13. Jasność czerni //Remus//
18 października 1978
Peter. Tak właściwie to co on robił? Czemu znikał? Czemu nas unikał? Nie rozumiałem tego, z resztą tak samo James i Syriusz. Nawet zmienił dormitorium z niewiadomych przyczyn. Stawał się z dnia na dzień coraz bardziej oschły, niedostępny. Odsuwał się od nas maksymalnie i nie wiedzieliśmy o co chodzi. Niby czasami z nami rozmawiał. Zachowywał względne pozory, ale nadal było widać, że wolałby byśmy nawet na niego nie patrzyli.
Dziwnie mi było z tym, że jest nas już tylko trójka, a nie czwórka. Huncwoci. Bez czwartej osoby. Poniekąd za nim tęskniliśmy, pomimo tego, że był zawsze "niewidzialny". Nadal go lubiliśmy, zwłaszcza James, który się z nim wychował, tak samo Marlene. Chcieliśmy się dowiedzieć o co chodzi, ale Pete ciągle nas zbywał, więc daliśmy sobie spokój. Jego decyzja...ale jednak, coś było nie tak. Coś się działo z nim. Coś niedobrego.
Syriusz odwrócił się do mnie i pomachał mi ręką przed oczami. Uśmiechnąłem się do niego na co on od razu się wyszczerzył w moją stronę. Mieliśmy właśnie ostatnią lekcję. Siedzieliśmy przy okrągłych, drewnianych stolikach w sali od wróżbiarstwa, która znajdowała się w Wieży Północnej na siódmym piętrze.
Przypominała odrobinę staroświecką herbaciarnię. W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, który nadawały porozwieszane w oknach czerwone chusty. Niedaleko nas stał kominek, nad którym unosił się wielki, miedziany kocioł z parującym wywarem. Pod ścianami znajdowały się półki, na których były przeróżne rzeczy; szklane kule, mieniące się osobliwym blaskiem, świece, talie starych, podniszczonych kart oraz filiżanki do herbaty, które służyły do wróżenia z fusów. W powietrzu dało się wyczuć ciężką i odurzającą woń.
- Otwórzcie swoje umysły. Oooo tak właśnie, co widzisz skarbie w swojej filiżance? - pani profesor Rivera zwróciła się swoim sennym głosem do Mary, która trzymała naczynie należące do Lily.
- Eee...chyba coś na kształt słońca? Ale jak popatrzę od drugiej strony to przypomina słonecznik - odpowiedziała dosyć niepewnie jak na siebie.
- Och...dziecko czeka cię dużo radości, o tak...zwłaszcza w relacjach miłosnych - powiedziała do rudowłosej na co się zarumieniła i spojrzała jednoznacznie na Mary.
- Pani żartuje, to jest niemożliwe - zaparła się Lily. - Nie da się wywróżyć tak ulotnych rzeczy, co za nonsens. Nauka wróżbiarstwa nie jest najlepszą metodą na poznawanie przyszłości, a już na pewno nie miłoś-
- Moja droga panno, czy ty przypadkiem się nie zapędzasz? Proszę o spokój. Dobrze więc, powiedz co ty widzisz.
- Też coś na kształt słońca...nie wiem - spojrzała na nauczycielkę już lekko przygaszona. Natomiast pani profesor tylko skinęła głową zgadzając się z nią i poszła do innych uczniów.
Potem lekcja nadal przebiegała nudnie. Nic się za bardzo nie działo, a ja tylko marzyłem by zrealizować moje dwa plany. Jeden był niepewny i mógł się skończyć...okrutnie, ale mam nadzieję, że wyjdzie. Syriusz nie może się o nim dowiedzieć. Kiedy w końcu zabił dzwon, ogłaszający koniec lekcji, wyszliśmy z klasy. Niektórzy po wyjściu z sali, trzymali się za głowę, a inni łapali porządne hausty czystego powietrza, po przebywaniu w dusznym pomieszczeniu.
