3 - Medley

(1900 słów)

~~~~~~~~~~~~





Ktoś obserwujący nas z boku, mógłby powiedzieć, że byliśmy przeuroczą parą. Ale to nic dziwnego, skoro od naszego pierwszego pocałunku, jak tylko wracał z pracy, nie wyobrażałem sobie spędzenia choćby kilku minut bez hyunga. Nadal byłem jego pupilem, ale i chłopakiem, który lubił być przytulany, głaskany, całowany i pieszczony. Starszy poznał moją obsesję na punkcie jego zapachu, pozwalając mi chodzić czasami w jego ubraniach, które nawet jeżeli były na mnie za duże, ukrywając całkowicie moje łapki, pachniały tak piękne, abym umiał sobie z tym poradzić lub po prostu ignorować.

Zauważyłem, że stałem się dla niego naprawdę kimś ważnym, skoro nieraz przyłapywałem go na czytaniu jakichś poradników o tym, jak opiekować się hybrydami, czego potrzebują i w co lubią się bawić. Niestety dowiedział się przez to o mojej nietolerancji słodyczy, szczególnie czekolady, na którą od czasu do czasu miałem mimo wszystko ochotę. A to oznaczało, że naprawdę rzadko będę dostawał coś słodkiego w nagrodę lub na pocieszenie. Ale nie smuciłem się zbytnio z tego powodu, wiedząc że i tak wolałem teraz jego pocałunki, niż takie smakołyki.

Dodatkowo inaczej rozplanowałem sobie dzień, poznając dokładne godziny, w ciągu których pracuje mój hyung, aby drzemać aż do jego powrotu do domu i później już nie opuszczać go na krok. Czarnowłosy pochwalił mnie za taką pomysłowość i zorganizowanie, w sumie obawiając się tylko tego, że teraz nawet nie puszczę go samego do łazienki. Ale wiedziałem, że powiedział to w żartach, bo akurat tam nie miałem zamiaru odbierać mu prywatności.

Z mojego ciała zniknęły już żółte i fioletowe siniaki. A rany na stopach całkowicie się zagoiły. Tylko na nadgarstkach czerwone pręgi zamieniły się w niewielkie blizny, które już mi raczej nie znikną. I zapewne trochę by mnie to zmartwiło, ale tylko wtedy, gdybym był bezdomnym kotkiem. Bo w końcu ludzie woleli zdrowego pupila, bez szram, niewygodnych przyzwyczajeń, czy też potrzebującego dodatkowej opieki. Dlatego tak bardzo cieszyłem się, że mój „właściciel" codziennie obiecywał, że nigdzie mnie nie odda i będzie kochał już zawsze. Wierzyłem w to, bo jeszcze nigdy nie widziałem w oczach jakiegokolwiek człowieka tyle miłości.

Razem z hyungiem byliśmy swoim szczęściem, nie potrzebując nic więcej. I czułem, że prędzej czy później bym na niego natrafił. Na ulicy, w galerii lub jakimś sklepie. Może kupowałbym akurat nową obróżkę ze swoim poprzednim panem. Albo gonił za ptakiem, który był zbyt leniwy, aby poderwać się do lotu i przez to prawie został przeze mnie schwytany. Może wystarczyłoby, że po prostu bym na niego spojrzał. A może musiałbym na niego wpaść i w ten sposób znaleźć się w jego ramionach, gdy nie pozwoliłby mi upaść. W końcu żaden z nas nie potrzebował dużo czasu, aby się w sobie zakochać.

Codziennie czekałem na swoją miłość pod drzwiami, a jak tylko otworzył już drzwi do mieszkania, rzucałem się w jego ramiona i prosiłem o buziaczki. Więc i dzisiejsze popołudnie nie było wyjątkiem. Zdziwiła mnie jedynie jego powaga i lekki smutek, skrywający się w oczach. Ale i na to zawsze umiałem jakoś zaradzić.

Pozwoliłem mu położyć się na łóżku, gdy sam wtuliłem się w jego bok i jedną łapką jeździłem delikatnie po jego włosach. Podobnież było to relaksujące i przyjemne, co odkryłem podczas jednego z naszych pocałunków, kiedy nie kontrolowałem trochę swoich dłoni. Chciałem po prostu również go pieścić i okazywać mu uczucia, odkrywając że mój ukochany jest do mnie naprawdę podobny. Może i nie miał uszu, kiełków, czy ogonka i moich kocich myśli, ale takie czułości uwielbiał.

Trochę go tym rozchmurzyłem, pozwalając udać się do kuchni, aby przygotować nam obiad, a sam zostałem jeszcze chwilę w sypialni, bo zauważyłem, że potargałem sobie ogonek.

Ledwo wyłapałem ciche pukanie do drzwi frontowych, słysząc jak hyung od razu kieruje się do nich, aby otworzyć zapewne innemu człowiekowi. Początkowo nie byłem tym zainteresowany, wiedząc że to listonosz, albo ktoś roznoszący jakieś ulotki, ewentualnie sąsiad, którym wolałem się nie pokazywać, bo jeżeli mieli dzieci, zostałbym zamęczony. Dopiero wyłapując znajomy głos, przestałem pielęgnować swój ogonek, czując jak przez zaskoczenie przygryzłem sobie lekko języczek. Choć nie na tyle, aby mnie zabolał.

