Część 5.

Drodzy czytelnicy,

zaczynamy zabawę z naszymi cudakami! ]:->

Miłego! ♥

Perspektywa: Dylan.

Dochodziła godzina dwunasta i był to w końcu czas, aby zabrać manele z dołu i udać się do łazienki. Zadowolony, ale bardzo zmęczony dzisiejszym dniem byłem pod wrażeniem, że ogarnąłem trochę ten bajzel przed kąpielą. Chciałem się w końcu zrelaksować pod ciepłym prysznicem. Nie miałem za bardzo weny na taplanie się w wannie, więc wolałem się szybko opłukać i iść spać, bo dalej bolała mnie potwornie głowa. 

Powolnym krokiem maszerowałam na górę, trzymając w ręku karton ze swoimi kąpielowymi gratami. Chciałem poukładać kosmetyki i inne bzdety zanim ostatecznie wskoczę pod prysznic. Otworzyłem drzwi od łazienki i coś mi w niej nie pasowało. Zamiast wejść do środka, chwilę się przyglądałem swojej wannie, która była ogólnie zasłonięta białą, półprzeźroczystą zasłoną prysznicową. Nie przypominam sobie, abym ją zasłaniał i chciałem sobie przypomnieć, czy nie zrobiłem tego wcześniej, ale nim pozbierałem myśli, kotara ta gwałtownie odsunęła się.

- Hej przystojniaku. - powiedział jakiś typek o bardzo jasnych blond włosach, który leżał w mojej wannie i kusząco się uśmiechał. Pomachał do mnie, puszczając oczko, przesyłając całuska, a ja z wrażenia krzyknąłem, gdy zobaczyłem jego różowy, rybi ogon pokryty łuskami. Z wrażenia wypadł mi kartonik z akcesoriami z rąk, a ja stałem jak wryty.

Czy to mi się śni?

Ten koleś szybko zasłonił się zasłoną, a ja zamknąłem oczy, przecierając je i postanowiłem wejść do środka energicznym krokiem. Gwałtownie złapałem za materiał, odsuwając go, ale w mojej wannie nikogo nie było. Jak Boga kocha, dałbym sobie fiuta uciąć, że widziałem tutaj właśnie faceta z rybim ogonem.

- Dylan, ogarnij się matole. Tu nikogo nie ma. - skarciłem sam siebie i warknąłem głośno na swój niesłychany idiotyzm. Podniosłem kartonik z kosmetykami, które teraz walały się teraz po całej łazience. Pozbierałem je i poodkładałem na swoje miejsce. 

Rozebrałem się do naga, po czym wszedłem do wanny i nie wiem, co mnie podkusiło, ale zakryłem się zasłoną, mimo, że mieszkam tutaj sam. Zacząłem się myć, śpiewając pod nosem ulubioną piosenkę. Ciepła woda i pięknie pachnący żel spowodowały, że totalnie się zrelaksowałem zapominając o wszystkim. Pomieszczenie było mocno zaparowane. Gdy skończyłem się w końcu myć, chciałem zakręcić kurek z wodą, lecz gdy odwróciłem głowę w stronę kotary, zobaczyłem jakiś zniekształcony cień. 

Zacząłem intensywnie mrugać oczami, mając nadzieję, że może to efekt tego, że szampon wleciał mi do nich, ale na nic zdawały się moje próby. Zobaczyłem, że ta postać, a właściwie ten cień zaczął się do mnie zbliżać, a gdy był już centralnie przede mną, podniósł ręce, a moim oczom ukazał się ogromny miecz. 

Wrzasnąłem jak małe, przestraszone dziecko. Zacząłem wymachiwać rękoma, miotając się przy tym jak szatan. W efekcie poślizgnąłem się na mokrej wannie i wleciałem wprost w kotarę, w którą zaplątałem się i zerwałem z drążka. Z hukiem wylądowałem na podłodze i w panice rozejrzałem się dookoła, ale nic podejrzanego nie zaobserwowałem.

Chyba będę musiał wybrać się do psychiatry, ewentualnie na odwyk, bo prochy Scotta zaszkodziły mi.

Nigdy więcej z nim nie ćpam.

Nigdy.

