1 - Cyclamen

Hello :D Przybywam do Was z one-shotem, rozdzielonym na kilka części. Warto przeczytać opis i hasztagi, żeby wiedzieć co i jak ;) No chyba że ktoś woli mieć niespodziankę.

Tęskniłam za Yoonkookami, jak stan twitter tęskni za Namjoonem (XD), dlatego musiałam Was nakarmić czymś fajnym :D

W przeciwieństwie do moich innych solowych serii, tym razem zaprosiłam do współpracy KS, która była Yoongim :D Choć cały ficzek jest tylko z povu JK ;) (DZIĘKI KS ZA FUN FUN FUUUN :DDD)

Enjoy!


(6300 słów)

~~~~~~~~~~




Wziąłem głęboki oddech, choć początkowo powietrze w ogóle nie dolatywało do moich płuc, natrafiając na dziwną barierę.

Drugi.

Trzeci.

A potem następny, abym w końcu mógł dotlenić swój organizm i rozchylić powoli powieki. To też kosztowało mnie sporo wysiłku i bólu, ale nawet nie chciałem już lamentować z tego powodu. Byłem... przyzwyczajony?

Mój wzrok natrafił na blade uda, na których leżała buteleczka bez korka. Trochę jej zawartości rozlało się po jednym z nich, tworząc lekko krzywą ścieżkę. Jednak nie miałem pojęcia czy było to jakieś lekarstwo? A może trucizna?

Wyprostowałem powoli zgięte nogi, rozchylając bardziej powieki, aby zorientować się, gdzie się znajduję. Choć dopiero po szybkim przetarciu oczu i kilkakrotnym zamruganiu nimi, pozbyłem się lekkiej mgiełki, uniemożliwiającej mi skupienie na czymkolwiek wzroku.

Było ciemno, a jednym źródłem światła było niewielkie okno na samym końcu tego zaniedbanego pomieszczenia. Co więcej znajdowały się za nim kraty, przepuszczające trochę promieni zachodzącego słońca.

Tektury. Kurz. Kilka desek i sznurków. Nie było tutaj nic więcej. Oczywiście oprócz butelki, którą już i tak zrzuciłem ze swoich nóg.

Nie chciałem pozostać w takim otoczeniu, nawet jeżeli w ogóle nie rozumiałem, czemu się tu znalazłem. Może za karę? Albo bawię się w berka ze swoim panem?

Mój pan? Może tu jest!

Poderwałem się do góry, od razu trochę tego żałując, bo zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałem, że upadnę z powrotem na podłogę. Na szczęście tak się nie stało i mogłem ruszyć do uchylonych drzwi.

Korytarz, na który się przedostałem dzięki nim, był tak samo zniszczony i pokryty kurzem. W niektórych miejscach brakowało nawet desek w podłodze, a ze ścian odpadała już farba. Jednak miałem teraz większe zmartwienie, na którym się skupiłem. W końcu mój pan mógł mnie szukać, a ja znalazłem zbyt dobrą kryjówkę.

Postanowiłem go nie wołać, woląc się na razie rozejrzeć. Choć wystarczyło, abym postawił kilka kroków stronę drzwi wejściowych, bym zaraz się momentalnie zatrzymał, dodatkowo otwierając zaskoczony usta.

Ręka sama powędrowała mi do pyszczka, chcąc go zasłonić, a nos od razu starał się wyłapać znajomy zapach, którego jednak tu nie było. Mężczyzna leżący w kałuży krwi, nie miał twarzy skierowanej ku górze, dlatego mogłem polegać tylko na swoim węchu.

Czułem jak moje uszy opadają, a ogon owija się wokół mojego tułowia, chcąc mnie dodatkowo chronić, bo byłem przerażony.

Mojego pana tu nie ma! Na pewno nie ma! Więc co ja tu robię? Nie chcę tu być! Boję się!

Widok takiej ilości krwi, nieruszający się człowiek i tak straszny dom, wystarczyły, abym wyrwał się prosto do drzwi, które zauważyłem wcześniej, wybiegając na zewnątrz.

Oddychałem szybko, a w moich oczach zbierały się łzy. Mój ogon lekko drgał widząc nieznajomą okolicę, a nogi same podjęły za mnie decyzję, ruszając dalej pędem prosto w las.

Gałęzie, kamyki i inne fragmenty podłoża, wbijały się w moje bose stopy. Dopiero teraz czułem, że było chłodno, a duża koszulka, którą na sobie miałem, nie wystarczała, aby ogrzać moje ciało. Całe nogi, tak samo jak ręce i pośladki, pokrywała gęsia skórka, bo ubranie nie było dostosowane do hybrydy, której ogon unosił jego materiał.

To nie mógł być mój pan. Mój pan nigdy by nie pozwolił, abym marzł i musiał odkrywać części ciała, które nawet my chowamy pod ubraniami. Może to ten mężczyzna, którego ciało znalazło się w kałuży krwi?

Gdzieś głęboko z pamięci przywołałem sobie jakąś scenę z obskurnego pokoju. Ale ręce zbierające sznury i odrzucające je na bok, niczego mi nie mówiły.

Oddychałem ciężko, chyba jeszcze nigdy nie mając takiej zadyszki. Ale to na pewno nie było spowodowane samym biegiem. Strach i prędkość, jaką przybrałem, robiły swoje. W tej chwili nawet moje kocie umiejętności nie były w stanie mi pomóc. Zwłaszcza gdy przy przełykaniu śliny czułem, jak bardzo podrażnione mam gardło.

Pędziłem tak, aż nie wbiegłem na jakąś ulicę, wydostając się z traw. Pozostanie na niej nie było najlepszym pomysłem. Ale poczekanie tuż przy niej, aż jakiś człowiek będzie przejeżdżał i może mnie zauważy, mogło mi jakoś pomóc.

Wiedziałem, że większość ludzi nie była skora pomagać hybrydom. Szczególnie tym kocim. Byliśmy z natury płochliwi i potrafiliśmy bez powodu zranić, najczęściej po prostu bojąc się ich zamiarów. W końcu lubili nas pociągać za ogonki lub męczyć futrzaste uszy. Męczyć i tulić tak mocno, aż zaczynali nas dusić. Byłem jeszcze młody, dlatego pamiętałem to aż za dobrze od poprzednich właścicieli. Na szczęście do tej pory nie natrafiłem na nikogo, kto traktowałby mnie bardziej jak człowieka, niż zwierzę domowe. Bo takie relacje nie były jeszcze na mój wiek. Nadal chciałem się bawić i ganiać za ogonkiem. Nie szukałem swojego alfy wśród mojego rodzaju, będąc zadowolony z pieszczot w postaci głaskania i drapania, które zapewniał mi mój pan.

