Część 3.

Bajkowy klimat tak się zaczyna ♥

Jest biały jednorożec, a na nim książę ♥

Miłego kochani! ♥

Perspektywa: Dylan.

Rozglądałem się dookoła korytarza i nie wiedziałem, co się tutaj dzieje. Nie dowierzałem w to, co widziałem, więc przetarłem oczy w szoku, rozdziawiając przy tym japę. Nie przypominam sobie, abym robił tu jakiś remont, a wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

Dobry ten towar.

W moim holu właśnie wyrosła jakaś kurwa oczojebna trawa, kwiatki, a wzdłuż korytarza popierdalał biały koń z rogiem i srebrnym włosiem, za którym pojawiła się tęczowa smuga rodem LGBT. Ja rozumiem, że po dragach ma się totalny dojazd, no ale to, co ja właśnie zobaczyłem, to przeszło moje najśmielsze oczekiwania. 

Ja się już wcale nie dziwię, czemu te prochy były na promocji.

- Co tu się odpierdala, do chuja? - spytałem sam siebie, słysząc z salonu jakieś głosy. Ktoś ewidentnie wjebał mi się w chatę, której zapomniałem zamknąć, gdy Scott sobie polazł. Myślałem, że to on, ale nie przypominam sobie, aby był brzuchomówcą. Niewiele myśląc skierowałem się do salonu, a to, co zastałem totalnie zwaliło mnie z nóg.

W moim salonie siedział sobie jakiś typek wyglądający jak Azjata z mieczem samuraja, w białym wdzianku i drewnianych japonkach,  a obok niego pół-kot, pół-człowiek. Ten typek miał puszysty, kremowy ogon, uszy w podobnych barwach, twarz w połowie kocią, z zielonymi oczyma i wąsami. Wyglądał słodko, ale zastanawia mnie bardziej, skąd wzięły się chwasty w moim domu?

- Kim Wy jesteście? - spytałem, widząc wszystko jak przez mgłę. Wypity alkohol i zbyt duża ilość narkotyków spowodowała, że mam jakieś zwidy oraz omamy. Nie jestem w stanie ogarnąć, co tu się aktualnie dzieje. - Dlaczego ten typ przebrał się za kota? Czy dzisiaj jest Halloween? - dodałem, wskazując tępo palcem na chłopaka siedzącego na mojej kanapie, albo w sumie to nie mojej, bo kanapa jest w kuchni. 

- Wytworami Twojej wyobraźni. - powiedział jakiś koleś, który stał za mną. Odwróciłem się dość szybko, ale zakręciło mi się w głowie i straciłem równowagę. Wylądowałem wprost w czyichś ramionach, a gdy uniosłem głowę do góry, to zobaczyłem pięknego chłopca w stroju księcia o blond włosach, czekoladowych oczach i zniewalającym uśmiechu. 

- To w takim razie jesteś prześlicznym tworem mojego umysłu... - wybełkotałem bez sensu i czułem, że zakochałem się w tym ziomeczku, który nawet nie wiem, czy jest prawdziwy. 

Chłopak postawił mnie obok ściany, po czym zniknął gdzieś w domu, posyłając mi kuszący uśmiech, a ja rozglądałem się dookoła i zaczynałem myśleć, że tracę zmysły. To nie jest normalne, że widzę jakichś ludzi w swoim domu, który nie przypomina domu, tylko jakaś łąkę z kwiatuszkami.

- Powinieneś położyć się spać. - powiedział chłopak, wysoki o czarnych włosach. Ubrany był w zielony kostium i czapkę, a na plecach miał przewieszony różowy łuk ze strzałami z serduszkami.

Co?

- A kim Ty jesteś? - wybełkotałem. 

