Część 9.

A dziś druga część odwetu Dylana ]:->

Będzie, będzie zabawa, będzie się działo i po północy cudakom będzie mało :>

Miłego! ♥

Perspektywa: Dylan. 

Musiałem jakoś powstrzymać swój niekontrolowany śmiech, gdy udawałem surowego i mściwego Dylana. Dam im taką nauczkę, że na długo mnie popamiętają, a pyskatego blondyna zostawię sobie na deser. Wyobraziłem sobie minę księciunia i omal nie posikałem się z radochy, bo zapewne klął na mnie jak pojebany. To musiało być piękne, jak próbowałem rozpierdolić lustro za pomocą dźwigu budowlanego, które może za którymś razem w końcu by ruszyło, ale żółty pojazd na moim podwórku na pewno wkrótce zainteresowałby sąsiadów, z którymi szczerze powiedziawszy nie mam zamiaru mieć więcej do czynienia. Gęba do tej mnie boli, jak ten ziomek solidnie mi przywalił. 

- Dzięki Scott. - podziękowałem przyjacielowi, który po chwili odjechał dźwigiem na budowę, ciesząc się, że mi pomógł. Szef by go wywalił, gdyby dowiedział się, że ten podjebał maszynę i teraz razem ze mną próbuje zdemolować pół salonu. Po ostatnim wybryku, jego szef nie za bardzo mnie lubi, ale nie moja wina, że byłem na takim haju, że próbowałem nakarmić żurawia budowlanego chlebem. Nie wiem, co mnie wtedy motywowało, ale zdecydowanie nie zaaprobowałem w jego oczach. 

Postanowiłem wrócić do domu i przygotować kolejne elementy do mojego wspaniałego odwetu. Pozostało mi około dwie i pół godziny, a jest to wystarczająca ilość czasu na to, aby utrzeć tym durniom kapuścianym nosy. 

Północ zbliżała się wielkimi krokami, a ja byłem w końcu gotowy do tego, aby wcielić mój plan zemsty w życie. Teraz tylko zaczaić się na tych kolesi i zrealizować plan krok po kroku. 

Perspektywa: Thomas.

Zniecierpliwieni czekaliśmy, aż ten przeklęty zegar w końcu wskaże północ. Kiedyś już wskazówka zegara przesunęła się, tafla zwierciadła znajdująca się po naszej stronie zmieniła kolor z jasnoróżowego na jasnoniebieskie, co oznaczało, że przejście otworzyło się i możemy swobodnie opuścić naszą krainę.

- Na co czekacie? Idziemy. - zarządziłem, ale przyjaciele mieli nietęgie miny i chyba po raz pierwszy od kilku wieków nie chcieli się stąd wydostać. Byli zmieszani, ale i jednocześnie wzburzeni tym, co zrobił Dylan. - Co z Wami? Co stoicie jak słupy soli? - zapytałem zdenerwowany.

- A co jeśli ten psychol nas rozjedzie tym żółtym dźwigiem? - zapytał się Alec, a ja tylko westchnąłem. - Chciał zniszczyć zwierciadło, więc może planuje na nas jakiś zamach, albo coś? 

- To wtedy go przelecicie magicznym dywanem. - burknąłem, krzyżując ręce na torsie. 

- Wtedy Ty przelecisz się z nim. I wcale nie mam tu na myśli latania. - zripostował mnie Magnus, a ja cieszyłem się, że moje policzki nie mogły przybrać koloru dojrzałego pomidora. - Albo raczej on przeleci Ciebie na tym dywanie, słowo daję. - dodał z uśmiechem cwaniak wymalowanym na buzi, a mnie omal chuj nie strzelił. Przyjaciele zaczęli się podśmiewać, a ja tylko prychnąłem. - Alexander może potwierdzić, że wspaniale można się bzykać w powietrzu. 

- Dość tego. Macie go złapać, związać, zakneblować i posadzić na jakimś krześle. - warknąłem, po czym rozkazałem im, aby pojedynczo wyszli i byli ostrożni. Każdy z nich miał udać się do innej części domu, aby wybadać, co ten palant robi, a jak nadarzy się okazja, pojmać. Pozostałem jeszcze kilka chwil w królestwie, aby przemyśleć sobie parę spraw, a w szczególności to, co mam z nim zrobić, ale w końcu zdałem sobie sprawę z tego, że pozostawiłem ich samych sobie.

Opuściłem krainę, a moje nogi dotknęły podłogi znajdującej się w salonie. Wszędzie panował syf jakich mało. Rozejrzałem się dookoła i nie wiedziałem, gdzie mam się udać najpierw, lecz usłyszałem prychanie konia na zewnątrz. Nie wiem, co ten Sebastian odpierdala, skoro miał szukać Dylana. Przecież wyraziłem się jasno. 

