57.
Vmin
Czerwiec 2023
...
- I zostawiliście go samego!? - przeraził się Jin.
- A skąd mogłem wiedzieć, że Tae zamiast na ślub szykuje się na pogrzeb!? - bronił się Hobi.
- Przecież powiedziałem ci o wieńcu!
- Nie drzyjcie się, ludzie patrzą - rozdzielił ich Yoongi - idziemy na górę.
Wszyscy jak jeden mąż ruszyli za nadpobudliwym Jinem i szybciej niż winda zdążyłaby pokonać tę drogę, wspięli się na drugie piętro. Już przed pokojem Seokjin zatrzymał cały peleton tak gwałtownie, że wszyscy wpadli mu na plecy.
- Co jest? - szepnął gorączkowo Namjoon.
- Hobi, ty pierwszy.
- A czemu ja? - kłócili się szeptem.
- Bo ty tu jesteś gliniarzem. Zrób jakieś ,,FBI, open up!,, I rozpierdol drzwi, czy coś.
- Nie jesteśmy FBI - wykrzywił usta.
- Fajni, Bystrzy, Inteligentni! - zaproponował zadowolony z siebie Nam.
- Ty zwłaszcza...- skomentował Yoongi.
- Chłopaki... bądźcie przez chwilę cicho - ostudził ich zapał Cheng.
- Ty mnie tu nie uciszaj! - syknął najstarszy.
- Nie, naprawdę. Cicho - zawtórował mu Kook i wtedy wszyscy wytężyli słuch.
Zza drzwi dało się dosłyszeć spokojny ton prostej melodii, nuconej niskim głosem Tae. Dziecinnej i niewinnej, jakby śpiewał komuś na dobranoc.
Dreszcz przebiegł po plecach Hobiego, ale przepchnął się na przód i odliczył do trzech, pokazując to reszcie na palcach.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Na raz wszyscy wparowali do pomieszczenia, ledwo dając radę utrzymać równowagę i nie poprzewracać się na siebie nawzajem. Pierwsze spojrzenia skierowali w stronę jedynej w pokoju postaci. Był to Taehyung.
Zamiast weselnego garnituru miał na sobie koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Jedną jego z rąk pokrywał ciemno czerwony odcień brudzącej substancji, tworząc smugi na prawie całej dłoni. W drugiej za to trzymał niewielki nożyk, nie większy niż scyzoryk albo nóż do papieru. Na policzku jawiły się dwie cieniutkie, płytkie szramy, z których spływały kropelki świeżej krwi, zupełnie jakby ktoś zrobił mu je paznokciami. Na przykład walcząc o życie.
To nie był czas na szok, choć przerażony Namjoon zastygł jak skała.
- No hej! - pomachał do nich zakrwawioną dłonią i uśmiechnął się jakby nic się nie stało.
- Ręce do góry! Rzuć nóż, bandyto! Głowa szeroko, nogi na kark, ręce pochylone! - krzyknął na niego Hobi.
- Co?
- Gdzie jest Chim, ty kreaturo!? Jak mogłeś go zabić w dniu ślubu!? - dodał Jin.
- Jak coś mu zrobiłeś, to ukręcę ci kark gołymi łapami, Kim! - wkręcił się w klimat Kook.
- Jeden ruch, a ten wieniec położymy na waszym wspólnym nagrobku! - zakończył grożenie Seokjin.
Całą trójka rzuciła się na przerażonego Tae, który zdążył tylko pisnąć, zanim skończył przygnieciony do ziemi przez Hobiego i rozbrojony z małego nożyka.
- Gdzie jest ciało!?
Tae obrócił twarz w stronę dywanu. Wydawało się, że płakał.
Piętnaście minut wcześniej
Głowa Jimina pękała od ciągłego płaczu i miliona myśli, które przychodziły do niego jak niepokojący nieznajomi. Dlaczego tak się stało? Co skłoniło Tae do ucieczki? Czyżby był dla niego niewyrozumiały, niedobry? Ostatni kłócili się trochę częściej, w końcu ślub to stresujące przedsięwzięcie i obaj przeżywali to w dość poważny sposób. Nie dostawał jednak sygnałów od Tae, aby chciał odejść, czy miał go dość.
Żałował każdego wrednego słowa, które wypowiedział pod jego adresem ostatnimi czasy, a zwłaszcza tych dotyczących rodziców Kima. Przecież jego Taetae nie był winny tego, jakich ma rodziców, nie miał możliwości przemówić do ich nieistniejącego rozsądku. Powiedział to w amoku, bo Tae miał tysiąc dziwacznych pomysłów na ich ślub, podczas gdy on chciał prostej ceremonii, bez fajerwerków, kiczowatych ozdóbek, niezjadliwych dań i podejrzanych gości, których chciał zapraszać, nawet tego ekscentrycznego pana sprzed hotelu, który grał wczoraj w nocy na banjo w fontannie.
Pozwoliłby mu teraz na to. Wszystko byle Tae wrócił i chciał zostać jego mężem.