Moja głowa od razu wynurzyła się na korytarz, a widząc lekko potarganą i przedzieloną na pół, brązową czuprynę, pod którą natrafiłem na najszerszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem, poderwałem się do góry.

Oh... Oh! Ojej!

Jak przez mgłę pamiętałem naszą rozmowę z hyungiem sprzed kilku dni. Starszy oznajmił mi, że ktoś, kto przedstawił się jako Jung Hoseok, zgłosił się do niego w sprawie ogłoszenia, twierdząc że jest moim właścicielem. Wtedy byłem czymś na tyle zajęty, by tylko przyjąć to do wiadomości, ciesząc się oczywiście, ale jedynie przez kilka sekund. Mój umysł za bardzo był nastawiony na Yoongi hyunga, nie wyobrażając sobie już mieszkania z innym panem.

Ale w tej chwili, widząc twarz i słysząc głos, który kiedyś tak bardzo kochałem, kojarząc z bezpieczeństwem, miłością i prawie całym dzieciństwem, znów zmieniłem swoje nastawienie. A raczej po prostu do niego wróciłem.

– Kookie! Moje maleństwo! – Mężczyzna ucieszył się na mój widok, rozkładając ręce i jakby czekając aż do niego podbiegnę i się przytulę. I choć potrzebowałem na to chwili zastanowienia, w końcu rzuciłem się w jego stronę, nie mogąc poradzić sobie z radością, ale i jakiegoś rodzaju smutkiem.

– Pan Hobi~! – wykrzyknąłem szczęśliwy, szybko do niego dobiegając i wpadając mu w ramiona. Do moich nozdrzy od razu dotarł znajomy zapach, kojarzący mi się z domem, a to z kolei uświadomiło mi jak bardzo za nim tęskniłem.

Jak zwykle w takich momentach, zacząłem lamentować. Choć tym razem nie ograniczyło się to do pomiaukiwań, bo po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

– Już dobrze, już dobrze. Nie płacz, kochanie, nie płacz – prosił mnie mój pan, głaszcząc po głowie jedną ręką, a drugą mocno tuląc, bujając lekko naszymi ciałami.

– Kookie bardzo tęsknił. Bardzo, bardzo, bardzoooo – wyjęczałem smutny, chowając łebek w jego szyi i nie potrafiąc się uspokoić, nawet gdy poczułem kilka pocałunków na włosach.

– Dziękuję, że się nim zaopiekowałeś, a nie oddałeś na policję. Bo zapewne byłby tym wszystkim przerażony. Choć... i tak będziemy musieli z nimi porozmawiać. Tak długo go nie było... a ta okolica, o której mówiłeś... w ogóle nie znajduje się przy naszej części miasta. – Te słowa nie były już skierowane do mnie. Pan Hobi dodatkowo ograniczył się do szeptu, zapewne myśląc, że w ten sposób nie skupię się aż tak na tym, co mówi. Ale wyłapałem to zmartwienie, na razie nie chcąc dopytywać o to, ile tak naprawdę mnie nie było. Teraz najważniejsze było to, że po mnie wrócił i znów mogłem się w niego wtulać.

– Jeśli jest taka potrzeba, to jasne, pomogę. A teraz... chyba czas wracać do domu. – Niestety wystarczyło, abym usłyszał ten, tak bardzo uwielbiany przeze mnie głos, przy którym tak często zasypiałem, prosząc aby mi coś opowiedział na dobranoc, a natychmiast przestałem płakać.

Moja głowa odsunęła się od szyi pana Hobiego i skierowała prosto na mojego hyunga. A widząc i wyczuwając jego smutek, aż mi uszka opadły. Zwłaszcza gdy uświadomiłem sobie co to oznacza.

– Nie... nie chcę jeszcze do domu – przyznałem lekko łamiącym się już głosem, przenosząc przy tym spojrzenie na mojego pana, który przyglądał mi się zdezorientowany, chyba nie rozumiejąc, że zdążyłem pokochać Yoongi hyunga.

– Nie chcesz, kochanie? Chcesz... się pożegnać z panem Yoongim? – Mój właściciel o niczym nie wiedział. I raczej nie mógł się dowiedzieć. W końcu nadal pamiętałem słowa hyunga, które wyraźnie mówiły, że pan Hobi może się nie zgodzić na nasz związek.

Niczego mu nie wyjaśniałem, po prostu wyrywając się do czarnowłosego, w którego wtuliłem się mocno.

Nie mogę cię stracić. Nie mogę. Nie mogę.

Nie miałem pojęcia co w tej chwili zrobić. Kochałem pana Hobiego, spędzając z nim prawie całe moje życie. I nie wyobrażałem sobie teraz odmówienia mu powrotu do domu. Ale... nie wyobrażałem sobie również zostawienia swojej miłości. W końcu w ostatnich tygodniach, dostosowałem do niej całe moje życie.

