• Trepak || yoonmin •
Z dedykacją dla oneturtlexx
Białowłosy spojrzał na spis nut, które znał już na pamięć od kilku dobrych lat. Umiejscowił kościste palce na poszczególnych klawiszach, po czym westchnął, starając się opanować nerwy. To była jego kolejna kołysanka, lecz nadal nie zjawiła się jego matka, aby objąć go szklistymi ramionami i zabrać stąd, nie.
Zerknął jeszcze raz, a kiedy zauważył akoladę, znowu parsknął śmiechem. Za każdym razem nazwa symbolu, nie wiedzieć czemu, kojarzyła mu się ze słodką czekoladą. Paradoksalnie jednak słodka akolada rozpoczynała wstęp do całej tej agonii. To właśnie rozpoczyna całą przemowę. Jest klamrą, która trzyma w ryzach wszystkie jej elementy.
Dalej jak zwykle, klucz, chociaż nie. Właściwie to były dwa klucze otwierające wrota do nowego, niesamowitego świata emocji i uczuć. Min dłużej się nie zastanawiał, od razu zaczął grać, wydobywając z fortepianu poszczególne dźwięki.
Właśnie w takich momentach czuł, że żyje i że to, co robi, to tlen, którego niezmiernie potrzebuje. Rzeczywistość była jednak inna. On potrzebował miłości, ciepła i troski, a nie zimnego fortepianu, który początki miał w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku w liście Paliariona do księcia Modeny.
W końcu spragniony płomień dotarł do salonu i zajął go całkowicie, począwszy od kilku książek Sidney'a Sheldona, kończąc na dywanie leżącym na samym środku pomieszczenia, pod nogami spokojnego dwudziesto-dwulatka. Oczywiście, plan Mojr się nie powiódł, a z nieba spadł pierwszy płatek śniegu.
Min starał się ignorować nawołujący go głos, lecz nieskutecznie. Bił się z myślami, ale kiedy zdał sobie sprawę, że to tym razem nie jego głowa płata mu figle, a rudowłosa śnieżynka trzyma dłonie na jego ramionach, w końcu otworzył oczy.
—Yoongi..
***
YOONGI
Związani nierozerwalnym węzłem uczuć skradaliśmy sobie nawzajem delikatne pocałunki. Urocze i subtelne, zatracając się w sobie bez pamięci. Gładkie ciało Jimina aż się prosiło o pieszczoty, a ja nie miałem zamiaru mu ich szczędzić.
— Yoongi..
— Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę ci mnie opuścić... — poczułem jego mięciutkie dłonie na swoich policzkach i zdałem sobie z czegoś sprawę. Płakałem. Pierwszy raz dałem upust emocjom, dodatkowo nieświadomie. Powinienem był się za to zganić, ale nie potrafiłem. Nie, kiedy ten piękny blond włosy anioł scałowywał każde mokre miejsce na mojej twarzy.
— Nigdy cię nie opuszczę.
I właśnie wtedy Park Jimin stał się moim wszystkim. Moim tlenem, sercem, zmysłami, a nawet ciałem, które podczas każdego drobnego zbliżenia, wiedziało co zrobić, aby sprawić mu przyjemność. To była miłość? Być może.
— Zagrasz coś dla mnie? — szepnął, kładąc dłoń na mym udzie. Uśmiechnąłem się delikatnie i zbliżyłem swoje dłonie do instrumentu. Musiało minąć kilka chwil, żebym odnalazł klawisze oraz zbiór nut. Minęło dopiero parę miesięcy, odkąd straciłem wzrok i nie mogłem spokojnie się poruszać po mieście. Za to w domu było inaczej. W głowie wciąż miałem obraz każdego pomieszczenia, a nawet po wprowadzce Jimina, mimo że przywlókł tonę ubrań, nic nie zmieniło swojego położenia.
— Sonata Księżycowa?
— Oczywiście. — Czułem, że się uśmiecha, a to tylko spotęgowało moje pragnienie do otworzenia tych durnych oczu i spojrzenia na niego, próbując dostrzec jego piękne usta. Niestety tak się nie stało, a powieki nadal zasłaniały moje gałki oczne. Westchnąłem zrezygnowany,chcąc wstać i wyjść z pomieszczenia, kiedy dłoń mojego skarba ścisnęła tą moją w geście wsparcia.
— Jiminnie. Nawet jeśli nigdy więcej cię nie ujrzę, chcę, żebyś pamiętał, że dla mnie zawsze wyglądasz pięknie. Nadal pamiętam strukturę twoich gładkich policzków, smukłego noska, czy też pulchniutkich czekoladowych warg. Szczególnie nigdy nie będę mógł zapomnieć widoku twojego pięknego ciała. — powtarzałem to zawsze przed graniem. To było jak taka mała tradycja, mająca za zadanie utrzymanie wirujących liści w powietrzu, byleby tylko nie spadły na ziemię.
Z pomocą chłopaka ułożyłem dłonie na klawiszach i rozpocząłem grę. Pamiętałem ustawienie każdego, nawet najbardziej zniszczonego czarnego AIS B. Zawsze kiedy pierwsze dźwięki Sonaty Księżycowej, opuszczały ten stary instrument, zdawałem sobie sprawę, że mógłbym tak grać bez końca u boku mojej muzy.Wszystko wokół traciło wartość. Była tylko nasza trójka zachwycająca się brzmieniem oraz emocjami, skrywanymi głęboko w naszych podziurawionych sercach.
— Kocham cię, Yoongi.
Moją muzą nie były żadne urocze zdjęcia, kubek gorącej herbaty czy ludzie mijani na ulicy. Był to Park Jimin, który dwa lata temu ocalił mnie od nieuchronnej śmierci. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nigdy mu się nie odwdzięczę, ale nasze uczucie nie wyparuje tak szybko. Ono zawsze będzie przeplatać się w gorącym wiatrem lata.
Zjechałem dłońmi z instrumentu, po czym odwróciłem się w stronę nic nieświadomego chłopaka, by złożyć na jego wargach subtelny pocałunek, a dłonie ułożyć na zgrabnych udach niższego.Poruszałem każdym palcem w znany sobie sposób, jakbym chciał wygrywać utwór na swoim jedynym płatku śniegu. Jimin odwzajemniał każdy gest, a jego paluszki ustawiły się na moich dłoniach, tak jakby próbował nauczyć się grać.
Fortepian był dla mnie symbolem.
Jimin był moją muzą.
Fortepian pomagał pokazywać moje serce,
ale ono biło wyłącznie dla Jimina.
To on był moim instrumentem, moją weną i duszą. Moją drugą połową, której nie pozwolę odejść, nawet jeśli miałbym przez to utracić życie. On jest tego wart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top