Przemył twarz zimną wodą. Niestety dzisiaj rano z nerwów pomylił szampon do włosów z farbą i teraz jego głowa wyglądała jak obraz Picassa z niebieskimi akcentami. Oczy przekrwione oraz szare powieki, różnokolorowe włosy i ta opuchnięta, obolała twarz. Nawet, gdyby Tae teraz wrócił, to wątpliwe, że chciałby go właśnie takiego. Był odrażający - jego wygląd i zachowanie.
Nic nie poradził, że wciął tliła się w nim nadzieja na szczęśliwe zakończenie. Pragnął, aby ten dzień był idealny. Przez jego niewyparzony język wszystko się rozpadało. Miał ochotę uderzyć w lustro głową i obudzić się w ramionach Tae, w ich małym mieszkanku w Seulu, z Pchełką śpiąca w nogach. Po co był mu ten cały ślub, przecież spokojnie mogli żyć na kocią łapę i nikomu by to nie przeszkadzało. Po przekroczeniu granicy Korei ich ślub i tak straci na ważności.
Chciał jeszcze popłakać, ale w jego oczach nie było już łez. Stał się pustym naczyniem, stracił całą witalność i radość. Wraz z utratą Tae, wszystko trafiło znaczenie.
Usłyszał jak drzwi do pokoju hotelowego otwierają się. Nie miał ochoty rozmawiać jeszcze z mamą, Hobi, ani Yoongim. Próbowali mu pomóc, ale on nie potrzebował pocieszania. Chciał tylko jego, już nawet nie jako męża. Pragnął tylko go zobaczyć i zabrać do domu.
Nikt go nie wołał, więc uznał, że może to sprzątaczka, albo tata. Najbardziej neutralne osoby w jego dzisiejszym otoczeniu. Chyba że ojciec dowiedział się o sprawie z Tae, wtedy nie ma co liczyć na neutralność. Wszyscy zlinczują kochanego Taesia.
On na to nie pozwoli. Uciekł, czy nie, Jimin nadal żywił do niego gorące uczucie, które nigdy się w nim nie wypali. Choćby mieli żyć osobno.
Podszedł do drzwi i położył małą rączkę na klamce. Potrzebował tylko momentu, aby pozbierać myśli i ukryć rozdzierający serce ból.
Wtedy usłyszał znajomy głos. Mówił do kogoś, a może do siebie. Tae często mówił do siebie, podobno tak lepiej mu się myślało. Z bijącym mocno sercem uchyli drzwi i wyjrzał do pokoju.
- Taeś? - wyszeptał tak cichutko, że Kim z pewnością go nie dosłyszał.
Widział jego plecy. Stał przed szafą i pieczołowicie nad czymś pracował. Jego koszula była cała brudna, tak samo jak spodnie na wysokości pośladków. Włosy w całkowitym nieładzie sterczały na wszystkie strony. Z pewnością wrócił po niemałej przygodzie.
- Taeś, wróciłeś - odezwał się trochę głośniej i wtedy dopiero młodszy zauważył jego obecność.
Przerażony Chim zakrył usta dłonią, widząc nóż w dłoni chłopaka.
- Witaj, kochanie. Tęskniłeś?
Chwila obecna
Po pokoju rozniósł się głośny pisk, decybelami porównywalny do śpiewu godowego delfinów. Serca stanęły na ten dźwięk całej zgrai obrońców prawa i Jimina.
- Zostawcie mojego męża! - krzyknął na nich Jimin - złaź z niego! - krzyknął w stronę Kooka - kochanie! Nic nie jest?! Mój kosmito, powiedz coś, cokolwiek! Może być nawet Jimin nie umie tańczyć! Albo Jimin okropnie gotuje! Błagam, daj mi jakiś znak!
- Ty żyjesz... - zdezorientowany Jin był jedną nogą w grobie.
- A niby dlaczego mam nie żyć!? Taeś! Ocknij się, potrzebuję cię! - rzucił się na kolana obok zmaltretowanego narzeczonego.
- Uspokój się, przecież nic mu nie jest! - odepchnął go Yoongi - Tae, przestań się wydurniać, bo zaraz dostanę tu regularnego szału.
- Zabiliście mnie mentalnie - wymruczał w dywan Tae.
- Mentalnie, to w tobie nie ma co zabijać! Co tu się dzieje do kurwy nędzy!? Proszę mi to natychmiast wyjaśnić.
Cheng wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, a Namjoon chyba utracił wiarę w ewolucję. Hobi podniósł z dywanu nóż i pokazał go Jiminowi.
- Po co mu to? I skąd ta krew?
- Jaka krew? To tylko czerwona farba.
- Skąd farba?
- A rana na policzku, wieniec pogrzebowy, a nóż? - dopytywali dalej.
Jimin westchnął głośno, zupełnie jakby banda napadła go banda ciekawskich pięciolatków z milionem pytań na ustach.
