17. Eliksir//James//
27 października 1978 23:45
Wszedłem cicho do pustego pokoju wspólnego. Skończyłem ogląd zamku i doszedłem do wniosku, że najlepszym miejscem do zrobienia żartu, będzie pokój wspólny puchonów. Zastawimy pułapkę przy wejściu do kuchni. Każdy kto przekroczy jej próg, będzie mówił od tyłu i głosem któregoś z profesorów. Przy okazji, podczas śniadania na następny dzień, pod wpływem uroku będzie zmuszony wyśpiewać jedną z rymowanek z dzieciństwa... Mega głupi pomysł, ale przyda się na rozluźnienie atmosfery. Chociaż jeszcze nie jestem pewny czy w ogóle zrealizujemy ten plan...jednak nie mamy już po trzynaście lat i chęci naśmiewania się ze wszystkiego co ma dwie nogi i oddycha.
Niestety...dorośliśmy. Jakimś przypadkiem, ale się udało. Chyba że zamiast tamtego planu to się zemścimy na Filncie. Idiota, który się nie myje. Myśli, że wygra puchar Qudditcha? Po moim trupie. Nigdy do tego nie dopuszczę. Przynajmniej nie jest już kapitanem Ślizgonów, tylko ktoś sto razy przystojniejszy i seksowniejszy... Te włosy rozwiane przez wiatr i mokre od potu, oczy ciemne... Na czym to ja? A tak, żarty. Nie wiem sam, oba te pomysły wydają mi się do niczego, z roku na rok coraz gorzej z tym wymyślaniem. Wróciłem trochę na ziemie i poszedłem dalej.
Przemknąłem schodami do dormitorium. Remus już dawno spał, a wokoło siebie miał jak zawsze porządek i jedynie na jego twarzy leżała książka, którą czytał. Spojrzałem na łóżko, gdzie powinien spać Syriusz, ale go nie było. Wiedziałem, że miał pogadać wieczorem z Regulusem, ale od tego czasu minęły już prawie trzy godziny. Zacząłem się trochę niepokoić... Odłożyłem na miejsce pelerynę niewidkę, chowając ją na dnie kufra i zabezpieczając go zaklęciami. Usiadłem na łóżku i zerknąłem na okno. Było w miarę jasno, jak na środek nocy, dzięki księżycowi, który świecił. Usłyszałem odgłos skrzypiących drzwi, na co podskoczyłem.
Odwróciłem się w stronę odgłosu, który dobiegał z drugiej strony pomieszczenia. Drzwi otwierały się powoli. Światło w łazience było zgaszone, więc nie przypuszczałem, że ktoś może w niej być. Ta osoba też ciężko oddychała. Po moich plecach przebiegł dreszcz. Co to za kiepski film grozy do cholery jasnej? Kiedy drzwi otworzyły się na oścież zauważyłem w nich osobę na oko średniego wzrostu, o kręconych długich włosach. Syriusz. Ale coś było nie tak...coś było inaczej.
Wyszedł z małego pomieszczenia i skierował się w moją stronę. Jego wzrok był pusty, a twarz mokra od łez. Bolał mnie ten widok, zwłaszcza, że coraz częściej bywał taki podłamany, jakby nie czuł się na siłach. Nienawidziłem tego, kiedy był w takim stanie. Nie odzywałem się czując, że w tamtym momencie słowa są nieodpowiednie. Usiadł obok mnie na łóżku i spojrzał. Emanował bólem i bezsilnością. Nie wiedziałem co się stało takiego...ale byłem tu dla niego. Teraz. Przytuliłem go do siebie mocno, na co załkał cicho. Tak jak w każdej przyjaźni my też mieliśmy problemy i staraliśmy się wspierać, kiedy nas coś przytłaczało. Byłem za niego niesamowicie wdzięczny. Ścisnąłem go mocniej. Poczułem, że jego oddech się normuje.
- Syriusz...? Co się stało...? - powiedziałem cicho, uważając by mój ton nie był za mocny. Czasami myślałem, że mówię normalnie, a okazywało się, że prawie krzyczałem.
