Część 8.

Miłego kochani ♥

Czas na odwet ze strony Dylana,ale nie martwcie się, Bajka jednak będzie mieć trochę więcej niż 10 części ♥

Perspektywa: Dylan.

Wkurwiony do granic możliwości wbiegłem do domu, aby skontrolować, co tam się stało. Wolałem nawet nie myśleć, jaką hekatombę tam zastanę. Nie musiałem się zbytnio wysilać, aby dostać się do środka, ponieważ moje drzwi były wyłamane za sprawką nieokrzesanej bestii, jaką jest Derek. Dziwię się, że ktokolwiek jest w stanie z nim wytrzymać. 

W salonie panował totalny rozpiździel, lecz określenie to, to mało powiedziane. Podniosłem drzwi, wstawiając je delikatnie na miejsce w nadziei, że nie spadną w kontakcie z wiatrem. Zastanawiam się, czy druga wojna światowa przyniosła mniej strat, niż to co właśnie zastałem. Wszędzie walały się moje ubrania, książki oraz inne rzeczy. Wszystko było brudne od niektórych moich kosmetyków, a w powietrzu czuć było zapach wódki, którą ktoś rozlał po podłodze. 

Papier toaletowy w najlepsze powiewał sobie na dachu, a ręczniki kuchenne zdobiły teraz ściany, podłogę oraz meble. Byłem załamany tym, co tu zastałem i najprościej w świecie zrobiło mi się przykro. Nie zdążyłem się jeszcze porządnie zaopatrzyć w pozostałe rzeczy, a te, które zabrałem ze sobą z poprzedniego domu były zniszczone, włącznie z moimi ubraniami.

Skierowałem się na górę, rozglądając się dookoła, lecz mój wzrok najbardziej utkwił na suficie, poplamionym czymś czerwonym, zapewne keczupem, którego użyłem dzisiaj do pizzy. Pokonałem już z trzy, albo cztery stopnie, a gdy położyłem stopę na kolejny poczułem coś miękkiego i zacząłem przeklinać w duchu, modląc się, aby to nie było to, o czym myślę.

- Kurwa mać! - wrzasnąłem na tyle głośno, że zapewne sąsiedzi i Ci ułomni debile to usłyszeli. Zagiąłem nogę w kolenie, aby sprawdzić, w co wdepnąłem i nie miałem już wątpliwości, że któryś z tych pajaców zesrał się na moich schodach. 

Świetnie kurwa. Od srania jest kibel, a nie moje schody!

- Dość tego! - huknąłem i skierowałem się w stronę lustra, bo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że Ci idioci tam właśnie są. Jest już po piątej nad ranem, dlatego przerwali swoje dzikie harce w moim domu. Stanąłem na przeciwko zwierciadła, gniewnie na nie spoglądając. - Myślicie, że nie wiem, że mnie słyszycie? To, co zrobiliście w moim domu, to była gruba przesada. Zniszczyliście bez najmniejszego zawahania się wszystkie moje rzeczy, zużyliście cały papier toaletowy na dachu, a moje majtki wylądowały po ogrodach sąsiadów! Na do miar złego jakiś debiliusz postawił brązowego klocka na moich schodach, kurwa mać! Jesteście nienormalni! Nic Wam kurwa nie zrobiłem, a Wy zniszczyliście od tak cały mój dorobek życia! - darłem się i zastanawiałem się, czy cokolwiek do nich dotrze. - Chcieliście wojny? Będziecie ją mieli. Już dziś zobaczycie, na co mnie stać i co to znaczy zadzierać z Dylanem. Przegięliście, a zwłaszcza Ty, księciuniu.

Wykrzyczałem i poszedłem zebrać kilka listków ręczników papierowych, aby wytrzeć swoje buty z gówna, podobnie jak schody, bo kurwa to, co teraz dojebali to była gruba przesada. Z wściekłością rzuciłem zużytymi ręcznikami do kosza na śmieci i umyłem w pośpiechu ręce. Poszedłem na górę, aby móc się przespać na łóżku, o ile ono stoi, bo nigdy nic nie wiadomo. Wchodząc na piętro bacznie obserwowałem, czy nic nie leży na podłodze, bo nie potrzebuję znowu wdepnąć w niespodziankę.

