49.


Jin ustawił na starych gazetach dwa wiaderka z pudrowo-różową farbą. Dostał je za darmo od ojca, który pracował w magazynie sklepu budowlanego, a że chwilowo nie miał zatrudnienia, w tym i zajęcia, postanowił zrobić dawno planowane malowanie. Jego ojciec nalegał, aby wybrał inny kolor, bo koledzy z pracy dziwnie patrzyli, kiedy brał z półki liliowy róż. Pytali nawet, czy spodziewa się wraz z żoną dziecka, że potrzebuje akurat takiego odcienia. Seokjin był jednak nieugięty. Na taki się zdecydował i choćby miał zapłacić za puszki normalną cenę i tak pomaluje swoje ściany na różowo. 

Oszczędzał na czym się dało, nawet na fachowcach i po całym dniu okładania mebli folią i wynoszenia mniejszych przedmiotów, wreszcie był gotów. Ubrany w stare rybaczki, których nie nosił na co dzień tylko dlatego, że Namjoon wyprasował w nich dziurę zaraz pod tyłkiem, chwycił wałek do malowania w dłonie i z samego rana zabrał się do pracy. Szło powoli, ale miał przynajmniej czas, żeby pomyśleć. 

W ciągu najbliższych kilku dni mieli rozmawiać z Namjoonem o całej sprawie z pocałunkiem. Na razie chciał dać młodemu czas na dojście do siebie, bo noc nad rzeką sprawiła, że od trzech dni leżał z wysoką gorączką w łóżku. Poza tym nie chciał go od razu rzucać go na głęboką wodę.

Sam się bał. Ta rozmowa to być może ostatnia szansa na pojednanie z Namem. Miał prawo się stresować. A stres zazwyczaj działa tak, że odkłada się swój lęk w nieskończoność. Szkoda, że on nie był z tych, którzy brali byka za rogi i rzucali się w wir strachu, żyjąc zasadą "czym szybciej i sprawniej, tym prędzej będzie miał to za sobą". Nie, on był "przekładaczem".

Włączył w telewizji jakąś stację muzyczną. akurat puszczali top 100 nowych kpopowych hitów. Biodra same podrygiwały mu w takt skocznych melodii.

Kiedyś marzył, aby został idolem, całkiem nieźle śpiewał, miał ładny głos i nienaganną prezencję. Cóż z tego skoro życie wybrało za niego i posadziło go za szkolnym biurkiem. Bierze się, to co ma do zaoferowania świat, a młodzieńcze marzenia z celów, stają się nagle snem, mrzonką, aż koniec końców trafiają w zapomnienie. On był jeszcze na etapie snu, ale mrzonka zbliżała się do niego wielkimi krokami. Zadowolony z własnej pracy przyjrzał się całkiem nieźle pomalowanej ścianie. Nawet nie było widać smug, a i on nie pobrudził się za mocno. 

Miał nadzieję, że mama przyjdzie mu pomóc, ale chyba jej się nie spieszyło, bo wybiła 15, a nie raczyła się jeszcze pojawić. Wreszcie zadzwonił telefon. 

- Seokjin, zacząłeś już?

- No rychło w czas, maluję od siódmej rano.

- To ja nie przyjdę dzisiaj, sąsiadka przyszła na kawę

- I to jest ważniejsze niż pomoc synowi?

- Ty masz 25 lat i młode kości, poradzisz sobie. A ja tutaj mam świeże ploteczki z całego tygodnia. 

Jin przewrócił oczami.

- Dobra, ale jak pójdzie, to dzwonisz, żeby mi opowiedzieć. 

- No a jak? A słuchaj, ty pamiętasz taką rudą dziewczynę, co chodziłeś z nią do podstawówki? 

- Rudą?

- Taką, co jej matka była szkolną pielęgniarką.

- Sue?

- O no no właśnie. 

- Ona była blondynką. 

- No czy tam blondynką, co za różnica?

- No chyba zasadnicza.

- No to ona jest już w drugiej ciąży, uwierzysz

- Szok i niedowierzanie. Dwadzieścia pięć lat i druga ciąża. Dzwonię na policję.

- A idź, z tobą to rozmowa jak z dupą w nocy. 

- A z tobą jak z dupą w dzień.

- Jak ty do matki mówisz?

- Czyli mam rozumieć, że nie przychodzisz pomagać? 

- Poczekaj, ale opowiem ci jeszcze o tej rudej Sue...

Dzwonek do drzwi przeszkodził Jinowi w przewróceniu oczami po raz piąty. Nie odsuwając słuchawki od ucha otworzył drzwi, ale widząc gościa, telefon zachwiał mu się w palcach. 

- Mama, będę kończył. 