- Zawiodłem jako brat...nie rozumiesz? Zawiodłem - zwiesił głowę i opuścił bezwładnie ręce wzdłuż ciała. Dałem mu chwilę by się uspokoił i znowu zebrał w sobie. Nie minęło kilka minut kiedy znowu się odezwał. - Zauważyłeś, że Reggie jest chudy...? I to strasznie? - spytał się mnie.
- Ja...sam nie wiem...faktycznie, coś mi nie pasowało, ale nie chciałem zaczynać tematu za bardzo, bo jeśli już rozmawialiśmy, co raczej było po treningu, to ucinał albo zmieniał temat..
- MOGŁEŚ DO CHUJA ZAREAGOWAĆ - wybuchł tak niespodziewanie, że aż wzdrygnąłem się. Dziwiło mnie, to, że Remus jeszcze się nie obudził, a jedyną oznaką, że zakłócamy mu sen, była jego zmiana pozycji. Popatrzył na mnie i się skrzywił - Ja mogłem zareagować...czemu nie pytałem? Czemu go stamtąd nie zabrałem, kiedy był jeszcze czas..? Kiedy miał te piętnaście lat? Wtedy...wtedy... James...oni mu zabraniają jeść...ja...mogłem go zabrać od nich...
- Słuchaj..to nie twoja wina. Na pewno nie ma ci za złe... położysz się, co? - uśmiechnąłem się w jego stronę. Niestety trwało to krótko. Kilka sekund później poczułem ostry ból w lewym policzku. Spojrzałem na niego, nie rozumiejąc co się tak właściwie przed chwilą stało. Trząsł się cały, a po jego policzkach spływało więcej łez. Nie czułem już takiego bólu i było mi to obojętne. Jak byliśmy młodsi to tylko raz się tak na serio pobiliśmy...ale to co miało miejsce moment temu, było dziwne..niepodobne do niego. Objąłem go ponownie.
- J-ja przepraszam...nie chciałem... - powiedział łamiącym się głosem.
- Wiem...spokojnie, to nic takiego. Musisz się przespać, pamiętasz, że jutro lecimy po eliksir? - zapytałem się na co pokiwał twierdząco głową. - No właśnie..nie obwiniaj się już tak, będzie dobrze, poradzimy sobie.
- Tak..jasne.. - uśmiechnął się do mnie słabo.
Odwzajemniłem to i odprowadziłem go do jego łóżka. Chwilę się jeszcze przewracał z boku na bok, aż położył się koło Remusa, na co szatyn zamruczał z aprobatą i przez sen przyciągnął do siebie Syriusza. Uśmiechnąłem się na ten widok pod nosem i sam położyłem się na łóżku. Moje myśli wirowały wokoło ostatnich wydarzeń. Ta szkatułka. Peter. Problemy Reggiego...to ostatnie najbardziej mnie zajmowało. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem do końca jak, oprócz tego planu co mieliśmy wcześniej z Syriuszem. Męczyło mnie to. Kochałem go, ale nadal nie wiedziałem kim dla siebie byliśmy. Nadal nie weszliśmy w związek, a nie chciałem go do tego zmuszać. Pojebane. Zamknąłem oczy i starałem się zasnąć, co nie przychodziło mi ostatnio łatwo. Dopiero gdzieś po godzinie zasnąłem z jednym imieniem huczącym mi w głowie: Regulus.
***
28 października 1978
Plan był prosty. Znaczy był względnie prosty. Musieliśmy wyjść z Hogwartu poprzez jedno z naszych przejść, co było znacznie łatwiejszą częścią. Wystarczyło się posłużyć mapą i już od razu moglibyśmy być na drugim końcu Hogsmeade. Dopiero schody się zaczynały, gdy przychodziło nam do jego opuszczenia. Musieliśmy wziąć miotły, które schowaliśmy kilka dni temu na skraju wioski, a potem wylecieć niezauważeni. A reszta...zobaczymy jak to wyjdzie, ale musi nam się udać. Musi. Nie widzę innej opcji. Pomożemy mu choćby nie wiem co. Nawet jeśli miałbym za to mieć szlaban do końca życia, czy czyścić do upadłego Izbę Pamięci. Było dosyć wcześnie jak dla mnie. Za oknem było widać, jak wiatr porywa liście do góry. Niebo było pochmurne, ale wiedziałem, że w końcu wyjdzie słońce.
