✨❤️🌿✨
Witam cię przybyszu!
Dawno nic nie było wrzucane ale wzięłam udział w pewnej zabawie!
Mam nadzieję że się spodoba ❤️
Moja ilość słów do napisania to : 2800 napisane ok. 3700
Słowa kluczowe : Latawiec, Zatoka, Padok, Szampon, Walka, Krew
Ship : Morwin
Osoby z którymi brałam udział i do których serdecznie zapraszam ❤️
BlackWolfSQ BlackQuert Merci_Dark vixs21
1-800-J0KER Pieknadamusi SziFunia
Coffeuu Tosternia _I_Z_A_ Yukka_mikko Idikila Moon_azi 0kam_aaz CreatywnaSmerfetka
--------
Święta. Okres w którym miłość wraz ze szczęściem i rodzina odgrywają najważniejszą rolę. Jakie to piękne, a za razem żałosne. Wkońcu i tak zawsze ktoś zostanie sam. Dlaczego mówi się że święta jest czasem magicznym skoro dla większości jest okresem najgorszym w całym roku?
Pewien mężczyzna właśnie tak uważał. Zawsze w tym okresie najbardziej sobie uświadamiał jak jego rodzina była toksyczna wobec niego. Każdy sobie razem spędza czas śmiejąc się przy ciepłym kominku, popijając jakieś gorące napoje, gdy ten chodzi samotnie po mieście.
Można by się zastanowić, dlaczego skoro to jego rodzina nie zaproszą go? Odpowiedź jest prosta kto by chciał mieć w swoim otoczenia kogoś przez kogo główna atrakcja nie istnieje. No właśnie nikt.
Nawet gdy przechadzał się białymi ulicami rodzice zabierali swoje dzieci i kierowały się w inną stronę niż tą w która kierował się on.
Jednak istniał taki pewien brunet który potajemnie zakochał się w tym od którego każdy ucieka podczas świąt. On był inny, chciał by ten też zaznał smaku świąt którego nikt nie próbuje nawet mu pokazać.
Zanim jednak przejdziemy do głównej historii pozwólcie, że opowiem wam dlaczego tak właściwie każdy się boi tego tajemniczego mężczyzny w święta.
Od zawsze pocałunek pod jemiołą był tradycją, była ona elementem miłości bezgranicznej. Jednak kiedyś ktoś pozostawił pewnego chłopczyka na pastwę losu. Siedział on cały zmarznięty przez to jego skóra była jak ten śnieg przy którym siedział, cała biała. Skulony tulił się do swoich nóg by chociaż te dały mu odrobinę ciepła. Niestety zima tego dnia była sroga. Nie było szans by biedaczek przeżył. Los, a może jednak przeznaczenie? Nie wiemy, lecz okazało się że chłopczyk umarł z zimna pod jemiołą. Śmieszna sprawa atrybut miłości dla niego był atrybutem śmierci. Jednak stało się coś czego żaden lekarz nie potrafił wytłumaczyć. Malutka gałązka jemioły spadła na zmarznięte martwe ciało chłopca które zaczęło się ogrzewać i na nowo funkcjonować.
Od tamtej pory ludzie nazywali go jemiołkowym chłopczykiem, ponieważ dzięki niemu pocałunek przy jemiole nabrał jeszcze więcej magi. Gdy dwa zakochane w sobie serca pocałują się pod jemiołą dzwoneczki zaczną wesoło tańczyć wprawiając dźwięk w wesołą melodię dzwonienia. Ludzie zawsze wręcz walczyli o to by pocałować się pod jemiołą w jego towarzystwie. Wkońcu kto by nie chciał błogosławieństwa na związek od chłopca który powiązał się z tą magiczna roślina. Zawsze wszyscy rozpoznawali go dzięki kolorze skóry, siwych włosach, czy złotych oczach. Jednak najbardziej w oczy rzucała się żywa jemioła która zawsze była przyczepiona to jego włosów, a z każdym ruchem wesoło dzwoniła.
Dobrze więc skoro każdy już zapoznał się z legendą przejdźmy do właściwej części tej opowieści.
Pov ???
Chodziłem po całym mieście w poszukiwaniu Erwinka bo wiem, że pewnie jak co roku chodzi samotnie. Chciałem w tym roku to zmienić. Wiem, że co roku odrzuca moje uczucia ale musi się kryć za tym coś więcej! A ja nie mam zamiaru mu odpuścić w tym roku i pragnę mu pokazać co to prawdziwa miłość oraz smak świąt.
Gdy chodziłem już tak któraś godzinę nagle usłyszałem ciche dzwoneczki i odrazu wiedziałem gdzie się kierować.
Nie myliłem się gdyż z oddali widziałem jak pewien mężczyzna o siwych włosach spokojnym krokiem przechodzi przez park. By nie marnować chwili dłużej postanowiłem podbiec do niego.