Mój pan...

Miałem ochotę miauknąć przez swoją bezradność, powoli uspokajając już oddech i przymykając oczy. Było cicho, dlatego jeszcze bardziej skupiałem się na swoich myślach, tak bardzo tęskniących za domowym ciepłem.

Na pewno ktoś mnie zauważy i mi pomoże. Na pewno.

Obejmowałem szczelnie swoje nogi, przyciągając je do ciała, a różowo-biały, prążkowany ogon, zakrywał moje ręce, choć trochę chroniąc przed chłodem. Wiedziałem, że jeżeli jakikolwiek samochód będzie tędy przejeżdżał, na pewno zauważy różowo-białą hybrydę. Zawsze rzucałem się w oczy na tle brązowych, popielatych, burych, czarnych lub morelowych kotów. W końcu moja rasa była rzadka i może ktoś chociaż z ciekawości się zatrzyma?

Nie patrzyłem na drogę, chowając pyszczek między nogami a klatką piersiową. I może dlatego nie zauważyłem, że jakieś auto faktycznie zwalnia. Wyłapałem cichy warkot silnika, a kiedy podniosłem odrobinę głowę, zaraz schowałem ją z powrotem, bo światła pojazdu były skierowane prosto na mnie. Dopiero kiedy całkowicie się zatrzymał, ośmieliłem się zerknąć w jego stronę, zauważając jakiegoś mężczyznę, kierującego się w moją stronę.

Chyba sprawdzał jak zareaguję na jego widok, bo po kilku krokach przystawał, wpatrując się we mnie. Instynkt podpowiadał mi, abym uciekał. Ale za bardzo bałem się tego, co zobaczyłem w tym domu, dlatego pozostałem na swoim miejscu.

– Hej, nie bój się. Nic ci nie zrobię – zaczął zapewniać mężczyzna, a w jego głębokim głosie nie wyłapałem złych intencji. Raczej tylko niepewność. – Mogę podejść?

Odwróciłem od niego głowę, starając się miauknąć, bo nadal się bałem. Jednak z mojego pyszczka uciekło tylko jakieś charczenie, nieprzypominające w ogóle mojego głosu.

Nie zdążyłem się nad tym zastanowić, bo trochę mnie sparaliżowało, gdy poczułem jak obcy dotyka mojej głowy. Nawet jeżeli zrobił to ostrożnie, nadal badając, czy chcę jego pomocy, moje uszy i tak automatycznie powędrowały w dół, przez strach i tak niespodziewany kontakt fizyczny z człowiekiem.

– Już dobrze, malutki. Ćśśś – uspokajał mnie, a dzięki przekręceniu głowy tak, aby choć jednym okiem móc go obserwować, zauważyłem jak mi się przygląda, zapewne zauważając, że mam na sobie tylko koszulkę, osłaniającą zaledwie mój brzuszek i klatkę piersiową, bo nawet z ramion zaczynała się już zsuwać. – Zgubiłeś się? Ktoś ci zrobił krzywdę?

Pokiwałem powoli głową, już wiedząc, że nie jestem w stanie normalnie mu odpowiedzieć, dlatego nie sprecyzowałem, co takiego miałem na myśli. Ale raczej tylko się zgubiłem...?

– Jeśli chcesz, mogę cię zabrać do weterynarza. Albo do mnie. Myślę, że trzeba przemyć te ranki. A potem poszukamy twoich właścicieli, hmm? – zaproponował zmartwiony. Ale wystarczyło, aby wypowiedział to jedno słowo, a mój umysł skupił się tylko na nim.

Do weterynarza? Nie chcę.

Opuściłbym uszy, gdybym już nie miał ich opuszczonych, bo taka informacja zawsze mnie przerażała. Weterynarz nie był delikatny. I zawsze mnie kuł albo kazał połykać duże tabletki. A już dzisiaj mam podrażnione gardełko. Nie chcę.

Mężczyzna sięgnął po mnie rękoma, łapiąc pod pachami i podnosząc. Patrząc po swoich chudych rękach, wiedziałem, że nawet jeżeli my, hybrydy, z natury ważyliśmy o wiele mniej od ludzi, ja dodatkowo nie stanowiłem ciężaru dla mojego wybawiciela. Podkuliłem tylko nogi, przyglądając się trochę nieśmiało jego twarzy, na której malowało się zatroskanie. Mężczyzna był naprawdę przystojny, choć jego czarne włosy mocno podkreślały niezwykle bladą skórę. Miałem ochotę wyciągnąć łapkę i dotknąć jednego z jego policzków, aby sprawdzić, czy jego skóra nie była z porcelany. Jednak zdążył mnie w tym czasie schować w swoich ramionach.

Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, gdzie mówił, że mnie zabierze. Przez co lekko spanikowane miauknięcia same próbowały uciec z mojego pyszczka. Choć przez bolące gardło niestety nie było to możliwe i jedynie mocno się do niego przytuliłem, sparaliżowany strachem.

Nawet ciche zapewnienia o tym, że wszystko będzie dobrze i powinienem być spokojny, nic mi nie dały. Miałem ochotę krzyczeć i miauczeć, ale niestety nie byłem w stanie tego robić, przytrzymując się jedynie jego koszulki, gdy odkładał mnie już na tylne siedzenie samochodu. Oczywiście szybko go puściłem, patrząc tylko na niego wystraszonym spojrzeniem, proszącym o niezabieranie mnie do weterynarza. Jednak zamknięcie za mną drzwi i przejście mężczyzny na miejsce kierowcy, sprawiło że tylko zwinąłem się w kulkę, chowając znów twarz między nogi a klatkę piersiową.

Ruszyliśmy, a ja starałem się oddychać miarowo, aby nie zacząć panikować. Mężczyzna nadal próbował mnie uspokajać krótkim: „Ćśśś", ale to nie pomagało. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiłem, siadając przy tej ulicy i pozwalając się komukolwiek zabrać. Może powinienem zostać gdzieś na polu lub łące i z domowego kota zamienić się w dzikiego, skoro mając styczność z ludźmi musiałem odwiedzać weterynarza?

Nie, za bardzo jestem przyzwyczajony do ich opieki. Niczego bym nie upolował i umarł z głodu po tygodniu.

