43.


- Wyśmiewał mnie.

- I to był powód, żeby go bić!?

- Dla mnie tak.

- Tego cię nauczyłam? Żeby bić kogoś, kto powie ci coś niemiłego?

- Niczego mnie nie nauczyłaś.

- Ja cię uczyłam, ale co tam do ciebie dociera - matka rzucił torebką na stół. Chodziła jak nakręcony bączek, kręciła się po kuchni, nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca. Dopiero co wróciła ze szkoły, gdzie życzliwy pan od informatyki wezwał ją na rozmowę, po tym jak Kook uciekł z miejsca zdarzenia. Nie wydała się jeszcze jego ocena i zagrożenie z chemii, bo w tej chwili chyba zamieniłaby się w Godzillę i upierdoliła mu głowę.

- To może twoje metody są do dupy.

- Zamknij się. Jesteś tak jak twój ojciec. Masz gdzieś, co do ciebie mówię.

- Skoro już zostałem włączony do rozmowy...

- A ty to w ogóle się nie odzywaj. Zamiast wytłumaczyć mu jak się postępuje w takich sytuacjach, to potrafisz tylko uciekać od odpowiedzialności. Przez ciebie zapisał się na to szkolenie strażackie, tam pewnie poznał jakiś degeneratów i teraz proszę - rozłożyła ręce.

- Przestań w końcu go o wszystko obwiniać. Tata przynajmniej jest z nami, a ty? Pracujesz bez przerwy, to twoje biuro kiedykolwiek się zamyka? Siedzisz tam nawet po nocach.

- No tak, siedzę tam i zarabiam, żebyś miał co jeść! A twój ojciec siedzi w domu i nastawia was przeciwko mnie. Już nawet Junghyun nie chce ze mną rozmawiać.

- Uspokój się. Nikt nikogo nie nastawia przeciwko tobie, już sobie dopowiadasz jakieś swoje wersje - odezwał się ojciec. Matka zachowywała się okropnie, wylewała na wszystkich swoje żale, wyżywała się za brak czasu. Najbardziej cierpieli na tym Kook i jej mąż, ale widać teraz przerzucała się powoli na młodszego z synów.

- Może jeszcze zrobicie ze mnie wariatkę? Ja tu jestem najbardziej świadoma z was wszystkich - zwróciła się ponownie do syna - chcesz, żeby wyrzucili cię ze szkoły? Słabe oceny, naganne zachowanie, jeszcze nie wiem co z chemią, bo pewnie kłamiesz, że nie sprawdziła klasówek. Nieuk, agresor i kłamca. Świetnie! Czego się jeszcze o tobie dowiem?

Nie miał ochoty dłużej jej słuchać. Odtrącił chudą rękę, którą próbowała go zatrzymać i czym prędzej wyszedł z mieszkania.

- Wracaj tu!

Skoro był takim agresorem, to miał i dużo siły. Na pewno tyle, by nie dać jej się zatrzymać. Już nawet nie bolało go w jaki sposób go określiła. Może i dosadnie, ale prawdziwie i nie walczył dłużej z udawaniem, że jest kimś innym. Powoli przestawało mu zależeć na opinii. W szkole i tak był skończony, teraz kiedy ,,pobił,, Syunga tym bardziej. Wszyscy mieli go za gościa, który daje dupy nauczycielowi, agresywnego wariata i idiotę, który nie potrafi napisać prostego sprawdzianu.

A matka nie wiedziała przecież jeszcze wszystkiego, na przykład tego, że najprawdopodobniej jest gejem. W tym przypadku straciłaby z niego jakikolwiek pożytek, bo nawet nie było go stać na danie jej wnuków.

Jeszcze miesiąc temu wiedziałby gdzieś iść, miał przecież kilka opcji, teraz został już tylko Cheng. Miał wrażenie, że Chińczyk jest jedyną na świecie osobą, która go akceptuje i rozumie, nie ocenia po pozorach, nie ma za przygłupa, który rzuca się na biednych kolegów z klasy bez powodu.

Obiecujący mu przyjaźń i wsparcie kumple zostawili go, a właściwie sam ich odtrącił.

Zadzwonił do drzwi Chenga zmarznięty i na skraju ogromnego żalu. Otworzyła mu kobieta w średnim wieku, z krótkimi włosami, ściętymi na mężczyznę, w porysowanych okularach i z nieprzyjemnych zapachem mocnych papierosów z ust. Ledwo powsztrzynał odruch obrzydzenia na jej widok.