Moja sypialnia wcale nie wyglądała lepiej. Była cała w brokacie umiejscowionym na rybim śluzie, a na prześcieradle były różowe łuski. Chciałem zmienić pościel, ale jak się okazało ostała ona przerobiona na pierdolone konfetti. Usunąłem łuski z kołdry, zamknąłem drzwi od sypialni i postanowiłem przespać się na tym, co mam. Całe szczęście, że chociaż moje wyro oszczędzili, bo fotel poleciał w pizdu na podwórko. Coś czuję, że sąsiedzi będą mieli radochę z tego, co zastaną pod moim domem i na swoich ogrodach.

Nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem, ale obudziło mnie pukanie do drzwi, które wcześniej prowizorycznie przymocowałem. Tak mi się bynajmniej wydawało. Bolała mnie głowa, a na zegarze była godzina dziewiąta nad ranem. Spałem może z trzy godziny, a zmęczenie wręcz mnie dobijało.

Leniwie zwlokłem się z łóżka, aby udać się na dół. Gdy tylko otworzyłem drzwi od swojej sypialni, zobaczyłem jakiegoś kolesia stojącego na przeciwko mnie. Był wyższy ode mnie, o blond włosach, niebieskich oczach, napakowany niczym jak po przedawkowaniu sterydów. Przez chwilę nie wiedziałem, o co chodzi, ale gdy zobaczyłem jego wściekłą, poczerwieniałą ze złości twarz, niemal się przestraszyłem.

- Ty jesteś Dylan O'Brien? - warknął, a ja niepewnie na niego spojrzałem, wciąż zaspany średnio kontaktowałem, choć z sekundy na sekundę coraz bardziej się rozbudzałem. Zaintrygowało mnie, skąd zna moje imię i nazwisko. Może to ten gangster od Scotta nasłał kogoś na mnie?

- Tak, to... - chciałem odpowiedzieć, lecz on, gdy tylko usłyszał pierwszy wyraz, nie zawahał się ani chwili i przypierdolił mi w twarz z taką siłą, że z głośnym jękiem upadłem na ziemię. Przed oczami pojawiły mi się nawet gwiazdki. Wyplułem krew, ponieważ uderzył mnie w nos, z którego od razu zaczęła się sączyć czerwona ciecz. - Koleś kurwa, o chuj Ci chodzi?! - spytałem bełkotem, odwracając się w jego stronę, a on wyglądał, jak by chciał mnie zamordować, a gdy tylko spojrzałem na jego dłonie, w jednej z nich dostrzegłem swoje majtki. 

Mam przejebane. 

- Zajebiście jest posuwać czyjąś żonę, co, pierdolony frajerze?! Nie masz teraz jaj spojrzeć mi w oczy?! - wrzeszczał, a gdy ja cudem podniosłem się, on chciał wymierzyć mi kolejny cios, lecz do pomieszczenia wparowała jakaś babka.  Była to kobieta w moim wieku, o długich blond włosach, zielonych oczach, wielkich, sztucznych cyckach i napompowanej dupie. Ubrana w wysokie obcasy, różową sukienkę, miniówę jakich mało, a ja się już nie dziwiłem, czemu ten koleś jest tak agresywny. 

- Dean, proszę Cię, zostaw tego Pana! - krzyknęła infantylnym głosem, tuptając ledwo co na swoich szpilkach, w których omal nie połamała sobie nóg.

- Załatwię tego frajera, z którym się puszczasz! - wrzasnął, a ja zacząłem się bać o swoje życie. Nic nie zrobiłem, a dostałem soczysty wpierdol. - Nie puszczę mu tego płazem! Dotknął nie tę kobietę, co trzeba,, więc teraz Twój ,,Instruktor sexu" zapłaci mi za to krwią! - dodał, a ja zacząłem się cykam jak cholera i poważnie rozważałem wyprowadzkę z tego domu, ewentualnie zapewnienie sobie prywatnych ochroniarzy.

- Misiu, ale... ale to nie on... - powiedziała dziewczyna ze skruchą w głosie, a ja wycierałem nos strzępkami swojej koszuli, bo sączyła się z niej krew. Kręciło mi się w głowie i na poważnie rozważałem również wezwanie karetki pogotowania. 

- Ta? - huknął i zaczął wymachiwać majtkami przed oczami dziewczyny. - Frajer przyznał się, że nazywa się Dylan O'Brien, a dziś rano znalazłem na samochodzie gacie, nie wierzysz z czyim imieniem. Ha, właśnie z imieniem Dylan O'Brien na pierdolonej gumce! Wyjaśnisz mi to, kurwa?! Widziałem Twoje miłosne wiadomości na messengerze z jakimś Dylanem, a teraz w końcu wiem, który Cię posuwa, jak chce! 