Podniosłem się obolały z ziemi, po czym ubrałem się w swoją piżamkę, zakręcając uprzednio wodę. Chciałem umyć zęby, więc wytarłem ze strachem zaparowane lustro, ale nic na szczęście nie było za mną. Odetchnąłem z ulgą i oparłem dłonie na umywalce, pochylając głowę w dół.

- Ogarnij się, Dylan. Tu nic nie ma. - powiedziałem sam do siebie, ze strachem unosząc głowę, ale halo, nic nie stało za moją osobą, więc wniosek jest prosty. 

Jestem paranoikiem, który za dużo bierze. 

Od dziś nie palę, nie piję i nie biorę. Dość tego. 

To jest normalny dom, a ja jestem psychiczny. 

Tyle w temacie.

Wziąłem do ręki kubeczek, do którego nalałem wody i zacząłem myć zęby szczoteczką. Co jakiś czas ze strachem patrzyłem w lustro, ale przez kilka minut nikt się nie pojawił, więc stwierdziłem, że nie ma się czegoś bać. Zacząłem płukać usta, a gdy wyplułem wodę do umywalki, po raz kolejny tego wieczora podnosząc głowę do góry, zobaczyłem, ze stoi za mną jakaś włochata bestia, porośnięta brązowym, gęstym futrem, ubrana w fioletowy strój, o wielkich kłach i czarnych oczach.

Wrzasnąłem tak głośno, jak by ktoś obdzierał mnie ze skóry. Odwróciłem się gwałtownie, rozrzucając wszystko dookoła, ale nikt, ani nic za mną nie stało. Przybiłem sobie faceplama w twarz i stwierdziłem, że jednak pierdziele swoje postanowienia i idę się napić na dół wódy. Rozejrzałem się po łazience i tylko głośno prychnąłem. 

Nie będę tego dzisiaj zbierał, o nie. 

Zszedłem na dół i usiadłem przy stole, na którym z agresją wręcz położyłem butelkę z wódką. Wziąłem szklankę, bo kieliszki wyrzuciłem do śmietnikami, nie wiem po co i na co. Wypiłem ciurkiem to, co sobie wlałem. 

Po chwili jednak usłyszałem jakiś dziwny stukot, a gdy spojrzałem się w stronę korytarza, mignął mi biały koń, który beztrosko popierdalał sobie po holu. Ekspresowo wybiegłem z kuchni, ale po tym koniu z piekła rodem ani śladu. Zacząłem wyzywać samego siebie, po czym wróciłem z powrotem do kuchni zastanawiając się, jaki cudem to wielkie bydle miałoby wejść do domu.

Siedziałem chwilę, trzymając w ręku ponownie nalany trunek i patrzyłem się tępo w okno. Oczy zaczęły mi się kleić, bo byłem zmęczony i chciałem iść już spać. Na chwilę zamknąłem powieki, ale gdy je otworzyłem, szklanka wypadła mi z dłoni, bo za ogromnym oknem był jakoś koleś, który siedział na latającym dywanie.

Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia, a on uśmiechnął się do mnie zawadiacko, puszczając do mnie oczko, po czym pomachał mi i gdzieś odleciał. Niewiele myśląc, rzuciłem się do okna, otwierając je szybko. Wychylałem się, aby móc go zlokalizować, ale po typku ani śladu. Niestety, ale zbyt mocno wystawałem zza okna, czego efektem było to, że najprościej w świecie z niego wyleciałem, ale nie sam, tylko z czyjąś kurwa pomocą. Całe szczęście, że mieszkam na parterze, ale upadek i tak był bolesny, bo wleciałem w jakieś krzaki.

- Kurwa! - krzyknąłem, bo miałem już siebie serdecznie dość. Wygramoliłem się w końcu z tego paskudnego krzaka, a gdy chciałem podejść do okna, to ono zamknęło się, a ja zobaczyłem w mojej kuchni ślicznego blondyna o czekoladowych oczach, który uśmiechnąłem się do mnie lubieżnie i machając do mnie z uśmiechem na ustach. Skubany wypchnął mnie z własnego domu.