- Dzień dobry, jest Cheng?

- Dzień dobry - odpowiedziała chrapliwie i przepuściła go do środka - uczy się u siebie - skinęła na pokój nastolatka i wróciła do do siebie, utykając na lewą nogę.

Cheng mówił, że podejrzewa ją o prostytucję. Sam nie dotknąłby jej palcem, ale są różni desperaci. Ciotka Liu podobno pracowała w biurze jak jego matka. Pomyśleć, że mogła skończyć tak samo, gdyby nie on, Junghyun i ojciec. Żółć cofnęła mu się do przełyku na myśl o swojej mamie w takim wydaniu.

Nie zdejmował butów, bo dywan w przedpokoju pokrywał brud, kurz i wypalone papierosami dziury. Wszedł do pokoju przyjaciela, wcześniej pukając. Jak zwykle miał słuchawki na uszach, książkę w rękach i otwarte szeroko okno nad głową. Musiał wietrzyć pokój praktycznie całą dobę przez zamiłowanie dziadka do śmierdzących fajek.

- Hej - zaskoczony, zerwał słuchawki z uszu i przesunął się na krawędź łóżka, gdzie usiadł i Kook.

Pewnie martwiło go spotkanie chłopaka z ciotą Liu. Uspokoił go kiwnięciem głową, nie powiedziała i zrobiła nic zdrożnego, grzecznie wpuściła go do mieszkania i dała spokój. To go trochę uspokoiło.

- Matka została wezwana do szkoły - przyznał od razu - miałem dość darcia i wyzwisk.

- Aż tak źle?

- Od dzisiaj jestem nieukiem, agresorem i kłamcą. A i oczywiście to wszystko wina ojca. W sumie mogłem go tam nie zostawiać z tą furiatką, ale byłem za bardzo wściekły.

- Dobrze zrobiłeś. Twoja mama się uspokoi, a w takiej dyskusji w nerwach można tylko powiedzieć coś, czego się będzie potem żałować.

- Ciekawe, czy ona pożałuje tego, co mi dzisiaj powiedziała.

- Na pewno. To tylko nerwy.

Kook pociągnął nosem. Jak dobrze żyłoby się z człowiekiem tak wyrozumiałym i spokojnym jak Cheng. Miał już serdecznie dość złości, kłótni, ukrywania prawdy. Napędzali się wzajemną wściekłością, nikt nie chciał odpuścić. Ile można tak ciągnąć?

Z Chengiem wszystko było ustabilizowane i bezpieczne. Nie do końca zdawał sobie sprawę, czy chodziło o to, że Chińczyk stoi po jego stronie, czy naprawdę sprawiedliwie ocenia sytuację i nie kładzie całej winy na jego barkach. Przy nim nerwy wylewały się z jego ciała, robił małą dziurkę w jego sercu i pozbywał się tego obrzydliwego, gorzkiego stresu.

- Co robisz? - zapytał, choć dobrze widział w jego dłoniach książkę.

- Czytam chiński.

- Przecież jesteś Chińczykiem, po co ci książka do chińskiego? - zaśmiał się słabo.

- Urodziłem się w Chinach, ale moim pierwszym językiem jest koreański, nawet nie zdążyłem się nauczyć ojczystego języka tak dobrze.

- I jak? Który ci się bardziej podoba?

- Chiński brzmi bardzo przyjemnie. A ty znasz jakieś słowa?

- Wiem tylko jak jest herbata.

- Źle to wymawiasz - uśmiechnął się Cheng.

- No przepraszam, moim pierwszym i ostatnim językiem jest koreański. Jak dla mnie brzmi trochę śmiesznie.

- Jest taki... śpiewny. Kiedy mówisz, to jakbyś płynął.

- Ale porównania. No to powiedz coś.

- Lubię pić herbatę owocową.

Kook prychnął pod nosem, ale szczery uśmiech rozjaśnił jego twarz.

- I co to znaczy?

- Lubię pić owocową herbatę.

- Nie wyłapałem tam słowa herbata.

- Bo powiedziałem to szybko. I prawidłowo.

Za ten tekst dostał poduszką, która zdusiła jego cichy śmiech. Poduszka szybko wróciła na swoje miejsce, a Kook przesunął się w tył i oparł plecami o ścianę, wcześniej zdejmując buty. Lekkość ducha aż dodała mu energii. Podchodził do tego spotkania, jakby miała to być jedna z nielicznych chwil szczęścia jakie mu zostały.