Szliśmy w trójkę przez korytarz. Trzymałem za rękę Syriusza, który najchętniej by się na mnie rzucił, bo się "stęsknił". Od kilku dni też czułem dziwne napięcie między nami, które zostało określone przez Jamesa, tym seksualnym, co było absurdem. Nam się do łóżka nie spieszyło. Prawda..? Spojrzałem w prawo. Przez okna było widać lekko zachmurzone niebo. Pogoda z tygodnia na tydzień coraz bardziej się ochładzała. W końcu było już po połowie października, a co za tym idzie? Noc Duchów. W pewnym momencie James podbiegł do jakiegoś chłopaka i chwilę z nim gadał. Z tego co widziałem, musiała to być ostra wymiana zdań, bo oboje wymachiwali rękoma i głośno mówili.
- ROSIER DAJ SPOKÓJ MUSZE MU TO WYTŁUMCZYĆ, WIĘC POWIEDZ DO CHUJA, GDZIE REG- wrzeszczał na cały korytarz brunet.
- TO NIE TRZEBA BYŁO SIĘ OBŚCISKIWAĆ Z EVANS PO KĄTACH KURWA - krzyczał Evan, na co James spoważniał. Jego twarz stała się blada jak ściana, a mina wyrażała determinację.
- Nigdy nic takiego nie zrobiłem. A już na pewno nie w romantyczny sposób.
Podszedłem do nich z Łapą, by przyjrzeć się tej sytuacji i nie dopuścić do ewentualnej bójki. Znowu. Nie chciałem, by James oberwał za coś, czego faktycznie nie zrobił. Bo niby czemu miałby podrywać Lily, skoro chodził zakochany w Regulusie od kilku lat? I teraz w końcu byli najprawdopodobniej czymś więcej niż przyjaciółmi? Niż w ogóle obcymi dla siebie ludźmi?
- Rosier dobrze ci radze spierdalać w podskokach. James nic nie zrobił, a jeśli już to pocieszał Lily, która woli dziewczyny - powiedział Syriusz stanowczo z naciskiem na ostatnie słowo.
Blondwłosy tylko spojrzał na niego nienawistnie i zwrócił się do Jamesa:
- Jedna szansa. Jedna pieprzona szansa, bo jeśli będę musiał codziennie go widzieć w takim stanie przez ciebie, to najbliższych świąt do kurwy nędzy, nie dożyjesz - powiedział chłodno i odszedł w stronę lochów.
James stał nadal jak wryty. Nie wyrażał emocji, stał się chwilowo, jakby szarą gliną uformowaną na wzór człowieka. Syriusz go przytulił bez słowa, tak samo ja. Staliśmy tak przez chwilę. Czułem ciepło, płynące z naszych ciał. Było przyjemnie i bezpiecznie. Kiedy James poruszył się niespokojnie, odsunęliśmy się. On na nas spojrzał, jakby kto go pobił, ale w oczach miał ten błysk. Miał plan.
- Muszę się z nim umówić do Hogsmeade. Wtedy mu wytłumaczę.
***
Syriusz i James poszli do biblioteki opracować plan, jak umówić się z Regulusem i jak zakraść się do siedziby zakonu, więc zostałem sam. Przechadzałem się korytarzami, które były prawie puste. Wszyscy siedzieli w pokojach wspólnych, bo było w nich cieplej niż w innych częściach zamku. Moje stopy skierowały mnie automatycznie w stronę trzeciego piętra, gdzie zazwyczaj nikt nie chodził. Przysiadłem na jednej z kamiennych ławek i wyciągnąłem z torby kolejną powieść. Tym razem był to "Portret Doriana Greya". Klasyka. Przejechałem palcami po okładce, która była szorstka w dotyku, jak stare kartki pergaminu.
Za oknami hulał beztrosko wiatr, który porywał w górę kolorowe liście. Zrobiło się ciemno, gdy na niebo, naszły ciemne chmury. Jesień była moją ulubioną porą roku, właśnie ze względu na ten osobliwy i ponury klimat. Nie każdy ją doceniał, a tym bardziej lubił, ale dla mnie miała swój własny, oryginalny urok. Tak samo jak pewien chłopak, który jest miłością mojego życia. Syriusz Black. Przerwałem swoje rozmyślania o nim, zatapiając się w świat książki, który pochłonął mnie do reszty.