- Hej! - wydarłem się, podbiegając do budynku. Podskoczyłem, podnosząc się na rękach, które opierałem o parapet zewnętrzny. Zacząłem walić dłonią w szybę, ale nie dało się tego dziadostwa otworzyć. Ten koleś stał zadowolony w mojej kuchni w asyście jakiegoś puszystego dziwoląga. Patrzyłem na niego przez szybę, pukałem do niego przez szkło, ale to na nic. Gnojek mnie zignorował!

Świetnie. Ktoś wlazł mi na chatę, usiłował zabić, a teraz zamknął, a ja jak ten debil próbowałem otworzyć okno.

Zacząłem kręcić się niespokojnie po podwórku i jakoś wejść do domu. Kombinowałem jak koń pod górę, ale nic wspaniałomyślnego nie zrobiłem. Okrążyłem go chyba z pięć razy, aż ogarnąłem, że przecież nigdy nie zamykam drzwi wejściowych. Szybko poleciałem na front budynku i z impetem wleciałem w drzwi, chwytając za klamkę, które jednak były zamknięte, a to był dowód na to, że ktoś mi się włamał do domu.

Dość tego. Niech tylko dorwę tego dzieciaka, to pożałuje, że ze mną zadarł.

- Otwieraj te drzwi, przebierańcu! - krzyknąłem, zaczynając walić w nie, ale bez skutecznie. Krzyczałem z bezsilności i próbowałem je wyważyć, ale bezskutecznie. Za każdym razem jednak odbijałem się o nie, lądując tyłkiem na zimnej posadzce, więc teraz będzie trzeba użyć cięższej artylerii. 

Generalnie zapewniłem sobie wspaniałą rozrywkę, ponieważ biegałem jak idiota po podwórku, a okoliczne domy pozapalały światła, bo byłem zbyt głośny. Podejrzewam, że sąsiedzi będą mieli ze mnie ubaw do końca życia i pomyślą, że się przećpałem. Nie moja wina, że ktoś zamknął mój dom od wewnętrznej strony.

- Teraz mi się nie wywiniesz. - powiedziałem głosem psychopaty, gdy wziąłem do rąk duży konar, gruby i ciężki, dzięki któremu wyważę te przeklęte drzwi. Stanąłem przy bramie i wziąłem rozbieg. Całe szczęście, że miałem na sobie klapki, bo bym pokaleczył sobie stopy. 

Biegłem ile sił miałem w nogach, a gdy zbliżyłem się do drzwi, te magicznie otworzyły się, a ja z krzykiem wleciałem do środka, potykając się o ujebany brokatem dywan. Przewróciłem się, lądując na podłodze, brzuchem na konarze, wypinając się przy tym w stronę wyjścia. Gdy chciałem się jednak podnieść, poczułem, że coś ostrego wbija mi się w jeden z pośladków. Agresywnie odwróciłem się za siebie i zobaczyłem jakiegoś kolesia ubranego w zielony kostium ze śmieszną czapeczką na głowie i różowym łukiem oraz strzałami w tym samym kolorze. 

- Wsadzę Ci tą strzałkę w dupsko, to zobaczysz. - powiedziałem wściekle, wyciągając ją z obolałego pośladka i zaczynałem się zastanawiać, czy aby na pewno dobrym pomysłem było to, abym jednak kupił ten dom. Może Scott miał rację, że nie bez powodu został wystawiony za kosmicznie niską cenę? 

Usłyszałem jakieś śmiechy i chciałem rozprawić się z włamywaczem raz, a porządnie. Zszedłem do piwnicy, zapalając lampkę w nadziei, że coś tam znajdę i nie myliłem się. Pomieszczenie to nie było w żaden sposób opustoszałe, bo znajdywały się tam jakieś stare, niepotrzebne nikomu graty. Wziąłem łom, bo tylko to było pod ręką i wszedłem na górę. Rano przyjdę ogarnąć, co tu się znajduje. 

- Dobry wieczór, funkcjonariusze policji Jimmy Martin i Alexander Wood. - powiedział jakiś koleś, pół łysy z grubym wąsem pod nosem. Był niewysoki, przy kości i rozglądał się z zaciekawieniem po domu, a jego kompan za to szczupły, wysoki o bujnej czuprynie, który wyglądał jak by miał zasnąć na stojąco.

