8. To nie tak jak myślisz! //Evan//
21 września 1978
- TO NIE TAK JAK MYŚLISZ! - wykrzyknąłem, czując, jak moje policzki robią się coraz bardziej czerwone, poprzez napływającą w zatrważającym tempie krew. Reg tylko się jeszcze bardziej zaśmiał i poszedł do pokoju wspólnego, mówiąc, że da nam "chwilę na ogarnięcie swojego napięcia seksualnego".
Popatrzyłem z dołu na Barty'ego, który nie lepiej wyglądał...chociaż w tym wydaniu był jeszcze bardziej pociągający niż zwykle. Roztrzepane, brązowe włosy i ten roziskrzony wzrok. Kropelki potu spływały mu delikatnie z czoła. Jego policzki, jak i moje były zaróżowione. Nadal miał niezadowoloną minę, z tego względu, że Reg nam przeszkodził. Niby to takie grzeczne, pokorne, słuchające na lekcjach, a ruchać się chce cały czas. Niewyżyty. Uśmiechnąłem się do niego.
Była już końcówka września i wielkimi krokami zbliżał się październik. A co za tym? Pierwszy mecz Quidditcha w sezonie. Mieliśmy mieć mecz dopiero za kilka tygodni, a rozgrywki rozpoczynały się od meczu Gryfonów, którzy grali z Puchonami. Musieliśmy wygrać ten mecz. A wygramy, bo przecież Reg jest szukającym. Lepszego nie będziemy mieli. Barty chrząknął znacząco, chcąc zwrócić na siebie moją uwagę. Fakt, odpłynąłem myślami. Wstałem, krzywiąc się lekko i pocierając dłonią pośladki. Uderzyłem się, spadając z tego łóżka w chuj mocno.
- A ty co nadal masz taką minę? Wiesz, że złość piękności szkodzi? - spytałem pół na serio pół prześmiewczo.
- Przez ciebie mam problem geniuszu - założył ręce na klatkę piersiową. Wyglądał strasznie komicznie. - Poza tym...jakby się ojciec dowied-
- Ale się nie dowie. Spokojnie. Miej wyjebane i tak za rok będziemy pełnoletni, wtedy nie będzie miał prawa cię tknąć, choćby kijem przez szmatę - zapewniłem go.
Strasznie się go obawiał. Był typem stereotypowego ojca homofoba, który nawet w jednej tysięcznej nie będzie akceptował takiego "wybryku natury". Pamiętam, że jak mieliśmy po dwanaście lat, to Barty dostał wyjca. I to tak bez konkretnego powodu. Po prostu dostał zadowalający z eseju dodatkowego na transmutację. Jego ojciec się tak wkurwił...otworzył go w dormitorium przy mnie, bo sam się bał. Zwyzywał go od nieudaczników i porażek życiowych. Wspominał, że mu wstyd i inne takie bezcelowe słowa i zarzuty. Pamiętam dokładnie też moment, kiedy go przytuliłem, a ten mi się wypłakiwał przez chwilę. Dążył i nadal dąży do bycia idealnym, jakby nie wiedział, że już taki jest. Przynajmniej w moich oczach. Wszystko, co robił, dla mnie było perfekcyjne. Nawet kiedy się wściekał czy był zaspany na lekcjach.
Jeszcze jedna sytuacja sprawiła, że nienawidziłem ojca Barty'ego z całych sił. Było to zeszłego lata. Akurat do niego przyszedłem, by zobaczyć, co się dzieje, bo przez całe wakacje nie wysłał ani jednego listu... Oczywiście wpadłem, nie uprzedzając wcześniej i trafiłem na dość złą sytuację. Do tej pory krew się we mnie gotuje, jak mi to wspomnienie miga czasami w pamięci. Usłyszałem wtedy krzyki dobiegające z głębi domu. Wyciągnąłem spod wycieraczki zapasowy klucz i wszedłem do przedsionka. Wrzaski były już bardziej zrozumiałe, a to, co zastałem, było okropne. Kłócili się. I to nie tak normalnie.
