14. Śnieżne zawirowania//James//
24 października 1978
Nudziło mi się okropnie. Tak, właśnie mnie. Jamesowi Potterowi. Czyż to nie abstrakcyjne, wręcz? Żadnych planów na kolejne żarty wymierzone w kierunku innych uczniów, zwłaszcza Snape'a. Żadnych szlabanów w późnych godzinach wieczornych. Żadnych nowych wyzwań. Względny spokój. Tylko i wyłącznie względny. Nie umiałem określić o co chodzi, ale przeczuwałem coś...ryzykownego. Coś, co może zmienić bieg historii. Wywrócić do góry nogami moje życie, albo chociaż małą jego część. Nie podobało mi się to. Moje myśli wpadły w delikatną gonitwę, co było uciążliwe. Zwłaszcza o piątej rano. Było chłodno, a za oknami było widać pierwszy szron.
Przyświecałem sobie różdżką porozkładane na podłodze pergaminy z narysowanym rozkładem drużyn, podręcznik pt. "Najlepsze strategie" i parę piór i kałamarz z atramentem. Co chwila nanosiłem poprawki na zwoje i zmieniałem pozycje papierowych zawodników. To, że wygraliśmy pierwszy mecz nie oznaczało, że wygramy następny.
Niebezpiecznie w tabeli wyników wzbijał się Ravenclaw, zaraz za nim był Slytherin, a po nim Hufflepuff. Jak na razie prowadziliśmy, ale jeden przegrany mecz i spadamy. Nie mogę do tego dopuścić. Jaki wtedy byłby ze mnie kapitan? Żaden. W mojej głowie szumiało to słowo: "Żaden". A ja byłem w końcu kimś. Może nie zawsze rozgarniętym i mądrym, ale kimś. I to ja zamierzałem poprowadzić Gryffindor do zwycięstwa. Choćby nie wiem co. To był mój priorytet na liście "rzeczy w szkole".
Natomiast inne... Na samą myśl zrobiłem się pewnie czerwony. Mogłem przyznać, że kochałem nadal Regulusa. I chciałem z nim być od zawsze. Był on osobą, która po prostu...nie umiałem tego wytłumaczyć. On tylko był. A raczej AŻ był. Trochę wycofany, sarkastyczny introwertyk, który pewnie świetnie dogadałby się z Remusem. Zawsze elegancko ubrany, kiedy wychodził do ludzi, ale tylko przy mnie poruszał się jakby swobodniej. Bił od niego ten rodzaj gorącego chłodu.
Ta dziwna mieszanka powodowała, że ciągnęło mnie do niego jak do silnie namagnesowanego przedmiotu. Praktycznie mogłem to przyciąganie porównać do tego ziemskiego. Było mocne, trwałe i nieodłączne. Kocham go i zawsze będę. Chcę dla niego jak najlepiej i chociaż dopiero zyskuje na nowo jego zaufanie czuje, że może nam wyjść.
Spojrzałem na pergamin, na którym zrobiłem plamę z atramentu zamiast pociągnąć linie, która poprowadziła narysowanego ścigającego do pętli. Przeklnąłem pod nosem i usunąłem ją zaklęciem. Remus i Syriusz chyba nadal byli na tej swojej "randce", a Peter już od tygodnia z nami nie mieszkał, więc byłem sam w dormitorium i sam z tymi wszystkimi myślami. Chociaż może to i lepiej. Wróciłem do kreślenia na pergaminie. Po chwili pióro wypadło mi z ręki i zasnąłem nad zwojami, zmęczony.
***
Poczułem jak ktoś koło mnie stoi. Poruszyłem się niespokojnie, usiłując się przekręcić, co mi marnie wychodziło. Usłyszałem ciche szepty, co zgoniłem na moje lekkie urojenia senne, które czasami mi się przydarzały. Raz miałem nawet paraliż, więc wolałem nie otwierać oczu, by nie ujrzeć moich najgorszych koszmarów, które coraz częściej miewałem. Ktoś mnie szturchnął w bok, a ja podniosłem leniwie głowę. No tak. Nie byłem już w dormitorium, za to przysypiałem na lekcji transmutacji, co było BARDZO ryzykowne z naszą kochaną Minnie. A to co zobaczyłem było znacznie gorsze od jakichś zmor z paraliżu sennego.