Jednak nieważne jak bardzo ludzie potrafili nalegać na wysłanie mnie do weterynarza, jak tylko mężczyzna zwolnił i zauważyłem odpowiedni szyld, moje łapki same powędrowały na jego siedzenie, a usta zaczęły powtarzać spanikowane: „Nie, nie, nie".

Człowiek popatrzył na mnie lekko zmieszany, chyba nie wiedząc co zrobić. Choć gdy nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, kiwnął głową i ruszył dalej, ratując mnie w ten sposób od tego demona.

– Jeśli się boisz, to w porządku. Mam w domu apteczkę i zobaczymy, czy sam sobie poradzę z twoimi ranami.

Nie rozumiałem o jakich ranach mówił, ale po prostu przyjąłem to do wiadomości i tak woląc oddać się w ręce kogoś obcego, niż weterynarza ze strzykawkami.

Skuliłem się znowu, siedząc cicho przez całą drogę. I dopiero gdy samochód się zatrzymał, podniosłem głowę, obserwując jak czarnowłosy wysiada i przechodzi pod moje drzwi. A jak tylko je otworzył, znów wziął mnie na ręce. Złapałem się go mocno, obserwując znad ramienia nowe otoczenie. Nawet jeżeli było już ciemno, moje oczy szybko dostosowały się do takiej pory dnia, bez problemu mogąc przyjrzeć się blokom, krzakom i dzieciom bawiącym nieopodal. A z każdym krokiem niosącego mnie człowieka, miałem coraz więcej do obejrzenia. Drzwi, schody, okna, winda. Pachniało tu jakimś pieskiem i królikiem.

Może ten obcy ma jakąś inną hybrydę?

Dopiero gdy weszliśmy do jego mieszkania, zrozumiałem, że jesteśmy w bloku. W takim, w jakim mieszka również mój pan. Schody są zawsze wspólne i mogły po nich chodzić hybrydy innych rodzin. Stąd te zapachy.

Zacząłem oglądać wnętrze domu nieznajomego, łapiąc się go mocniej, gdy zauważyłem kilka niebezpiecznych przedmiotów w postaci odkurzacza lub mikrofalówki. Starałem się nie wysuwać pazurków, bo mężczyzna na pewno nie chciał mnie zranić, dlatego pomimo odczuwanego strachu, nie pokazywałem tego po sobie, siedząc grzecznie.

Czarnowłosy zmusił mnie do opuszczenia swoich ramion dopiero gdy gdzieś dotarliśmy. A gdy usiadłem już na podłodze, zauważyłem nieopodal łóżko, domyślając się, że to jego sypialnia.

Przez chwilę zostałem sam, mogąc się dzięki temu jeszcze raz na spokojnie rozejrzeć. Na szczęście nie zauważyłem już niczego groźnego, a podłoga, tak jak w tamtym domu, nie była pokryta kurzem i niepotrzebnymi śmieciami lub deskami, dlatego czułem się tutaj choć trochę bezpiecznie.

– Podasz łapki? – Od przyglądania się dużej lampce z wiszącymi elementami, których chciałem dotknąć, oderwał mnie znów ten głęboki głos nieznajomego. Przeniosłem na niego wzrok, kiedy już zajmował przede mną miejsce z jakimś niewielkim pudełkiem. Najpierw przyjrzałem się temu uważnie, by dopiero po tym podnieść łapki do góry i powoli skierować je w stronę mężczyzny. Choć trochę się obawiałem tego, co z nimi zrobi, dlatego kilkakrotnie je cofałem, patrząc na niego nieufnie i jeszcze bardziej pchając grzbiet na ścianę tuż za mną.

– To nic groźnego – zapewnił, widząc moje wahania, jednak nawet takie słowa nie sprawiły, że się przekonałem do podania mu swoich kończyn. – Ale nie boli cię brzuch? Nikt cię nie kopnął, nie uderzył? Nie masz nigdzie siniaków? – zasypał mnie pytaniami, zostawiając na razie to pudełko i wyciągając powoli dłoń w stronę mojej głowy. Opuściłem od razu uszy, nie chcąc żeby mnie zranił, nawet jeżeli nie wyglądało na to, aby miał takie intencje.

Ostatecznie dałem mu się dotknąć, ale i tak odchyliłem łebek trochę do tyłu, obserwując uważnie tę rękę.

Mężczyzna nie ograniczył się do mojej głowy, patrząc też na resztę ciała, choć już mnie nie dotykał. Sam również zacząłem się oglądać, zauważając że mam jakieś czerwone pręgi wokół nadgarstków, a na nogach mam trochę siniaków. Do moich stóp przyklejonych było kilka kamyków i jakichś innych ostrych, choć niewielkich przedmiotów, które chyba przebiły moją skórę. Ale dzięki noszeniu mnie przez nieznajomego, raczej tego nie czułem, a podczas biegu po lasach i polanach, byłem na to zbyt wystraszony.

Przejechałem jeszcze łapkami po swoim ciele, szukając więcej uszkodzeń. I gdy natrafiłem na biodra skrzywiłem się lekko, bo bolały, kiedy dotykałem.

Nie odezwałem się jednak do mężczyzny, będąc za bardzo pogrążony we własnych myślach, starając się zrozumieć skąd mam te wszystkie rany. Dopiero kiedy poczułem dotyk na łapkach i zobaczyłem jak nieznajomy zaczyna coś wylewać na te czerwone pręgi, zostałem całkowicie wyrwany z moich przemyśleń.

Syknąłem, czując jak bezbarwna ciecz rani jeszcze bardziej moją skórę. Chciałem uciec od niego z łapkami i zacząć je lizać, żeby pozbyć się bólu, ale wiedziałem, że moje instynkty mogły mi w tej chwili tylko jeszcze bardziej zaszkodzić.

Przywiozłeś mnie tutaj, żeby jeszcze bardziej zranić?

Byłem smutny, trochę zły i rozczarowany. Zacisnąłem powieki, przyciągając do siebie łapki, gdy przeniósł się na moje stopy, rozpalając je takim samym ogniem.

– Mogę zobaczyć twoje biodra?

Zakryłem swój pyszczek mocno zaciśniętymi piąstkami, zaciskając też palce u stóp i natychmiast kręcąc głową.

– Boli – wychrypiałem, nie chcąc żeby mnie jeszcze bardziej zranił.