Odwróciłem się w stronę łóżka, na którym nadal spał Syriusz i Remus. Wyższy z nich przytulał czarnowłosego, co wyglądało uroczo, jak na nich. Łapa wtulony w Lunatyka mruczał coś pod nosem, czego nie mogłem zrozumieć. Pewnie mu się coś śniło. Może tym razem coś lepszego niż jego przewlekłe koszmary. Co prawda każdemu z nas zaczęły się one śnić nagminnie, jakby próbowały nas ustrzec przed czymś złym, ale nie wiedziałem czym. Jak na razie sobie radziliśmy i nie było najgorzej, ale wcale świetnie też nie było. Wyrwałem się z tych myśli i sięgnąłem po aparat, który leżał pod moim łóżkiem. Chwilę pogrzebałem, aż znalazłem to co szukałem. Pstryknąłem im kilka zdjęć z daleka, po czym podszedłem do nich i zrobiłem zbliżenie na twarze. Będą do albumu. Uśmiechnąłem się do siebie i zawiesiłem sobie na szyi urządzenie.
Było coś koło dziewiątej, więc pewnie za chwilę zacznie się śniadanie. Skoro nadal śpią, to tak pięknie nie będzie. Zakradłem się do nich i ściągnąłem delikatnie kołdrę, uważając, by się nie obudzili. Sięgnąłem ręką do kieszeni, gdzie powinna być moja różdżka, lecz jej nie było. Popatrzyłem po pokoju i nigdzie jej nie mogłem zauważyć. W końcu dostrzegłem ją na szafce nocnej koło mojego łóżka. Ale nie było mi dane po nią iść. Zanim się zorientowałem już zwisałem do góry nogami, machając dłońmi z zaskoczenia. Usłyszałem tylko kpiący śmiech i ciche prychanie. Poprawiłem sobie okulary, które zsuwały mi się z nosa. Remus i Syriusz siedzieli na łóżku. Ten drugi zaczął się śmiać głośno, za to nasz pan NOWY prefekt tylko patrzył z iskierkami w oczach.
- I co was tak śmieszy - fuknąłem na nich, co sprawiło, że zaczęli się śmiać głośniej.
- Jamie, Jamie, Jamie zapominasz, że my wiemy jak się skradasz, wszystko słychać - powiedział Syriusz.
- Dokładnie, nas nie oszukasz, a już na pewno, po tylu latach nie podejdziesz - zawtórował mu Lupin.
- Nie fajnie - wystawiłem im język. - Odstawcie mnie już, co? Smarkiem nie jestem, no chyba, że chcecie zobaczyć zawartość moich spodni...em ponownie - zaśmiałem się cicho.
- Kusisz Potter - stwierdził Syriusz, za co dostał łokciem w bok od swojego chłopaka.- Chwila... Dopiero kiedy zwisałem tak, zauważyłem, że mają na swoich serdecznych palcach dwa identyczne pierścionki. Oznaczało to tylko jedno. Te szuje jebane, nie powiedziały mi!
- Już się tak nie podlizuj - prychnąłem. - Wy debile jebane nie powiedzieliście mi, że jesteście zaręczeni, co to ma być w ogóle? A jak dzieciaka adoptujecie to też mi nie powiecie, wy kłamcy - powiedziałem niezadowolony i wydąłem usta w podkówkę.
- Oj no się nie obrażaj, nie było kiedy za bardzo - powiedział Remus, bawiąc się obrączką.
- Właśnie, z resztą na ślub cię zaprosimy - wyszczerzył się w moją stronę Syriusz. Po chwili pocałował Remusa. Szybko zrobiłem im zdjęcie i uśmiechałem się.
- Może mnie w końcu postawicie na ziemi, bo zaraz stracę przytomność - zasugerowałem, po czym od razu moja prośba została spełniona. - No to ubierajcie się, idziemy na śniadanie, bo mamy do załatwienia sprawy - mówiąc to w odwecie za trzymanie mnie w powietrzu, rzuciłem w nich obu poduszką, która trafiła w ramię Lunatyka i we włosy Łapy.
- MOJE WŁOSY - krzyknął na co się zaśmialiśmy i zaczęliśmy się ogarniać.
