16. Słodkość zrozumienia //Pandora//
27 października 1978
Za oknem było widać już małe, mlecznobiałe, świecące punkciki, które rozjaśniały swoją półprzezroczystą poświatą granatowe niebo. Widziały wszystko miliony lat wstecz. Każdy pojedynczy uśmiech. Gorzką łzę. Każdy krzyk, radosny śmiech rozchodzący się wśród ciszy czy też wśród tłumu lub grupy przyjaciół. Są skarbnicą tego, czego nie jesteśmy w stanie odtworzyć, zobaczyć. One wszystko widzą i potrafią przyświecić nam w najmroczniejszych i najokropniejszych chwilach naszego życia, które czasami może nam się wydawać bezcielesne. Nijakie. Kochałam gwiazdy za to, że są punktem zaczepienia we wszechświecie. Wiszą na niebie zawsze na swoim pasie i uśmiechają się do nas, migocząc, jakby się śmiejąc cichym i cienkim głosikiem. Zwłaszcza jedna świeciła dla mnie najjaśniej. Była moją ulubioną gwiazdką pośród tajemniczego bezkresu nieba.
Spojrzałam na torbę, która leżała koło mnie na łóżku, które swoją drogą lubiłam. Było na nim dużo poduszek, jasnoniebieski koc w srebrne gwiazdki no i oczywiście mój pluszak. Biały, trochę już zmechacony przez czas króliczek z fioletową kokardką. Po mojej drugiej stronie leżał mały zestaw do szycia i parę naszywek w różnych kształtach. Kwiatki, krople wody, kryształy, liście no i oczywiście gwiazdy, księżyc i słońce. Miałam przyszyte już kilka, co wyglądało ładnie. Byłam dumna z tej pracy. Na mojej szafce nocnej były porozrzucane notatki na temat eliksirów.
Kochałam z nimi eksperymentować. Zmieniać receptury. Udoskonalać albo pogarszać. Zobaczyć co się stanie jeśli wywar przyjmie inną barwę niż jest napisane w przepisie. Nigdy nie było wiadome co z tego wyniknie i ta adrenalina mi odpowiadała. Po prostu alchemia i łączenie jej z mugolską chemią było dla mnie cudowne. Nie do opisania. Zwłaszcza, że teraz masowo przydawały się eliksiry...
Veritaserum. Różne eliksiry lecznicze. Eliksir wielosokowy. Evanescens. Ten ostatni, był nowym eliksirem i ostatnią deską ratunku dla tych, którzy chcieli jeszcze we wczesnym stadium rozprzestrzeniania się trucizny, utrwalającej mroczny znak, opuścić szeregi Voldemorta. Pracowałam nad nim w...wypadku gdzie Evan...uległby namowom ojca. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać momentu w którym mój brat zostaje śmierciożercą. Byłoby to okropne...
Bałam się tych czasów. Tego co nas czeka, tego, co było najmniej niespodziewane ze strony przeciwnika. Jeden niepoprawny ruch, krok, a jesteś strącony z planszy. Działało to tak jak w szachach. Żeby wygrać partię musiałeś przewidzieć kolejny ruch i opracować w swojej głowie kilka różnych wariantów przebiegu gry. Kiedy wystawiłeś na pierwszy ogień najsłabszą linie oporu chroniąc Króla, szeregi stają się osłabione. Chociaż to był nic nieznaczący pierwszy ruch. Cywile. Czarodzieje i zdezorientowani mugole. Możemy ich porównać do tych pionków, które mają za zadanie wykonywać tylko i wyłącznie polecenia Ministerstwa Magii. Było to potworne wykorzystanie ludzi. Nienawidziłam krzywdy jakiejkolwiek.
Z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej osób zaginionych w prowadzonych rejestrach. Z napięciem każdy czekał na to, co zostanie przekazane w gazetach. Na korytarzach słyszałam wystraszone głosy młodszych roczników, które martwiły się o swoich najbliższych. Nie raz pocieszałam pierwszorocznych, których straszyli chłopcy, że będzie źle. Czułam się wtedy lepiej..taka potrzebna. Nie wiedziałam co nasz czeka, ale na pewno mamy na to wpływ. I skończy się wszystko dobrze...zawsze będzie gdzieś tam światło. Nawet to wątłe, daje najwięcej nadziei pośród przejmującego mroku nadchodzących lat.