Przede mną stała zdenerwowana profesor McGonagall w swojej ciemnozielonej szacie, która złudnie przypominała łuski jaszczurki. Miała zdegustowaną minę sugerującą, że za chwile wybuchnie, ziejąc ogniem, niczym smok. Jakby dorysować jej trochę masywniejsze ciało i podnieść szatę tak, by przypominały skrzydła, mogłaby z pewnością uchodzić za smoczycę. Przetarłem oczy spod okularów, by lepiej widzieć panią profesor. Skinęła głową w moją stronę i nadal cierpliwie czekała. Jak już byłem w miarę przytomny, wydałem na siebie wyrok.
- Panie Potter proszę o zostanie po lekcji. To zalecenie dotyczy również pana, panie Black - tutaj spojrzała surowo na Syriusza, który miał już mniej rozbawioną minę. - Oraz pana, panie Lupin - kiedy wywołała nazwisko Remusa, uśmiechnęła się porozumiewawczo, co było ledwo zauważalne. Coś zrobiliśmy we trójkę? Przecież tylko ja zasnąłem na lekcji McGonagall. Czemu oni też mieli zostać? Coś zrobili wczoraj wieczorem? Nie rozumiałem tego.
Lekcja dalej przebiegała normalnie. Słuchałem już, bo okazało się, że była to powtórka materiału, której akurat nie pamiętałem, a która może przydać się na OWUT-emach. Miałem zamiar zdawać testy z transmutacji, eliksirów, obrony przed czarną magią oraz zaklęć. Plan był prosty. Zostać aurorem. Było to trudne, ale nie, niewykonalne. Syriusz też słuchał już z zaangażowaniem. Po kolejnej półgodzinie zabił dzwon oznajmiający koniec pierwszej lekcji.
Kiedy wszyscy wyszli z klasy podeszliśmy we trójkę do biurka pani profesor. Stało ono na staromodnej katedrze, która została wyłożona ciemnymi kafelkami. Niedaleko biurka znajdowały się klatki z różnymi magicznymi stworzeniami, które służyły nam do ćwiczeń w młodszych klasach. McGonagall siedziała za mahoniowym biurkiem, patrząc na nas przenikliwie. Po chwili wstała i wyciągnęła spod swojej szaty, klucz, który był na łańcuszku. Otworzyła nim szufladę i różdżką uniosła tą rzecz, którą chciała wyciągnąć stamtąd.
- Kilka dni temu pan Lupin doniósł mi ten przedmiot. Czy któryś z was wie co to jest? - spytała się nas na co przyglądaliśmy się uważnie puzderku i spoglądaliśmy z pytaniem w oczach na Remusa. Usłyszeliśmy jak profesorka wzdycha ciężko. - Jest to szkatułka z gabinetu profesora Dumbledora. Nie wiem jakim cudem znalazła się na korytarzu na trzecim piętrze, ale jest niebezpieczna. Myślę, że więcej nie mogę wam powiedzieć na jej temat...bo sama nie wiem, ale dziękuję, że ją pan, panie Lupin znalazł. W nieodpowiednich rękach stanowiłaby zagrożenie dla nas. Skrajne zagrożenie. A co do tamtych oskarżeń względem pana Pettigrew...zastanowię się nad nimi, bo to są poważne słowa. Będę musiała to omówić z dyrektorem. Sądzę, że jesteście już wolni. A właśnie Potter, wysypiaj się jeśli chcesz wygrać puchar Quidditcha i nie oblać roku, a co do pana, panie Black proszę sobie oszczędzić zbędnych żartów na moich lekcjach - uśmiechnęła się do nas słabo, tak jakby tylko na jej ustach pojawił się cień zadowolenia i puściła nas wolno. Żadnych szlabanów? I jakie znowu oskarżenia do cholery jasnej?