***
Wyszliśmy z Wielkiej Sali dosyć pospiesznie. W kieszeni spodni miałem mapę, a w drugiej, która była od środka powiększona, ale wizualnie nadal była normalnych rozmiarów - pelerynę niewidkę. Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda. Zawsze moglibyśmy coś pomylić, albo zobaczyć jakiegoś nauczyciela czy kogo innego. Właśnie skoro o tym mowa...kiedy wchodziliśmy z Syriuszem po schodach w kierunku drugiego piętra, zauważyłem drugą czarnowłosą osobę. Był od nas niższy, a jego zielone oczy wpatrywały się we mnie. Puściłem mu oczko i się uśmiechnąłem, na co wywrócił oczami. Regulus zerknął też przelotnie na Syriusza, ale szybko odwrócił wzrok i poszedł w swoją stronę. Jeszcze się pogodzą...jakoś. Ale jaki on jest śliczny, Merlinie drogi. Ciekawe czy się maluje...wydawało mi się, że miał lekko pomalowaną linie wodną czarną kredką. Wyglądał jak zwykle pięknie. Nie mogę...jak..ja...on mi się tak cholernie podoba.
Ocknąłem się dopiero z tego zafascynowania, kiedy wpadłem wprost na ścianę, a w skutek tego uderzenia upadłem tyłkiem na podłogę. Syriusz jak na przyjaciela przystało, zaczął się ze mnie śmiać i po chwili pomógł mi wstać z kamiennej posadzki. Byliśmy przy jednym z tajnych wyjść z Hogwartu, które miało nas poprowadzić na skraj Hogsmeade. Rozejrzeliśmy się po korytarzu czy nikt nie idzie i daliśmy nura w przejście.
- O kim to tak myślałeś, hm? A czekaj, już wiem, na punkcie jednej osoby masz obsesje, zapomniałem - zaśmiał się cicho Syriusz.
- A weź się, muszę się z nim spotkać poza treningami, bo to jakiś koszmar - jęknąłem męczeńsko.
- To się umów? Gdzie ta twoja niezawodna pewność siebie, która jeszcze była miesiąc temu? Nawet nie cały - zauważył.
- Nie wiem, za bardzo mi się podoba...ale najważniejsze teraz jest to, żeby mu pomóc. Przecież, po to teraz się tędy włóczymy tak? - spytałem się, zmieniając temat. Umówię się...jeszcze.
- No tak...mam nadzieję, że zdążymy i będzie ten, co nam się przyda - stwierdził.
Nie rozmawialiśmy, bo tego nie potrzebowaliśmy aktualnie. Puściliśmy się biegiem przez korytarze, aż dobiegliśmy do wyjścia. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę, jak zimno było w tych przejściach i jak często osadzał się deszcz na ścianach z litego kamienia. Było to dziwne, że zacząłem zwracać uwagę na najmniejsze szczegóły. Całkowicie niepodobne do mnie.
Kiedy wyszliśmy na powierzchnię okazało się, że - o zgrozo - pomyliliśmy wejścia jakimś cudem, a może tutaj się łączyły? Kilka razy sprawdzałem to na mapie i nadal było tak samo. Żadnych zmian, a jednak. Może też się przemieszczały tak samo jak schody? To by miało sens. Nadal ten cały zamek miał dla mnie dużo tajemnic, o których nie marzyłem słyszeć w szczegółach, chociaż czasami kusiło wiedzieć wszystko na temat szkoły. Jak się okazało, wyszliśmy na zaplecze Miodowego Królestwa. Przeklnąłem cicho pod nosem.
- Świetnie - mruknął Syriusz.
Bez słowa zarzuciłem na nas pelerynę niewidkę i skierowaliśmy się do wyjścia na sklep. Było tam o wiele mniej tłoczno niż zwykle, przez co musieliśmy bardziej uważać, by niczego nie strącić. Zawsze ten budynek, a bardziej jego wnętrze mnie zachwycało. Fontanny z mleczną i gorzką czekoladą, szklane słoiki z ciągutkami truskawkowymi, karmelkami i fasolkami wszystkich smaków. Były też żelki kawowe i lukrecja ułożona w finezyjne wzory. Widziałem też lizaki o różnych kształtach i kolorach i zapewne też smakach. Niedaleko mnie na wstawie była pokazana czekoladowa miotła, która latała wokoło zawodnika Quidditcha wykonanego z mlecznej czekolady i masy cukrowej. Było tam jak zawsze magicznie, co nie umknęło również Łapie, ale nie mieliśmy czasu by się zachwycać wyglądem sklepu. Niestety...może poczujemy się jak dzieci kiedy indziej.