– To woda utleniona. Boli, bo czyści twoje rany. Jeśli polejesz ją na zdrową skórę, nic się nie dzieje. Chodź, pójdziemy cię umyć, polejemy chłodniejszą wodą i już nie będzie szczypać, dobrze? Nie masz nic złamanego? Na biodrach też masz takie otarcia? – zadał kolejne pytania, trochę mi też wyjaśniając, dzięki czemu zabrałem powoli łapki od pyszczka, rozchylając powieki i patrząc na swoje nadgarstki.

Otarcia? Mam ich więcej?

Zacząłem znów przyglądać się swoim nogom, niestety nie widząc reszty ciała, dlatego przeniosłem smutne spojrzenie na czarnowłosego.

– Nie wiem. Byłem... niedobrym kotkiem? – zapytałem sam siebie, naprawdę nie wiedząc skąd to się wzięło. Może ktoś mnie musiał za coś ukarać?

Nie spodziewałem się poczuć ręki nieznajomego na swoich włosach. Na szczęście jego ruchy były powolne i ostrożne, dlatego nie uciekałem. Poza tym chyba dawno nie byłem głaskany, bo taki dotyk był dla mnie naprawdę cudowny. I miałem ochotę prosić o więcej i więcej. I aby nigdy nie przestawał.

– Chodź. Umyjemy cię i dostaniesz czyste ubranie, dobrze? – usłyszałem po chwili. A na słowo „mycie", zrobiłem wielkie oczy.

Nieznajomy znowu złapał mnie pod pachami, a ja podkuliłem nogi, pozwalając wziąć się na ręce i zanieść do miejsca tortur. Jednak kiedy już mnie przenosił do wanny, próbowałem złapać się jego ramion, wyciągając w jego stronę łapki i machając nimi, aby dosięgnąć choćby koszulki mężczyzny.

Nie dałem jednak rady się uratować, z opuszczonymi uszkami siadając w wannie. Mój ogon był całkowicie sztywny ze strachu, a oczy wpatrywały się w mężczyznę błagalnie, mając nadzieję, że zaraz z tego zrezygnuje.

– Na pewno jesteś bardzo grzecznym kotkiem. Ale jeśli chcesz, bym ci pomógł, ty musisz pomóc mi. Ściągnij koszulkę, umyjemy cię – poprosił, znów głaszcząc mnie po włosach i uszach.

Wpatrywałem się w niego przez chwilę niepewnie, rozważając, czy aby na pewno tego chcę. Ale mężczyzna przyznał, że jestem grzecznym kotkiem. A grzeczny kotek nie powinien unikać kąpieli.

Złapałem powoli łapkami dół swojej koszulki, a kiedy zacząłem ją podnosić, jak najszybciej zakryłem się ogonkiem, mimo wszystko wstydząc nieznajomego. On jednak chyba pamiętał o tym, co wyczułem na swoich biodrach, bo zaraz delikatnie złapał mój ogon i odsunął go na chwilę, przyglądając się mojemu ciału. Również na nie zerknąłem, próbując wyrwać ogon z jego uścisku, aby znów się zakryć, ale najpierw ujrzałem fioletowe, żółte i czerwone siniaki na swojej skórze. Nie tylko na biodrach, a również na udach, czego nie rozumiałem.

– Przyłożymy lód, by mniej bolało, dobrze? Ale najpierw cię umyjemy – oznajmił czarnowłosy, sprawiając w ten sposób, że oderwałem wzrok od swojego ciała i skupiłem go znów na jego twarzy.

Ponownie zakryłem się ogonkiem, przyglądając jak jego ręka sięga po słuchawkę od prysznica. Najpierw puścił wodę obok mnie, przystawiając do niej rękę i chyba sprawdzając temperaturę, na co moje spojrzenie od razu powędrowało na otwarte drzwi.

Nie. Nie mogę uciec. Jestem grzecznym kotkiem. Grzecznym i dzielnym. Muszę to wytrzymać.

Poczułem jak coś ciepłego rozlewa się na moich stopach, będących najbliżej tego groźnego przedmiotu. A kiedy tam zerknąłem, od razu miauknąłem.

– Nie bój się. Woda nie robi krzywdy kotkom – powiedział łagodnie czarnowłosy, na co moja reakcja była natychmiastowa. Znów miauknąłem, tym razem głośniej i bardziej rozpaczliwie, zwłaszcza gdy strumień wody przeniósł się na moje ramię.

Moje miauknięcia przybrały na sile i głośności, a błagalne spojrzenie nie opuszczało twarzy mężczyzny. Nie potrafiłem też pohamować swojego instynktu, przez który wysunąłem pazurki, jednak nie miałem zamiaru ich używać, bo nieznajomy obchodził się ze mną naprawdę delikatnie.

Złapałem się brzegu wanny, mocno go trzymając gdy ręce człowieka zaczęły myć już moje ciało jakimś żelem. Miauczałem non stop, dlatego do mojego lamentu dołączył również ten mojego wybawiciela, proszący, abym się nie bał i chyba starający się mnie przy tym trochę poprzedrzeźniać, bo odzywał się po każdym moim miauknięciu, dodatkowo mówiąc dziwnie wysokim tonem.

Czarnowłosy zmoczył mi całe włosy i uszka, wmasowując w nie kolejny płyn, który prawie by mi wleciał do oczu, gdybym ich nie zakrył. To samo zrobił z moim ogonkiem, przez co płakałem jeszcze głośniej.

Już do samego końca nie zabierałem łapek od oczu, zmieniając tylko trochę pozycję, gdy człowiek mnie o to poprosił. A kiedy usłyszałem jak zakręca wodę i poczułem, że zaczyna mnie podnosić, opuściłem ręce i patrzyłem na niego smutno. Nadal trochę pomiaukiwałem, bo byłem cały mokry i zaczynało mi być zimno. I dopiero czując na swoich ramionach wielki, puchaty ręcznik, trochę się uspokoiłem, trzęsąc lekko jedynie i przyglądając człowiekowi.

Mężczyzna skupił się na moim ciele, pocierając je w każdym miejscu ręcznikiem i przesuwając go jeszcze na moją głowę, aby tam również, tak samo delikatnie, wysuszyć mi nieco włosy i uszka. Stałem w tym czasie grzecznie, myśląc o tym, że mimo wszystko chociaż będę czysty i pachnący. Bo tak jak nie lubiłem kąpieli, tak uwielbiałem mieć nieskazitelnie czyste ciało i sierść. W tamtym domu chyba nikt o to nie dbał, skoro byłem aż tak brudny...

Dom... dom... oh...