Do czasu...Do moich uszu doszedł huk, podobny do tego, jak komuś spada coś ciężkiego. Chwilę później usłyszałem zduszony jęk i wszystko ucichło. Schowałem książkę do torby i wyciągnąłem z kieszeni swoją różdżkę. Wstałem najciszej jak się dało i poszedłem w stronę, gdzie słyszałem tamten dźwięk. Serce mi biło trochę szybciej niż zwykle. Poczułem podmuch zimnego wiatru, który przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, wywołując nieprzyjemne dreszcze. W dłoni trzymałem różdżkę, którą mogłem użyć w każdej chwili. Nie podobała mi się ta cała sytuacja. Nikt tu nigdy nie chodzi, zwłaszcza do tej części w której ja byłem. To było moje miejsce i Łapy. Nikogo więcej...a jednak, to, a raczej kogo zobaczyłem zszokowało mnie.
Wyjrzałem ostrożnie zza rogu i kątem oka, zauważyłem dwie osoby, które zaciekle o czymś rozmawiały szeptem. Obok nich była mała szkatułka. Wyższa osoba, złapała tą niższą mocniej za ramię, prawie je wykręcając. Usłyszałem cichy, piskliwy krzyk bólu. Obie osoby były zakapturzone, więc nie mogłem dostrzec ich twarzy, zwłaszcza w tym świetle. Zamarłem i starałem się oddychać bezgłośnie, kiedy usłyszałem ich głosy.
- Słuchaj. Doniosę mu o tobie, bo do niczego się nie nadajesz. Nadal nie spełniłeś jego woli, a czas nam ucieka - powiedział to męski głos. Gdzieś już go słyszałem...
- J-ja się staram dla mojego Pana...och tak...wszystko, wszystko będzie gotowe jeszcze przed świętami...ach...puściłbyś moje ramię? - odpowiedział mu niższy chłopak. Głos miał zniekształcony i mówili ciszej, więc nie mogłem go dokładnie rozpoznać.
- Starasz? Wszystko ma być gotowe przed Nocą Duchów. Wtedy zrobimy to. Uderzymy, a ty nam pomożesz...tak, Czarny Pan będzie zadowolony - rzekł z chorą fascynacją wyższy, puszczając jego ramię.
- O-oczywiście, jak sobie życzysz - odpowiedział mu skrzekliwie.
Słuchałem w napięciu tej wymiany zdań. Czarny Pan...? Merlinie...źle się dzieje. Chciałem się w pewnej chwili wycofać, lecz nie mogłem. Strach mnie sparaliżował. Poczułem jakby mi się usuwał grunt pod nogami. Hogwart nie był już bezpiecznym miejscem. Stałem nadal obserwując ich z różdżką w pełnej gotowości. A miałem poczytać tylko książkę i pomyśleć na sensem mojego związku...
- Mam nadzieję, że odpowiednio wypełnisz jego wolę, Glizdogonie... - po tym jak wypowiedział te słowa, mężczyzna wszedł do starej zakurzonej szafy, której nawet nie zauważyłem, ponieważ była wtopiona w resztę otoczenia. Moment później usłyszałem charakterystyczne pyknięcie.
Glizdogon. Peter. Nasz Peter. Mój Boże... usłyszałem jak się zbliża do przejścia koło kamiennego posągu, który był jeszcze bardziej w głębi korytarza. Prowadziło ono prosto do Hogsmeade. Kiedy pomnik przesunął się, wpuszczając go do środka z moich ust, wyrwało się ciche westchnięcie. Odwrócił się szybko, rozejrzał się po korytarzu i popatrzył podejrzliwie. Wstrzymałem oddech i przekląłem w myślach. Uspokoiłem się dopiero, kiedy zauważyłem, że posąg czarownicy, jest na swoim miejscu, a Peter zniknął tym przejściem.
Wyszedłem na korytarz, na którym rozmawiali. Zauważyłem znowu tą samą szkatułkę. Wymruczałem pod nosem zaklęcie i uniosłem ją w powietrzu. Nie wiedziałem co zawierała i jakie klątwy miała nałożone, więc postępowałem z nią ostrożnie. To nie mogła być prawda. On by nic takiego nie zrobił...to Peter.
on.
nigdy.
by.
tego.
nie.
zrobił.
Och Pete...
Okłamywałem się. Włożyłem szkatułkę do mojej torby, nie dotykając jej i puściłem się biegiem. Powiem o tym chłopakom. Muszę. Inaczej będzie tragicznie.