- Misiu, porozmawiajmy na spokojnie, proszę... Ja naprawdę nie chciałam... To był jeden raz... - chciała załagodzić sytuację kobieta, lecz na marne. Ten facet zamachnął się i po raz drugi mi przywalił, z tym, że tym razem w policzek, na którym zapewne będzie wspaniała śliwa. 

- Porozmawiamy w domu. - warknął. - Jazda w chatę, a Ty. - wskazał na mnie palcem, aż wzdrygnąłem ze strachu. - Miej się na baczności i następnym razem pomyśl, nim będziesz chciał się dobierać do żony zawodowego boksera! - dodał, a moja twarz momentalnie zrobiła się blada.

- Ty naprawdę nie myślisz! - huknęła ze złością kobieta. - Nie bzykam się z takim młodym szczylem! Wolę starszych, doświadczonych mężczyzn!

- A ja nie posuwam tępych plastików! Jestem gejem, kurwa mać! - wtrąciłem się, a ten bezmózgi, napakowany typek spojrzał się zmieszany na nas obojga, po czym zaczął coś bluzgać na swoją żonę, że czyha pewnie na czyjś spadek, dlatego bzyka się z facetami po siedemdziesiątce. Złapał ją za ramię, po czym wyprowadził ją z mojego domu, a mi burknął tylko ciche ,,Sorry koleś".

Obolały podniosłem się w końcu z podłogi i postanowiłem pójść poszukać apteczki, która nie wiadomo gdzie wylądowała. Wziąłem do rąk jedyny czysty ręcznik, który namoczyłem zimną wodą i okładałem swój obolały nos, podobnie jak i swoją majestatyczną śliwkę pod okiem, którą tak naprawdę zarobiłem za niewinność, bo typ nie jest biegły w myśleniu.

Jedyne lustro, jakie znajdowało się w tym domu, to było to w salonie, bo pozostałe gdzieś zniknęły, lub były potłuczone. Znalazłem w kuchni swoją apteczkę i leniwym krokiem udałem się do największego pomieszczenia. Stanąłem przed zwierciadłem i zacząłem wycierać krew z nosa, a ręcznikiem twarz, która niemal cała była zalana. Syczałem przy tym głośno, zaciskając zęby, bo bolało niemiłosiernie mocno.

Po jakiejś godzinie mojego przedstawienia pod tytułem ,,Bardzo poszkodowany Dylan" wziąłem do ręki telefon i zadzwoniłem do swojego przyjaciela Scotta w nadziei, że chłopak odbierze i nie myliłem się. Na zewnątrz porozmawiałem z nim i wyjaśniłem, że w moim zwierciadle mieszkają bajkowe istoty. Chłopak początkowo nie chciał mi uwierzyć, lecz opisałem mu jednorożca i inne stwory. Dopiero wtedy mi uwierzył, bo sam widział wspomnianego konia. Umówiliśmy się pod jego zakładem pracy i za jakieś czterdzieści minut byłem na miejscu.

Do domu wróciłem pod wieczór, ale na szczęście słońce jeszcze nie zaszło i było jasno na zewnątrz. Z radością wszedłem do domu i chciałem wcielić w życie swój cwany plan. 

Perspektywa: Thomas.

Obserwowałem praktycznie cały dzień zwierciadło, siedząc wygodnie na swoim królewskim tronie, aż w końcu przed nim pojawił się Dylan, który był wściekły jak osa i zagroził na wojną. Uśmiechnąłem się do siebie cwaniacko, bo mój plan zadziałał i może w końcu uda mi się tego przystojnego kolesia stąd wykurzyć. Nie pozwolę, aby ktoś pałętał się po moim królestwie. Nie przejąłem się za bardzo jego słowami odnośnie wojny, bo co taki człowieczek może mi zrobić? No właśnie. Nic. 

- Chyba przegięliśmy. - powiedział do mnie Brad, gdy widział smutną minę Dylana, który kręcił się chwilę po salonie, a potem poszedł gdzieś na górę. 

- Należało mu się. Mógł kupić inny dom. Poza tym dałem mu wybór. - odpowiedziałem natychmiast, a chłopak nie chciał się kłócić. 