- No poczekaj, jeszcze ci opowiem co z tym pogrzebem.

- Potem mi opowiesz, pa - nacisnął czerwoną słuchawkę i złapał głęboki oddech. 

- Cześć - odezwał się Namjoon - przeszkadzam? 

- Nie, co ty. Wejdź - stopą przepchnął zamknięte jeszcze drugie wiadro z farbą na bok i odsunął się, żeby wpuścić gościa - nie spodziewałem się, że przyjdziesz. 

- Wreszcie robisz malowanie - powiedział obojętnie młodszy Kim, przyglądając się przeciwległej, różowej ścianie, jakby była najciekawszym obiektem świata, albo wyjątkowo pochłaniającym uwagę dziełem malarskim - i to na różowo. 

- Taki był plan - wytarł dłoń o swoje rybaczki, przypominając sobie o dziurze w miejscu tylnej kieszeni. No cóż, nie w takim wydaniu widział go Nam, a sam wypalił dziurę żelazkiem, więc tym bardziej nie mógł mieć pretensji - a teraz mam trochę wolnego czasu. Nie mam już wymówki. 

Opuścił spojrzenie na dłonie, które ciągle pocierał od spodnie, gdy Namjoon skupił się odrobinę za długo na jego twarzy. Pewnie oglądał blaknący ślad obok ust. Została tam jeszcze czerwono fioletowa plama po spotkaniu z pięścią Chenga. Dzisiaj nie przykrywał jej makijażem, w końcu nie miał zamiaru się z nikim spotykać, a już tym bardziej nie z Namem. Chłopak wreszcie wyczuł jak bardzo nieswojo musi czuć się Seokjin i oderwał wzrok od siniaka. Ciekawe, czy wiedział skąd ten znalazł się na nieskazitelnej buźce Jina.

Głupi, z pewnością. Hoseok nie utrzymałby tajemnicy, nawet pod groźbą wycofania ze sprzedaży jego ukochanych kokosowych ciastek.

- Dostałem wiadomość z uniwersytetu medycznego. Przyjęli mnie.

- Super, gratuluję - starał się brzmieć szczerze starszy, ale wyszło raczej średnio. To chyba nie zaskoczenie, że się dostał, pewnie był w pierwszej dziesiątce przyjętych, jeśli nie trójce.

- Ale chyba tam nie pójdę - dodał po chwili.

Jin zmarszczył brwi.

- Nie? Wolisz filozofię?

- Wolę medycynę, ale dostałem też list z innej uczelni, na którą mnie przyjęli.

Jin milczał. Nie bardzo wiedział o co pytać, nie znał planów Namjoona. Zanim się pokłócili twierdził, że składa papieru tylko na uniwersytet w Seulu, raczej lepszej medycyny w Korei nie znajdzie. Ach, chyba że o to chodzi...

- Na uniwersytet w Londynie.

Bardzo chciał udawać, że jest mu to obojętne. Jako dziecko świetnie odgrywał komediowe role, recytował wierszyki i dialogi z bajek. Matka myślała, że będzie aktorem, ale rodzice zawsze mają jeszcze dziwniejsze pomysły na swoje dzieci, niż oni sami po kilkunastu latach. Aktorem nie został, lecz świetnie umiał udawać i imitować. Teraz nie dał rady.

Ni to śmiech, ni to płacz, sam wydostał się z jego ust razem z powietrzem. Rozłożył ręce, wpatrzony w podłogę, jakby tam miał znaleźć jakiś plan, mapę, tekst. Oprócz przybrudzonych wapnem i farbą gazet nie dostrzegł jednak nic, na czym mógłby oprzeć resztki swojej siły. Skupił się tylko na tym, żeby jak najmniej łez wypłynęło spod jego powiek.

- Tam są podobno najbardziej prestiżowe uczelnie. Szkoda byłoby nie skorzystać - powiedział, choć przyszło mu to z wielkim trudem. Pociągnął nosem, który następne potarł, udając, że drażni go zapach farb.

- Też tak myślę. Z resztą, nawet gdybym nie chciał, to rodzice nie widzą innej opcji. Zaczęli już nawet szukać mi lokum.

- Może akademik na początek? Potem i tak pewnie dostaniesz stypendium, to będzie łatwiej coś wynająć - wypowiedział się rzeczowo. Tak było trochę prościej ukryć emocje. Bo kiedy jego dusiło, Namjoon wydawał się całkowicie spokojny, może nawet odrobinę zimny. Aż gęsia skórka wyszła mu na odkrytych przedramionach. Obejrzał się za swoją różową bluzą. 

- Będzie ciężko, ale raczej nie będę tam miał innych rozrywek niż nauka.

