7. Siódme piętro //Regulus//
21 września 1978
Od mojego ostatniego spotkania z Potterem minęły równo cztery godziny, a ja nadal czułem to mrowiące ciepło, przechodzące przez moją rękę, jak i usta. Nie mogłem pozwolić na to, by mnie od razu pocałował. To byłoby...ryzykowne. Bałem się, że mnie wykorzysta nic więcej, a ja tak nie chcę. Nie wyobrażam sobie też narażać go na cokolwiek związanego z moim cholernym środowiskiem, ale to uczucie, które się we mnie potęgowało, nie dawało mi spokoju. Chciałem go odtrącić bardziej, ale nie dałem rady. Widzę, jak usiłuje ze mną rozmawiać, albo chociaż zobaczyć mnie na korytarzu.
Postanowiłem znowu z nim nawiązać głębszy kontakt, ale zanim to, muszę się jakoś pozbyć tego znaku. Rany nadal pulsowały tępym bólem po ostatniej próbie wycięcia go. Z mojego umysłu oprócz tych przemyśleń wyławiałem kolejne wydarzenia tego wieczora. Wyszedłem niezauważony z szatni i zostawiłem go samego w słabym świetle lamp. Miałem nadzieję, że może jednak jakimś cudem, nie znalazł tej kartki. Może jednak tego nie rozumie. Może. To wszystko to były stwierdzenia, którym brakowało jakiegokolwiek potwierdzenia czy chociażby dowodu.
Szedłem powoli, a moją twarz co chwilę smagały podmuchy wrześniowego wiatru. Na swój sposób lubiłem taką pogodę. Dodatkowo zanosiło się na deszcz. Wokół wszystko ciemniało, każdy skrawek jaśniejszej powierzchni stopniowo skrywał nieodparty mrok nocy. Niby było chłodno, ale jednak moja skóra nadal jakby się paliła. Nie rozumiałem tego, więc starałem się to ignorować. Ciepło nadal rozchodziło się po moim ciele. Było to nawet w moim odczuciu przyjemne. Było lekko pochmurno, jednak słońce nadal było trochę widać, jak znika za horyzontem. Powoli na niebie pojawiały się zastępy jasno świecących gwiazd, które chwilę później zostały zasłonięte przez czarne, jak smoła chmury. Wchodząc do zamku, nieświadomie moje nogi zawiodły mnie pod pustą ścianę na siódmym piętrze zamiast do lochów.
- Kurwa.. - przekląłem pod nosem, widząc, że nie jestem tam, gdzie trzeba. Nie cierpiałem dryfowania w myślach, bo zawsze tak się to kończyło.
Kiedy miałem już zawracać i iść w dobrym kierunku, wpadłem na kogoś. Był to jakiś blondwłosy chłopak o jasnej karnacji i piwnych oczach. Kiedy próbowałem go minąć, złapał mnie mocno i szczelnie za nadgarstek. Bolało.
- Puszczaj mnie - powiedziałem chłodno, ale doskonale wiedziałem, że w moim głosie czai się panika.
- Wiesz, kusząca propozycja, ale nie skorzystam - stwierdził, uśmiechając się złośliwie.
- Powiedziałem, puszczaj kurwa - coraz bardziej panikowałem. Było późno, nikt nie chodził tędy, a ja zostałem sam na sam z jakimś typem, który najwyraźniej nie ma zamiaru mi odpuścić.
- Nie marzy mi się to jakoś. No, chyba że zostawisz Pottera w spokoju.
Nie rozumiałem, o co mu chodzi. Kim on w ogóle jest? Usiłowałem się wyrwać, ale tylko zacieśnił rękę na nadgarstku i popchnął mnie lekko na ścianę.
- Nie rozumiesz? Zostaw Pottera. Myślisz, że będzie się zadawał z osobą twojego pokroju? Z kościotrupem, co nawet nie potrafi jeść?
Zabolało. Zabolało strasznie. Skąd on mógł wiedzieć takie rzeczy? Nie było jakoś specjalnie widać mojej sylwetki, bo starałem się nosić luźne rzeczy. Poza tym pod szatą nie było widać aż tak tego, że byłem chudy. Owszem może miałem lekką niedowagę...ale nie przypuszczałem, że przez to..sam nie wiem.
- Odpierdol się ode mnie, co? W ogóle kim ty niby jesteś?
- Nie twoja sprawa - chwilę milczał, a jego mina pozwalała mi wywnioskować, że się nad czymś zastanawiał.- Poza tym, jak musisz tak bardzo wiedzieć Black, to nowy obrońca Gryfonów - powiedział z jakąś dziwną dumą w głosie, jakby właśnie wygrał los na loterii. - I się nie odpierdole, bo działasz mi na nerwy. Nie zasługujesz na Jamesa. On by nigdy nie popatrzył na takiego atencjusza i ofiarę losu, jaką jesteś ty. Co masz niby mu do zaoferowania? Nic? Też tak myślałem - przesunął swoją dłoń wyżej na moje przedramię i ścisnął mocno. Wydałem z siebie cichy syk. - Oj zabolało? Może być ewentualnie gorzej. To jak będzie?