Wkurwiony skierowałem się w stronę drzwi, które gdy chciałem otworzyć, najprościej w świecie runęły, lecz nie przejąłem się tym zbytnio, ponieważ dobrze wiem, jak bardzo impulsywny jest Derek. Żadne drzwi w królestwie nie przetrwały godziny, bez ich rozpierdalania, a zwłaszcza gdy ten się pokłócił ze swoim chłopakiem. 

Prychanie jednorożca, bo tak fachowo można go określić było coraz głośniejsze. Udałem się na tył domu, gdzie znajdował się piękny, duży ogród, bynajmniej kiedyś taki tam był. Byłem coraz bliżej celu, leczy gdy dotarłem na miejsce, oczom nie mogłem uwierzyć.

- Co tu się do cholery odpierdala?! - skomentowałem głośno, rozdziawiającym przy tym japę, bo właśnie ujrzałem Sebka, który był przywiązany do płotu, miał założoną uzdę, przez którą nie mógł swobodnie rozmawiać oraz przymocowany rolniczy pług do orania ziemi.

To jest chyba jakiś pierdolony żart.

Przyjaciel spojrzał na mnie z wyrzutem i tylko prychnął wkurwiony, odwracając się do mnie zadem. Dylan musiał go najprawdopodobniej dorwać, bo groził jakąś cholerną zemstą, a wątpię, aby Derek miał jakieś durne fetysze i zakładał Sebastianowi na grzbiet pług do orania ziemi, zwłaszcza, że dupę mu nie raz już przeorał. Spać się przez ich jęki nie dało. 

- Zatłukę go. - warknąłem wściekły i zamiast wpierw pomóc przyjacielowi, ja w obliczu zemsty kierowałem się w stronę tylnego wejścia do domu, ale usłyszałem jakąś słodką muzykę typową dla małych dziewczynek. Głośno wessałem powietrze do płuc i zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrym pomysłem będzie wejście do środka, ale chuj, zaryzykuję. 

Otworzyłem wielką klapę prowadzącą wprost do podziemia domu. Schody na dół były zrobione ze starego, spróchniałego już drewna, ale mój ciężar na szczęście utrzymały. Zobaczyłem, że w środku pali się różowe światło, a muzyka grała coraz głośniej. Nic z tego nie rozumiałem, do czasu, gdy nie zobaczyłem Dereka.

Teraz to zdecydowanie jest jakiś jebany żart.

- Co Ty odpierdalasz chłopie?! - wrzasnąłem, łapiąc się za włosy i nie panowałem nad swoimi słowami, bo to, co właśnie powiedziałem nie miało najmniejszego sensu, gdyż był on zakneblowany, solidnie przywiązany i na pewno mi nie odpowie. 

Zobaczyłem Dereka ubranego w dużą, rozkloszowaną żółtą sukienkę. Bujna sierść chłopaka była pospinana różowymi spineczkami, a on siedział przy małym, kolorowym stoliku, na którym znajdowała się dziecięca filiżanka, czajniczek, talerzyk z nałożonym jakimś jedzeniem i inne duperele, jakimi bawią się małe dzieci. Dookoła były jakieś kosmetyki, różowe lampki, kwiatki, babskie ciuchy i tym podobne. Najbardziej intrygujące to było to, iż na środku stała tabliczka z napisem ,,Uwaga! Dobry piesek!", zaś obok stał worek z kilku kilową karmą dla psów ,,Chappi", którą mężczyzna zapewne miał wyłożoną na talerz. 

- Zatłukę go za to. - warknąłem, wychodząc z pomieszczenia, totalnie ignorując szarpiącego się Dereka, który nie miał zamiaru uczestniczyć w piżama-party z innymi, teksturowymi księżniczkami posadzonymi przy tym stoliku.

Cały buzujący ze złości kierowałem się w stronę domu, lecz przy śmietniku znalazłem zawiniętego jak naleśnik w swój latający dywan Magnusa, również szczelnie związanego. Właściwie, to bardziej był przywiązany do trzepaka, który de facto znajdował się przy śmieciach. Nie było to trudne do odgadnięcia zwłaszcza, że jego buty wystawały, które od razu poznałem. Byłem już tak zły, że nawet nie podchodziłem sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Nie wiem, co jest z tym typem nie tak, ale to już trzecia osoba, którą dzisiaj związał. Co za jakieś dzikie fetysze?