- Robisz coś innego poza nauką?

- Słucham muzyki - podniósł w górę swoje słuchawki.

- Mogę z tobą? Czego słuchasz?

- Nie mam jednego stylu, choć lubię klasykę - powiedział, dosiadając się do przyjaciela.

- No tak, mogłem się tego spodziewać.

Telefon Chenga zawibrował, kiedy przeglądali utwory.

- Piszesz jeszcze z Sojin? - zdziwił się, widząc jej twarz przy powiadomieniu.

- Dałem jej do zrozumienia, że nie interesuje mnie ta znajomość, ale ciągle pisze. Przestałem odpisywać z tydzień temu.

- Czemu jej nie zablokujesz?

- Jakoś tak, głupio mi.

- A nie odpisywać ci nie głupio? - pokiwał głową rozbawiony Kook. Wszedł w konwersacje, widząc mnóstwo wiadomości od dziewczyny o dość jednoznacznej treści bez odpowiedzi. Ulżyło mu, choć sam nie wiedział czemu. Bez oporów zablokował jej kontakt i oddał telefon właścicielowi.

- Nie ma za co.

- Właściwie to ty ją na mnie nasłałeś - powiedział starszy, bez pretensji w głosie.

- Sorki. Byłem dupkiem.

- Zdarza się.

- Być dupkiem?

- Każdy ma taki epizod w życiu.

- Ty chyba nie - odrzekł pewny swego Kook.

- Gdybyś chciał pogadać ze mną półtora roku temu, to mógłbym ci nawtykać.

- Nie sądzę.

- No może i nie - przeczesał blond włosy - ale uciekł bym zanim byś wydusił ze mnie słowo.

- To nie znaczy, że byłeś dupkiem. Nie umiem sobie ciebie takiego wyobrazić.

- Nie jestem nieskazitelny, to z pewnością. Bardzo cierpliwy, to mogę potwierdzić - uśmiechnął się.

- Ktoś niecierpliwy nie dałby rady się tyle uczyć.

- Muzyka klasyczna w tym pomaga. Chcesz czegoś posłuchać?

- Wolę słuchać ciebie.

Cheng poprawił się na swoim miejscu,
przeżywając niesamowicie ciepłe i słodkie uczucie w piersi. Uśmiech sam cisnął mu się na przyzwyczajone do neutralności wargi. Zacisnął duże dłonie między kolanami i szybko zastanowił się nad dobrą odpowiedzią, bo przecież Kook nie mógł mieć na myśli nic więcej niż zwykła rozmowa kumpelska.

- To co mam ci opowiedzieć?

- Coś co pozwoli mi zapomnieć o tym, co było w domu.

- Nauczę cię czegoś prostego, chcesz?

- Ok - odrzekł raczej obojętnie Jungkook.

- Przyjaciel.

- Jeszcze raz.

- Przyjaciel.

- Przyjaciel.

- Jesteśmy przyjaciółmi.

- Za trudne - wymruczał sennie.

- Skup się. Jesteśmy przyjaciółmi.

- Przyjaciel.

- Powiedziałeś tylko jedno słowo.

- Bo mi się podoba. Co znaczy?

- Przyjaciel.

- A to długie?

- Jesteśmy przyjaciółmi. I wcale nie jest długie.

- Sorki, jestem nieogarem. Dla mnie wszystko jest trudne.

- Wcale, że nie. Przestań się za takiego mieć, bo wtedy i inni zaczynają w to wierzyć. Ciągle to sobie powtarzasz. Jak dla mnie jesteś inteligenty i pojętny, ale ciągle obniżasz swoją wartość.

- Nie mam powodów, żeby ją podwyższać.

- Jak inni mają cię szanować, skoro sam siebie nie szanujesz?

Kook odwrócił się do niego plecami, podciągnąć ugięte kolana do ciała.

- Przepraszam - chciał dotknąć jego ramienia, ale za bardzo bał się reakcji. Nie związanej z agresją, ale przecież przyjaciel przyszedł do niego po pomoc i zapomnienie, a nie wytykanie kolejnych błędów. Miał ochotę palnąć się w głowę za te głupie słowa i rady - pogadajmy o czymś innym. Może o filmach?

- Nie chcę.

Cheng poddał walkę, nie chcąc bardziej dobijać przyjaciela. Znowu mówił to co nie trzeba, nie umiał odpowiednio dopasować słów do sytuacji, to dlatego tak bardzo bał się towarzystwa innych ludzi. Za często niezamierzenie ich ranił. Ostatnio nawet własną siostrę, gdy niechcący wyrwał mu się żal, że zostawiła go samego z dziadkiem i ciotką. Zaczynała nowe życie, a on niszczył jej szczęście swoimi pretensjami.