- Taeś chciał wymienić nasze kwiaty do butonierek, bo wczoraj zdał sobie sprawę, że są białe, a powinny być fioletowe. Pojechał do kwiaciarni, ale tam powiedziano mu, że nie ma już fioletowych kwiatów. Więc mój bohater próbował jej jakoś zdobyć - wszyscy słuchali z zapartym tchem i niedowierzaniem, a Tae nadal przeżywał swoją wewnętrzną agonię na dywanie - poświęcił się i nawet wszedł w żywopłot, za którym rosły fioletowe kwiaty na rondzie pod łukiem triumfalnym, ale przegoniła go straż miejska, jeszcze na dodatek biedaczek pokłuł się kolcami, kiedy przed nimi uciekał i zrobił sobie rany na policzku. Nie udało mu się znaleźć fioletowych kwiatów, dlatego chciał przefarbować te białe, ale nie miał fioletowej farby, dlatego próbował połączyć czerwoną z niebieską, żeby wyszedł fiolet, tylko niechcący utytłał się jak prosiaczek, a nożykiem chciał podciąć łodygi, żeby zmieściły się do kieszeni - opowiadając to wszystko gładził go po napuszonych włosach - A wy za to całe poświęcenie próbowaliście go zabić!?
- My, zabić!? Myśleliśmy, że coś ci się stało? - krzyknął na niego najstarszy.
- A wieniec i ten dziwny SMS i menel z banjo?
- Sms miał znaczyć, że to jego wina, bo on zamawiał kwiaty do butonierek i zapomniał powiedzie, że mają być fioletowe. Chciał jeszcze dopisać o co chodziło dokładnie, ale telefon mu padł i zostało tylko to. A o żadnym wieńcu nic nie wiem.
- Ja tym bardziej - dodał z dywanu Tae.
- To nie pytaliście, co to był za Azjata? - zwrócił się do Jina Hobi.
- Ja tu myślałem o ratowaniu życia, a nie przeprowadzaniu wywiadu.
- Spokój! - uciszył ich Yoongi.
- Kto to jest menel z banjo? - zapytał Tae, gdy drzwi do pokoju się otworzyły i weszli do środka rodzice Jimina.
- No nareszcie jesteś! Synu, myślałam, że cię ktoś porwał - odetchnęła mama Park, jakby nie zauważyła, że leży plackiem na dywanie.
- Przepraszam, mamo - powiedział potulnie Tae i ociężale próbował podnieść swoje pogruchotane kości z podłogi.
- Co ci się stało? Już po 12, urzędniczka powiedziała, że możemy mieć co najwyżej pół godziny opóźnienia, bo potem jest kolej następnej pary - powiedziała na jednym wdechu, nie czekając na odpowiedzi. To miała być prawdopodobnie zemsta za opóźnienie ceremonii i doprowadzenie Jimina na skraj rozpaczy.
Hoseok pomógł wstać Taehyungowi i posłała mu pełne rozpaczliwego przepraszania spojrzenie. Nie mieli jednak czasu na ckliwości. Musieli czym prędzej pomóc mu się ogarnąć, przebrać i ładnie ułożyć poplamione imitacją fioletu, podwiędłe już kwiatki w kieszeniach marynarek. Wszyscy jak huragan wybiegli z pokoju, choć każdy w innym stopniu przerażenia. Pod hotelem pomachał im menel z banjo. Właśnie wygrywał skoczną melodię na cześć młodej pary.
...
Cała ceremonia przebiegła dość szybko, bo pani urzędnik spieszyła się do następnych klientów. Przypominało to raczej urzędowe załatwianie sprawy niż połączenie dwojga ludzi węzłem miłości, przyjaźni, zaufania i szacunku. Kilka podpisów, zdjęcie i koniec.
Czy tak wyglądała prawdziwa miłość? Jeśli tak, to romantyczna dusza Tae odrzucała pojęcie tego niesamowitego uczucia, które żyło w nim od lat do Chima i postanowiła stworzyć na to lepsze określenie. Fioletuję cię? To nadal za mało.
Wrócili do Korei dwa dni później. Wszyscy zmęczeni i obdarci z wszelkiej energii. Wyjazd okazał się totalną klapą i nie było tu konkretnego winowajcy. Tae zawinił swoją nieodpowiedzialnością, jego przyjaciele nadpobudliwością i brakiem wiary w jego niewielkie ilości rozsądku, Jimin histerią, nawet jego rodzice brakiem stanowczości. Coś poszło zupełnie nie tak. Chłopcy bili pokłony przed Tae, aby ten wybaczył im napad i oskarżenia, ale nie gniewał się na nich. Sam widział, jak dwuznaczna wydawała się ta sytuacja i z perspektywy czasu nawet zaczął się wstydzić całej akcji.
Ale byli już w domu i życie powoli wracało na swoje tory.
Byli małżeństwem.