Jego ojciec zarzucił mu, że skoro do tej pory nie miał żadnej dziewczyny, to nikt go nie będzie chciał. Potem zaczęły się wyzwiska. Pedał. Ciota. Pierdolony gej. I inne tego typu. Wtedy mnie zauważyli. Barty Crouch Senior zaczął się na mnie wydzierać, a mój Barty podbiegł do mnie i zaprowadził korytarzem do drzwi wejściowych. Wyszliśmy przed budynek. Chciał się tłumaczyć, ale przeszkodziłem mu. Próbowałem go namówić na to, by ze mną poszedł, ale się nie zgodził. Wrócił do "domu" o ile to pieprzone miejsce można było tak nazwać. Kiedy się spotkaliśmy pod koniec sierpnia, miał parę siniaków na ramionach, jak i plecach...
Ocknąłem się, gdy brunet przybliżył się do mnie i pociągnął mnie z powrotem na łóżko. Zassał się delikatnie na mojej szyi, co wywołało z mojego gardła cichy jęk. Uśmiechnął się do mnie.
- Skoro się nie dowie to wyśmienicie. A co do pana, panie Rosier za wprowadzenie prefekta naczelnego w taki stan i w wyniku następstw tego czynu, zapraszam pana na spotkanie - powiedział udawanym, oficjalnym głosem - Jutro, o dwudziestej przed pokojem wspólnym, nie spóźnij się Evs - szepnął mi do ucha, na co zadrżałem. Odsunął się ode mnie po chwili i tak po prostu zepchnął z łóżka.
- No chuj, co wy macie z tym spychaniem mnie, znowu mnie dupa boli - powiedziałem oskarżycielskim tonem. - A ty nawet nic nie mów pff. Ty, a Gryfoni mają jutro trening?
Odpowiedziała mi cisza. Barty wyciągnął książki spod łóżka i zaczął rozwiązywać jakieś zadania z numerologii. Machnąłem mu ręką przed twarzą, ale ten to zignorował.
- No co nic nie mówisz? Bartyyyyy nooooo - obszedłem łóżko i zajrzałem mu przez ramię w notatki.
- Miałem się nie odzywać - przypomniał mi. Jego oczy ciskały we mnie rozbawione błyski. Dałem mu z łokcia, ale nie za mocno. Ten tylko się zaśmiał na mój ruch. - Tak mają jutro, a co? Pójdziesz podglądać? Hmm?
- Pójdę raczej sprawdzać, jaką mają taktykę, dobra ja spadam do Rega trochę go po wkurzać, a ty nie zwariuj od tej nauki, dobrze? Wole cię przytomnego - pocałowałem go jeszcze raz na odchodne.
***
22 września 1978
Chłodny wrześniowy, prawie że październikowy wiatr smagał moją twarz, niczym gałęzie Bijącej Wierzby przypadkowe ptaki, które odważyły się zbliżyć do korony tego wrednego drzewa. Zbliżałem się już do boiska od Ouidditcha. Widziałem już z oddali, osoby latające na miotłach, które podawały sobie kafla. Słychać było krzyk. Najprawdopodobniej był to Potter, który znowu instruował zawodników. Przyspieszyłem trochę kroku, by dowiedzieć się jak najwięcej i doprowadzić do jakże upragnionej i wyczekiwanej wygrany Ślizgonów. Minąłem szatnie i usiadłem na trybunach trochę schowany. Niestety trafiłem chyba na końcówkę...chuja się dowiem.
- ALICE TAK JAK MÓWIŁEM WAM, O, TAK WŁAŚNIE, GENIALNIE, WYGRAMY TEN MECZ - krzyczał uradowany Potter z miotły - PODAJ DO EMMELINY...DOBRA I...I..I.. JEST - Vance złapała i udając, że kieruje się z nim w stronę pętli, rzuciła kafla do Jamesa, a ten robiąc swój słynny zwód, wyminął Longbottoma i prawie udało mu się trafić do pętli. Prawie, bo ich obrońca złapał w ostatnim momencie piłkę. Potter uśmiechnął się do niego, jak i do reszty osób. Pokazał jakiś ruch ręką, na co wszyscy zlecieli na dół.
Nie usłyszałem już za bardzo, co mówił do grupki osób zebranej wokół niego. Chyba nadal powtarzał im taktykę. Szkoda, że nie wziąłem jakiegoś urządzenia do podsłuchiwania na odległość. Przynajmniej wiem trochę, co oni już potrafią i jak to wygląda. Chociaż tyle...a może, aż tyle? Cholera wie. Zaczęli schodzić z boiska.