- Mam już dość smutku - powiedział w końcu Kook, gdy cisza przedłużyła się do kilkunastu minut. Cheng myślał, że chłopak dawno zasnął. Zamiast tego podniósł się ponownie usiadł - nie chcę się smucić wszystkim. Chcę, żeby w moim życiu była jaka przeciwwaga. Coś, dzięki czemu będę mógł normalnie żyć.

- Spróbujemy coś znaleźć. Przecież wiesz, że cię nie zostawię.

- Cheng, nie chciałbyś być tą przeciwwagą? Tylko dzięki tobie jeszcze nie oszalałem.

Usta Chenga momentalnie wyschły, a serce zakołatało w piersi, uderzając o pierś za mocno. Prawdopodobnie się przesłyszał, to nie mogła być prawda. Za chwilę się obudzi i wszystko wróci do normy. Otworzy oczy, zobaczy szarówkę za oknem, poczuje chłód w pokoju, bo przecież nie zamyka okna. Będzie sam, a o Jungkooku pomyśli dopiero w drodze do szkoły, ucieszy się na kolejne spotkanie. Będzie marzył, żeby ten nieokrzesany chłopak posłał mu króliczy uśmiech, przeczesał w górę włosy i pochwalił się swoim wynikiem w zrobionej ilości pompek. Rozśmieszy go, pocieszy, albo wyśmieje. Nieważne, bo istotne jest tylko, że złośliwość będzie żartem, a prawdziwa przyjaźń, która ich połączyła jest prawdziwa.

Teraz czuł się jakby śnił. Często miewał podobne sny i za każdym razem uderzały go swoim realizmem i dobijały, kończąc się, zmącone przez poranny budzik. Podczas tych marzeń nie bał się niczego, choć świadomość podpowiadała mu, że powinien. Chciał całować, to całował, chciał mówić, że go kocha, po prostu to robił. Budził się i zapominał o odwadze. Ponownie stawał na cienkiej linii swojej normalności i dryfował nad przepaścią. Jeden nieostrożny krok i spadnie na samo dno.

- Chciałbym znowu poczuć szczęście - obudził go z twardego zamyślenia Kook. Przesunął kolana w bok, dotykając nimi wyciągniętych nóg Chenga. To pozwoliło mu się zwrócić w jego stronę.

Kompletnie oszalał. Wydawało mu się, że ogarnia go panika, wraca jak rzucony dawno, zapomniany bumerang i uderza go z całej siły w głowę.

Nie było teraz ważne, kto jako pierwszy złączył ich usta, najistotniejsze, że stało się to prawdą.
Bardzo nieśmiało, nie tego spodziewał się Cheng, co wcale nie znaczy, że nie uderzyła go delikatność Kooka. Zupełnie inaczej odbierał to teraz, gdy obaj byli zaangażowani w czułość. Serce podskoczyło mu do gardła, gdy Kook pogładził jego kark i przyciągnął go do siebie w dół. Nawet na siedząco jego wzrost uniemożliwiał im wygodny kontakt.

Poradzili sobie jednak, zapominając o niedogodnościach. Jungkook zdecydował się na ten krok, bojąc się, że od razu pojawią się porównania do pocałunku z Jinem. Tak się nie stało.

Jin w tej chwili nie istniał. Motylki w brzuchu, które czuł wtedy, teraz zmieniły się dzikie uderzenia serca, drżące dłonie, mokre wargi i chęć wykorzystania tej chwili na sto procent. Chciał zatrzymać w pamięci każdy ruch, dreszcz, zapach, nawet myśl.

Problem w tym, że zapomniał logice i o wyjaśnianiu sobie, dlaczego to zrobił i czy na pewno tego chciał. Cheng był jego jedyną siłą, słodką i niewinną, lecz i stabilniejszą niż stare przyjaźnie.

- Będę twoim szczęściem - wyszeptał Cheng, a Kook uśmiechnął się odrobinę smutno, jakby zrozumiał. Nie pytał o znaczenie słów.

Pocałował go ponownie.

...

Nie było opisu nocy Sope, choć pewnie coś o niej wspomnę ;)

Poza tym myślę, że to co było w tym rozdziale przypadnie Wam bardziej do gustu ^^

Fioletuję Was! 💜


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top