- Lepiej, abyś nie wiedział. - odpowiedział, oddalając się ode mnie, a ja czułem się coraz bardziej nieswojo. Chciałem udać się na górę, ale do pomieszczenia wbiegł ten koń pędziwiatr, który nie był już koniem z rogiem, tylko zmienił się w człowieka. Był to chłopak o srebrnych włosach, niewysoki, szczupły, dobrze zbudowany, o pięknym uśmiechu.

- Czy Ty właśnie zmieniłeś się z konia w człowieka? - zapytałem, obserwując go dokładnie. - Nie powinieneś być nagi? I jak Ty to zrobiłeś? To jakieś czary? 

- Co, aż tak lubisz chłopców, że chciałbyś mnie zobaczyć bez ubrań, hm? - zakpił ze mnie, zbliżając się i muskając dłonią mój policzek, a także puszczając do mnie oczko. Gdy chciałem mu odpowiedzieć do pomieszczeni wparował ziomek przypominający Bestię z bajki dla dzieci. Był cały porośnięty futrem i wyglądał groźnie. Otworzyłem usta ze zdziwienia, bo ta cała maskarada i prochy, jakie skołował Scott przestały mi się podobać. 

- Nie próbuj go podrywać, bo ogryzę Ci jajka, jasne? - zagroził, a ja wybałuszyłem oczy i postanowiłem iść serio spać, bo faza, jakiej dostałem po prochach od Scotta. Co jak co, ale przestraszyłem się ziomka, który nie istnieje i jest zazdrosny o jednorożca. O jednorożca kurwa. To wszystko brzmi tak absurdalnie, że śmiało mogą mi szykować miejsce w zakładzie zamkniętym bez klamek.

- To ja idę na górę... - wyjąkałem, gestykulując dziwnie rękoma. - A, no i tego... Fajny kostium, też bym taki chciał... - dodałem, zaciskając usta w wąską linię. Odwróciłem się niepewnie i szedłem w stronę schodów, lecz potknąłem się o jakiś leżący złoty gar na podłodze. Wylądowałem z hukiem na trawie, ale uderzyłem głową w schody i chyba zaczynałem tracić przytomność. 

Nigdy więcej picia i ćpania.

- Kto śmie mnie przyzywać? - usłyszałem męski, donośny głos. Odwróciłem się, zaczynając kaszleć, bo w pomieszczeniu panował totalny zaduch, bo z lampy wydobywał się błękitny dym, a przede mną stał chłopak, cały niebieski, ubrany w kremowo-biały strój dżina.

Co tu się kurwa dzieje?

- Czy Ty chcesz mi powiedzieć, że jesteś jakimś felernym dżinem? - zakpiłem z niego, podnosząc się w końcu. Wciąż kręciło mi się w głowię i czuję, że na następny dzień będę miał kosmicznego kaca, jak stąd do Marsa. Mam tylko nadzieję, że te typki nie splądrują mi chałupy. 

- Jestem, ale na pewno nie felernym. - odpowiedział z dumą, a ja tylko wywróciłem oczami, szczególnie, że przybiegł do niego ziomek kot, który zaczął się ocierać o jego nogi i łasić.

- Stary, Ty serio jesteś spizgany... - stwierdziłem, patrząc tępo w ich stronę, ale mój wzrok natychmiast skierował się wprawą stronę, bo usłyszałem piękny śmiech tego blondyna o czekoladowych oczach, który siedział na grzbiecie tego jednorożca. 

- Co się gapisz jak sroka w gnat? - spytał się chamsko ziomek dżin, a ja popatrzyłem na niego czując, że serio zaczynam odlatywać. Chciałem położyć się spać, ale moja ciekawość i chęć wywalenia Scotta z domu zwyciężyła, więc zszedłem na dół i żałuję, bo towar dopiero teraz zaczął działać. 

Czas zrobić tu porządek. 

