6. Pełnia //Remus//
21 września 1978
Siedziałem na łóżku, powtarzając na transmutację i powoli pisząc esej z eliksirów. Szczerze? Nie chciało mi się tego robić. Esej miał być na co najmniej trzy rolki pergaminu, a jego temat to Jakie antidota są najlepsze? Jakby pisanie wypracowania, miało jeszcze jakikolwiek sens...praktyka przynosiła więcej efektów.
W klasie najlepsza była Lily. Umiała zrobić wszystko perfekcyjnie, zgodnie z instrukcją, a nawet potrafiła wykombinować całkowicie oryginalny sposób na daną czynność, dzięki swojej wiedzy. Siedziała jeszcze parę lat temu ze Snapem na eliksirach, ale od dwóch lat unika go jak ognia. Nienawidziłem go, nie za to, że żyje, czy po prostu uprzykrza życie nam (chociaż to też było szczególnie denerwujące), ale bardziej za to, jak nazwał Lily. Szlama. Nie zasłużyła na to, zwłaszcza dlatego że zawsze próbowała go wybielić. Była dla niego dobra. Dodawała słońca, do jego mrocznego życia, a potem tak paskudnie ją potraktował.
Zanim się zorientowałem napisałem już totalne bzdury na pergaminie. Zamiast na temat, napisałem moje myśli, które były chaotyczne. Zmiąłem kartkę i cisnąłem ją w kąt pokoju. Byłem zły i nie wiem dlaczego. Pełnia miała wypadać...Nie wiedziałem. Jak mogłem o tym zapomnieć?! Podszedłem do szafki, która stała koło mojego łóżka i wyciągnąłem z niej nieduży kalendarz. Był cały w naklejkach od dziewczyn i w brokacie do powiek Syriusza. Pomimo tej całej "oprawy" nadal był czytelny.
Spojrzałem na niego, gorączkowo szukając, który mamy dzień. Piątek. 21 września 1978 roku. Przeklęta pełnia. Odłożyłem do szuflady zmorę mojej świadomości i usiadłem z powrotem na łóżku. Miałem już napisaną jedną rolkę pergaminu, druga, którą zacząłem leżała na podłodze, książki nadal leżały na pościeli wraz z Prorokiem Codziennym.
To co rano przeczytałem zszokowało mnie i zaniepokoiło do szpiku kości. Kolejne zaginięcia były normą, ale przeczytanie o rozszerzaniu wpływów Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wśród uczniów Hogwartu, było niespodziewane. Niby skąd..? Jak..? Rodzice by na to pozwolili? A może przyłączyli się do niego tylko pełnoletni uczniowie? Nie wiedziałem i nie wiem, czy chciałem wiedzieć.
Było to okropne. Większość uważa to za zwykłe plotki. Nawet sam minister uspokaja społeczność czarodziejów i twierdzi, że to są zwykłe farmazony, bełkot szaleńców. Pomyślałem, że to i tak będzie ważna informacja. Bo przecież, to nie jes- nie dokończyłem gonitwy swoich myśli, kiedy przez drzwi do dormitorium wpadł James, cały w skowronkach z wypiekami na twarzy i rozanielonym wzrokiem.
- Remus, ja się chyba zakochałem - wyznał rozmarzonym głosem. Opadł teatralnie na moje łóżko, przygniatając sobą książki.
- A cóż to za szczęśliwa dziewczyna zasłużyła na twoją uwagę? - zapytałem śmiejąc się. Ten na to wywrócił oczami, po czym odpowiedział tajemniczym głosem:
- Dowiesz się w swoim czasie - uśmiechnął się. - Właśnie, skoro o miłości mowa, gdzie Syriusz?
- Pewnie siedzi na pogadance u McGonagall, przecież transmutował szklankę " w bardzo nieprzyzwoity przedmiot do zaspokajania swoich własnych potrzeb hormonalnych" jak to powiedziała Minnie
- Ale ten wibrator byłby przydatny... - powiedział z nutą wstydu w głosie. Tak. Taki temat był dosyć wstydliwy, po akcji zeszłorocznej, gdzie...no...zobaczyliśmy coś czego na pewno nie chcieliśmy widzieć. - Idziemy na kolację? - zmienił szybko temat.
- Możemy, Syriusz pewnie za niedługo do nas przyjdzie - zgodziłem się. Wygoniłem Jamesa z mojego łóżka, poskładałem książki i odłożyłem je na miejsce. Przywołałem różdżką kulkę pergaminu, która leżała gdzieś w odległym kącie, obok szafy i położyłem ją na moim wypracowaniu.