Przez kilka następnych godzin przyjaciele spędzali wspólnie czas, a ja dziwnie się zaniepokoiłem, gdy do mojego... do domu Dylana wszedł jakiś napakowany koleś, który wyglądał jak zabójca. Nie rozumiem, skąd wzięły się u mnie takie emocje. Przecież nie znam Dylana, jest dla mnie obcy, ale czułem się bardzo dziwnie niezręcznie. Dość długo nie schodził z góry, a ja wściekłem się jak rozjuszona żmija, gdy do domu wparowała jakaś paskudna baba. Chciałem natychmiast wybiec z królestwa i wywalić ją stąd, wraz z tym nadmuchanym, jak balon typem, ale odbiłem się od tego przeklętego lustra.

Po kilku minutach oboje zeszli na dół, a mnie nie podobało się to, że Dylan w ogóle się na nią patrzył, jak byli na górze. Wprawdzie nie mam żadnych dowodów, ale jestem pewien, że się gapił. Wszyscy faceci są tacy sami. Wszyscy. Tylko by się gapili. A zwłaszcza Dylan. On najbardziej mnie tym denerwuje. Przeklęty wzrokowiec. Nie jestem zazdrosnym, ale co to ma być za wparowanie do czyjegoś domu! Oboje nie mają za grosz poszanowania domu księcia Thomasa!

Po chwili zobaczyłem chłopaka, który podszedł do zwierciadła z całą zakrwawioną twarzą. Z wrażenia wręcz przewróciłem się ze swojego tronu, na którym bujałem się, bo jak tamci intruzi stąd wyszli, musiałem usiąść i ochłonąć. 

- Dylan! - krzyknąłem dość głośno, co zainteresowało moich przyjaciół i podbiegłem do lustra, nie wiedząc nawet czemu. Coś zakuło moje serce, a widok pobitego chłopaka był dla mnie dziwnie bolesny. Pogładziłem dłonią taflę zwierciadła, przez które nie mogłem się do niego dostać. Oparłem głowę na szkle, a z mojego oka popłynęła jedna łza, pierwsza od kilku wieków, gdy chłopak wycierał twarz z krwi, opatrując nos i pozostałe rany, a ja powtarzałem imię chłopaka, jak mantrę zapominając o tym, że przyjaciele są za mną.

- Zdecydowanie przegięliśmy. - powiedział Minho, patrząc na mnie i na Dylana. - Przez nas ten chłopak dostał wpierdol. Dobrze, że nikt go nie zabił.

- Należało mu się - rzekłem, chcąc zamaskować przed nimi swoje uczucia, lecz na marne, bo ich nie da się oszukać. Za dużo czasu ze sobą mieszkamy, aby ukryć nasze emocje. Mój wzrok był dla mnie zdradziecki. 

- Mogliśmy sobie darować niektóre wybryki. - stwierdził Liam, a ja niechętnie się z nim zgodziłem. 

Dylan skończył robić sobie opatrunek, a następnie wyszedł z domu i przez długi czas nie wracał. Wszedł na chwilę do środka, ale zaraz szybko stąd wybył, a ja siedziałem na swoim tronie i patrolowałem, czy nikt nie krząta się po moim domu. Liam poszedł szukać Bretta, którego znowu gdzieś schował, a Sebastian z Derekiem biegali gdzieś po trawie. Minho z Bradem spędzali czas przy stawie, zaś Alec z Magnusem jak zwykle bzykali się gdzieś na latającym dywanie. 

Przysnęło mi się trochę w oczekiwaniu na chłopaka. Nie wiem nawet kiedy zamknąłem oczy, ale musiałem spać przez dłuższą chwilę. 

Obudził mnie jednak dziwny wstrząs, przez który ponownie wylądowałem na twardym betonie, zdezorientowany jak nigdy dotąd. 

- Co jest kurwa? - spytałem się ordynarnie, jak nie na księcia przystało, tylko na bezdomnego spod monopolowego. Rozejrzałem się dookoła w panice, ale nigdzie nie widziałem swoich przyjaciół. Zaniepokoił mnie bardzo ten wstrząs, przez który nasz zamek po tej stronie może runąć. Przez wieki nic takiego się nie wydarzyło, aż do teraz. 

Spojrzeliśmy się wszyscy w zwierciadło, po którego drugiej stronie stał uśmiechnięty Dylan. Chłopak trzymał w dłoni telefon i szczerzył się, jak by wygrał właśnie na loterii pieniężnej, a ja próbowałem rozszyfrować, co się tu dzieje. 