Wyszliśmy, wtedy kiedy ktoś wchodził do środka, by uniknąć zbędnego narażenia się, gdybyśmy sami otworzyli sobie drzwi. Skierowaliśmy się w miejsce gdzie zostawiliśmy miotły. Ostatnim razem były właśnie za Miodowym Królestwem, ale w ostatniej chwili zmieniliśmy ich położenie i schowaliśmy je niedaleko Trzech Mioteł. Poszliśmy w tym kierunku, uważając by nie zostawić za sobą śladów na szronie, który nadal trzymał się uporczywie podłoża. Czuliśmy się swobodnie, niczym w swoim żywiole, o którym zapomnieliśmy. Kiedy znaleźliśmy się już na miejscu odsłoniliśmy miotły z naszej skrytki i wzięliśmy je w dłonie.
- Mam nadzieję, że pamiętasz jak się lata, co? - mówiąc to, uśmiechnąłem się prowokująco w stronę Syriusza.
- Zobaczymy, a chcesz się założyć? - spytał się mnie, zakładając ramiona na piersi.
- Hm, a jaką masz propozycję? - zapytałem, chcąc się dowiedzieć, jakie mi postawi warunki.
- Umówisz się z Regulusem i może jakoś go namówisz byś został u niego na noc, jeśli wygram, a jak przegram, to ja będę musiał to zrobić, tyle, że z jakimś losowym chłopem, co nie byłoby wspaniałe, patrząc na fakt, że kandydata na męża mam - uśmiechnął się na wspomnienie o Remusie.
- Dobra... stoi - powiedziałem po chwili zastanowienia. - A teraz miotła w dłoń i lecimy. Całego dnia nie mamy - powiedziałem ponaglająco, na co oboje wsiedliśmy na miotły, odepchnęliśmy się stopami od gruntu i wzlecieliśmy w górę.
***
Było już coś po siedemnastej. Znajdowaliśmy się w końcu pod Norą, gdzie mogliśmy wejść i wykraść, to co nam się przyda najbardziej - eliksir. Było tak blisko, a jednak daleko. Był jeden haczyk, co tą część planu czynił trudniejszą, mianowicie wszelkie zabezpieczenia przed intruzami. Nie byliśmy jednymi z głównych w Zakonie Feniksa, więc nie mogliśmy zostać odpowiednio rozpoznani, co sprawiało, że byliśmy z automatu narażeni, na nieprzyjemne sytuacje. Zmniejszyliśmy miotły i schowaliśmy do kieszeni moich spodni, by nie zostawiać ich już gdzie popadnie, bo nie mielibyśmy jak wrócić do szkoły. Wspięliśmy się po schodach prowadzących do budynku i stanęliśmy przed drzwiami. Stuknąłem różdżką w trzy miejsce na drzwiach po czym otworzyły się jedne i następne i następne. Uśmiechnąłem się do Syriusza i weszliśmy.
Pierwsze co we mnie uderzyło to, dziwny zapach. Jakby starego pergaminu i metalu. Niepokojące to było, ale pewnie tak działało pierwsze z zabezpieczeń. Nagle przystanąłem w połowie korytarza, a moje oczy zaszły mgłą. Zacząłem widzieć różne rzeczy. Wspomnienia mieszały się z moim wybieganiem w przyszłość, co źle wpływało na moje samopoczucie. W końcu obraz się wyostrzył, a ja zobaczyłem coś, co było moim najgorszym koszmarem z dzieciństwa.
7 lat wcześniej 1970 lato
Biegłem pomiędzy domami, które były ułożone w jeden szereg. Stały blisko siebie, tak że można było dostrzec, co sąsiad robi u siebie w kuchni. Znowu miałem dziesięć lat i nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu pójdę do Hogwartu, do miejsca w którym stanę się prawdziwym czarodziejem. Czułem się beztrosko i niczym się nie martwiłem, a moim jedynym strachem było to, czy potwór z szafy przyjmie dzisiaj ofiarę z ciastek czekoladowych mojej mamy czy nie. W pewnym momencie dostrzegłem w oddali grupkę chłopców na oko starszych ode mnie o cztery może pięć lat. Pomyślałem, że fajnie by było się z nimi pobawić. Jak ja wtedy się myliłem...