James stał (jakkolwiek to dwuznacznie zabrzmiało) już w pełni gotowy. Niby miał siedemnaście lat, a nadal zachowywał się jak dziecko. Wyszliśmy z dormitorium, a on zamiast jak człowiek zejść normalnie po schodach, zdecydował się na zjazd z poręczy.Tym razem nie udany, ponieważ nie zdążył wyhamować i spadł tyłkiem na podłogę. Wśród niektórych dziewczyn poniósł się cichy chichot. Pomogłem mu wstać rzucając tamtym dziewczynom wściekłe spojrzenie, natomiast James nie zwrócił na nie uwagi, uśmiechając się figlarnie. Przeszliśmy przez dziurę w portrecie. Gruba Dama, tylko popatrzyła na nas znudzonym wzrokiem. Zeszliśmy po schodach, które o dziwo nie chciały nam pokrzyżować planów, zmieniając nagle swój kierunek.
Nadal ten zamek był dla mnie nadzwyczajny, pomimo tego, że byłem tutaj co roku od przeszło siedmiu lat. Obrazy na ścianach przedstawiały czarodziejów z różnych epok. Było średniowiecze, barok, oświecenie, renesans. Parę czarownic na jednym z obrazów siedziało w eleganckich sukniach i rozprawiało między sobą szeptem o najróżniejszy sprawach, które działy się w szkole. Zaraz obok wisiał obraz tura pędzącego na oślep w czerwoną pelerynę. Był najwidoczniej zdenerwowany. Niedaleko był również jakiś portret rycerza, który spoglądał na innych, którzy przechodzili tamtędy z wyższością, a kiedy ktoś rozmawiał zbyt głośno przy nim zaczynał wykrzykiwać słowa takie "Gdzie twój honor?! Wynocha stąd!" Na każdej ścianie były zapalone świece, a w niektórych miejscach znajdowały się lampy, z których unosił się w powietrzu delikatny i na swój osobliwy sposób przyjemny zapach naftaliny.
Usiedliśmy w Wielkiej Sali koło dziewczyn. Sklepienie tym razem było pochmurne, a gdzieniegdzie przebijały się jasne błyski. Była burza, ale taka, która przynosi lepsze jutro. Nałożyłem sobie parę kiełbasek na talerz i trochę sałatki z sosem vinegret. Rozglądałem się za Syriuszem i się niecierpliwiłem. Mój chłopak miał zawsze jakieś kłopoty..nie żebym ja ich nie miał, ale no cóż, nigdy by mi nie przyszło do głowy w obecności nauczyciela, zmienić szklankę w zabawkę erotyczną. Dziewczyny plotkowały obok, a James nadal nic sobie nie nałożył, tylko wpatrywał się z wyczekiwaniem w drzwi Wielkiej Sali.
- Oho czyżby nasz Rogacz się zakochał? Wielka casanova Hogwartu? Kogo to tak wypatrujesz James? - zagadnęła go Marlene. Ten nawet się do niej nie odwrócił, za to nadal uporczywie kogoś szukał wzrokiem wśród wchodzących uczniów. - Jameeees, halooo, jak się nie odwrócisz, to powiem co zrobiłeś na nocowaniu, kiedy mieliśmy po pięć lat - zagroziła mu.
- CO? EJ, MARLENE, ANI MI SIĘ WAŻ TY ŻMIJO - blondwłosa, na to tylko wybuchnęła śmiechem. Kolor z końcówek jej włosów zmył się już i pozostawił po sobie ledwie zauważalny cień.
- No już się tak nie denerwuj, a lepiej powiedz co to za nieszczęśnica lub nieszczęśnik, którego tak szukasz - uśmiechnęła się promiennie w jego stronę, na co James prychnął. - No nie daj się prosić.
- Chłopak jak już. I SIĘ NIE EKSCYTUJ BO CI NIC WIĘCEJ NIE POWIEM - mina jej zrzedła trochę, wystawiła mu język i kopnęła go w kostkę.
- Wy macie po siedemnaście lat czy siedem? - spytała się ich zirytowana Lily. - Poza tym James, jutro ty masz patrol zamku, radzę ci nie dostać żadnego szlabanu. A jak dostaniesz, to oprócz tego zarobisz ode mnie książką w łeb, obiecuje.
- Dobre pytanie Lily - poparłem ją. - Ale nie obawiaj się, im tak już zostanie. Będą się starzeć, a zostaną z mentalnością siedmioletniego dziecka - uśmiechnąłem się.