***
Siedziałem w pokoju wspólnym i czekałem, aż chłopaki zejdą na dół, ale głównie Syriusz. Chciałem im powiedzieć o tym, co zobaczyłem, ale ci tylko powiedzieli bym zaczekał na nich na kanapach przed kominkiem, a oni za chwilę do mnie dołączą. Co oni do cholery planowali? Przecież jeden z nas został najprawdopodobniej śmierciożercą z WYBORU. Nie mogłem sobie wyobrazić, jaki to będzie cios dla nas...zwłaszcza dla Jamesa. Nie wiem, nie chciałem się nad tym zastanawiać, ale nie wychodziło mi. Z uporem maniaka, analizowałem po raz tysięczny tamtą sytuację. Nie chciałem w to wierzyć, to było tak nierealne, a jednak. Nie każdy Gryfon jest lojalny.
Przez kilka minut wpatrywałem się w ogień, który przyjemnie trzaskał w kominku dając odrobinę nadziei, że może coś się zmieni. Po chwili nie widziałem nic, tylko ciemność. Ktoś mi zasłonił oczy i ta sama osoba śmiała się za mną cicho. Nie poruszyłem się, czując ciepło na mojej twarzy. W mgnieniu oka poczułem na swojej szyi gorący oddech, który wywołał u mnie rozkoszne dreszcze.
- Znowu nam zniknąłeś, nie ładnie Remi, nie ładnie - odsłonił mi oczy i po chwili stanął przede mną. Ubrany był w krótką, czarną spódniczkę. Miał na sobie też koronkowy top, który dokładnie opinał jego ciało, które swoją drogą było boskie. I oczywiście miał na siebie zarzuconą swoją starą, wyświechtaną przez czas skórzaną kurtkę.
- Ja? To ty sobie- nie mogłem dokończyć, ponieważ od razu poczułem na swoich ustach krótki pocałunek. Na szczęście nikt na nas nie zwrócił uwagi. Nie do końca, nadal się akceptowałem.
- Nic nie mów, tylko daj mi się poprowadzić, dobrze? Mam dla ciebie niespodziankę - powiedział, po czym nachylił się i szepnął mi do ucha. - Tylko grzeczni chłopcy zasługują na niespodzianki, a ty będziesz grzeczny, prawda?
Pokiwałem skonsternowany głową. To było takie...podniecające. Złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. Zanim przeszliśmy przez obraz Grubej Damy, usłyszałem jeszcze Jamesa, który zaczął piszczeć podekscytowany i miał ten sam wyraz twarzy, kiedy dowiedział się, że jesteśmy razem.
Prowadził mnie korytarzami i uciążliwie nie chciał mi powiedzieć, gdzie idziemy. W końcu po piętnastu minutach wyszliśmy na schody, które prowadziły na Wieżę Astronomiczną. Syriusz znowu zasłonił mi oczy i poprowadził na samą górę. Niecierpliwiłem się już. Nie lubiłem jak nie miałem wiedzy, na temat gdzie jestem. Po chwili odsłonił mi oczy, a to co zobaczyłem...
"Pomieszczenie" było pełne koców i poduszek, które wydawały się tak bardzo przyjemne w dotyku, jak biały puch. Wszędzie były świeczki, które rozprzestrzeniały wokół aromat czekolady i wanilii. Niebo się już przejaśniało i było w końcu widać gwiazdy. Na kocu leżały ciastka korzenne i dwa kubki z parującą kawą. Zaraz obok nich były dwie tabliczki, mojej ulubionej czekolady. Popatrzyłem na Syriusza, który szczerzył się do mnie.
- I jak ci się podoba? Starałem się...i wiesz, będziemy musieli o czymś porozmawiać - powiedział już poważnie, na co się delikatnie spiąłem.
- Bardzo mi się podoba...ale z jakiej to okazji? - spytałem się, siadając na kocach i przyciągając do siebie poduszkę, którą przytuliłem. Pilnowałem się, by mój głos nie zadrżał.
- A...nie ważne z jakiej, dowiesz się w swoim czasie. Bądź cierpliwy wilczku - powiedział nonszalancko.
- Wilczku? - zaśmiałem się cicho na to określenie. - Genialne nawiązanie do likantropii.
- Oj tam...urocze jest i pasuje do ciebie.
Przytuliłem się do niego i tak siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Zastanawiałem się czy chciał porozmawiać ze mną na ten sam temat, co ja chciałem. A jeśli nie...to o co chodziło?