- Racz spełnić me życzenie, pajacu i zabieraj swoją ekipę klaunów z mojego domu. Zabieraj typa przebranego za konia, księciulka, siebie, tego kota, tamtego... yy... bestie, faceta przebranego za samuraja i tego gościa ze strzałami w komplecie z bałwanem, który nosi przy sobie dywan. Rano, gdy się obudzę nie chcę Was tu widzieć, no chyba, że tego ładnego blondyna. - powiedziałem, chcąc być stanowczym i skierowałem się na górę, ale wchodzenie stanowiło dla mnie nie lada problem. Usłyszałem, że ktoś zaczął coś przeklinać pod nosem w niezrozumiałym dla mnie chińskim, japońskim, koreańskim języku. 

- Alexandrze, strzał amora przyda się naszemu nowemu... koledze. - rzekł koleś obsypany kolorowym brokatem, spoglądając na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Spojrzałem się na niego, a jego przyjaciel obok celował we mnie właśnie jakąś różową strzałką, z której ulatniał się pięknie pachnący dom w tej samej barwie. 

- Durnie. - burknąłem, w ostatniej chwili unikając tego, aby jakaś wyimaginowana strzała przeszyła moją głowę na wylot. 

- Co za gbur. - powiedział ktoś tam, ale ja tylko pokazałem środkowy palec mojej pierdolniętej wyobraźni. Gdy byłem już prawie na szczycie, usłyszałem czyjś krzyk z dołu. Jutro, jak się obudzę, nikogo tutaj nie będzie, bo teraz się po prostu naćpałem, schlałem i najarałem w dodatku, więc gadam bzdury i to jeszcze sam do siebie. 

- Radzę uważać. - krzyknął mocno uradowany, a ja z grymasem na twarzy odwróciłem się w ich stronę. Stał tam tylko ziomek kot, dżin od siedmiu boleści, jakiś łucznik, samuraj i wymalowany typek, z którego aż sypał się brokat.

Nie lubię brokatu.

Usłyszałem jakiś dziwny dźwięk, jak by rwącej rzeki, lub też wodospadu. Odwróciłem głowę kierując swój wzrok na górę, aby zlokalizować ten dziwny dźwięk. Głowa bolała mnie potwornie, a Ci jeszcze puścili jakiś szajs z głośników. Otworzyłem szeroko usta, ale szybko je zamknąłem, bo chlusnęła we mnie ogromna fala lodowatej wody. Poczułem, że ktoś we mnie wleciał i gdy sturlałem się na dam dół, czując przy tym rybny zapach, a co gorsza, przygniatał mnie jakiś drugi blondyn.

- Ohh, przepraszam. Uwielbiam zjeżdżalnie wodne na schodach. - stwierdził, opierając dłonie o moją klatkę piersiową, a ja pomiędzy nogami poczułem coś dziwnego i śliskiego. Zrzuciłem szybko tego chłopaka z siebie, odtrącając go od siebie najdalej, jak mogłem, a gdy spojrzałem na niego, on zamiast nóg miał pierdolony ogon! I to w dodatku różowy!

O matko, darmowe jedzenie. 

- Kto zamawiał sushi? - burknąłem niepewnie, wskazując na nich palcem, ale chyba nie skumali mojego żarciku, ponieważ wszyscy się wkurzyli, szczególnie samuraj w drewnianych laczkach. Ten samuraj podbiegł do mnie, wyjmując szablę, czy tam miecz, czy co on tam miał, a ja zacząłem się głośno śmiać. - Widzę, że fan surowej ryby. 

- Odczep się od mojego Brada! - powiedział i złapał mnie za bluzkę, a ja zaczynałem coraz mnie kontaktować. Przez chwilę się go wystraszyłem, ale strach szybko minął, gdy spojrzał na mnie blondyn o czekoladowych oczach. Typek z mieczem szedł na górę, ciągnąc mnie za koszulkę bez żadnego szacunku. Nie protestowałem, ponieważ teraz na dobre odpłynąłem. Nie mam pojęcia, co się stało, ale jedno wiem na pewno.

Scott dostanie wpierdol za ten dziwny towar. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top