- Londyn to piękne miasto, na pewno znajdą się rozrywki - powiedział, zakładając bluzę  - to znaczy, nigdy tam nie byłem, ale tak słyszałem.

- Przecież wiesz, że nie jestem towarzyski.

- Kto wie, może będziesz - objął ramiona rękami. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek czuł się tak źle, tak słabo. Zawsze stawiał na siebie i swoje potrzeby, szedł po trupach do celu, swoim wrednym charakterem niektórych sobie zjednując, innych odpychając. Nie obchodziło go to. Nie obchodzili go inni.

A kiedy po raz pierwszy w życiu zaczęło mu zależeć na drugiej osobie, to ona postawiła na siebie, to ona go odrzuciła, wybrała swoje życie, swój rozwój i swoją karierę. Teraz już wie jak bardzo boli, gdy ktoś samolubnie zapomni o tym, że ty również masz uczucia, a to, że ich nie widać, wcale nie znaczy, że są mniej istotne, słabsze, czy mniejszej rangi.

Niektórzy po prostu się z nimi kryją, lecz one wciąż tam są. Kumulują się do momentu kryzysu i Namjoon właśnie taki kryzys przeżył w chwili propozycji związanej z Kookiem. Sprawa niby błaha, a reakcja nierównomiernie przesadzona. Nieprawda, to tylko wszystko co Nam dusił w sobie przez długie miesiące.

Tak jak mówił Kookowi, człowiek uczy się na błędach całe życie, a on dostał w tej chwili porządną lekcję, w starym stylu, bez cackania. Brutalną metodą, której nie wyrzuci z głowy już nigdy. 

- Pięć lat to długi czas, wszystko może się zmienić.

Jin przetarł oczy. Chyba nie było sensu, żeby ukrywać łzy, przecież widać je jak na dłoni. Przełknął gorycz stojącą mu w gardle i złapał głęboki oddech, bo ból głowy uderzył go nagle falą potężnej migreny. Musiał mocno skupić się, żeby te okropne doznania nie przewróciły go na brudną podłogę. Nie mógł sobie pozwolić na aż taką wylewność. Później będzie czas na żal.

- To miło, że przyszedłeś mi o tym powiedzieć po tym wszystkim.

- Przecież nie wyjechałbym bez słowa.

- To kiedy jedziesz?

- Dwa miesiące przed rozpoczęciem roku akademickiego, żeby się tam zaklimatyzować. Na początku sierpnia.

- Masz trochę czasu.

- Tak, będę zbierał pieniądze.

Na zewnątrz słońce przykryły granatowe chmury, w pokoju zrobiło się ciemno, ale nie mógł zamknąć okna. Zapach farb był zbyt intensywny.

Pokiwał głową, nie wiedział co ma jeszcze powiedzieć. Co najwyżej życzyć powodzenia.

To chyba oczywiste, że nie było już ,,ich,,. Żałował tylko, że nie było sensu się już tłumaczyć, a cała rozmowa między ich trójką traciła  znaczenie. Pogodzenie nie równało się szansie na ich związek. Co najwyżej dłuższemu bólowi związanemu z zapominaniem. Lepiej zakończyć to tu i teraz, zostać starymi kumplami, albo znajomymi i zacząć się leczyć z tego uczucia. Powoli i do skutku.

- Podobno wyrzucili cię z pracy.

- Bang dał mi wypowiedzenie za plotki o moim ,,romansie,, z uczniem.

- Bzdury - wzruszył ramionami Nam. Dlaczego? Sam wierzył w jego zdradę.

- Co?

- Pewnie jest zazdrosny, zawsze wiedziałem, że coś do ciebie ma.

Jin otworzył szerzej oczy.

- Teraz to już nieważne. Nie jest moim szefem, ja jego podwładnym. To czy coś do mnie miał, nie ma znaczenia.

- Jin... Zawiodłem się na tobie - powiedział, a starszego zmroził strach. Czyli jednak miał zamiar mu to wypomnieć, wrócić jeszcze raz do wszystkiego, co zakończyło ich związek.

- Nie mam się jak usprawiedliwić. Wylazło ze mnie wszystko co najgorsze - zamrugał szybko. Teraz nie dość, że męczył go lęk i stres, to jeszcze wstyd - żałuję, że ci to zrobiłem, ale może uda ci się szybko o tym zapomnieć. Zaczniesz nowe życie, poznasz nowych ludzi...

- Chcę zapomnieć, ale to nie jest proste. Nie mogę, bo i cały czas cię kocham i nie potrafię przestać - przerwał mu i wtedy Jin zobaczył tak bardzo oczekiwane emocje.