Longbottom nieudolnie próbował podrywać Alice, Fisher żartował z Emmeliną i jakimś młodszym Gryfonem, którego nie kojarzyłem. Możliwe, że był nowy w drużynie. Kiedy ich roześmiana grupka przeszła i wkroczyła do szatni, już nie słyszałem, o czym rozmawiają. Potter został na boisku i wpatrywał się błędnym wzrokiem w dal. Zaraz koło niego znalazł się ten blondwłosy obrońca. Wydało mi się to co najmniej dziwne. Stali dość blisko siebie. Nawet za blisko. Wiedziałem, że Regowi podoba się James i wiedziałem, że okularnik pierwszy wyciągnął do niego rękę, by naprawić kontakt. Jeśli teraz chciał to spierdolić.. Nie.
Zauważyłem, że oni też zaczęli kierować się w stronę szatni. James nic się nie odzywał do niższego od siebie chłopaka. Przystanęli w pewnym momencie niedaleko wejścia do niewielkiego budynku. Akurat z miejsca, w którym siedziałem, miałem idealny widok na to, co robili. Blondas podszedł bliżej do Pottera.
- James, mogę cię o coś zapytać? - usłyszałem głos tego typa. Już mi się to nie podobało.
- Już w zasadzie zapytałeś, ale no pytaj - zaśmiał się cicho. Wiedziałem już, że ta rozmowa zmierza w złym kierunku.
- Wiesz...za niedługo wyjście do Hogsmeade i tak sobie pomyślałem, że może byś chciał...no wiesz - położył swoją dłoń na ramieniu Pottera. Wspiął się na palcach i spojrzał mu prosto w twarz, po czym go pocałował.
Ja za to nie mogłem uwierzyć swoim oczom. Powinienem powiedzieć o tym Regowi...nie chciałem, by się sparzył, a co dopiero zadawał z taką mendą, jaką był Potter. Zanim poszedłem, zdarzyło się coś, co chociaż trochę ratowało jego i tak kiepską sytuację. Odepchnął go mocno od siebie i wytarł swoje usta rękawem.
- CO CI ODBIŁO? - wykrzyknął w jego stronę. Widać, że był zdenerwowany. Wziął parę głębszych wdechów i powiedział. - Przepraszam cię bardzo, ale niestety nie mogę wyjść do Hogsmeade i już mi się podoba pewna osoba. Bardzo miło by mi było, gdybyś to uszanował Reys.
Potter poszedł do szatni, zostawiając w tyle tą blond żmije. Uznałem, że Reg powinien się o takim incydencie dowiedzieć od Jamesa, nie ode mnie, więc lepiej będzie, jak sam się przyzna. Chociaż postąpił nawet w porządku. Zebrałem się z mojej miejscówki i skierowałem się w stronę zamku. Nie mogłem się już doczekać tego, co wykombinował Barty.
***
Stałem kilka minut pod pokojem wspólnym, czekając na Barty'ego. Nie było nikogo w dormitorium oprócz Rega, który zresztą pomagał mi wybrać jakieś zajebiste ciuchy, więc założyłem, że Crouch musiał załatwić jakieś sprawy. Czas coś mi się dłużył i coraz bardziej się niecierpliwiłem. Stałem przodem do ukrytych drzwi od pokoju wspólnego i wpatrywałem się w nie, szukając drugiego dna w ich wyglądzie. Zanim się zorientowałem, moje oczy zakryły czyjeś dłonie i usłyszałem za sobą cichy śmiech. Pozwoliłem sobie nie odwracać się i czekałem na jakiś ruch ze strony tamtej osoby. W końcu obrócił mnie w swoją stronę i przyciągnął do krótkiego, lecz gorącego pocałunku. Uśmiechnąłem się szeroko. Złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić.
- Może tak w końcu powiesz, gdzie mnie prowadzisz, co? - zapytałem, splatając nasze dłonie.
- Dowiesz się w swoim czasie Evs, wiesz doskonale, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła- uśmiechnął się do mnie i ja już wiedziałem, że dzisiaj będzie dość ostro.