Wyszliśmy z klasy i przez chwilę milczeliśmy. O co chodziło? Po kilku minutach zasypaliśmy Lunatyka pytaniami dotyczącymi tej rozmowy z McGonagall. I czemu nie zostawiła Petera też po lekcji? Chyba...chyba, że go tam nie było... Minęliśmy parę korytarzy i zmierzaliśmy pod Wieżę Gryffindoru, bo mieliśmy teraz godzinne okienko, bo nie było w szkole obecnego nauczyciela od obrony przed czarną magią. Remus obiecał nam, że wytłumaczy nam wszystko, ale dopiero w dormitorium. Byłem strasznie ciekawy co się stało i co wyprawiał Peter.
Kiedy byliśmy już przy schodach prowadzących do wieży, zaczepił nas, a głownie MNIE ten szóstoroczny. Stał tam jakby nigdy nic z rękoma wsuniętymi w kieszenie spodni i uśmiechając się szelmowsko. Nie wróżyło to dla mnie nic dobrego.
- O James, jaka miła niespodzianka - zwrócił się do mnie za miłym tonem. - Możemy porozmawiać? - spytał się mnie. Po ostatnim co zrobił nie byłem chętny na jakiekolwiek rozmowy z nim poza boiskiem i treningami, ale niestety byłem zmuszony. Czułem, że jakbym tego nie zrobił skończyłoby się to źle. Remus i Syriusz spojrzeli na mnie, a ja tylko szepnąłem do nich, że za chwilę przyjdę. Oni niechętnie poszli dalej i zostawili mnie ze starszym Reysem.
- Więc...o co chodzi? Chciałeś się dopytać o termin treningów, które są zawsze wywieszane pod koniec tygodnia? - spytałem uprzejmie i odsunąłem się od niego na bezpieczną odległość, by nie miał sposobności wykonać żadnego gwałtownego ruchu.
- Nie. W zasadzie chciałbym się z tobą wybrać do Hogsmeade. Proszę zgódź się, nic nie zrobię ci obiecuję - powiedział szczerze. Dla mnie było to delikatnie przesadne. W pierwszym odruchu miałem mu odmówić, ale on po chwili dodał:
- Jeśli się zgodzisz, to dam ci spokój pod tym względem, jeśli będziesz chciał - obiecał. Była to kusząca opcja i bym nie musiał z nim rozmawiać więcej, aniżeli byłoby to potrzebne. Zauważył w moich oczach wahanie. Już wiedziałem, że przegrałem.
- No dobrze, przejdę się z tobą ale wyłącznie chwilę, bo mam parę spraw do załatwienia. Osobistych - powiedziałem dając mocny nacisk na ostatnie słowo, co chyba zrozumiał. Po chwili uśmiechnął się szeroko i powiedział na odchodne:
- Do zobaczenia jutro - i podbiegł w przeciwną stronę od wieży, prawdopodobnie spóźniony już na swoją lekcję. W głębi duszy czułem, że popełniłem błąd.
***
- Czekaj, czekaj. Po kolei. Widziałeś NASZEGO Petera, jak gada z jakimś zakapturzonym gościem i pieprzy o tworzeniu się armii Sami Wiecie Kogo? TO JEST POPIERDOLONE - wykrzyknął Syriusz. Dzięki Merlinowi, Remus wcześniej wyciszył nasze dormitorium.
- Też nie mogłem w to uwierzyć, ale tamten chłopak czy mężczyzna powiedział wyraźnie do niego "Glizdogonie". Nikt inny, by się tak nie nazywał, a po tym jak przechodził tajnym przejściem do Hosmeade, to się obrócił i było widać kawałek jego twarzy.
Słuchałem ich jak ogłupiały. Nie mogłem uwierzyć, że mój pierwszy przyjaciel. Chłopak z którym wychodziłem w dzieciństwie na dwór, którego chroniłem przed chuliganami z naszej doliny, który nocował u mnie w domu, który jadł obiad pod moim dachem stał się śmierciożercą. Najgorsze było w tym wszystkim, że on tego chciał. Kurwa on tego chciał. Czułem się rozdarty, jakby ktoś mi dał mocno w policzek i po tym wyczyścił mi pamięć. Z twarzy odeszły mi kolory. Myślałem, że zaraz tam zemdleje. Nie mogłem w to wierzyć. A może bardziej nie chciałem? Powtarzam się. Jak zwykle. Jak mogłem niczego nie zauważyć? Mogłem temu zapobiec...porozmawiać z nim, wytłumaczyć...to moja wina.