– Tam... był jakiś pan... We krwi... Ale... Koo... Kookie by go nie skrzywdził – przyznałem smutny, naprawdę obawiając się, że to mogłem być ja. W końcu mój pan wspominał kiedyś o dzikich lub złych kotkach, które potrafiły krzywdzić ludzi. Miałem co prawda bardzo ostre pazurki, ale przecież rzadko je wysuwałem, szczególnie na jakiegokolwiek człowieka? Dodatkowo nie byłem jeszcze w pełni dojrzałym kotem. Nie byłem aż tak silny, aby wygrać z człowiekiem.

Czarnowłosy od razu zainteresował się moimi słowami, podnosząc głowę i skupiając na mnie swój wzrok, a jego ręce zaniechały na chwilę wszelkich działań.

– Pan we krwi? Tam, gdzie cię znalazłem?

Pokręciłem głową, wysuwając jedną z łapek spod ręcznika, aby móc choć trochę się popielęgnować, bo moje uszy były strasznie ociężałe.

– W domu – zdradziłem, liżąc swoją łapkę i od razu przygładzając nią jedno z uszek, aby uczesać i wygładzić swoją sierść.

– Możesz mi podać adres?

– Nie pamiętam tego pana... ani domu. Obudziłem się tam, ale... – Przerwałem, lekko zdezorientowany, gdy przypomniałem sobie jedno z wydarzeń w tamtym zaniedbanym pokoju. Miałem zawiązane coś na nadgarstkach. Jakieś paski, które wrzynały się w moją skórę i mnie raniły.

Przeniosłem powoli obie łapki przed swój pyszczek, przyglądając się czerwonym pręgom.

Ktoś mnie wiązał? Jak pieski?

– Chodź, ubierzemy cię i posmarujemy twoje siniaki maścią, by się zagoiły i już nie bolały. – To głos czarnowłosego oderwał mnie od moich myśli i sprawił, że znów się na nim skupiłem.

Poprawiłem tylko ręcznik na swoich ramionach, bardziej się nim otulając i złapałem się jego przedramienia. Jednak zamiast ruszyć, mój wybawiciel złapał mnie znów pod pachami i wziął na ręce. A mi jak najbardziej to odpowiadało, bo teraz zaczynałem już odczuwać ból w stopach. Poza tym... chyba lubiłem być noszony.

Wróciliśmy do sypialni czarnowłosego, który posadził mnie na podłodze, bo kiedy chciał na łóżko, od razu zacząłem protestować, nie chcąc mu niczego pobrudzić uszkodzonymi łapkami. Obserwowałem jak sięga po jakieś ubrania do jednej z szafek, wyciągając czarną koszulkę oraz takiego samego koloru spodenki i bokserki. A przyglądając się mi, trochę się zawahał, zerkając gdzieś za mnie.

– Wyciąć ci w nich dziury na ogon?

Oh.

Od razu złapałem swój nadal mokry, choć żyjący własnym życiem ogon, który musiał skupić na sobie uwagę czarnowłosego. I zapewne przez to pojawiło się to pytanie.

Chwilę się zastanowiłem, wpatrując w moje biało-różowe prążki na ogonku i zaraz zwracając się do mężczyzny smutny, bo znałem konsekwencje takiego działania:

– Będą zniszczone.

– Nic nie szkodzi. I tak są na mnie trochę za małe. Załóż, zobaczę, gdzie wyciąć – poprosił, na co już się o to nie sprzeczałem, wyciągając po nie łapki.

Zrzuciłem ze swoich ramion ręcznik, znów zasłaniając się ogonkiem i zacząłem rozkładać przed sobą tę koszulkę, układając ją równo, by zaraz po tym się pochylić i wsunąć w nią łapki. Niestety, kiedy już ją podniosłem, nie mogłem sobie poradzić, bo zapomniałem o otworze na głowę, który gdzieś mi zniknął. A mężczyzna widząc jak moje uszy opadają, natychmiast przy mnie kucnął, pomagając mi znaleźć ten otwór i założyć koszulkę do końca.

Uśmiechnąłem się do niego, łapiąc zaraz za następne ubranie, jednak tym razem człowiek od razu je ode mnie przejął, chyba rozumiejąc, że niezbyt często sam się ubieram i mam z tym problemy. Pomógł mi zarówno z bokserkami, jak i spodenkami, w których zaraz po tym wyciął dziury, wypuszczając mój ogon na wolność. Uśmiechałem się do niego przez cały czas, będąc wdzięczny za zapewnienie takiego komfortu.

Niestety zaraz po tym musieliśmy znowu przejść do niezbyt przyjemnego, choć koniecznego działania, którym było posmarowanie siniaków. Czarnowłosy przyniósł jakąś maść, przyklejając przy okazji plastry na większe rany na moich stopach, po czym poprosił mnie o przytrzymanie koszulki u góry i pozwolenie mu na dotykanie mnie w uszkodzonych miejscach.

Patrzyłem tylko uważnie na jego ręce, próbując już nie syczeć, bo widziałem, że starał się być z tym naprawdę delikatny. Moje biodra, tak samo jak uda, zostały posmarowane tym zimnym żelem, dzięki czemu mogłem już opuścić koszulkę i obserwować jak mężczyzna zakręca maść, odkładając ją na szafkę.

– Chciałbyś coś zjeść... Kookie?

Wystarczyło, abym usłyszał to jedno słowo, a moje nadal ociężałe uszy, skierowały się całkowicie w stronę źródła, z którego ono padło.

– Kookie. Tak! A pan?

– Też coś zjem. A co lubisz jeść?

– To co pan? – Byłem trochę zdezorientowany przez takie pytanie, bo raczej niezbyt często je słyszałem. Raczej musiałem zasłużyć na swoje ulubione jedzenie, a teraz... przecież to mężczyzna się mną zajmował.

– Mięso?

– Mięso? – powtórzyłem, otwierając lekko pyszczek zaskoczony, bo to był... rarytas. Wiedziałem, że utrzymywanie hybrydy nie było tanie, dlatego nigdy nie domagałem się mięsa od mojego właściciela, dostając je sporadycznie, za co i tak byłem bardzo wdzięczny.

– Owszem. Właśnie miałem robić obiad. Dostaniesz całą miskę. Nawet dokładkę – dodał czarnowłosy, posyłając mi swój ładny uśmiech, a ja nadal nie mogłem się temu nadziwić. – Ale opowiesz mi coś o sobie? Spróbujemy poszukać twojego pana?