Mówiłem to oczywiście sarkastycznie. James i Marlene czasami zachowywali się jak dzieci, ale z wiekiem stawali się poważniejsi. Co nie można powiedzieć o Syriuszu...chociaż i tak go kochałem. W grupie mu odbijało, ale sam na sam jest cudownym chłopakiem. Nie żeby nie był w innych sytuacjach..ale po prostu wtedy jest inaczej. Bardziej magicznie. Marlene założyła ręce na piersi i się nie odzywała już do Jamesa. Natomiast on nadal miał utkwiony wzrok w tym samym punkcie co wcześniej. Kiedy już zapowiadało się na spokój do sali wpadł jak huragan Syriusz. Jego zwykle ułożone do perfekcji włosy, były rozwiane i opadały we wszystkie strony.
- Merlinie...nigdy więcej. Zrobiła mi pogadankę o tym, jak to nieodpowiedzialne i nieadekwatne do sytuacji było wykorzystanie czarów w takim celu. Jakby ona była święta pfff... - usiadł zdyszany koło mnie i pocałował delikatnie w policzek. - Super jeszcze coś zostało - uśmiechnął się i zaczął sobie nakładać jedzenie.
- Późno trochę, a ja muszę jeszcze zrobić ten głupi esej dla Slughorna - powiedziała zmęczonym głosem Mary - Chyba w końcu pójdę go napisać...a co do tego wibratora, wątpię by McGonagall używała go, bo nadal jest sztywna - zażartowała, na co Syriusz z Jamesem zaczęli się śmiać. Marlene miała dziwną minę, a ja z Lily pokręciliśmy tylko głowami.
- Jeśli chcesz mogę ci z nim pomóc - zaproponowała rudowłosa. Macdonald na to przystała i obie wyszły z kolacji, krzycząc do nas jakieś "do zobaczenia w pokoju wspólnym". Marlene ulotniła się do swojej dziewczyny, więc zostaliśmy we trójkę. Tak. Pete nadal gdzieś znikał i nie wiedzieliśmy gdzie...
Uśmiechnąłem się do Syriusza i położyłem swoją głowę na jego ramieniu. James w końcu się do nas odwrócił, a jego twarz zdobił szeroki uśmiech. Jego oczy błyszczały w blasku świec. Podniosłem głowę i w końcu zauważyłem kogo tak wypatrywał. Regulus Black. Chłopak, brat Syriusza, który zawrócił Rogaczowi w głowie już na drugim roku. Było to do przewidzenia. Popatrzyłem na niego porozumiewawczo, na co na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.
- Dzisiaj pełnia, prawda? - powiedział do mnie cicho James. Przytaknąłem na to. Musiałem jeszcze wziąć eliksir. Poza tym wypadało już iść do Wrzeszczącej Chaty.
- Będę później trochę, ale przyjdę obiecuje. I weź wywar.. - szepnął do mnie Syriusz.
- Dobra...pójdę z Jamesem na samym początku, a potem się zobaczy - wzruszyłem lekko ramionami. - Powinniśmy już iść - powiedziałem do nich.
Syriusz kończył właśnie jeść, więc poszliśmy wszyscy w kierunku wyjścia z sali. James jeszcze raz się obejrzał za siebie po czym przeszyliśmy przez wielkie, dębowe drzwi. Rozdzieliliśmy się zaraz przy nich. Syriusz szedł do lochów do gabinetu profesora Slughorna, a ja z Jamesem skierowaliśmy się w stronę Wieży Gryffindoru.
***
Czułem przeszywający ból w każdym skrawku mojego ciała. Przemiana zawsze była najboleśniejszym momentem podczas pełni. James już w swojej animagicznej formie siedział niedaleko mnie. Obecność kogoś, kto jest dla mnie ważny, zawsze dodawała mi otuchy. Przez moje ciało przeszedł kolejny spazm bólu. Nie mogłem już tego wytrzymać. Skóra płonęła i rozciągała się, krew buzowała w żyłach, szumiało mi w uszach. Nie chciałem już tego czuć. Ale coś było nie tak...o czymś zapomniałem...o czymś ważnym. W ostatnim przebłysku świadomości, olśniło mnie. Eliksir. Coś czego nigdy nie powinienem zapomnieć, ale niestety stało się inaczej.