Podbiegłem do nich i spytałem się jak mają na imię. Przedstawili mi się, na co ja zachęcony powiedziałem im jak się nazywam. Ci uśmiechnęli się tylko złośliwie, ale jak na mój dziesięcioletni mózg, był to ten super uśmiech, który mówi, że ci chłopcy, są niesamowici.
- Więc James, może byś coś dla nas zrobił? - spytał się mnie jeden z nich na co pokiwałem energicznie głową. - Słuchaj ty postoisz sobie o właśnie tu - mówiąc to ustawił mnie pośrodku chodnika. - A my będziemy mogli się z tobą...pobawić, co ty na to?
Zgodziłem się niemal od razu. Chciałem mieć w końcu innych kolegów i koleżanki niż Pete i Marlene, bo oni często wyjeżdżali na połowę wakacji, w różne miejsca, a ja zostawałem sam. Zawsze mi było z tego powodu przykro, bo tak to nikt mnie nie lubił. Byłem dla innych za dziwny i za głośny... A gdybym miał takich starszych przyjaciół, to byłoby genialnie! Stałem bezruchu i patrzyłem na nich uśmiechając się szeroko. Miałem wtedy dużą wadę wzroku, więc się mocno zdziwiłem, kiedy zdjęli mi okulary i położyli na trawie obok mnie. Nie widziałem praktycznie nic, więc trochę się przestraszyłem.
- Możecie mi oddać je? Nie za bardzo bez nich widzę.. - powiedziałem, pocierając nerwowo dłonie o siebie.
- Może później? Na pewno coś widzisz, z resztą, raczej chcesz byśmy cię polubili? - zapytał mnie najwyższy i najstarszy z nich. Nie podobało mi się to już.
- Ja...chyba tak. A na czym będzie polegała ta zabawa?
- Zobaczysz - powiedział tajemniczo jeden z nich i uśmiechnął się dziwnie.
Zauważyłem, że gdzieś zniknął ten najstarszy z grupy. Nie widziałem praktycznie nic, za to słyszałem śmiechy. Po chwili poczułem jak do mnie ktoś przylega ciałem od tyłu i jak ktoś ciągnie mnie za jeden z domów. Ten akurat jak przypuszczałem był dalej od reszty i wyglądał na opuszczony. Czułem się nieswojo i chciałem od nich iść, ale kiedy próbowałem się wyrwać, ucisk tego, który mnie trzymał wzmocnił się. Usłyszałem jak dwójka pozostałych idzie dalej, a ja z tym co mnie trzymał przystanąłem w miejscu. Nie miałem za bardzo odwagi cokolwiek powiedzieć, nawet głośniej odetchnąć, ale w końcu się zebr ałem w sobie i spytałem:
- O co tu chodzi...? Czemu oni sobie poszli...? - głos mi trochę drżał.
- O nic nie chodzi, nie bój się. A oni musieli już wracać, wiesz? Bądź grzeczny, dobrze? - zanim zdążyłem zareagować, choćby pomyśleć, że robi się coraz gorzej, to poczułem niechciany dotyk niedaleko mojego krocza. Zacząłem się wyrywać. O co tu chodzi? Czemu ja? Poczułem jak po moich policzkach spływają łzy.
Jego palce bawiły się zamkiem od moich krótkich spodenek, na co wierzgałem nogami chcąc ukrócić to. Nim doszło do najgorszego usłyszałem dziewczęcy głos, który rozmawiał z jakimś piskliwym i cichym chłopięcym. Pomyślałem, że może jest jakaś nadzieja. Mój oprawca znieruchomiał i zanim zorientował co się dzieje, wyrwałem mu się, zabrałem mu z kieszeni walkie-talkie i puściłem się biegiem w kierunku moich przyjaciół.