To dziwne, bo wcale się tak nie czuli. Właściwie to momentami odczuwali swoją obecność bardziej obco niż przed wyjazdem. Tae bardzo dużo pracował. Wziął na siebie więcej odpowiedzialności niż przed wyjazdem, bo wciąż czuł się winny zniszczenia dnia ich ślubu. Z wykładów zrezygnował całkowicie, zaliczając tylko obowiązkowe ćwiczenia z psychologii. Wolał więcej czasu poświęcić na zbieranie pieniędzy i usamodzielnienie się od rodziców Jimina, niż marnowanie czasu na nudnych wykładach. Okazało się, że Kim ma smykałkę do tego socjalno - humanistycznego kierunku, bo uwielbiał spędzać czas z ludźmi i chyba bardziej potrafił wczuć się chociażby w najbardziej dziwaczne ludzkie odchyły niż "zwykły" człowiek. Żaden ze skomplikowanych i nieprawdopodobnych mechanizmów mózgu ludzkiego nie przyprawił go nawet o lekkie zdziwienie.
Jimin poświęcał się, wylewał pot i oddawał duszę na sali treningowej. Swoje studia traktował bardzo poważnie, a Tae starał się wspierać go całym sercem. Starszy często pokazywał mu swoje układy, mimo że wracał wieczorem, wypompowany z wszelkich sił.
Tae mógłby godzinami patrzeć na ruchy Chima. Leciutkie niczym piórka, swobodne i giętkie. Chłopak płynął w powietrzu, jakby jego ciało ważyło ledwo kilka gramów, unosił się opadał, bez strachu o urazy. Jimin był ideałem dla niego i dla tańca. Stworzonym, aby uosabiać piękno, sztukę, harmonię i dobro.
Ostatnimi czasy jednak nie pokazywał mu układów. Tae pracował za długo i kiedy wracał ze swojej zmiany, Jimin już spał, albo praktycznie zasypiał nad jakąś czynnością.
Ich miłość stała się cicha i niewidoczna, a Tae był pewnie, że to przez nieodpowiedni ślub, który strącił ich piękne uczucie w otchłań zwyczajności, legalnego związku, zawartego jak układ handlowy.
Okropne, przytłaczające uczucie dusiło go od środka za każdym razem, gdy widział ich wspólne zdjęcie z tamtego dnia. Nawet pozy nie mogli wybrać spontanicznej, fotograf ustawił ich niedbale i sztywno, jak dwa posągi.
To nie byli oni.
Być może publiczne maski Park Jimina i Kim Taehyunga, lecz nie Chim i Taetae. Miał ochotę podrzeć zdjęcie i wyrzucić je przez otwarte okno, ale wiedział, że Jiminowi będzie przykro, w końcu ustawił je na honorowym, centralnym miejscu na ich biurku.
Był piękny wieczór, kiedy wyszedł wcześniej z pracy i maszerował w stronę domu, co chwilę zatrzymując się, aby zrobić zdjęcie niebu w kolorach różu, fioletu i wyblakłej pomarańczy. Nie mógł doczekać się, aż pokaże te zdjęcia Jiminowi. Zdecydował się właśnie sfotografować piękny krzew magnolii, gdy w kadr weszła mu starsza para.
Staruszka pokazywała palcem w stronę jabłoni, która obrodziła we wspaniałe, czerwone owoce. Problem w tym, że wszystkie jabłka rosły wysoko poza zasięgiem rąk. Starszy pan niewiele myśląc i widząc w oczach ukochanej żony tęskne spojrzenie za owocem, nie wahał się ani przez moment. Podał jej swój kapelusz oraz reklamówkę z zakupami i zabrał się za wspinaczkę na niski pień. Kobieta widząc to, kazała mu się uspokoić i z niepokojem w mądrych oczach patrzyła, jak małżonek nic sobie z ostrzeżeń nie robi.
Tae przez moment obserwował jego starania. Starszy człowiek ma odwagę na takie poświęcenie dla miłości swojego życia. Miał gdzieś, że wspinanie się na drzewo nie przystoi osobie w jego wieku, a kilka młodszych osób stoi i przygląda mu się, kiwając głową na głupotę. Zdanie innych, to co przystoi, co jest uważane za normalne i postrzegane z aprobatą nie miało znaczenia, gdy w grę wchodziło szczęście jego damy.
Zdeterminowany zrobić coś głupiego pan przypominał do złudzenia Tae i jego głowę pełną pomysłów nie z tej ziemi. Czy on i Chim mieli udawać , że są małżeństwem, bo tak mieli napisane na papierze, czy może zrobić to tak jak należy i przypieczętować swój stan uczuciem, a nie stemplem?
Z gorącą głową i płonącym sercem podbiegł do dwójki starszych osób i zaproponował pomoc. Na początku pan alpinista się zapierał, że da radę, ale w końcu skapitulował, po namowach żony i obietnicy, że wykaże się podczas malowania, które już sobie planowali od miesiąca. Jak to miło słyszeć, że starsze osoby nie rezygnują z planów. On tym bardziej tego nie zrobi.
Zerwał kilka pięknych jabłek, ukłonił się nisko i z uśmiechem na ustach popędził do domu.