Nie odpowiedziałem. Wyciągnąłem szybko różdżkę z kieszeni i niewerbalnie rzuciłem na niego zaklęcie tarczy. Zadziałało tak, jak się spodziewałem. Odepchnęło go mocno ode mnie, a ja szybko pobiegłem. Było to cholernie niepokojące. Nie chciałem już mieć nic wspólnego z tamtym chłopakiem. ( dop. aut. Niestety nie zostanie spełniona ta prośba) Zwolniłem, dopiero kiedy się upewniłem, że jestem daleko od siódmego piętra, gdzie znajdował się Pokój Życzeń. Akurat byłem już na dobrej drodze do pokoju wspólnego ślizgonów. Miałem już wchodzić, kiedy to tym razem ktoś na mnie wpadł. Kurwa czy ci ludzie nauczą się chodzić? Nie wiedziałem, a osoba, która na mnie wpadła, była moim bratem.
Syriusz wyglądał jakby miał za sobą najdłuższe godziny w swoim życiu. Jego włosy były rozczochrane, oczy zmęczone, a ubrania lekko wymięte, ale nadal dobrze wyglądał. I oczywiście nadal jego twarz zdobił ten charakterystyczny lekki uśmiech, osoby, która nie boi się niczego. No kto by się spodziewał. Oszczędziłem mu krzyków, jaki to on jest niepoważny, że powinien patrzeć pod nogi i przed siebie, bo widziałem, że jest zmęczony. Za to zapytałem:
- Co tu robisz? - on się na mnie patrzył przez chwilę, a potem uśmiechnął się trochę szerzej, jakby moje słowa cieszyły go bardziej niż cokolwiek innego.
- A wiesz...szlaban i te sprawy. Slughorn kazał mi czyścić wszystkie kociołki po trzecioklasistach, którzy robili eliksir sklejający...najgorsze trzy godziny w moim całym siedemnastoletnim życiu - powiedział, opierając się o ścianę. - A tobie co? Wyglądasz, jakby ci ktoś przypierdolił obuchem w głowę albo- przerwał, bo zauważył, że lekko się trzęsę.
Położył mi dłoń na ramieniu. Wzdrygnąłem się lekko i przez chwilę się w nią wpatrywałem, a potem po prostu się przytuliłem do Syriusza. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, ale chyba tego potrzebowałem. Tak, właśnie ja. Regulus Arcturus Black. Ja, który nie przepada za dotykiem z własnej woli, przytuliłem się do mojego brata. Brata, którego już przestawałem nienawidzić, chociaż przychodziło to żmudnie i ciężko. Brata, który, chociaż nie wykazywał przez ostatnie dwa lata zainteresowania mną. Brata, który przytulił mnie do siebie mocniej, bym już przestał się trząść. W końcu poczułem się bezpieczniej. Pomimo tego, że wiedziałem, że stałem się tym..czym nigdy nie chciałem być. Poczułem się w pewnym stopniu kochany.
- Powiesz co się stało..? - zapytał się mnie, utrzymując delikatny ton głosu. Przełknąłem ślinę, która spłynęła mi w dół przełyku, drażniąc moje gardło. Wziąłem głębszy oddech i wykrztusiłem:
- Po prostu...jestem do niczego. Nie wiem, dlaczego w ogóle postanowiłem odnowić kontakt z Jamesem... - wtuliłem się trochę bardziej i kontynuowałem. - Nie jestem atencyjny..?
- Co? Skąd ci to przyszło do głowy... Poza tym nie jesteś do niczego. I chcesz odnowić kontakt z Jamesem? Czemu nie mówiłeś? - zasypał mnie pytaniami i zaprzeczeniami.
- Bo myślałem, że uznasz, że chcę go od ciebie zabrać czy coś... Kiedyś już tak było - na to wspomnienie się skrzywiłem. Pokłóciliśmy się o to i wtedy zaczął się urywać nasz kontakt i mój kontakt z Jamesem.
- O...rozumiem. Ale tak nie uważam ani nic. Masz do tego prawo. Poza tym fajnie razem wyglądacie, trochę jak par- AŁA TY MAŁY KURWIKLESZCZU - krzyknął na, co cicho się zaśmiałem. - Jak możesz, ja tu próbu-
- I nie spróbujesz. Nie wiem, co z tego będzie, a ty nawet nic nie planuj - odsunąłem się od niego, bo już było mi lepiej.