Hyung tulił mnie mocno, trzymając obie ręce na moich plecach, gdy moje łapki znajdowały się na jego barkach, uczepiając materiału jego koszulki i nie chcąc jej puszczać. Nigdy, nigdy, nigdy.

– Hej, Kookie, wszystko już dobrze. Twój pan się znalazł i możesz wrócić do domu – odezwał się w końcu, mówiąc to tuż przy moim uszku, dlatego ściszył nieco głos, brzmiąc przy tym tak smutno, że naprawdę nie byłem w stanie go puścić.

– Kookie, kochanie, będziemy przyjeżdżać do pana Yoongiego jak chcesz – usłyszałem za swoimi plecami, od razu odwracając głowę w stronę pana Hobiego, który to powiedział, przez co zauważyłem mrugnięcie skierowane do mojego hyunga. Nie rozumiałem tego gestu, bardziej skupiając się na tej obietnicy, bo... jeżeli będę mógł go odwiedzać, do tego codziennie, może jakoś wytrzymam?

– Tak? – dopytałem, przyglądając się mojemu właścicielowi. A widząc jak kiwa na to głową, nieco się rozweseliłem, znów odwracając do mojego ukochanego. – To zobaczymy się niedługo, hyung – obiecałem, uśmiechając się lekko przez łzy. Moje łapki poprawiły delikatnie materiał, który jeszcze przed chwilą mocno ściskały, a usta zaraz wyrwały się do jego policzka, ucałowując go ostrożnie. Chciałem tam pozostać, do tego tak długo jak tylko mogłem. Niestety wiedziałem, że przy panu Hobim nie mogę aż tak pokazywać, że czarnowłosy jest dla mnie kimś więcej niż moim wybawicielem. – Dziękuję, że się mną opiekowałeś. I wyleczyłeś moje ranki – dodałem, gdy już odsunąłem się od skóry hyunga. Choć moje oczy nie potrafiły jeszcze oderwać się od jego twarzy, nie przestając w niego wpatrywać. Tylko łapki postanowiły dotknąć tworzących się na nadgarstkach blizn, a usta posłały przy tym niewielki uśmiech, bo to dzięki niemu nie miałem problemów z regeneracją.

– Tak, niedługo. Pamiętaj, że zawsze możesz mnie odwiedzić. Zrobimy wtedy mięso na obiad i pobawimy się sznurkiem – zaproponował mój hyung, a jego ręce znalazły się na moich uszach, zaczynając je drapać, czym od razu wywołał moje mruczenie i radość. – Pan Hoseok na pewno chce już zabrać cię do domu. Jedźcie ostrożnie.

Patrzyłem na niego niepewnie, zaledwie zerkając w stronę mojego właściciela, który posłał mi zachęcający uśmiech. Chciałem pocałować mojego ukochanego na pożegnanie, ale rozumiałem już, że nie mogę, dlatego ponownie wpadłem mu w ramiona, tym razem unosząc się na palcach, aby wtulić twarz w jego szyję.

Jak ja wytrzymam bez ciebie choćby pięć minut, hyung?

Starałem się nie skupiać na tej myśli, bo inaczej chyba bym oszalał, nie wiedząc co zrobić. A po przyswojeniu informacji o tym, że zapewne dopiero jutro go zobaczę i znów poczuję, powoli i niechętnie zacząłem się od niego odsuwać.

Mój wzrok nie opuszczał jego twarzy nawet gdy już kierowałem się do pana Hobiego. A czując jak mój właściciel próbuje wziąć mnie na ręce, tylko dostosowałem swoje ciało do tego, obejmując go za szyję i nadal patrząc na hyunga. Byłem już spokojny, ale nadal tak bardzo chciało mi się płakać.

– Skontaktuję się jeszcze w sprawie tej rozmowy z policją – zwrócił się mój pan do czarnowłosego, łapiąc delikatnie jedną z moich rąk, której chyba się przyjrzał, po czym pozwolił powrócić na poprzednie miejsce. – Dziękuję i do zobaczenia. – Pan Hobi ukłonił się lekko hyungowi, a ja nie potrafiłem powstrzymać swoich łapek przed wysunięciem pazurków, które prawie zdążyły wbić się w skórę trzymającego mnie mężczyzny. Na szczęście ułożyłem je tak, aby na pewno go nie zraniły, a jedną z nich zacząłem machać do mojego ukochanego, jak tylko skierowaliśmy się w stronę schodów.

Bałem się i byłem smutny, widząc go stojącego w drzwiach. I nie rozumiałem dlaczego, miałem to okropne uczucie, że już nigdy mogę go nie zobaczyć. Bo nawet jeżeli wracałem teraz do domu, Yoongi hyung również zdążył stać się dla mnie kimś podobnym. I może już nigdy nie poczuję się tak dobrze jak w ramionach czarnowłosego, będąc w mieszkaniu pana Hobiego? Może to przy moim ukochanym odnalazłem dom? Teraz mogąc go stracić na zawsze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top