Poczułem jak ktoś mnie przytula. Był to Syriusz. Wtuliłem się przez chwilę w niego. Po chwili od drugiej strony przytulił mnie Remus. Wiedzieli ile znałem się z Peterem i, że przez większość czasu traktowałem go jak młodszego kuzyna czy brata. Odsunąłem się od nich po chwili.
- On...on już dla mnie nie istnieje. Wybrał. To był jego pierdolony wybór. Mogłem go uratować, ale tego nie zrobiłem. Może kiedyś się uda, ale jak na razie on jest dla mnie już nikim. NIKIM. ROZUMIECIE? KURWA ROZUMIECIE? JEST. DLA. MNIE. NIKIM. - poczułem jak po moich policzkach spływają pierwsze łzy. Gardło niebezpiecznie zaciskało się. Odrzuciłem od siebie dłonie Syriusza, który chciał mnie znowu objąć. Wstałem i zacząłem chodzić zdenerwowany po dormitorium - CO JA ZROBIŁEM ŹLE? CZEMU ON? MOGŁEM MU POMÓC, ODDALIĆ GO OD TEGO ZJEBANEGO POMYSŁU. ZNAŁEM GO CAŁE PIERDOLONE ŻYCIE, A ON KURWA WYBRAŁ WSPIERANIE JAKIEGOŚ JEBANEGO SZALEŃCA. ON DLA MNIE JUŻ NIGDY NIE ZAISTNIEJE. NIGDY...O-ON..J-JA... - zacząłem otwarcie płakać. Nie miałem na to siły. Opadłem na podłogę z wycieńczenia i z emocji. Nie spałem po nocach, bo obmyślałem jak ich wszystkich ustrzec przed tym co się działo. Jedną osobę już straciłem... - To moja wina...moja...rozumiesz...? Moja...Boże... - nie umiałem powstrzymywać łez, które lały się litrami. Wpadłem w dziwny stan, którego od dawna nie doznałem. Ostatnim razem tak było, jak Reg się odsunął. Remus i Syriusz przytulili mnie mocno i uspokoili na tyle, że mogłem już w miarę normalnie pójść na następną lekcję.
***
25 października 1978
Staliśmy przed Trzema Miotłami czekając, na dziewczyny, które miały się z nami napić piwa kremowego i pogadać o bzdurach i się po prostu pośmiać. Musiałem odpocząć po wczoraj. Poza tym musiałem z Syriuszem ukryć dwie miotły, które później przydadzą nam się do dostania się do siedziby Zakonu Feniksa. Schowaliśmy je wcześniej w pobliżu Miodowego Królestwa, by było łatwiej nam je odnaleźć i przemknąć na koniec miasteczka i odlecieć w poprawną stronę. W jedną noc i pół dnia powinniśmy się z tym wyrobić. Nadal byłem delikatnie milczący, ale powoli wracałem do siebie. Kiedy zauważyłem, że Syriusz wyciąga paczkę papierosów, poczęstowałem się, by uniknąć nagłych i niechcianych myśli o informacjach, które otrzymałem poprzedniego dnia.
- Widzę, że znowu popalasz - skrzywiła się gdy nas zobaczyła Lily, a zaraz za nią pojawiły się Marlene i Mary.
- Taki już mój urok, że mi się zdarzy - wypuściłem z ust kłąb dymu i zgasiłem papierosa w śniegu.
- Och no Lily, zachowujesz się jakbyś nigdy nie zapaliła - zarzuciła jej Marlene. - Ale to i tak nie usprawiedliwia ciebie Rogacz - szturchnęła mnie palcem w tors i uśmiechnęła się.
- Może tak przestaniemy sterczeć na tym zimnie i wejdziemy do środka? - zaproponowała Mary pocierając swoje dłonie, by się rozgrzały.
- Jestem za - wtrącił Remus i jako pierwszy przeszedł przez drzwi baru.