- Yyy, cześć? - wydukałem z siebie, bo w sumie nie spodziewam się interwencji policji w swoim pożal się Boże domu. Wprawdzie jak wbiegałem do środka, to widziałem światła jakiegoś samochodu, ale myślałem, że może ktoś po prostu sobie tędy przejeżdża, albo wraca do domu. 

- Dostaliśmy zgłoszenie, że ktoś zakłóca tutaj ciszę nocną i próbuje się włamać do tego domu. Z opisu starszej kobiety wynika, że tym mężczyzną jest właśnie Pan. - stwierdził wysoki mężczyzna, całkiem poważnie, a ja roześmiałem się jak wariat. Spojrzałem na swój łom, który w pośpiechu rzuciłem z powrotem do piwnicy, której cholerne drzwi  od chciały się zamknąć. Usłyszałem jedynie wściekle prychanie kota, który pewnie tym żelastwem oberwał.

- Panie, ja tu mieszkam! - krzyknąłem, gdy ten oskarżył mnie o włamanie. Ciekawe, co jeszcze ciekawego się dowiem. 

- Czyli chcesz Pan powiedzieć, że włamał się Pan do własnego domu? - spytał się facet z wąsem. - Dobrze się Pan czujesz? Okradać samego siebie? Wstyd i hańba. - zakpił ze mnie, a ja powstrzymywałem się od tego, aby mu nie przyłożyć. 

-  Znakomicie, zwłaszcza, że jakiś blondyn krząta się po mojej chacie i zamknął mnie w niej od środka, a Wy twierdzicie, że włamuje się sam do siebie. Gratuluję. 

- Proszę nie kłamać, ponieważ starsza kobieta powiedziała, że całą noc obserwowała ten dom i nie widziała, aby ktokolwiek tu wszedł, więc niech Pan nie wymyśla. - skarcił mnie ten wysoki facet, a ja westchnąłem głośno. Cholerni sąsiedzi. 

- Ale to prawda! Jakiś blondyn wszedł do mojego domu. Jestem jego właścicielem! - zbulwersowałem się.

- Kogo? Blondyna? - spytał się facet z wąsem swojego towarzysza. 

- Ludzie mają dziwne fantazje. - skomentował, a mnie po prostu ręce opadły na ich głupotę. Stałem oparty głową o ścianę, odczuwając bezsilność wobec debilizmu tych dwóch. Facet z wąsem cieszył się jak głupi do sera, a jego kolega pisał ze swoją dziewczyną. Usłyszałem znów syknięcie kota i nim zdążyłem się odwrócić, poczułem, jak ten przeklęty futrzak wbija mi się pazurami w plecy. Nie było to jakoś mocno, ale wkurzył mnie nieźle. Zacząłem się szamotać, odpierdalając jakieś dzikie kombinacje alpejskie, próbując złapać tego wrednego kocura. Krzyczałem zawzięcie, aby spierdalał z moich pleców i poszedł w pizdu, zaś Policjanci byli mocno zszokowani tym, co robię.

- Chłopcze, czy Ty się aby napewno dobrze czujesz? - spytał się mnie ten wyższy mężczyzna, a ja pochyliłem się i w końcu dorwałem tego przeklętego kota, łapiąc go za wsiarz.

- Mam Cię Ty wstrętna, ruda gnido. - zaśmiałem się niczym psychopata, wrzucając go do piwnicy. Ten syczał na mnie jak pojebani, a Policja patrzyła na mnie jak na wariata.

- Co? - zapytałem lekko skonsternowany.

- Dość tego. Pojedziesz młodzieńcze na komendę i spędzisz noc w celi, to może zaczniesz mówić prawdę. Przyznaj się, co brałeś? Twoje zachowanie nie było w żadnym stopniu normalne. Mamy podstawy, aby Cię aresztować. - rzekł z powagą jeden z nich, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem.

- I w dodatku jesteś włamywaczem. - z radością dodał drugi.