Kątem oka widziałem rozmazany kształt tamtego chłopaka, który ewidentnie chciał mnie gonić, lecz ja już dobiegłem do moich prawdziwych przyjaciół. Odrzuciłem w dal tamtą rzecz, przez to ten chłopiec pobiegł po nią zamiast po mnie. Od razu rzuciłem się Marlene i Peterowi na szyje. Oni ucieszyli się na mój widok i podali moje okulary, które znaleźli na chodniku.
- Szukaliśmy cię Jamie - powiedziała blondwłosa. - Twoja mama powiedziała, że będziesz się kręcił gdzieś na samym końcu drogi, ale znaleźliśmy tylko twoje okulary, więc... co ci?
Ja patrzyłem na nich tylko ze łzami w oczach. Nadal czułem na sobie ten paskudny dotyk, chociaż i tak nic konkretnego się nie stało. Widząc to Peter przytulił mnie, przez co poczułem się lepiej, chociaż na chwilę. Nie odpowiedziałem jej na pytanie, a ona nie naciskała. Wiedziała, że i tak im powiem, ale trochę później, kiedy zejdą ze mnie emocje. Tak gdzieś po dwóch godzinach siedzenia u Petera w domu, zjedzeniu dwóch talerzy ciastek, które zrobiła jego mama i wypiciu soku z jabłek opowiedziałem im nieskładnie o tym. Było mi wstyd, że dałem się tak podejść i wyszedłem na całkowitego głupka. Nie chciałem do tego wracać, ale to życzenie nie było spełnione. Musiałem to samo powiedzieć mamie, po namowach przyjaciół, a potem powtarzać to psychologowi. Nie było to dla mnie łatwe, ale w końcu przestałem się bać obcych, akurat na nowy rok szkolny, gdzie miałem już uczęszczać do Hogwartu. I całe szczęście, że tak się tylko skończyło...
Ocknąłem się znacznie wcześniej niż Syriusz, który nadal stał nieruchomo, a po jego policzkach spływały łzy. Cholerne zabezpieczenia, ale przynajmniej mieliśmy pewność, że byliśmy już bliżej celu. Podszedłem do niego i potrząsnąłem go lekko za ramię. Spojrzał na mnie beznamiętnie, jakby całe szczęście z niego uleciało. Pewnie podobnie wyglądałem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że to zaklęcie ukazywało nasze najgorsze wspomnienia. Miałem nadzieję, że to było już ostatnie, albo chociaż przedostatnie, bo pewnie pokój też był strzeżony. Uśmiechnąłem się słabo do Łapy, co odwzajemnił.
- Pamiętaj, to już nigdy nie będzie miało miejsca, to co widziałeś...a teraz chodźmy dalej - powiedziałem, chcąc go pocieszyć.
- Jasne...teraz na pewno nie. Już nigdy więcej - uśmiechnął się szerzej i poszliśmy dalej korytarzem, aż pod same drzwi, w których znajdowało się rozwiązanie problemu Regulusa.
Niestety były oczywiście zamknięte, a zwykłe Alohomora nie załatwiało sprawy, więc warunek był inny. Próbowaliśmy różnych haseł, ale żadne nie działało. Mówiliśmy nawet dropsy cytrynowe i to też nie było hasłem. W końcu po piątym razie, kiedy nam się nie udało, z drzwi wyjrzał duch. Dokładnie duch, podobny do kota z ciałem lwa. Lily chyba sama nakładała tą blokadę z tego co pamiętam, a to zwierzę nazywało się Sfiksn? Finks? Coś w tym stylu. Widmo ułożyło się wygodnie na klamce od drzwi i przemówiło do nas głosem zachrypniętym:
- No proszę, czego tu szukacie smarkacze? Wynocha, chyba, że życie wam nie miłe - powiedział skrzekliwie. - A jak tak bardzo chcecie się narażać, to mam dla was zagadkę. Dobra odpowiedź, wpuszczę was i weźmiecie to co potrzebujecie, zła odpowiedź, zginiecie - zaśmiał się histerycznie głos.
- Merlinie, jakie to nadgorliwe, widać, że zabezpieczenie Lily - mruknąłem do Syriusza, na co się zaśmiał.
- Bez szeptania, macie jedną próbę, podejmujecie wyzwanie? - spytało się nas.
- Podejmujemy - powiedzieliśmy zgodnie po minucie wahania. Warto było dla Rega. A głupi nie byliśmy.