W korytarzu przywitała go Pchełka. Posmyrał ją po grzbiecie, kiedy otarła się o jego nogę podczas zdejmowania butów.
- Chimiś! Jesteś!? - krzyknął wgłąb mieszkania.
- Jestem w kuchni - odparł starszy. Po całym mieszkaniu roznosił się przepyszny zapach spaghetti. Pewnie Pchełka tylko tu na niego czekała, bo on jako lepszy tatuś, dużo częściej rzucał jej kąski z talerza.
Wbiegł do salonu połączonego z aneksem kuchennym i natychmiast przywitał się z Chimem soczystym buziakiem. W zamian otrzymał śliczny dźwięk chichotu.
- Masz dzisiaj dobry nastrój - bardziej stwierdził niż zapytał starszy.
- Mam bardzo dobry powód.
- O, a jaki? - zainteresował się.
Tae uśmiechał się szeroko i wyłączył gaz pod pomidorowym sosem, choć jeszcze nie był gotowy.
Mocne pomarańczowe światło przebijało się przez dopiero co umyte przez Chima szyby oraz wyprane firanki, gdy pociągnął go za małe rączki na środek pokoju i oświetliło ich roześmiane twarze. Ich stopy zatopiły się w przyjemnym, puchowym dywanie, na którym Tae i Pchełka uwielbiali zasypiać.
Jimin nie miał pojęcia o co chodzi, ale i tak czuł ogrom radości, widząc na twarzy ukochanego tyle pozytywnej energii, pierwszy raz od powrotu z Francji. Podszedł bardzo blisko i pozwolił, żeby ostre promienie oświetliły mu twarz, zamiast oddzielać ich od siebie.
Tae zapatrzył się na bystre oczka, zaróżowione policzki i blond włoski, które Chim na nowo przefarbował zaraz po powrocie. To było oblicze człowieka, którego kochał, którego fioletował, którego... Nie znalazł jeszcze tego odpowiedniego określenia.
- Tae, powiedz mi, co się dzieje? - szepnął, gładząc wystającymi spod długiego rękawa białej bluzki, paluszkami jego policzek.
- Chciałbym wyznać jak bardzo cię kocham, ale nie ma na to odpowiednich słów.
- Ja to wiem...
- Nie, właśnie nie wiesz Chim, bo ja nawet sam nie mogę sobie tego wyobrazić - powstrzymał go przed dalszymi słowami - spójrz na nie - powiedział, chwytając jego dłoń i przystawiaj do siebie różniące się drastycznie wielkością ręce, a na nich dwie, identyczne obrączki - z czym ci się kojarzą?
- Czy ja wiem... - szepnął - z małżeństwem?
- Mi nie. Bardziej z ograniczeniem, standardami, zasadami i rygorem.
- Czujesz się więźniem w naszym małżeństwie?
- Nie Chim, ja nawet nie czuję jakbyśmy byli małżeństwem. Przepraszam, to moja wina, że tak wyszło.
- Nie mów tak... - przestraszony Jimin złączył szybko ich wargi - to niczyja wina. Może klasyczne małżeństwo nie jest dla nas.
- To... To ty też tak czujesz? - serce zaskoczonego Tae zabiło zastraszająco szybko i mocno.
- Kiedy tak o tym mówisz, to rzeczywiście, coś się zmieniło i niestety na gorsze, ale to nie jest coś, czego nie moglibyśmy naprawić - oznajmił pełen nadziei. Delikatnie przygryzł różową wargę, mokrą jeszcze od pocałunku.
- Spójrz na promienie słońca, są prześliczne, prawie jak złoto.
- Też tak myślę - zaśmiał się delikatnie Chim, a w jego oczach zabłysnęły łzy.
- Pozwolisz, że w takiej scenerii, odbędzie się nasz prawdziwy ślub? Wyjdziesz za mnie, Chim?
Tym razem już nie panował nad emocjami.
- Oczywiście, że tak.
Na tę odpowiedź Tae wyrwał się z miłosnego uścisku i złapał za kuchenne krzesło. Zaabsorbowany podstawił je pod białą szafę i górny pawlacz, gdzie trzymał swoją kolekcję fioletowych pisaków, mazaków i kredek. Nie zdążył jeszcze wynieść ich do piwnicy, za to spakował w duże pudełko, żeby nie walały się, gdzie popadnie. Na oczach zafascynowanego Jimina, ściągnął całe pudło i otworzył kartonową pokrywę.
- Gdzie on jest...
- Czego szukasz?
- Fioletowego mazaka z jednorożcem, który przyniosłeś mi od dentysty. To jedyna część kolekcji, którą dostałem od ciebie.
- Jest w szufladzie w kuchni, pod zlewem.
Tae czym prędzej przebiegł przez kuchnię i wyciągnął ze środka upragniony element, z którym wrócił na swoje miejsce u boku Jimina.
Ostrożnie ściągnął z paluszka swojego przyszłego męża obrączkę i odłożył ją na stolik.