- Dobra..ale kto ci takich bzdur nagadał? - spytał się mnie z troską w głosie. Umiał zaskakująco szybko zmienić swój nastrój i emocje.
- A..nikt, jakoś tak mnie naszło i sobie wmówiłem - kłamałem jak z nut. Wolałem, nie mówić, bo i po co? Samo się rozwiąże, a nawet jeśli nie...to najwyżej jedno albo drugie wyląduje w Mungu. Nie zamierzałem mieszać w tę sprawę osób trzecich.
- Dobra..uznajmy, że ci wierzę - popatrzył na mnie podejrzliwie, ale odpuścił. - Co w ogóle jest na kolacje? Coś dobrego? Bo chyba zdechnę z głodu. Poza tym widziałeś Petera gdzieś?
Znowu zasypał mnie pytaniami. Ale co miałem poradzić. Taki był Syriusz i już taki zostanie. Wieczne dziecko z mentalnością i ciekawością ośmiolatka. Musiałem coś wymyślić, bo sam nie chodziłem na posiłki od jakichś kilku dni.
- To, co zawsze. Szwedzki stół - powiedziałem zdawkowo. - A co do Pettigrew nie widziałem go odkąd, zniknął w Pokoju Życzeń na siódmym piętrze jakieś trzy dni temu. Myślałem, że robicie kolejny żart - na twarzy Syriusza odmalowało się zdziwienie i pokręcił głową przecząco.
- Dobra...dzięki, to ja lecę na kolacje - przytulił mnie jeszcze raz i pobiegł w kierunku Wielkiej Sali.
Ja natomiast powiedziałem hasło do pokoju wspólnego ( jak każdy się spodziewał brzmiało ono Toujours pur) i wszedłem do środka. Na kanapie siedzieli jacyś czwartoroczniacy, którzy odrabiali pracę domową, inni gdzieś się śmiali po kątach, a pierwszoroczniacy nadal lekko speszeni patrzyli na starszych uczniów, jakby się obawiali, że ich zjedzą. Niedorzeczne, ale sam kiedyś tak wyglądałem, jak te dzieci. Wystraszony, ale minęło. Parę dziewczyn oglądnęło się za mną, na co nie zwróciłem praktycznie najmniejszej uwagi. Mogły się na mnie patrzeć i zagadywać. Mało tym wskórają. Poszedłem korytarzem prowadzącym do części sypialnej lochów. Otworzyłem drzwi od dormitorium i szybko wślizgnąłem się do pomieszczenia. Widok, który zastałem, był co najmniej...niespodziewany.
Barty leżał pod Evanem z rozpiętą koszulą i rozczochranymi czarnymi włosami. Spodnie ich obojga prawie im się zsuwały z nóg. Rosier nie miał na sobie już koszulki, za to całe jego plecy były przyozdobione w krwiste ślady. Niektóre były wręcz fioletowe. Nadal chyba mnie nie zauważyli, więc nieprzerwanie się całowali. Dłonie Evana zaczepnie dotykały czułego miejsca Croucha, a ten niespokojnie wiercił biodrami, chcąc uzyskać coś więcej. Ich oddechy były przyspieszone, a ja ledwo próbowałem powstrzymać śmiech. To jest ich ta "tylko przyjaźń"? Najwidoczniej z korzyściami. Nie przerywając im i czekając, aż się skapną, że mają widza ich "przyjacielskiego" aktu, usiadłem na łóżku ostrożnie.
- Kurwa będziesz nadal się, tak bawi- Barty zamilkł i usiłował zdusić w sobie cichy jęk, który wywołała dłoń Rosiera. A zamilkł z tego powodu, że finalnie mnie zauważył.
- Miło, że tak bardzo się PRZYJAŹNICIE, ale błagam, oszczędźcie mi widoku tego, co robicie i może byście tego nie robili na MOIM łóżku? - spytałem nadal lekko rozbawiony.
Evan obrócił się w moją stronę i od razu jak mnie zobaczył, to spadł z łóżka. Oboje byli zarumienieni do granic możliwości, a ja pierwszy raz odkąd pamiętam, chciałem się śmiać i to tak bardzo, że nawet sobie nie wyobrażałem, że tak potrafię. Wybuchłem śmiechem, bo ta sytuacja robiła się coraz bardziej komiczna.
- TO NIE TAK JAK MYŚLISZ - wykrzyknął Rosier, na co się jeszcze bardziej zaśmiałem.
***
Może trochę podchodzi pod takiego lekkiego smuta, ALE nie wińcie mnie...prosili się o to ci dwaj. Poza tym nie spodziewałam się takiej aktywności pod tą książką, zwłaszcza że jest ona jedną z moich pierwszych poważniejszych XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top