Ten widok sprawił, że na raz wybuchło w nim wszystko, to co starał się powstrzymać. Rozpłakał się, a duszący ból rozrywał mu klatkę piersiową. Zakrył twarz dłońmi, starając się zagłuszyć żałość własnej słabości.

Nie bał się odwzajemnić uścisku, w którym pierwszy raz od wielu tygodni zamknął go Namjoon. W desperacji zacisnął pięści na jego kurtce, a twarz ukrył na piersi. Wszystko uderzyło ze zdwojoną siłą - znany zapach, siła uścisku, tempo bicia serca, oddechu, świadomość, że to on.

Płakał tak długo, aż kompletnie zabrakło mu siły. Stracił dech w piersiach, zrobiło mu się słabo. Nie potrafiąc ustać, usiedli na przykrytej folią kanapie.

Wreszcie poznał swojego Namjoona, gdy spojrzał na smutną, już nie tak przerażająco pustą twarz. W jego ciemnych oczach nawet zalśniły łzy. Jin wolał nie wiedzieć jak sam wygląda, z pewnością jak obrzydliwa, zasmarkana kupka nieszczęścia. Miał to gdzieś.

- Jin, to nic nie zmienia. Ja wyjadę, nie mogę tu zostać.

- Dobrze - zacisnął na moment wargi i poprawił włosy ukochanego, które opadły mu na oczy - liczy się dla mnie żebyś był szczęśliwy. Nieważne gdzie, nieważne czy będę tam ja. Masz być po prostu szczęśliwy.

- Nie wiem czy uda mi się bez ciebie - teraz i z jego oczu popłynęły łzy.

- Uda się. A jeśli po powrocie nadal będziesz pamiętał trzydziestoletniego narcyza, który wyżywa się na dzieciakach w szkole, to będę na ciebie czekał.

- Nie możesz całego życia poświęcić na czekanie. Też masz być szczęśliwy, hyung.

- Dzwoń do mnie czasami i pisz. A na pewno będę.

- Co się zmieniło? - szepnął Namjoon, wpatrzony w oczy tego samego Jina, którego kochał od lat.

- Zakochałem się, tak naprawdę.

- Dlaczego dopiero teraz? - zapytał zrezygnowany Nam.

- I na głupców przychodzi czas. Czasami za późno, czasami w sam raz. I tak musielibyśmy się niedługo rozstać.

- Dla mnie będzie tak samo ciężko - przygryzł spierzchnięte wargi - zareagowałem wtedy za ostro. Zmarnowałem tyle czasu.

- Nie myśl o tym co straciliśmy. Pomyśl o tym, co teraz zyskaliśmy - uśmiechnął się słabo Seokjin - możemy być razem każdą sekundę do twojego wyjazdu. Jeśli tylko chcesz.

- Chcę, hyung - nie wahał się, a serce Jina zabiło szybciej, gdy usłyszał, jak młodszy znów nazywa go swoim hyungiem. Jeszcze trochę niepewnie, ale świadomie tego co chce, zbliżył się do Nama i ujął jego mokry policzek.

- Przepraszam.

- Nie przepraszaj mnie, hyung. Nie zmarnuję już sekundy więcej - powiedział i pocałował go jako pierwszy Namjoon, ostatnie słowa szeptając mu w usta.

Po tak długim czasie to było jak muzyka, najpiękniejsza melodia słyszana przez człowieka. Jak dotknięcie ustami ukrytego złota, zagubionego skarbu. Przylgnęli do siebie, desperacko szukając kontaktu. Ciągle było go za mało, niewystarczająco, za słabo.

Chcieli w ten czułość włożyć całą teksnotę i każdy dzień, który spędzili na bezsensownej kłótni. Wyrządziła tak wiele szkód im oraz ich przyjaciołom. Ubranie Nama powoli zaczynały pokrywać plamy różu z brudnych rybaczek starszego.

Cisza, która pojawiła się wraz z końcem ich miłości, odrodziła się teraz w postaci długich pocałunków, szeptów i czystych wyznań.

Tęsknota zabrała im wszystko, darując jedynie krzywdę i zapomnienie, o tym jak odczuwać szczęście. Świat stał się papierową atrapą, rozpadającą się pod wpływem deszczu lub łez.

Deszcz siąpił z nieba zimnymi kroplami, gdy przytuleni wdychali ciężki zapach różowej farby.

Ani minuty więcej osobno. Aż do dnia, gdy ich drogi rozejdą się na czas dłuższy, niż mogą znieść ich stęsknione serca.

...

*Stoi przy wyjściu z pudełkiem chusteczek*

Można brać do woli. Ja ryczałam jak zwierzę pisząc ten rozdział. Brat ma mnie za wariatkę. Nie pierwszy raz z resztą, co z tego.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top