Pokiwałem głową, teraz będąc w stanie zgodzić się na wszystko, bo już zaczynałem czuć jak bardzo boli mnie brzuszek przez głód, na co wcześniej, przez te wszystkie wydarzenia, nie zwracałem uwagi.

Wyciągnąłem łapki do mojego wybawiciela, który nawet nie próbował ukrywać swojego zaskoczenia moją prośbą o wzięcie mnie na ręce. Chyba naprawdę nie miał styczności z hybrydami, zwłaszcza tymi młodszymi, które uwielbiają, gdy ludzie poświęcają im dużo uwagi i okazują dużo miłości.

Czarnowłosy przeniósł mnie do niewielkiej kuchni, gdzie znów zająłem miejsce na podłodze, siadając na swoich nogach i zaczynając wygładzać swój potargany ogon. Czekało mnie nad nim jeszcze sporo pracy, ale chyba miałem teraz na to czas.

– Kookie, co się stało? Opowiesz mi? – usłyszałem, gdy mężczyzna zajął się przygotowywaniem już jedzenia, choć niezbyt byłem tym zainteresowany, nie patrząc w jego stronę.

– Ten pan... chyba mnie nie lubił... Ale to nie był mój pan. Nie pachniał jak mój pan – przyznałem, lekko zmartwiony, bo kim w takim razie był ten człowiek?

– Nie znasz imienia swojego pana?

Znam? Mój pan... Mój pan!

– Pan Hobi! – wykrzyknąłem szczęśliwy, przywołując sobie z nim same wesołe wspomnienia. Kupowanie mi nowych maskotek, które mogłem układać w swoim legowisku. Dawanie kocich przekąsek, nawet kiedy czasami niezbyt na nie zasłużyłem. Organizowanie pogrzebu kwiatkowi, który przez przypadek zrzuciłem z okna, gdy za bardzo zainteresowałem się jednym z ptaków za oknem. Wychodzenie ze mną na spacery tak często jak tego chciałem. Kupowanie mi obróżek, które najbardziej mi się podobały. Ograniczanie się do sklepów internetowych, abym nie musiał chodzić po dużych galeriach, pełnych ludzi, których się bałem. Pan Hobi był kochanym właścicielem. I samo to wspomnienie o nim mocno mnie zasmuciło, bo uświadomiłem sobie jak bardzo za nim tęsknię.

– Hobi... A pełne imię? Nazwisko? – Kolejne pytania czarnowłosego oderwały mnie od moich myśli, jeszcze bardziej mnie zasmucając, gdy coś sobie uświadomiłem.

– Nie pamiętam.

Nie pamiętam? Czy nie wiem?

Byłem przez to lekko zdezorientowany. Na tyle, by zaprzestać pielęgnowania ogona i na chwilę się trochę zawiesić.

– Może sobie przypomnisz... Nie pamiętasz, gdzie mieszkasz?

– W Seulu – odpowiedziałem na to trochę automatycznie, jakby ta informacja była przypisana do takiego pytania. Zaraz jednak skupiłem się na czymś całkowicie innym, na chwilę zapominając, że miałem doprowadzić swój ogon do ładu. Bo moje spojrzenie zaczęło rozglądać się za jakimiś miskami lub powieszonymi na haczykach obrożami. – Pan nie ma kotka? Ani pieska? – zapytałem, przechodząc na chwilę na cztery łapki, aby wyjrzeć na korytarz, gdzie może natrafiłbym wzrokiem na jakiegoś pupila czarnowłosego pana. Bo nawet jeśli nie wyczuwałem tu innego zapachu od tego należącego do mężczyzny i oczywiście mojego, to może miał zwierzaczka, który maskuje swoją woń?

– Nie. Nie mam na to czasu. Nie chciałbym zostawiać hybrydy na całe dnie samej – wytłumaczył, dlatego zaraz powróciłem do poprzedniej pozycji, lekko zawiedziony. – Musimy napisać ogłoszenie, że cię znalazłem i postaramy się znaleźć twojego pana. Zgoda?

– Tak! Pana Hobiego! – wykrzyknąłem szczęśliwy, podtrzymując swój ogon i zerkając trochę niepewnie to na niego, to na nieznajomego. – Mogę... się pobawić? – zapytałem powoli, odwracając głowę w stronę korytarza, aby zrozumiał, że to tam chce poszaleć. Bo widząc tę niewielką, choć wolną przestrzeń, miałem ochotę przebiec się po niej chociaż kilka razy. Nie mogłem też przesadzać, bo moje łapki nadal były uszkodzone i musiałem je oszczędzać, ale... chociaż kilka minutek.

– Jasne. Zawołam cię, gdy obiad będzie gotowy – zapewnił mnie, nie odwracając się nawet w moją stronę, będąc zbyt zajęty przygotowywaniem obiecanego mięska.

Nie zwlekałem z tym, od razu się podnosząc i ruszając szybko na korytarz. Wystarczyło, że raz po nim przebiegłem i już pojawił się uśmiech na mojej twarzy. Każdy mój zmysł się wyostrzył, a instynkt kazał polować. Zazwyczaj miałem jakąś zabawkę, którą musiałem złapać, oczywiście trzymaną przez pana Hobiego, ale sam również potrafiłem się wyszaleć, choćby ganiając swój ogon.

Zrobiłem kilka rundek po korytarzu, czając się i skupiając spojrzenie na jakichkolwiek ruchach. A jak tylko mój ogon pojawił się w zasięgu mojego wzroku, łapałem go pazurkami, przygryzając lekko i czasami też warcząc. Cieszyłem się z każdego takiego mojego małego zwycięstwa nad nim, bo nawet jeżeli należał do mnie, żył własnym życiem i nie zawsze go kontrolowałem. Zwłaszcza gdy emocje brały górę.

Chciałem oszczędzić swoje łapki, dlatego dużo też siedziałem w wejściu do sypialni czarnowłosego, próbując złapać ogonek na podłodze, gdy wykonywałem nim zamaszyste ruchy. Jednak podczas którejś takiej rozgrywki z kolei, usłyszałem, że nieznajomy woła mnie już na posiłek, dzięki czemu dałem odpocząć mojemu ogonowi i ruszyłem od razu z powrotem do kuchni, będąc trochę zmęczony po tej zabawie, ale i odrobinę zawiedziony.

– Coś się stało? – Człowiek od razu zauważył odczuwane przeze mnie w tej chwili emocje, które na pewno wymalowane były na moim pyszczku.