Prychnąłem ignorując Magnusa, który dał się złapać temu palantowi. Z impetem wręcz otworzyłem drzwi i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, a właściwie bardziej w słuch, to dzikie prychanie oraz syczenie kota oraz wściekłe oraz natarczywe szczekanie psa. Wszedłem do kuchni, a na najwyższym regale zobaczyłem zjeżonego, bardzo nastroszonego, rudego kota, czyli Liama, który wystawił swoje pazury i wściekle syczał na jakiegoś psa, szczekającego i merdającego ogonem na dole, który najwidoczniej chciał, aby Liam zszedł na dół.

Potarłem czoło ze złości, bo lada moment, a coś mnie tu zaraz rozsadzi. Wszedłem do salonu, aby skontrolować, czy coś tam się dzieje, ale było pusto. Wbiegłem szybko na górę, wchodząc do pierwszego, lepszego pomieszczenia, a tam oczywiście zastałem powieszonego na ścianie Aleca, za pomocą swoich strzał. Chłopak miał związane usta, prze co nie mógł mówić, a take wisiał, bo jego różowe strzały umocowały go tam.

Wybiegłem z pokoju, kierując się w stronę łazienki, ale nic tam nie zostałem. Na końcu korytarza stała stara, metalowa zbroja samurajska, w której zamknięty był Minho. Domyśliłem się, że to on, bo przecież nikt inny nie pozostał, aby zmieścił się w takie wdzianko, kołyszące się od lewej do prawej strony, lecz na nic się jego próby uwolnienia nie zdały. 

- Dylan! - wrzasnąłem wściekły, gotując się od wewnątrz.

- Tu jestem, mój piękny książę. Czekam na Ciebie, złośniku. - usłyszałem głos tego dupka, który dobiegał z jego sypialni. Z impetem kopnąłem drzwi, chcąc mu nawtykać, albo najzwyczajniej w świecie mu wpierdolić, ale widok, jaki tam zastałem, teraz dosłownie zwalił mnie z nóg. Z wrażenia przewróciłem się, gdy zobaczyłem leżącego bez ubrań Dylana, który wysmarował swoje klejnoty bitą śmietaną.

Osz kurwa. 

- Zatkało kakao? - spytał z perfidią w głosie, a ja cudem podniosłem się i rozejrzałem dookoła. - W sumie, to Twoje kakałko zatkane będzie niedługo, wierz mi... - dopowiedział, a ja z początku nie zrozumiałem o co mu chodzi. Gniewnie na niego spojrzałem. Chłopak trzymał w ręku miecz Minho, którym to właśnie kroił sobie jakieś jedzenie. Leżał sobie w rozkroku, w najlepsze, trzymając na brzuchu talerz z...

- Ty łajdaku! - wrzasnąłem, łapiąc się za włosy i wybałuszając oczy z szoku, jaki właśnie przeżyłem, gdy dotarło do mnie, że to, co znajduje się w naczyniu, to sushi. - Co zrobiłeś z Bradem?! - dodałem, a metalowa zbroja na korytarzu zaczęła się szamotać o wiele bardziej, niż przedtem.

- Ja? Nic. - odpowiedział z zadowoleniem, biorąc pomiędzy patyczkami kawałek sushi, które z zadowoleniem konsumował. - Swoją drogą, to znakomite jedzenie. Muszę częściej jeść surową rybę. Polecam tak w ogóle. - dodał, zajadając się w najlepsze.

- Gdzie jest Brad? - syknąłem, mając ochotę mu przyłożyć, ale jednocześnie powstrzymywałem się przed tym, aby nie patrzeć tam, gdzie nie powinienem, bo na ten widok, moje usta odruchowo zostały polizane przez mój język. 

- Spokojnie Jak tylko zobaczył, że zamówiłem sushi, rozpłakał się, że mam zamiar jeść jego rodzinę i zaszył się w jakimś nieznanym mi miejscu. - odpowiedział z zadowoleniem, uśmiechając się do mnie cwaniacko i puszczając oczko. Cały wręcz dygotałem ze złości. - Kawałeczek rybki może? - zaproponował. - Jest przepyszna, a zwłaszcza z sosem sojowym. - dopowiedział, rozlewając wspomniany sos po talerzu, a ja miałem zamiar mu walnąć, lecz gdy zobaczyłem, co trzyma w ręku, normalnie mnie zmroziło. 

- Przerobiłeś Bretta na sosjerkę?! - huknąłem z taką intensywnością, że pewnie słychać mnie było w całym domu. Ten cymbał trzymał w ręku złotą lampę, w której mieszkał chłopak Liama. 

- Potłukliście mi wszystkie naczynia, więc musiałem w coś przelać sos. Przecież nie będę jadł z jakiegoś plastikowego pudełka, a że Wasz... jak to mówi ten rudy kocur, Bercik był pod ręką, to skończył jako sosjerka. - rzekł z wyrafinowaniem w głosie, a ja miałem dość tego dnia. Chłopak uśmiechał się do mnie, po czym puścił mi oczko. - Tak swoją drogą, to wspaniale sprawdza się w tej roli. Polecam.