Kiedy miałam już wstać i poodkładać rzeczy na miejsce, to znaczy: schować zestaw do szycia do szuflady, odłożyć torbę do szafy na półkę, by się nie zniszczyła i odrobić zadania z transmutacji, zielarstwa i eliksirów, to zdarzyło się coś...dziwnego. Nie czułam za bardzo niczego. Myślałam, że miałam mroczki przed oczami, lecz było to co innego. Zrobiło mi się strasznie jasno i biało w oczach i znieruchomiałam. Moje myśli zostały odcięte i zostało tylko to, co widziałam. A tak bardzo mi się nie podobał widok, który miałam przed oczami...
Widziałam cienie. Mnóstwo cieni, które przemykały wszędzie i rozpływały się w powietrzu. Zlewały się ze światłem świec, które po chwili zgasły. Chłód przejął całkowicie pomieszczenie, w którym byłam. Na początku migotały tylko jakieś odległe punkty, które potem stały się wirem rzucanych zaklęć. Postacie, które je wypowiadały były podobne do czarnych smug dymu z palącego się drewna. Gdy się materializowały miały na sobie srebrne maski, które zakrywały twarze osób, które były za nimi. Przypominały one z wyglądu ludzkie czaszki. Mieli na sobie czarne kaptury, które miały na celu ukrycie ich tożsamości.
Śmierciożercy.
Wszędzie. Rozejrzałam się po miejscu, w którym byłam. Przeraziło mnie to, ponieważ to była Wielka Sala. Przecież to niemożliwe... Panował popłoch. Panika. Wszędobylski strach, który paraliżował nawet najodważniejszych. Pierwszoroczni, którzy dzięki Merlinowi mieli ucztę na wcześniejszą godzinę i siedzieli już w dormitoriach z jednym z prefektów. Jedni uciekali, drudzy walczyli z wrogiem. Nauczyciele starali się jak mogli. Śmierciożerców nie było zbyt dużo, może około dziesięciu, ale sam szok, że ktokolwiek niechciany wtargnął do Hogwartu podziałał jak zastrzyk. Widziałam wszystko w zwolnionym tempie. W moje oczy rzuciła się pewna scena.
Regulus walczył ze śmierciożercą, którym była...Bellatrix. Jego własna kuzynka. Jej rozwiane, czarne, kręcone włosy były raz po raz przerzucane tylko po to, by zadać kolejny cios i następny. Zaraz obok niego był mój brat, który bronił się jak mógł przed rzucanymi zaklęciami. Nie widziałam osoby, która go atakowała. Była wyższa do niego, ale jej twarz zasłaniała ta maska. Zewsząd dociekał zapach spalenizny i krwi. Krzyki, piski i odbicia zaklęć roznosiły się po całym pomieszczeniu. Evan ledwo sobie radził z przeciwnikiem. Chciałam do niego podbiec i pomóc, ale nie mogłam. Coś trzymało mnie w miejscu, co uświadomiło mi, że to może być sen...bo musi być, prawda? Evan coś krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział. Jego usta układały się w imię.
B-a-r-t-y.
Nie wiedziałam co się dzieje. Chciałam się już obudzić. Zobaczyłam jak w kierunku Regulusa leci wiązka zielonego światła. Światła zwiastującego śmierć. Nie mogłam uwierzyć, że tak chciała postąpić jego kuzynka. Osoba, która była związana z nim krwią. Dla niej najwidoczniej nic się nie liczyło. Nic, a nic. Kiedy miała go już trafić i kiedy miał już zastygnąć w bez ruchu ktoś się rzucił przed niego. Ktoś.
Mignęło mi przed oczami, jak porusza się szybko burza blond włosów, które po chwili opadły wraz z ich właścicielem na posadzkę. Martwy. Ten idiota Evan rzucił się, chroniąc Regulusa i trafiło go zaklęcie. Czas jeszcze bardziej zwolnił. Usłyszałam przeciągły krzyk i szloch. Nie wiem czy to dobiegało z innego końca sali czy też to był mój własny głos. Nie nadążałam za tym co się działo. Co się właśnie zdarzyło. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. To tylko głupi sen...to tylko sen. Błagam by to był sen, by nigdy nie stał się prawdą. Czy tak dużo wymagam? Zauważyłam, że Reg zabrał jego ciało osłaniając się nadal przed swoim napastnikiem. Słyszałam szaleńczy śmiech Bellatrix, która w kółko powtarzała jedno słowo: Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Nie dostrzegłam twarzy tej osoby, która nadal atakowała Regulusa i...mojego brata. Ale to coś, co było w ruchach tego człowieka. Ta gracja, jakby taniec na granicy życia i śmierci sprawiał, że czułam się zahipnotyzowana. Przy ostatnim ruchu maska mu opadła, a to co miałam zobaczyć...