- Chim, tam wtedy, we Francji nie mogłem powiedzieć ci wszystkiego co chciałem. Byłem zły, zmęczony, czułem, że to wszystko jest bez sensu, że nie tak powinno to wyglądać. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie wszystkim i nawet nie umiem znaleźć słów, które opiszą to jak bardzo cię kocham. Dlatego tego nie powiem. Będę za to pokazywał. Każdego dnia, nocy, bez wytchnienia i przerwy. Każdym gestem, dopóki czuję się na siłach i żyję, tylko ty będziesz w moim sercu - wyznał Tae, z początku patrząc mu głęboko w oczy, później otworzył mazak ,,urywając,, głowę jednorożca, która była jednocześnie zatyczką i zagubił spojrzenie w dole, chwytając dłoń ukochanego.
Jimin przyglądał się jak fioletowa końcówka rysuje na jednym z jego palców, w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się złota obrączka, fioletowy okrąg, wzór pierścionka. Dorysował nawet serduszko w miejsce oczka.
- Taka wypasiona - zaśmiał się Tae, a Jimin siąknął głośno nosem, obserwując cały proces tworzenia nowej obrączki - będę cię kochał na zawsze, dopóki śmierć nas nie rozłączy. A potem pewnie też, bo dlaczego nie, nikt mi nie zabroni - wzruszył ramionami, udając obojętność, na co Jimin zareagował śmiechem połączonym z płaczem.
Odebrał od Tae flamaster i narysował podobną, choć odrobinę bardziej staranną obrączkę z serduszkiem, które przyozdobił fioletowymi czułkami.
- A ja przysięgam kochać cię tak długo jak będę świadomy naszego istnienia. A potem, kiedy stracę już świadomość siebie i stanę się kimś innym, odnajdę mojego kosmitę na nowo pod inną postacią, żeby pokochać cię na nowo. I tak w nieskończoność.
Tae połączył ich czoła, a dłoń Chima, na której widniała obrączka ucałował i przytulił do serca.
- Więc ogłaszam nas mężem i mężem - szepnął.
- Nareszcie.
Dwie złote obrączki leżały obok siebie na stoliku i odbijały promienie słońca. Nie błyszczały jednak tak intensywnie jak dusze zakochanego, dopiero co zawartego na własnych zasadach małżeństwa. Dziwnych i niezrozumiałych dla postronnych, ale tacy właśnie byli. Żyli swoimi zasadami, w swoim świecie. Z dala od ludzkiej definicji normalnosci. W końcu normalność to pojęcie względne.
A wiadomo, czy na odległej planecie, gdzieś daleko, Tae i jego mąż nie byliby najnormalniejszym i z normalnych. Nawet jeśli, to o to nie dbali.
Pchełka miauczała głodna, bardziej zainteresowała nieskończonym spaghetti, niż ślubem swoich tatusiów.
Na telefonie Jimina powstało nowe zdjęcie w specjalnej galerii ,,nowożeńcy,,. Jutro wywoła je po uczelni i postawi na biurku, zaraz obok wyjazdu do Francji i przygody z białymi kwiatami, które farbowali na fiolet. Tak samo jak tamten ślub, fioletowy odcień był tylko sztuczną iluzją, która pokryła bezbarwną podstawę.
Dzisiaj naprawili ten błąd. Wreszcie mogli nazwać się małżeństwem.
...
- Dlaczego Tae napisał na grupie, że w sobotę zapraszają na swoje wesele? - zapytał głośno Yoongi, żeby Hoseok mógł go usłyszeć z wnętrza mieszkania. Siedział na balkonie i wygrzewał stopy na nagrzanej słońcem barierce. Było już ciemno, ale przyniósł przenośną lampkę i czytał po raz kolejny jedną z części Ani z Zielonego wzgórza, którą znalazł w szafce obok łóżka, po stronie Junga.
- Co? - brązowa czupryna chłopaka pojawiła się w otwartych drzwiach balkonowych - jakie wesele?
- Wejdź na czat, jeszcze wstawili jakieś zdjęcie i podpisali nowożeńcy. Ci to mają zapłon.
- Po dwóch tygodniach im się przypomniało, że wzięli ślub?
- Nie wiem, pogratulowałem jakby co. Nie wnikam.
- To miło z twojej strony - uśmiechnął się młodszy.
- Bycie miłym jest takie męczące - potarł zmęczone oczy pod okularami.
- Jak dla mnie dużo mniej niż udawanie złego - stwierdził, dosiadając się obok, oparł nogi dokładnie tak samo jak Min i podał mu kubek z kawą, po który poszedł.
- Udawanie złego jest bezpieczne, niewielu chce się z tobą męczyć.
- Okazało się, że kilkoro jednak chce, a jeden wręcz oszalał na tym punkcie.
- Nadal się wam dziwię - powiedział i wbrew temu co mówił, ułożył głowę na ramieniu Hobiego.
- Raemi kazała zapytał jak się pracuje w nowej bibliotece?