Zanim weszliśmy za szatynem, Syriusz zgasił swojego papierosa, Marlene jeszcze zaczęła jakiś nowy temat, a Lily dała Mary swoje rękawiczki. Byłem święcie przekonany, że już sobie wytłumaczyły cokolwiek, na co uśmiechnąłem się szerzej do nich.
Kiedy weszliśmy do środka od razu w moją twarz buchnęło ciepło i mocny korzenny zapach. Madame Rosmerta, uwijała się sprawnie przy blacie i zajmowała się obsługą klientów. W pomieszczeniu było mnóstwo czarownic i czarodziejów, którzy wybrali się tego mroźnego dnia do wioski. Zauważyłem nawet grupkę nauczycieli z naszej szkoły. Nawet profesor Filtwick rozmawiał z Rosmertą, co wyglądało przez chwilę zabawnie z powodu na różnicę wzrostu. W oddalonym kącie baru, machał do nas Remus, który siedział już z tacą zamówionych sześciu piw lub innych napoi. Pamiętał, co każdy lubi, więc zazwyczaj zamawiał za nas. Dosiedliśmy się do niego i zaczęliśmy rozmawiać. Syriusz usiadł zaraz koło swojego chłopaka, Lily koło Mary, a Marlene koło mnie.
- Ja wam mówię, jeszcze jeden mecz skomentuje, to McGonagall mnie wyrzuci z tej wieży - zaśmiała się blondwłosa.
- Oj tam na pewno nie, poza tym wtedy jest śmiesznej - stwierdziła Mary.
- Ja to mam za to na głowie strategie, przysięgam, że czasami sam się gubię w tych powalonych zapiskach - wtrąciłem.
- Przeżyjesz Jamie, przeżyjesz - powiedziała Lily.
- No jasne, najwyżej wyprawimy ci pogrzeb, może być trumna z mioteł? - spytał się Syriusz prześmiewczo.
- Haha, bardzo śmieszne - odpowiedziałem.
- Ej James, a tam przypadkiem nie stoi ten blondyn, co cię wczoraj zaczepił? - spytał się mnie Remus, wskazując głową chłopaka stojącego nieopodal lady baru.
- O Merlinie...zapomniałem, że miałem z nim spędzić chwile, bo nie dawał mi spokoju. Schowajcie mnie - na te słowa próbowałem się wślizgnąć pod stół, co mi nie wyszło.
- Idź do niego, załatw to co masz załatwić i wróć. Będziesz miał to wcześniej z głowy - powiedziała do mnie rudowłosa. Zdecydowałem, że to będzie lepsze niż wieczne ukrywanie się przed tym chłopakiem. Dopiłem swoje piwo i poszedłem w jego kierunku, mrucząc pod nosem, że pogrzeb, to by mi mogli wyprawić nawet teraz.
Podszedłem do niego i złapałem go za ramię. Pachniał gorzką czekoladą i mocnymi, męskimi perfumami, od których zrobiło mi się przez chwilę niedobrze. Obrócił się w moją stronę i uśmiechnął. Coś mi w wyrazie jego twarzy strasznie nie pasowało, ale postanowiłem się nie zastanawiać nad tym.
- Idziemy? - spytałem, na co blondyn zszedł z krzesła i poszedł ze mną w stronę wyjścia. Kiedy otworzyłem drzwi, owiał nas chłodny wiatr. Wyszliśmy z baru.
- Dziękuję, że się zgodziłeś. Chciałem tak trochę przeprosić za tamto, głupio zrobiłem - widziałem skruchę w jego oczach, ale nadal byłem ostrożny. Nie ufałem mu.
- To nic takiego, po prostu już więcej tego nie powtarzaj - przez kilka minut spaceru milczeliśmy. Od czasu do czasu ocierał się ramieniem o to moje i zahaczał palcami o moją dłoń. Starałem się dawać mu znaki, które świadczyły o tym, że nie chcę jego dotyku.
- Wiesz, słyszałem, że umawiasz się z Blackiem, chodzę z nim na obronę - zdziwiło mnie to, że zaczął temat Regulusa. Coraz bardziej nie podobała mi się ta cała sytuacja.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i raczej bym ci nie radził wchodzić z różdżką w moje życie prywatne - powiedziałem uśmiechając się uprzejmie.