Nie widziałam już nic z tamtego wydarzenia. Wszystko się zmieniło. Znowu zrobiło mi się przed oczami nienaturalnie biało i zobaczyłam Regulusa. Miał szklany wzrok, a jego twarz zdobiły ścieżki wyżłobione przez łzy. Biegł przez korytarz i zapukał do jakichś drzwi.
W końcu opadłam na podłogę, pocierając skronie. Głowa niemiłosiernie mnie bolała, jakbym przywaliła o nią w kocioł. Nie uroniłam nawet łzy, co było dziwne. Czułam się zmęczona, ale nie aż tak bym miała zemdleć, co mi się czasem zdarzało. Wstałam chwiejnym krokiem i usiadłam na łóżku. Próbowałam przeanalizować to, co się stało, ale nie umiałam, albo nie chciałam. To było tak realne...nie chciałam o tym myśleć. Wpatrywałam się w swoje stopy, na których miałam niebiesko-różowe skarpetki. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Jak byłam mała czasami miewałam takie spięcia, ale nie trwały tak długo i nie dotyczyły tak poważnych rzeczy. No i oczywiście nie były ich od momentu kiedy dostałam się do Hogwartu. Nie mówiłam o tym nikomu, bo nie widziałam w tym potrzeby, skoro nic się nie działo takiego. Aż do teraz. Niedobrze...
Usłyszałam pukanie do drzwi identyczne jak te w wizji? Tak to mogę nazwać. Powiedziałam ciche "proszę" a do pokoju wszedł Regulus. Jego wzrok nie wróżył nic dobrego. Wyglądał jakby przeszedł właśnie trudną rozmowę. Oczy miał załzawione, a na policzkach widniały ślady po łzach. Na jego knykciach były widoczne zdrapania, tak jakby bił w coś mocno, aż do zranienia. Popatrzył na mnie, by się upewnić, czy na pewno może wejść. Skinęłam głową, na co wszedł w głąb dormitorium i zamknął za sobą drzwi. Dla bezpieczeństwa jeszcze je wyciszył, bo ostatnio ściany Hogwartu mają uszy. I to nie jedną parę.
Usiadł koło mnie i milczał przez chwilę. Pozwoliłam mu, by się uspokoił. Jego oddech był nerwowy i krótki. Brał powoli wdech i z takim samym tempem wydychał powietrze. Unormowanie oddechu zawsze mu pomagało, czy to w stresowych sytuacjach czy też po zwykłym biegu. Podniosłam się z materaca i wyjęłam z dolnej półki, szafki pudełko czekoladowych ciastek, które jedliśmy, jak było nam smutno.
Patrzyłam na niego i czekałam, aż on zacznie rozmowę. Nigdy go nie pospieszałam do niczego, bo to nie dawało żadnych pozytywnych rezultatów. Wręcz odwrotnie. Presja potrafiła doprowadzić do kłótni. Ściągnął buty i usiadł po turecku na moim łóżku. Wzięłam jego dłoń i pogładziłam delikatnie, dając mu znak, że tu jestem. Spojrzał na mnie spod wachlarzu gęstych rzęs.
- Znowu wszystko psuje...ja już nie wiem co robić - wziął głęboki wdech i zamilknął.
Rysowałam mu kółka palcem wskazującym po wierzchu dłoni. Kółka układały się w kwiatek, a kwiatek w ich cały bukiet. Nie patrząc mu w oczy odparłam powoli:
- Nie psujesz - dalej zataczałam kółka. - Czasami wydaje się coś ciemniejsze, ale może to wyjść zawsze na jasność. Nie przejmuj się...
Westchnął ponownie i skupił swój wzrok na czymś za oknem. Jego klatka piersiowa unosiła się już spokojniej. Miał na sobie krótkie spodenki, podkolanówki i za dużą koszulkę od jego...przyjaciela? Nadal nie wiedziałam czy chodził z Jamesem. Na to miał założoną swoją ciemnozieloną bluzę. Włosy miał roztrzepane, a jego wzrok przyblakł.
