecaka. Słowa nigdy nie przychodziły mu łatwo. Nie był dobry w opowiadaniu żartów, w streszczeniu swojego dnia, w historiach z dzieciństwa czy nawet w powiedzeniu dzień dobry. By dodać komuś otuchy nie potrzeba jednak słów.
Na kolanach przeszedł na drugą stronę bagażnika i okrył połową koca sylwetkę Hobiego. Wpatrzony w dal wody, położył głowę na jego ramieniu. Czuł się trochę senny, zwłaszcza, gdy pod kocem zrobiło się jeszcze cieplej od ciała Hobiego. Poczuł jak chłopak cichutko smarka i przesuwa policzek po jego włosach. Nie myśląc już zupełnie, splótł razem jego i swoje palce.
Czas znów zaczął płynąć, a oni w ciszy słuchali swoich oddechów. I gdyby nie telefon Yoongiego, pewnie by usnęli.
Jin: Wszystko gotowe. Możecie wracać. Zaraz prześlę ci adres
- Kto to? - Zapytał Hobi. Miał odrobinę zachrypnięty głos.
Jakiś głosik namawiał Yoongiego na kłamstwo. Kazał mu zostać i cieszyć się z tego przyjemnego spokoju do samego rana. Siedzieć tutaj i słuchać, czuć, być z Hoseokiem. Ale jego przyjaciele bardzo się napracowali. Nie mógł być takim egoistą.
- Wracajmy. Może wejdę na chwilę na herbatę...
- Jasne, hyung. - Znowu powrócił jego uśmiech i wesoły ton. Ciekawe czy impreza spodoba mu się tak bardzo, jak domniemana herbatka tylko we dwoje.
. . .
*Lucy Maud Montgomery ,,Ania z Avonlea,,
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top