- Na pewno zadała pytanie tak po ludzku? Nie wierzę.
- No dobra, zapytała jak kosiarzowi jest w nowej krypcie.
- To już bardziej brzmi jak ona. Powiedz, że się oswajam. Przychodzi tam dużo więcej ludzi, niż do Pani Wong, ale i ja jestem bardziej wprawiony. A biblioteka to i tak najspokojniejsze miejsce na ziemi. W końcu poczuję się tam jak u siebie. A jak dzisiejsze testy? Miałeś mi opowiedzieć - zmienił temat, obracając twarz w bok, żeby widzieć Hobiego. Poprawił mu niechlujne kosmyki. Naprawdę, obiecał sobie to już dawno, ale jutro już na sto procent pójdzie do sklepu i kupi mu wsuwki do włosów, albo najlepiej spinki. Poświęci się i poszuka jakiś z kucykami.
- Trochę z głowy, trochę z internetu i dało radę, chyba zdam.
- Ty to książek nie masz, że z internetu musisz na egzaminach ściągać?
- Jedyna książka jaką kupiłem w tym roku to ta do walki z tłumem, a i tak nie przeczytałem jeszcze ani strony. Czekam aż się zlitujesz i poczytasz mi na dobranoc.
- Mam ci czytać na dobranoc o walce z tłumem?
- Mógłbyś czytać nawet instrukcję obsługi mikrofalówki i tak kocham cię słuchać.
Yoongi uśmiechnął się kącikiem ust i zgasił lampkę, wcześniej odkładając książkę na bok. Otoczyła ich ciemność. Sąsiadka dwa balkony dalej ćwiczyła prostą melodię na klawiszach. Szło jej już całkiem. Yoongi zamiast zamykać balkon i uciekać od tego dźwięku, wolał siadać na zewnątrz i słuchać, a to coś znaczyło. Już od miesiąca próbował wyciągnąć Hobiego do filharmonii, ale młodszy miał za dużo obowiązków, choć zaczynał podejrzewać, że taki układ mu odpowiada, inaczej musiałby się migać. Zostało mu tylko czekać, aż Namjoon przyjedzie na wakacje i pójdą razem, przynajmniej nie będzie musiał go zmuszać.
Mijali się w guście i wielu sprawach z Hobim, ale to nie przeszkadzało im dogadywać się i szukać kompromisów. Zamieszkali razem rok wcześniej, chociaż właściciel mieszkania był średnio zadowolony. Zgodził się dopiero, gdy Yoongi zagroził, że znajdzie sobie inne mieszkanie, a ponieważ był najspokojniejszym, najczystszym i najbardziej punktualnym jeśli chodzi o płacenie czynszu lokatorem jego mieszkania, tak wyraził zgodę. Co więcej nawet nie podniósł kosztów wynajmu, co uznał za świństwo - On się ludziom do łóżka nie pcha - tak stwierdził.
Gdyby tylko wiedział, ile razy Kook spał w tym mieszkaniu, złapałby się za głowę. Na szczęście żadna z sąsiadek nie donosiła.
Do mieszkania razem przyzwyczajali się od dawna, bo chociaż oficjalnie Hobi nie był wprowadzony i tak spędzał w mieszkaniu Mina osiemdziesiąt procent czasu poza zajęciami na uczelni i pracą. Raemi została menadżerem w kinie i wreszcie zyskała zdolność kredytową, dzięki czemu mogła otworzyć swoje przedszkole. Co ważniejsze pogodziła się z Tae, którego nawet zatrudniła u siebie jako pomocnika przy dzieciakach. Kim miał świetne podejście do dzieci, myślał podobnie, działał podobnie, rozumiał je.
Yoongi miał wreszcie stałą pracę po uzyskaniu papierka po trzech latach studiów i z pomocą jego rodziców wychodzili na prostą.
Po wyjeździe do Francji ich psychiki odpoczywały przez tydzień. Czuli wyrzuty sumienia w stosunku do Tae, tym bardziej widząc jak dziwnie zachowuje się od powrotu. Dziwnie w sensie, że całkiem normalnie, nie dzwonił do nich w środku nocy z dziwnymi rozkminami, nie wysyłał im pocztówek z "wakacji na balkonie", nie nawijał o kolejnym utworze, który stworzył do ich repertuaru BTS (niektóre były całkiem niezłe i złączone wszystkie razem obejmowały pojemność co najmniej pięciu płyt), nie przychodził do nich, żeby wyjeść im słodycze z szafek, kiedy nie było ich w domu. Po dzisiejszej wiadomości na czacie i zdjęciu, Yoongi czuł jednak, że niedługo wszystko wróci na stare tory.
Mógł udawać, że nie, ale cieszył się takim obrotem spraw. Problemy przyjaciół stały się równie istotne jak jego własne. Nie myślał, że dożyje takich czasów.
Hobi objął go ramieniem i ułożył policzek na czubku jego głowy.