- Muszę ci coś powiedzieć - odpowiedział cichym głosem. Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się pokrzepiająco i zachęciłam go tym sposobem, by mówił dalej. Popatrzył na mnie z bólem w oczach i kontynuował - Wiesz..jacy są moi rodzice, prawda? - skinęłam głową na tak. - Kiedy byliśmy mali z Syriuszem próbowali nam wpoić wartości takie same jak wasz ojciec wam...oczywiście Syriusz mi to potem tłumaczył inaczej, bym nie stał się potworem...ale...ale... - w jego oczach zalśniły ponownie łzy. - Wychodzi na to, że nie zdało to rezultatu...
Byłam lekko zaskoczona, ale pozwoliłam mu mówić dalej. Długo milczał, więc w końcu postanowiłam się odezwać. Widziałam, że jednak tego potrzebował.
- I tak będziesz moim najlepszym przyjacielem - zapewniłam go.
Uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową, tak jakby próbował odgonić od siebie myśli.
- Ja ci przysięgam, że tego nie chciałem...przysięgam. Jeśli chcesz mogę ci złożyć przysięgę wieczystą... - powiedział trzęsącym się głosem i wyciągnął lewą rękę w moją stronę. Odsunął powoli rękaw bluzy, a pod nim był...mroczny znak. Patrzyłam na to jak zahipnotyzowana. Jak na razie był w kolorze skóry, chociaż w każdej chwili mogła przez niego przebić się przejmująca najgorsze wspomnienia czerń. Czerń, która jest głębsza niż peleryna żniwiarza dusz. - Przepraszam...
- Reggie...ja ci wierzę. I nie składaj nigdy takiej przysięgi, przecież wiesz, że się kończy-
- Śmiercią. Jeśli się ją złamie. Ale jakbym ją komuś złożył i bym jej nie dotrzymał to może w końcu, bym miał to, na co zasłużyłem - powiedział na jednym wydechu. Wpatrywałam się w niego przestraszona. Bałam się o niego. Nie cierpiałam, kiedy wspominał o tym jakie ma o sobie zdanie, bo nie wiedziałam w jaki sposób mu pomóc. A psychologiem jeszcze nie jestem. Jeszcze.
- Posłuchaj...przecież wiesz, że się da go usunąć. Wszystko się ułoży...tylko ja nie mam tego eliksiru.
- Wiem. Dlatego rozmawiałem o tym z Syriuszem. Mówi, że mogą mieć go w jakiejś siedzibie. Nie wiem za bardzo czego. Chyba Zakonu? Ale nadal nie wiem na czym polega bycie jego członkiem. I..no...pokłóciłem się z nim...a dokładniej mówiąc...odepchnąłem go od siebie i kazałem mu się wynosić...
- Och...Reggie... - przytuliłam go. Wiedziałam, że nie lubił kogoś dotyku, ale mojego nie odmawiał jako jednej z niewielu. Objął mnie delikatnie. Trochę się trząsł, ale po kilku minutach minęło mu. Głaskałam go po plecach w uspokajającym geście. - Pogodzicie się...na pewno. Poza tym nie jest zły pewnie...mogło mu się zrobić przykro, ale da się to poprawić. Spokojnie, chcesz pooglądać gwiazdy? - odsunęłam się od niego i podałam mu małą lunetę. - Zawsze to robiliśmy jak byliśmy młodsi no i ciastka - podsunęłam mu małe pudełko z czekoladowymi ciasteczkami.
Popatrzył na nie niepewnie, jakby miało gryźć. Nie wiedziałam o co chodzi za bardzo, ale nie pytałam. Wiedziałam, że nie odpowiedziałby mi. W końcu wziął jedno do ręki i przez chwilę przypatrywał mu się uważnie, aż w końcu wziął pierwszy kęs. Prawie, że widziałam jak trybiki w jego mózgu się przekręcają i jak zaczyna jeść powoli ciastko. Mimowolnie uśmiechnęłam się, jakby to było coś ważnego...niesamowitego. Wziął do ręki lunetę i położył ją sobie na kolanach. Kiedy skończył jeść, odezwał się z powrotem:
- Boje się, że stanę się taki jak rodzice...to wszystko mnie powoli przerasta - naciągnął ponownie na przedramię bluzę. Wiedziałam czym był ten strach. Żadne z nas nie chciało być kopią naszych rodziców, którzy nie potrafili nas wychować. Mi i Evanowi chociaż została mama. Ale ojciec? To była kompletnie inna historia. On nienawidził osób półkrwi czy tej "nieczystej" za to dla mamy to nie miało znaczenia. Nigdy nie przykładała do tego wielkiej wagi. Po prostu uważała, że każdy zasługuje na uczenie się magii. I staraliśmy się z Evanem te wartości przyjąć, lecz ojciec nadal nam zakrzywiał spojrzenie. Ja nadal uważam tak jak mama, ale Evan...on ma czasami mieszane odczucia. Nie jest pewny i potrzebuje kogoś kto go zapewni, że tak jest dobrze.