- Jestem pewien, że mnie słyszycie, dziwadła, więc radzę być uważnym. - zaczął, a jego ton był oschły, lecz uśmiech Dylana zdradzał wszystko. On w tym momencie się na nas mści za to, ze rozwaliliśmy wszystko, co było można, a teraz on w odwecie chce coś zdemolować. - Rozpierdoliliście mój dom, więc ja zrobię to samo z Waszym. To będzie dla Was surowa karą, którą popamiętacie do końca swoich dni. To pierdolone lustro pójdzie na śmietnik, bo mam dość Waszych wybryków. To mój dom i będę robił w nim, co tylko zechcę! - dodał, a moje wszystkie, poprzednie emocje nagle odeszły w niepamięć, gdyż teraz ogarniała mnie czysta złość.

- Co tu się dzieje?! - spytał się Sebastian pod postacią jednorożca, który przybiegł tu z Derekiem. Zaraz po nim obok mnie znalazł się Alec z Magnusem, którzy całkowicie nadzy spadli z dywanu, gdy Dylan krzyknął do telefonu jakieś dziwne hasło ,,Dawaj!". W tym właśnie momencie poczuliśmy potężny wstrząs, a zamek znajdujący się za mną cały się zatrząsł, włącznie ze stawkiem, w którym czas spędzał Brad. 

- Kurwa mać! - krzyknął Derek, ledwo stojąc na nogach, w ostatniej chwili łapiąc się srebrnej grzywy Sebastiana, który zwyzywał go, ze zaraz wywie mu wszystkie jego piękne włosy. 

- Ten frajer chce wyrwać zwierciadło! - wrzasnąłem w panice i z istną złością w głosie, gdy skojarzyłem fakty i dostrzegłem jakieś metalowe liny, przymocowane najprawdopodobniej na haki nabite wprost w złotą ramę. 

- Co?! - wszyscy pozostali krzyknęli w panice.

- Jak to możliwe?! Przecież wiele osób próbowało zdjąć lustro, ale nikomu nie udało się go choćby o milimetr ruszyć! - skomentował Alec, przykrywając się liśćmi, lecz po chwili Magnus wyczarował mu ubranie i trzymał go za rękę, aby chłopak gdzieś nie poleciał. 

- Tak, ale nikt nie próbował zdjąć zwierciadła za pomocą jebanego dźwigu budowlanego! - wrzasnąłem z wściekłością i przerażeniem. Wszyscy zaczęli przyglądać się poczynaniom Dylana, który z niesłychaną radochą dawał jakieś dziwne komendy kolesiowi, który operował tym parszywym, żółtym dźwigiem, który teraz wszyscy mogliśmy obserwować przez okno umiejscowione na przeciwko lustra.

- On zniszczy naszą krainę! - zapłakał Brad, coraz bardziej wystraszony, gdy wstrząsy te powodowały niemałe straty. Bardzo długo zajmie nam odbudowanie wszystkiego, jeśli ten cieć nie przestanie wszystkiego rozpierdalać w drobny mak. 

- Zasłużyłeś sobie na ten wpierdol, chamie! - wrzasnąłem, gdy wszyscy zaczęliśmy lecieć w prawą stronę. Mimo, że typ mnie nie słyszy, ale pożałuje za to, co próbuje nam zrobić. Już my go nauczymy, że z nami się nie zadziera! 

- Która godzina?! - spytał się Minho, łapiąc się czegokolwiek, bo z każdym kolejnym ciągnięciem naprężonej liny pod drugiej stronie lustra, nasza kraina kołysała się od lewej do prawej, a my razem z nią. Musieliśmy łapać się czegoś, aby nie szorować dupami po ziemi. 

- Jest dopiero po dwudziestej pierwszej. - rzekł Sebastian. 

- Kurwa mać! - krzyknąłem, gdy ostatni, chyba najsilniejszy spowodował, że kilka drzew runęło, a jakaś wieża odczepiła się od zamku, plądrując mój przepiękny ogród wraz z huśtawką. 

- Do zobaczenia o północy. Nie mogę się doczekać, aż Cię zobaczę na żywo, księciuniu. - rzekł Dylan, puszczając nam oczko i wysyłając całuska, a ja wściekłem się jak nigdy w swoim życiu. Już ten posrany magik, co wsadził nas do zwierciadła nie był tak bardzo pierdolnięty, jak Dylan, który wynajął dźwig budowlany. 

Chłopak odczepił metalowe haki, z którymi wyszedł przez okno i najprawdopodobniej poszedł do operatora tego żółtego dzieła szatana, ciesząc się w najlepsze, że nastraszył nas jak nigdy dotąd.

Teraz to na pewno będzie wojna.

Nie odpuszczę mu tej zniewagi. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top