- Co?! Jak to?! Przecież na moich plecach siedział rudy kocur! Musiałem go jakoś zdjąć! A zresztą, jak mi nie wierzycie, to idźcie do piwnicy. Właśnie go tam wrzuciłem. A co do tego włamania, mam dowodowy na swoją niewinność. - powiedziałem wkurzony, po czym podszedłem do komody,w  której trzymam dokumenty. Pokazałem akt notarialny kupna domu i mój dowód, a oni dopiero teraz uwierzyli, że jestem właścicielem, ale to i tak nie był koniec moich przygód. 

- A gdzie akt własności tego całego blondyna? - spytał się Martin.

- Jimmy, ale Pan chyba jednak miał na myśli, że jest właścicielem domu... - skomentował, a ja zacząłem klaskać.

- Brawo. - syknąłem z pogardą, przestając klaskać.

- Niemniej jednak uważam, że powinien się Pan wybrać na konsultację psychiatryczną. Moja żona jest lekarką i zna bardzo dobre ośrodki dł wariatów... To znaczy dla chorych. - powiedział ten wysoki debil, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

- Wood, ja to bym Pana do egzorcysty wysłał... widzi rude koty, a to gorsze niż czarne, mówię Ci. - rzekł do niego po cichu wąsacz, a ja powstrzymywałem się, aby tu nie wybuchnąć.

- Pan to widzę, że notowany był. - zaczął wysoki, chcąc zmienić temat, aby bardziej się ze mnie pośmiać, a ten grubszy zaczął rozglądać się po moim domu. - Narkotyki, wandalizm...

- Ohohoho, pobita szklaneczka. - stwierdził, biorąc ją do ręki przez rękawiczkę. - To mi wyglada na ślady przemocy domowej. Znęcasz się nad żoną? Przyznaj się.

- Nie mam żony! - zbulwersowałem się, bo jestem gejem, a on wmawia mi takie bzdury. 

- Wood, zanotuj, że Pan przejawia zachowania autodestrukcyjne.

- Co?! - krzyknąłem w niedowierzaniu. Zaraz tu jebne. - Pan siebie słyszy, czy co?! Jakie zachowania autodestrukcyjne?! 

-  Zanotowane. - odpowiedział, oblizując usta, gdy skończył zaciekle notować, a ja przybiłem dobie siarczystego facepalma.

- Mówiłem. Autodestrukcja. - dodał, machając palcem przed moją twarzą. - Wood. Dopisz przejawy autoagresji u Pana.

- Coś jeszcze? - warknąłem, zakładając ręce na torsie.

- Maaaannndacik! - krzyknął zadowolony policjant z wąsem, odpierdalając jakieś wygibasy, jak by własnie grał na bębnach, ciesząc się jak dziecko, a następnie wyciągając jakieś papiery z kieszeni oraz długopis. Rozsiadł się wygodnie na moim fotelu i skrupulatnie zaczął coś wypisywać, a ten wysoki za każdym razem się podśmiewał.

- Narkotyki to nic dobrego. - stwierdził wciąż się szczerząc, jak by był jakimś wampirem. - Przez takie dragi młodzież zachowuje się jak Pan. Ja tu żadnego kota nie widziałem, kolega również, więc wniosek jest prosty. Ja zostawię Panu wizytówkę do mojej żony, unosi Pana na leczenie. Bella zna wspaniałych specjalistów.

- No co Pan nie powie. - burknąłem, darując sobie dalsze komentarze, bo nie miało to żadnego sensu.

- No to będzie tak z... no powiedzmy, że pięć stówek za zakłócanie ciszy nocnej będzie odpowiednią karą. - rzekł z zadowoleniem Martin, wręczając mi mandat, a ja tylko próbowałem się opanować, aby mu nie przywalić. 

- No to my się będziemy zbierać. - dodał zadowolony, żegnając się ze mną, ale ja nie odpowiedziałem, tylko trzasnąłem za nimi drzwiami z wściekłością, jaka mnie ogarnęła. Spojrzałem się zirytowany na ten świtek z papieru. Poszedłem na górę i postanowiłem, że pójdę spać, bo dzisiejszy dzień wręcz zwala mnie z nóg. Ktoś, kto mi wlazł na chatę pewnie już dawno uciekł, gdy psiarnia wbiła mi na chatę. Z tego wszystkiego przestała mnie nawet boleć głowa.

Niech ta noc się w końcu skończy, bo oszaleję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top