– Jest taki długi, a i tak nigdy nie mogę go złapać – podzieliłem się z nim swoim niewielkim problemem, robiąc przy tym smutną minkę. Choć widząc co stawia na stole i jak pięknie to paruje, aż mi się oczka zaświeciły. Byłem naprawdę bardzo, bardzo głodny, a dodatkowo wciągając cudowny zapach mięska, poczułem jak wysuwają mi się kiełki, gotowe do walki z twardymi kawałkami pożywienia. Nigdy nad tym nie panowałem, nie mogąc zmusić ich do wsunięcia się z powrotem. Zawsze dopiero gdy byłem najedzony, nie musiałem się martwić, że uszkodzę sobie nimi policzek, bo wszystko wracało do normy i znów miałem te bardziej ludzkie ząbki, choć nadal nieco bardziej szpiczaste od tych człowieczych.

Szybko wyrwałem się do przodu, siadając na podłodze tuż przy mężczyźnie i zaczynając pocierać łebkiem o jego nogę. Miauknąłem przy tym, zaraz podnosząc na niego błagalne spojrzenie, którym miałem nadzieję, że go uproszę o jedzenie. Bo chyba właśnie to musiałem zrobić, skoro nie postawił dla mnie miseczki na podłodze, a obie stały na stole.

Chyba lekko go tym zdezorientowałem, bo patrzył na mnie niepewnie, przez chwilę nie wiedząc co zrobić.

– Nie jadasz przy stole?

Przy stole?

Pokręciłem powoli głową, zdziwiony tym pytaniem, bo... raczej żadna hybryda nie mogła jeść przy stole?

– No to zjemy razem – stwierdził, biorąc w ręce obie miseczki i przechodząc z nimi tuż obok mnie. Wpatrywałem się tylko w niego, nie wiedząc jak się zachować. – Tylko powoli, bo gorące – poprosił, wręczając mi jedną z miseczek, w której było mięsko z ryżem. Nie spodziewałem się zobaczyć tam również pałeczek, o których pan Hobi mi kiedyś opowiadał, ale sam nie musiałem ich nigdy używać, bo jadłem łapkami lub byłem karmiony.

To było dla mnie tak nietypowe i nowe, że siedziałem z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałem się w czarnowłosego, który na początku tego nie zauważył, zaczynając już jeść. Dopiero po chwili, zatrzymał pałeczki z nabranym mięsem w połowie drogi do ust i przeniósł na mnie swoje spojrzenie.

– Nie lubisz kurczaka?

– Pan... nigdy ze mną nie jadł na podłodze – wyszeptałem, nie wiedząc czy to źle, czy dobrze. Może powinno tak być? A może to nieznajomy nieodpowiednio postąpił?

– Nie wiem, jak traktować hybrydy... Nigdy żadnej nie miałem... – przyznał, poniekąd utwierdzając mnie w tym, że to może jednak on nie powinien tak zrobić. – Dla mnie jesteś po prostu człowiekiem, tylko z dodatkowymi uszami i ogonem. Nie widzę potrzeby, by się nad ciebie wywyższać... Jesteśmy równi, więc jemy razem.

Oh.

Przysłuchiwałem mu się uważnie, ignorując gorącą miseczkę, która już zaczynała parzyć moje łapki. A słysząc takie wytłumaczenie aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Oczywiście nigdy nie wymagałem, aby jakikolwiek człowiek traktował mnie tak samo jak innych ludzi, bo jednak oprócz ogona i uszek miałem też kiełki i pazurki, a także instynkt, ale i tak było to miłe. Czułem, że w ten sposób mogę się do niego bardzo szybko zbliżyć.

Nie potrafiłem się powstrzymać, aby nie trącić go lekko łebkiem w ramię, ocierając się o nie przez chwilę czołem i posyłając mu uśmiech. A pamiętając, że mężczyzna może nie zrozumieć moich kocich podziękowań, uniosłem się trochę na nogach, sięgając ustami do jego policzka i dając mu szybkiego całusa. Takie formy podziękowań również bardzo lubiłem, bo wywoływały uśmiech u ludzi, tak samo jak u mnie. Poza tym byłem przyzwyczajony do przytulania i bycia blisko z osobami, które są miłe i mają dobre serce. A czarnowłosy właśnie na takiego człowieka mi wyglądał. W końcu nie zostawił mnie przy tamtej drodze i nie zabrał do weterynarza, kiedy zobaczył, że się go boję. Dodatkowo przestałem dzięki niemu brzydko pachnieć i miałem opatrzone rany. A teraz mogłem jeszcze cieszyć się takim rarytasem jak mięso!

Zabrałem się zaraz za jedzonko, łapiąc pazurkami za jeden z kawałków kurczaka, który oczywiście zaraz zaczął mnie parzyć. A żeby tego uniknąć, szybko wrzuciłem go do buzi, przeżuwając prędko i połykając, nie zwracając uwagi na oparzenia, które na pewno sobie porobię na podniebieniu i języku. Ale jutro i tak już nie będę się tym musiał martwić, bo wszystko wyleczy się w ciągu nocy.

Wrzucałem kolejne kawałki mięsa do buzi, co jakiś czas skubiąc też trochę ryżu. A w pewnym momencie zauważyłem jak czarnowłosy kładzie przy mnie ściereczkę, którą dość szybko zacząłem zaczepiać łapką, nie mogąc się przed tym powstrzymać.

Nie zostawiłem ani jednego ziarenka w miseczce, machając po wszystkim ogonkiem szczęśliwy i dziękując człowiekowi za taki pyszny posiłek. Niestety, jak to zawsze ze mną bywało po jedzeniu, już zaczynało ciągnąć mnie do jakiegoś kąta, w którym mógłbym pójść spać. Jednak poczekałem aż czarnowłosy po nas pozmywa, zabierając też ścierkę, którą jeszcze chwila, a zabrałbym w pyszczku do sypialni i trochę pomaltretował, bo miała nietypowy i intrygujący zapach. I już chciałem go zapytać, czy mogę się gdzieś położyć i przespać, ale on przypomniał mi o stworzeniu jakiegoś ogłoszenia w Internecie, dzięki któremu znajdziemy mojego pana. Tylko ten argument potrafił zmusić mnie do zajęcia grzecznie miejsca na podłodze i próby ustawienia się do zdjęcia, które czarnowłosy miał mi zrobić. Choć wystarczyło, że nakierował na mnie swój telefon, a moja głowa sama uciekła gdzieś na bok, nie chcąc zostać uwieczniona tym urządzeniem. Czułem się po prostu niepewnie i nie przepadałem za tym, nieważne ile razy mój pan mówił mi, że mam śliczny pyszczek i uszka, i że jestem najbardziej uroczym kotkiem na świecie. To po prostu nie działało.