Wtedy film się urwał. Widziałem wszystko jak przez mgłę. Pamiętałem tylko tępy ból, drzazgi wbijające się w moją skórę, jakiś wrzask, pisk i skomlenie jakiegoś zwierzęcia. A może to byłem ja sam? Nie wiem. Wszystko mnie bolało. Odsuwałem się w kąt i zadrapywałem siebie coraz mocniej. Rana za raną. Wbijałem je coraz głębiej. Zauważyłem, że ktoś się do mnie zbliża. Nie kontrolując swoich ruchów zamachnąłem się na tą osobę. Zawyła ona z bólu i odsunęła się ode mnie. W tej samej chwili padłem wycieńczony na wyświechtany przez lata materac. Znowu poczułem ten sam przeszywający ból. Tym razem wszystko się kurczyło i to w zatrważającym tempie. Słyszałem jak przez moje naczynia krwionośne przepływa krew. Ostatni spazm wstrząsnął mną. W końcu odzyskałem świadomość.
Nie miałem siły się podnieść. Poczułem, że ktoś mnie przykrywa kocem. Otworzyłem oczy i spojrzałem przed siebie. Zauważyłem dwie osoby. Jedna klęczała przy drugiej z apteczką. Opatrywała jej coś. Wymruczałem coś pod nosem. W końcu udało mi się wyostrzyć wzrok na tyle, by zobaczyć co się stało. Syriusz klęczał przy Jamesie i opatrywał mu rękę. Miała ona podłużną ranę, która nie chciała się jakoś szczególnie goić. Po paru zaklęciach krwawienie rany ustało. Kiedy zobaczyłem ruch w moją stronę mimowolnie odsunąłem się od nich pod samą ścianę wystraszony tym co zrobiłem. Mogłem go zabić...
- Lunio...spokojnie... - mówił do mnie Syriusz kojącym głosem. Próbował podejść, ale ja nadal patrzyłem na niego ze strachem w oczach.
- Nie dotykaj mnie... - powiedziałem cały się trzęsąc. W tym samym momencie James podniósł się i podszedł do mnie. - Nie dotykajcie mnie...j-ja..nie chciałem...jestem pierdolonym potworem...t-tak przepraszam James... - mówiłem, a moje plecy jak i klatka piersiowa unosiły się w rytm ciężkich oddechów, które brałem, by się nie rozpłakać, jak małe dziecko.
Podeszli oni do mnie oboje. Syriusz przytulił mnie delikatnie i pogładził po mokrych włosach, które były takie od mojego własnego potu i krwi. Nie brzydził się mnie nawet w tak ohydnym wydaniu. James obmył mi parę ran i zabandażował je.
- Nic mi się nie stało Luniek...to małe zadrapanie, widzisz? - pokazał mi swoje przedramię, które faktycznie nie wyglądało tak tragicznie jak mi się wydawało. - Wszystko jest w porządku...jest już dobrze...
- Nie jesteś żadnym potworem. Jesteś Remusem Lupinem. Naszym najlepszym przyjacielem. Moim cudownym chłopakiem - Syriusz przytulił mnie trochę mocniej i otarł kciukiem parę łez, które zdążyły wypłynąć z kącików oczu. - Jesteś kochany...rozumiesz...? Nikomu nie robisz krzywdy.. - chciałem mu przerwać, ale ciągnął dalej - Raz mogło ci się zdarzyć...nic się takiego nie stało...już będziemy pilnować i pamiętać o tym eliksirze...spokojnie...
- A-ale.. - próbowałem jakkolwiek argumentować, ale nie miałem na to siły.
- Nie ma żadnego "ale" Luniek. Nic mi nie jest, do wesela się zagoi...wszystko jest w porządku...będzie dobrze - obiecał mi James.
Wtuliłem się bardziej w Syriusza. Pomyślałem, że co by im nie zrobił oni i tak będą walczyć z moimi myślami. Będą mnie wspierać choćby nie wiem co. Powiedziałem cicho, żeby wyszli na chwilę, bym mógł się ubrać. Po przebraniu się i opatrzeniu moich ran, udaliśmy się z powrotem do Hogwartu. Wpadliśmy zmęczeni do dormitorium nawet za bardzo się nie zastanawiając, jakim cudem tak szybko się tu znaleźliśmy. Poszliśmy po kolei do łazienki się umyć. Była to wyczerpująca noc, ale na szczęście mieliśmy całą sobotę by to odespać. Położyłem się do łóżka, a zaraz koło mnie leżał Syriusz. Przytuliłem go i tak zasnęliśmy wraz z nadchodzącym świtem.
***
Obiecuje, że za niedługo fabuła się rozkręci :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top