- Słuchajcie uważnie, powtarzania nie będzie - ostrzegło nas. - Co to za zwierzę, chodzi rano na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?
Zastanowiliśmy się przez chwilę. Nie mogliśmy się konsultować. Jakie zwierzę się tak zachowywało? A może dokładnie nie chodzi o zwierzę...kiedyś Lily to nam tłumaczyła, ale jakoś specjalnie nie słuchałem. Świetnie, a mówiła, że kiedyś jak jej nie posłuchamy, to się pozabijamy i to był właśnie ten dzień. Myśl...cztery rano, dwie w południe, trzy wieczorem... Chwila, jak byłem mały chodziłem na czworaka...to się zgadza. Jak podrosłem, to zacząłem chodzić na dwóch. A na trzech...no przecież starsi czarodzieje czasami chodzą z kulą. Czyli poprawną odpowiedzią był...
- Człowiek - powiedział Syriusz.
- Co? - spytał Finks czy jakoś tak.
- Odpowiedzią jest człowiek - poparłem Syriusza.
- Świetnie...droga wolna smarkacze - mruknęło niezadowolone. - I za co mi płacą...
Weszliśmy do pomieszczenia i od razu skierowaliśmy się do regału z eliksirami. Był to pokój wyłożony wykładziną, która zagłuszała nasze kroki, za co byłem wdzięczny. Jeszcze jakichś nieproszonych gości nam tu brakuje, do tego całego cyrku. Szukaliśmy piętnaście minut odpowiedniego. Minąłem chyba wszystkie możliwe nazwy na literę "e" a nadal nie widziałem, gdzie jest Evanesces. No do cholery jasnej. Kiedy tak czytałem, kolejną fiolkę, opatrzoną niedokładną informacją i nazwą, co to za eliksir, Syriusz zawołał mnie szeptem bym do niego podszedł. W końcu znalazł odpowiedni regał, co nas oboje ucieszyło. Wystarczyło teraz znaleźć ten, co był do tego szczególnego przypadku i byliśmy w domu. Uporczywie czytałem każdą etykietę, aż w końcu znalazłem nasze rozwiązanie. Fiolka zawierała dokładnie informację, które nam przekazał Reggie. Byłem zachwycony. Była szansa go uratować od tego przeklętego losu.
Uśmiechnięty od ucha do ucha pokazałem Syriuszowi znalezisko. Ten też się uśmiechnął. Schowałem buteleczkę do kieszeni spodni uważając, by jej przypadkowo nie uszkodzić i skierowaliśmy się do wyjścia z pomieszczenia, które swoją drogą nie było, aż tak złowieszcze jak wcześniej przypuszczałem. Było znośne. Znowu przeszliśmy korytarzem, ale tym razem bez większych sensacji i wyszliśmy z budynku, zamykając dokładnie każde drzwi i nakładając zaklęcia zabezpieczające.
- Udało nam się...udało!- wykrzyknąłem szeptem i przytuliłem Syriusza.
- Będzie już dobrze, pomożemy mu...a ja...mam nadzieję, że mu już przeszło boczenie się na mnie. Czekaj...umiem nadal latać na miotle, a wiesz, co to znaczy - przypomniał mi, poruszając znacząco brwiami.
- I chuj...i tak bym się z nim umówił - zapewniłem.
- Dobra, dobra, swoje wiem. Tylko grzecznie tam i nie pieprz mi brata Potter - powiedział grożąc mi palcem niczym moja mama.
- Jasne Black - wywróciłem oczami na te jego kazania i wyciągnąłem miotły z kieszeni. Syriusz je powiększył i wzlecieliśmy znowu w górę, zmierzając w stronę szkoły.
***
Witam panów i panie, długo nie było rozdziału, ale chyba było warto poczekać, co? Jestem pewna, że w tym tygodniu co będzie wleci pierwszy one shot, więc macie na co czekać.
Poproszę również o komentarze, bo KOCHAM je czytać.
Jak coś to starałam się jak najlepiej przedstawić ten wątek Jamesa we flashbacku.
Miejsce na zażalenia, opinie itd --------------------------
No to ten, ja lece się uczyć biologii ( i po co to rozszerzam...) ( nie było rozdziału bo się uczyłam) ( ach to liceum)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top