Pan Yoongi, jak w końcu przedstawił się mój wybawiciel, gdy lamentowałem, że „Kookie nie chce zdjęcia", zmuszając go tym samym do mówienia o sobie w trzeciej osobie, miał inne metody od mojego właściciela. Zamiast komplementów i pstrykania palcami lub wydawania z siebie uroczych dźwięków, które skupiały na nim moją uwagę, machał przede mną ciasteczkiem. Moje oczy na pewno powiększyły się na ten widok trzykrotnie, a pyszczek nie potrafił zamknąć, cały czas będąc lekko rozchylony. Mężczyzna mógł dzięki temu zrobić mi tyle zdjęć, ile potrzebował, a ja cieszyłem się po wszystkim cudownym, słodkim smakiem ciasteczka. Oczywiście wiedziałem, że nie mogę przesadzać ze słodyczami, aby nie bolał mnie brzuszek, dlatego choć bardzo chciałem, nie prosiłem o więcej. Zamiast tego moje powieki szybko przypomniały mi jak jeszcze przed kilkunastoma minutami chciałem się zdrzemnąć. I patrząc to na pana Yoongiego, to na jego sypialnię, starałem się znaleźć najodpowiedniejsze miejsce, w którym wiedziałem, że nie miałby nic przeciwko, abym się położył.

– Mogę tutaj spać? – zapytałem niepewnie, siedząc na swoich nogach i wskazując w kąt pokoju.

Mężczyzna zaraz na mnie popatrzył, przyglądając się również miejscu, które pokazałem. I chyba nie za bardzo mu się uśmiechało pozwolić mi tam spać, bo od razu poklepał swoje łóżko, mówiąc:

– Możesz, ale nie na podłodze. Prześpij się, a ja popracuję – poprosił, zaraz powracając spojrzeniem na swój laptop, przed którym siedział.

Znów mnie czymś takim zaskoczył, bo naprawdę rzadko zdarzało się, abym mógł spać na łóżku mojego pana. Miałem w końcu sporo włosów i sierści, którą ciągle wszędzie zostawiałem, a pan Hobi nie zawsze miał czas po mnie sprzątać. Może pan Yoongi o tym nie wiedział?

Chciałem mu już o tym powiedzieć, ale widząc to ciepłe i wygodne miejsce, jakim było łóżko, ugryzłem się w język i przed tym powstrzymałem, po prostu do niego podchodząc, aby podziękować. Tym razem znowu w mój koci sposób.

Mężczyzna raczej się nie spodziewał, że do niego podejdę, bo gdy trąciłem łebkiem jego rękę i zacząłem się o nią ocierać, przekręcił się szybko w moją stronę, zaskoczony. Zacząłem od razu mruczeć, czując się przy nim po prostu dobrze. Bo przecież mogłem trafić na kogoś, kto by się mną tak nie zaopiekował i może tylko podrzucił do weterynarza, a później do jakichś władz. A pan Yoongi tyle już dla mnie zrobił.

– Dziękuję – powiedziałem cicho, uśmiechając się do niego i ponownie trącając te długie palce, które idealnie nadawałyby się do miziania.

– To żaden problem. Przyjdź do kuchni, gdy będziesz czegoś potrzebował – oznajmił, w końcu zaczynając mnie lekko głaskać, dlatego uspokoiłem się, nie ruszając i po prostu ciesząc tym uczuciem.

Czarnowłosy był tym chyba trochę zaskoczony, bo przez chwilę przestał mnie głaskać, a jego usta uformowały się w małe „o". Ale wystarczyło, że popatrzyłem na niego wyczekująco, a zaraz kontynuował te pieszczoty.

Przymknąłem powieki, zaczynając przekręcać głowę tak, aby nakierować jego dłoń na miejsca, które sprawiały mi najwięcej przyjemności. Oczywiście głównie były to uszka, które na szczęście zaczął miziać, na co moje mruczenie zrobiło się jeszcze głośniejsze.

Może jednak nie pójdę spać?

Nie chciałem odchodzić od tej ręki, drapiącej mnie właśnie za uszkiem i sprawiającej, że aż rozchylałem lekko pyszczek, czując się jak w niebie. Dlatego wpadłem na trochę ryzykowany i może nieco głupi pomysł...

Jedna z moich łapek podniosła się do góry, pacając lekko udo czarnowłosego. A oczy jak zwykle spróbowały przekonać człowieka do spełnienia mojej prośby, która może była zbyt odważna?

– Chcesz...? – zapytał, o dziwo od razu odsuwając się od biurka tak, aby umożliwić mi przeniesienie się na jego kolana.

Byłem w tej chwili przeszczęśliwy, bo nawet jeśli na łóżku miało mi być ciepło i wygodnie, to tutaj będę miał bardzo ciepło i dodatkowo przyjemnie, o ile doproszę się jeszcze raz o jego rękę.

Przeszedłem na jego kolana ostrożnie, jak zwykle nie mając problemu ze zwinięciem się w kulkę, aby zajmować jak najmniej miejsca. Pan Hobi zawsze powtarzał, że kocie hybrydy są jak ciecz i dopasują się do każdej powierzchni. I chyba miał rację, bo nigdy nie przeszkadzały mi wystające elementy. Mogłem na nich leżeć, nawet jeżeli lekko wbijały się w moje ciało, bo nie sprawiało mi to dyskomfortu. Dodatkowo nie ważyłem zbyt dużo, więc nie obciążałem ludzkich kolan. Ale mimo wszystko układając się u pana Yoongiego, zerknąłem na jego twarz, aby upewnić się, że nie ma nic przeciwko takiej bliskości. Na szczęście przyglądał mi się tylko, czekając aż znajdę sobie najlepszą pozycję do spania. A kiedy ułożyłem się już na jego kolanach, z głową na podbrzuszu i podwiniętymi łapkami, zapytałem jeszcze:

– A mogę tutaj zostać?

– Ja... jasne... – odpowiedział, choć trochę niepewnie. I już miałem o to dopytać, gdy jego długie palce znów zanurzyły się w moich włosach, zaczynając mnie miziać. Dlatego mogłem teraz tylko mruczeć, czując że już od bardzo dawna nikt nie zapewniał mi takiego bezpieczeństwa, opieki i nie dawał tyle miłości. A przez to nie chciałem już tego tracić, nawet jeżeli dopiero co zaznałem tego w takiej formie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top