- Jestem śpiący - wymruczał mu w pachnące pistacją włosy.
- Tylko nie zasypiaj mi na ramieniu, nie przeniosę cię do łóżka.
- A już myślałem, że magiczna moc budzenia się w łóżku, choć zasypiasz na kanapie nadal działa.
- Nie kiedy waży się tyle co ty.
- To mięśnie tyle ważą.
- Z pewnością nie mózg.
- Taki jesteś cwany? - zapytał podejrzliwym głosem Hobi i Yoongi wiedział już, że ma kłopoty Asekuracyjnie zastawił się rękoma, żeby nie dosięgła go sprawiedliwość w postaci długiego i bolesnego łaskotania.
- Ok, ok, żartowałem - obronił się, zanim kara weszła w życie.
- Ja myślę, no nie uciekaj ode mnie - przysunął go jedną ręką - nie mam dzisiaj siły na łaskotki.
- Na pewno? - zapytał, nadal nie odklejając rąk od tułowia.
- Czy ja kiedykolwiek cię okłamałem?
- Albo jesteś bardzo dobrym kłamcą, albo nigdy - zgodził się.
- Jestem okropnym kłamcą, pani w szkole wstawiała mi nieobecność już jak szedłem w stronę w jej biurka z podrobionym usprawiedliwieniem. Wszystko po mnie widać.
- A jak to poznać? - zapytał, choć doskonale to wiedział.
- Zaczynam się drapać no nosie i robię się czerwony od szczęki w dół, na całej szyi.
- To ja myślałem ostatnio, że poparzyłeś się przez słońce, kiedy pytałem cię o moją czekoladę z orzechami!
- Trzy kostki tam tylko były!
- Nie kłam Jung, o proszę już się drapie po nosie.
- Przepraszam! Patrzyła na mnie orzechowymi oczami! Nie mogłem się powstrzymać.
- Odkupisz ją.
- Od kiedy lubisz słodycze?
- Nie lubię, ale czekolada była moja.
- Ojejku... - cmoknął na niego i przyciągnął do siebie, tak że głowa Mina opadła na jego kolana. Ułożył się wygodniej i przeciągnął jak kot. Hobi od razu zdjął mu okulary i odgarnął włosy. Przez chwilę patrzyli sobie w równie ciemne oczy.
- Nie zasypiaj.
- To nie dotykaj mnie po twarzy, to mnie usypia - powiedział Min.
- Przecież wiem.
- Za dobrze mnie znasz.
- Wciąż za mało.
- Spokojnie, mamy całe życie.
Hobiego kochał od trzech lat i siedmiu miesięcy. Lubił swoje życie, bo nie było nudne i monotonne, choć to co ważne pozostawało bez zmian. Z Hobim był bezpieczny.
...
KONIEC
No więc nie myślałam, że poczuję, aż taką pustkę...
Dopiero co wstawiałam w pierwszym rozdziale drugiej części w mediach piosenkę "Louder than bombs" dziś wstawiam w ostatnim "We are Bulletproof: Enternal" :')
Główna fabuła opowiadania dobiegła końca, choć oczywiście będą jakieś dodatki (przewiduję, że może na 1000 obserwujących, jeśli uda mi się do nich dotrzeć, z pewnością coś wstawię)
Jeśli macie jakieś pytania odnośnie niedomówień w fabule dotyczących bohaterów, zdarzeń, relacji itd. śmiało pytajcie. Nie wszystko udało mi się zawrzeć, a może czegoś jesteście ciekawi ^^
Chciałam Wam bardzo serdecznie podziękować, bo dzięki temu jak bardzo pokochaliście to opowiadanie i ja zapałałam do niego pasją i uczuciem. Uwielbiałam je pisać, uwielbiałam rozmawiać z Wami w komentarzach, czytać Wasze historie, odniesienia do siebie (dzięki czemu mogłam Was lepiej poznać), śmiać się z Waszych anegdot i nawet wcielać niektóre z Waszych pomysłów w życie
Wszyscy przybyli tu czytać głównie o Sope, a wyszło na to, że MVP opowiadania został Cheng i Kook, czego kompletnie się nie spodziewałam. Cheng chyba umarłby z zawstydzenia i urósł dumny jak paw, czytając wszystkie wyznania i pozytywne komentarze pod jego adresem <3 Za to również Wam dziękuję <3<3
Moja rola tu się kończy i obyśmy spotkali się w innych opowiadaniach, a może Cheng przewinie się i przez jakieś inne uniwersum ;) w końcu świat jest mały, nie tylko ten prawdziwy, a wyobraźnia, choć ogromna, lubi robić nam niespodziewane deja vu XD
Fioletuję Was i kocham razy 80 jednocześnie! <3
...
Materiał awaryjny na smutki. Włączcie sobie ten filmik i przesuńcie dokładnie na 1:59. Dokładnie tak wyglądało sobotnie wesele numer dwa vmina, z "nieobecnym" Namjoonem XD
Trzymajcie się cieplutko, do przeczytania <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top