- Wiem...ale nie będziesz. Jestem tego pewna - przypominając sobie moją wizję, byłam tego w stu procentach pewna. Osoba bez empatii i skrupułów, by walczyła po stronie wroga i by zostawiła ciało swojego przyjaciela na polu bitwy, a Regulus tak nie postąpił...chociaż, czy to będzie prawdą? Wolałabym nie.
- Dziękuję.. - wyszeptał i popatrzył po dormitorium. - Ładnie urządzone...w takim twoim stylu - powiedział zmieniając temat.
- Ta część akurat tak, ale faktycznie wyszła mi ślicznie. Poza tym...ty i James
- Co? Co masz na myśli?
- No wiesz, macie bardzo ładną przyjaźń - powiedziałam uśmiechając się.
- O nie. Ja z nim nie chodzę... - odpowiedział i spłonął szkarłatnym rumieńcem.
- Nic takiego nie powiedziałam przecież, skąd ten pomysł? - spytałam. Widziałam, że był w kropce. Lubiliśmy siebie nawzajem wprowadzać w taki stan, bo oboje wiedzieliśmy, że i tak żadne z nas nikomu nic nie wspomni o rozmowie, która została przez nas przeprowadzona. Co zostaje pomiędzy nami, zostaje pomiędzy nami.
- Ja...no...och przecież wiesz, nie każ mi tego mówić, bo się obrażę - zagroził mi na co się cicho zaśmiałam.
- Już się tak nie tłumacz nie tłumacz, ale ja osobiście w ubraniach przyjaciół nie chod- zanim skończyłam mówić, dostałam poduszką w twarz. Była to ta poduszka, na której leżał mój pluszak. Postanowiłam się odegrać, więc go też lekko uderzyłam w ramię, poduszką, przytulając do siebie króliczka. - Od mojego królika z daleka, ty agresorze - ten tylko wywrócił oczami i uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
- Też cię lubię Panda - wystawiłam mu język w odpowiedzi.
Nie wracałam już do tematu Jamesa, mrocznego znaku czy innych nieprzyjemnych spraw. Oglądaliśmy za to długo gwiazdy przez moją lunetę i rozmawialiśmy o różnych wydarzeniach. Za niedługo miała odbyć się uczta związana ze świętem Duchów, na co czekaliśmy jak, co roku. Chociaż już byliśmy starsi, to nadal gdzieś w nas kłębił się entuzjazm, a bardziej we mnie. Nie wiem kiedy minęły dwie godziny i już musiał iść. Kiedy wyszedł z lepszym humorem poczułam znowu tą iskierkę uczucia bycia potrzebną. Odciszyłam pomieszczenie i schowałam różdżkę za paskiem od sukienki.
Zostałam znowu sama z moimi myślami, które nie za bardzo mi przeszkadzały. Nie mówiłam mu nic o mojej wizji, chociaż ściśle dotyczyła jego. Mogłam się mylić. I chciałam tego. Powoli do dormitorium wracały dziewczyny z biblioteki, więc zaczęłyśmy się szykować do snu. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że sny tak dużo ważą na naszym życiu...jeszcze.
***
Wizja. Wizja. Wizja. Wizja. Była potworna, lecz prawdziwa. Byliśmy w strasznym niebezpieczeństwie.
***
Więc tak. Przepraszam, że rozdział długooo się nie pojawiał, ale byłam chora i jeszcze było to całe zamieszanie z powodzią ( mieszkam na tych terenach) i no jeszcze do tego nauka.
WIĘC PROSZĘ Z GÓRY O WYROZUMIAŁOŚĆ!!!
Oceńcie rozdział, tak jak zwykle ----------
Jakieś zażalenia lub prośby tutaj --------
#kursywadlapisarzy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top