- Remus, mówiłem, że chce porozmawiać o czymś...więc - odsunął się ode mnie i klęknął na jedno kolano. - Wiem, że może jeszcze jesteśmy młodzi i nie wiemy czym tak na prawdę jest miłość, ale to z tobą ją po raz pierwszy zaznałem od kogoś, kto nie oceniał mnie za nic. To ty mi pokazałeś, czym ona jest i jak się z nią obchodzić. Zakochałem się w tobie już na pierwszym roku, gdzie jeszcze wypierałem w ogóle możliwość, że mogę lubić chłopców...ale ty. Ty od początku byłeś wyjątkowy. Kocham cię nad życie. Kocham całego ciebie. Twoje humory, twoje ciało, które po prostu jest przepiękne. Twój charakter, to, że umiesz pomagać innym, twój sarkazm, twoje wady, które owszem posiadasz, ale i tak je kocham. Kocham ciebie kiedy jesteś niewyspany, kiedy nie umiesz zasnąć, kiedy jesteś przeziębiony, zły, radosny, smutny czy też po pełni. Kocham twoją każdą stronę. Ubóstwiam ciebie całego i każdy kompleks, który posiadasz. Chciałbym zabrać od ciebie każdy z nich i pozwolić ci spojrzeć na siebie moimi oczami, ponieważ widzę cię jako idealną osobę. Po prostu cię kocham i nie wyobrażam sobie być z kimkolwiek innym, chce spędzić z tobą resztę mojego życia, które i tak może być krótkie, choć nie musi - zaśmiał się cicho. A ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Zatkało mnie. - I czy uczynisz mi ten zaszczyt i... - tutaj przerwał na chwilę i wyciągnął z kieszeni swojej kurtki małe pudełeczko w czarny, aksamitnym obiciu. - Wyjdziesz za mnie...?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Do moich oczu napłynęły łzy. Przez chwilę, która zdawała się mi wiecznością, nie umiałem nic z siebie wykrztusić.
- Ja...Ja...Oczywiście, że tak, Boże jasne, że tak, też cię kocham - mówiąc to, od razu zamiast przyjąć pierścionek rzuciłem się na Syriusza i go pocałowałem. Ten pocałunek trwał długo i był pełny emocji, których nam brakowało...było cudownie. - Ale słuchaj wyprzedziłeś mnie - mówiąc to wyciągnąłem z tylnej kieszeni małe pudełeczko. - Może też przyjmiesz moje zaręczyny, co?
- Nie, wiesz? Nie przyjmę, bo ty nie założyłeś ode mnie pierścionka - założył na klatkę piersiową ręce, w geście obruszenia się. Wywróciłem oczami i zaśmiałem się cicho.
- To mi załóż - uśmiechnął się do mnie, zaraz po tym jak to powiedziałem. Poczułem na swoim serdecznym palcu, chłód metalu, który rozchodził się po mojej ręce. Patrzyłem z czułością raz na moją rękę i raz na Syriusza. - Zadowolony?
- Bardzo, ale też bym chciał swój - fuknął na mnie. Zaśmiałem się głośniej i wziąłem jego dłoń, by wsunąć mu na palec pierścionek. Specjalnie dobierałem go pod kolor oczu, więc miał po środku jasnoniebieski brylancik.
- Teraz jesteś spełniony? - spytałem się wyzywająco, przyciągając go do siebie.
- Oczywiście wilczku - złączył nasze usta w kolejnym gorącym i pełnym spokoju pocałunku.
W tamtej chwili nie myślałem o złych chwilach i o tym co widziałem. Odeszło to w chwilowe zapomnienie. Właśnie. Tylko chwilowe.
***
CONGRATULATIONS dla mnie, bo w końcu to napisałam i skończyłam. Bardzo przepraszam, że nie było w ogóle rozdziałów, ale niestety brak weny dał o sobie znać.
WIĘC ROZDZIAŁY W WAKACJE BĘDĄ SIĘ POJAWIAĆ NIEREGULARNIE
I co sądzicie jak na razie o tym ff?
⛔UPDATED: ⛔
POSIADAM PLANY DO 25 ROZDZIAŁU‼️
WIĘC OCZEKIWAJCIE ZA NIEDŁUGO ROZDZIAŁÓW 😘🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top