- Jesteś niemożliwy! - wrzasnąłem, biorąc do ręki jego majtki, którymi rzuciłem w chłopaka. - Ubieraj się. Nie mam zamiaru oglądać Twojego wysmarowanego bitą śmietaną fiuta. 

- Wolność Tomku w swoim domku. - odparł, rozkładając szeroko ręce. - Jeśli chcesz, to możesz do mnie dołączyć, księciuniu. Jestem ciekaw, jak smakujesz z dodatkiem bitej śmietany. - dodał, oblizując usta, a ja wściekle warknąłem i skierowałem się na dół, aby  poszukać przyjaciół, lecz nie spodziewałem się, że ten debil za mną pobiegnie. 

- Spierdalaj! - fuknąłem, mając dość jego widoku zwłaszcza, że bita śmietana po drodze zleciała z jego penisa, który teraz był widoczny w całej okazałości, a ja zacięcie powstrzymywać się przed tym, aby nie zerkać. Dylan złapał mnie za ramię, odwracając w swoją stronę, a ja automatycznie wzrok skierowałem poniżej pasa chłopaka i wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia, po czym potrząsłem głową, odwracając się tyłem do niego. - Nie będę z Tobą rozmawiać.

- Gapiłeś się. - rzekł uradowany, jak by właśnie wygrał milion w totolotka, albo chociaż dostał cukierka za dobre sprawowanie. 

- Nie prawda. - warknąłem, czując, jak zażenowanie spala mnie od wewnątrz. Całe szczęście, że mój wszechogarniający mnie wstyd nie może wydostać się poza moje ciało bo chyba bym tego nie zniósł.

- Prawda. Gapiłeś się na mojego fiuta. Podobam Ci się. Gdyby było inaczej, to zaciekle patrzyłbyś mi w oczy. - dodał, a ja czułem, ze pogrążam się coraz bardziej w tym syfie, jaki właśnie sobie zafundowałem. 

- Czego chcesz? - syknąłem, wciąż zacięcie gapić się w ścianę przede mną. 

- Ciebie, mój drogi. - powiedział bezpardonowo, nie kryjąc się w ogóle ze swoimi uczuciami. Fuknąłem, bo nie mogłem znieść myśli, że ktoś będzie mnie tu próbować podrywać.

- Zapomnij. - odpowiedziałem beznamiętnym tonem głosu.

- Słuchaj. - zaczął, zbliżając się do mnie, a ja czułem, jak jego duża męskość opiera się o mój tyłek, który będzie ujebany bitą śmietaną. Mimowolnie zadrżałem, gdy umiejscowił dłonie na moich ramionach. Wzdrygnąłem, gdy wyczułem zapach jego perfum i nie wiedziałem, co się dzieje z moją świadomością. - Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. Albo się ze mną umówisz i dasz się poznać, albo...

- Wybieram drugą opcję! - krzyknąłem bez wahania, nawet nie pozwalając mu dokończyć, ale to był duży błąd. 

- Albo wybzykam Cię tu i teraz, a następnie rozwalę to Wasze zwierciadło w drobny mak. Scott ucieszy się, że znowu będzie mógł ukraść dźwig z budowy. Jeśli chodzi o demolkę, to on pierwszy do takich rzeczy. To jak będzie? - zaproponował, a moja mina automatycznie zrzedła. Poczułem, jak oblewa mnie fala gorąca. Nie mogłem uwierzyć w jego bezczelność. - Pośpiesz się, bo moje libido przy Tobie z każdą sekundą coraz bardziej wzrasta. - dodał, sunąc dłońmi wzdłuż mojego ciała, zatrzymując je na moim tyłku. 

- Dobra! - wrzasnąłem, poddając się, bo nie miałem żadnego innego wyjścia, odsuwając się jednocześnie na bezpieczną odległość od chłopaka. Spojrzałem ukradkiem na zegarek, który za minutę miał wskazać godzinę piąta nad ranem, ku mojemu wybawieniu. Całe szczęście, bo miałem już serdecznie dość tego dupka. - Niech Ci będzie. Jutro porozmawiamy i pójdziemy na randkę. Zadowolony? - powiedziałem, a Dylan chciał coś powiedzieć, lecz spoglądał na mnie, jak moje ciało zaczynało robić się przeźroczyste, a następnie wraz z przyjaciółmi mimowolnie polecieliśmy, niczym smuga światła w stronę zwierciadła, aby za kilkanaście godzin ponownie je opuścić.

- Nie mogę się doczekać, księciuniu. - dodał, a ja dałbym sobie głowę uciąć, że właśnie puścił do mnie oczko. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top