Szliśmy jeszcze chwilę, aż zaprowadził mnie na piąte piętro. Minęliśmy z cztery pary drzwi, które znajdowały się na tym korytarzu, aż stanęliśmy obok pomnika Borysa Szalonego. Na lewo od niego znajdowały się drzwi, które strasznie dobrze były zamaskowane. Barty powiedział cicho jakieś słowo, które najwyraźniej było hasłem i weszliśmy do pomieszczenia.
W jednym z końców pokoju znajdowały się zabudowane toalety o śnieżnobiałym kolorze. Wszystko mieniło się na biało. Kiedy przejechałem dłonią po jednej ze ścian, była ona mokra i zimna, jakby wykonana z marmuru. Z sufitu zwisał żyrandol najeżony świecami, które nadawały ciepły blask pokojowi. Pośrodku znajdował się sześciokątny basen wpuszczony w podłogę i ze schodkami prowadzącymi w dół zbiornika. Ze ścianek wystawało wiele złotych kranów, każdy z klejnotem o innej barwie, osadzonym pieczołowicie w rączce kurka. Basen był napełniony wodą, z której unosił się zapach różnych olejków. Oprócz tego, co było już tutaj, na podłodze gdzieniegdzie były poustawiane świece, a niedaleko basenu był rozłożony duży ręcznik, na którym było parę poduszek i koc. Barty wyciągnął różdżkę z kieszeni spodni i rzucił jakieś zaklęcia na pomieszczenie. Pewnie wyciszające...może dwa takie.
- Myślę, że masz trochę za dużo ubrań na sobie, nie uważasz? - spytał się mnie, podchodząc do mnie od tyłu. Zaczął robić ścieżkę mokrych śladów od mojej żuchwy przez szyję, aż dotarł do obojczyków, które były zakryte przez koszulkę. Odsunąłem się od niego i ściągnąłem ją z siebie.
- Nie zapędzasz się Crouch? - odpowiedziałem pytaniem prowokacyjnie.
- Nie sądzę Rosier -mówiąc to, zaczął rozpinać guzik po guziku swoją koszulę. Po chwili mogłem zobaczyć jego dobrze umięśnioną klatkę piersiową. - Wolisz najpierw kąpiel czy może jednak lepszą czynność, którą mam do zaproponowania? - zapytał się mnie. Zbliżył się do mnie i lekko popchnął mnie na ten ręcznik, który jak się okazało, był miękki i gruby jak materac. Zarumieniłem się wściekle i tylko patrzyłem, jak rozpina swoje spodnie. - Sądząc po twoim wzroku, wnioskuję, że wolisz moją propozycję. Ściągnij spodnie - rozkazał mi tonem, który nie cierpiał sprzeciwu.
Nic nie zrobiłem w tym kierunku. Nie ruszyłem się nawet o milimetr, tylko nadal patrzyłem i uśmiechałem się kpiąco w jego stronę. Nachylił się nade mną i pocałował w czoło. Opuścił swoje spodnie do kostek i rzucił je gdzieś w kąt. Usiadł okrakiem na moich udach.
- Powiedziałem, abyś ściągnął spodnie - powtórzył, szepcząc mi do ucha. Przygryzł lekko mój płatek, na co sapnąłem. Pokręciłem głową na nie i odszepnąłem mu, że sobie nie poradzę. Ten tylko na to uniósł brew w zdziwieniu i parsknął cichym śmiechem. Zaczął rozpinać moje jeansy. Przez chwilę mocował się z zamkiem, aż w końcu puścił. Moje genitalia były w pełnym wzwodzie.
Byliśmy praktycznie nadzy. Przycisnął mnie bardziej do "materaca" i pocałował namiętnie w usta. Na początku skubał delikatnie moje wargi, prosząc o dostęp do wnętrza moich ust. Kiedy w końcu go dostał, jęknąłem dosyć głośno. W pewnym momencie oderwał się ode mnie, dysząc ciężko.
- Sądzę, że teraz możemy dokończyć to, co zaczęliśmy wczoraj wieczorem - uśmiechnął się do mnie i znowu pocałował, ale tym razem delikatnie i czule. Rozpływałem się pod jego dotykiem, który był delikatny jak muśnięcie pióra. Jeśli piekło miało tak wyglądać, to ja mogę tutaj zostać na zawsze. Zapowiadała się długa noc...
***
No to ten tego...macie rozdział, a ja idę dalej czytać It (#reddieforever)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top