- Och jasne, tylko się zastanawiam, co w nim widzisz, zawsze mnie ciekawiły relacje ludzkie - powiedział niewinnie z nutą irytacji.
- Myślę, że to nie jest twoja sprawa. Powiedz o co ci tak właściwie chodzi? - spytałem powoli tracąc do niego cierpliwość.
- O nic, po prostu pytam co można widzieć w takiej wychudzonej kurwie - powiedział obojętnie, wzruszając ramionami.
- Nie pozwalaj sobie - odparowałem chłodno.
- Och daj spokój. Nie wmówisz mi, że podobają ci się osoby, które są kościotrupami i w dodatku zasilają szeregi Voldemorta. On na ciebie nie zasługuje.
- Posłuchaj mnie. Daj mi i jemu święty spokój. Nie tobie oceniać z kim się zadaje i łaskawie idź już do siebie. Nie widzę sensu dalszej rozmowy.
Ewidentnie nie zrozumiał. Popchnął mnie, a w jego oczach zaświeciły łzy.
- Zobaczysz, jeszcze wybierzesz mnie. Pożałujesz tego wszystkiego kurwa, pożałujesz - powiedział desperacko i pobiegł w inną stronę.
Spojrzałem przed siebie. Musiałem coś z nim zrobić zanim doprowadzi do tragedii. Przechadzałem się dalej, aż dotarłem pod ogrodzenie, które zostało postawione, by nikt nie wchodził na teren Wrzeszczącej Chaty. Koło niego stały trzy osoby. W jednej z nich rozpoznałem Regulusa. Podszedłem do nich. Nie. Ja podbiegłem do nich. Biegłem tak szybko, że z mojej szyi spadł mi szalik. Zauważyli mnie. Rosier nadal puszczał mi złowrogie spojrzenie. To samo Crouch. Reg szepnął coś do nich na co skrzywili się, ale zostali na miejscach przez moment, a potem poszli zostawiając go samego. Czarnowłosy podszedł do mnie i patrzył przez chwilę bystro.
- Reggie...ja ci to wytłumaczę błagam, wysłuchaj mnie - w mój ton wkradła się nuta bezsliności.
- No dobrze...ale masz jedną szansę.
- To wszystko to jedno wielkie nieporozumienie. Nie wiem, kto ci podesłał te zdjęcia, ale ja z nią nic nie robiłem. Pocieszałem ją, bo miała problem w swoim niedoszłym jeszcze związku. Lily podobają się dziewczyny, a ona akurat wtedy też mi powiedziała, że przestałem być prefektem. Na prawdę, mi zależy tylko na tobie...nic nie zrobiłem...to ciebie wolę, błagam musisz mi uwierzyć.
Widziałem jak emocje przebiegają pod jego obojętną maską, która robiła się coraz cieńsza. W końcu jego twarz przybrała wyraz zrozumienia. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i położył swoje miękkie dłonie na moich ramionach. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
- Wierzę ci. Dopiero po kilku dniach zauważyłem, że to jest kiepski fotomontaż. Jest dobrze, naprawdę ci wierzę. Ja...ja ci ufam.
Z moich oczu uciekły dwie łzy, które zostały szybko starte przez Regulusa. Po tym- czego najmniej się po nim spodziewałem- przytulił mnie. Musiało to wyglądać śmiesznie z perspektywy osoby trzeciej, ponieważ bardziej to wyglądało, jakbym to ja go przytulał. Uśmiechnąłem się do niego.
- Dziękuję... - wyszeptałem w jego głowę.
- Nie przyzwyczajaj się Potter - powiedział prześmiewczo, na co też się cicho zaśmiałem.
Objąłem go ręką w talii, na co spłonął czerwonym rumieńcem i skierowaliśmy się w stronę Hogsmeade.
***
Wyszedł trochę długi, ale myślę, że to nawet jest plus, bo dużo się dzieje
A tutaj macie miejsce na wyżycie się za to, jaki tu był mały rollercoaster -----
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top