- Erwin! - Krzyknąłem biegnąc w jego stronę na co tamten sie odwrócił w moją stronę.
Pov Erwin
Chodziłem sobie spokojnie po parku bo przynajmniej tutaj nie musiałem patrzeć i słyszeć tych żałosnych piosenek świątecznych.
Niestety nawet tutaj mój spokój został przerwany gdyż usłyszałem ten głos który jak zawsze co rok mnie męczy. Odwróciłem się w jego stronę i westchnąłem ciężko
- Czego nie rozumiesz w tym, że nie pokocham cię. Przestań mnie prześladować!! Pozwę cię do sądu za nękanie Monthana! - Krzyknąłem zły, a dzwoneczki na moich włosach dzwoniły cichutko z każdym moim najmniejszym ruchem.
- Dobra cichutko tam bo jeszcze się zdziwisz - podszedł do mnie i mocno wtulił lecz nawet nie chciało mi się bić dziś z tym debilem więc oparłem policzek o jego ramię.
- Nie zdziwię co rok starasz mi się wmówić to samo. Zrozum nie potrafię już kochać - wyszeptałem zawiedziony.
Pov Gregory
Smutno mi się słuchało jak to mówił. Wiem, że naprawdę za wszelką cenę stara mi się uświadomić, że on nie umie już kochać. Ale to nie prawda! Kilka razy udało mi się spowodować u niego ten piękny uśmiech.
Wziąłem w swoje ręce jego twarz i nakierowałem na swoją przypatrując się jego jemiole we włosach która była cała sucha i bez życia z malutkimi złotymi trzema dzwoneczkami. Zawsze mnie ciekawiło czemu wyschła. Przy nim wszystkie jemioły powinny wesoło dzwonić i ożywać nie schnąć. Podobno ktoś kiedyś jemu coś zrobił przez co wszystkie tracą swoją magię z roku na rok tak samo jak on sam umiera.
- Czemu tak właściwie twoja jemioła wyschła? Przecież zawsze tak pięknie przyciągała wszystkich swoimi kolorami - niepewnie go spytałem i odrazu poczułem jak cały się spiął i popatrzył na mnie zły.
- Nie interesuj się bo zaraz tam wpadniesz - wskazał na sztuczną zatokę którą ostatnio zbudowali. Na szczęście była cała w lodzie bo mieliśmy zimę.
- Wybacz - spuściłem wzrok w dół a on westchnął i usiadł beztrosko na swojej kurtce więc dosiadłem się do niego mimo że było zimno wkońcu usiedliśmy na zimnym śniegu.
- Eh... Słuchaj nie zawsze była martwa... - wyszeptał więc odrazu całą uwagę skupiłem na nim szczęśliwy że wkońcu po tylu latach prób chce się ze mną podzielić ta historia.
- Coś się stało prawda? - popatrzyłem na niego współczująco.
- Tak.. Wszystko zaczęło się trzy lata temu...
*Wspomnienie Erwina*
Jak co roku szykowałem się szczęśliwy na naszą rodzinną wigilię lecz dla mnie w tym roku była szczególnie ważna. Wkońcu dziś miałem pocałować się pod jemiołą z moim chłopakiem Vasqezem!
Popatrzylem na siebie szczęśliwy czarne spodnie wraz ze sweterkiem w renifera i moja jemiołka we włosach która tak pięknie pachniała. Wkońcu tak jak moje serce była szczęśliwa, a każdy brzdęk dzwoneczków był szczery niczym śmiech małego dziecka.
Cała wigilia minęła szybko siedziałem przy moim chłopaku i trzymałem go za rękę pod stołem. Co prawda mało ze mną rozmawiał ale rozumiem że się stresował. Wkońcu gdy pocałujemy się pod jemiołą nasz związek zostanie błogosławiony, kto by się nie bał.
Wkońcu nadszedła idealna pora. Vasqi chwycił mnie za rękę opiekuńczo splatając nasze palce razem i poprowadził nad jemiołę która zaczęła lekko zsypywać malutkie drobinki magi gdyż nie mogła się doczekać tak samo jak ja by go pocałować.
Staliśmy na przeciw siebie już schylał się do moich ust gdy nagle zostałem wypchnięty i zdezorientowany popatrzyłem w górę widząc jak Speedo wtula się w Vasqeza.
- Speedo nie teraz! - mruknąłem zły gdyż popsuł nam nasza romantyczna chwilę.
Lecz ci tylko stali i śmiali się lecz nie rozumiałem o co chodzi.
- Naprawdę jesteś aż taki durny Erwin? - odezwał się mój chłopak na co jakaś niewidzialna ostra igła trafiła w moje delikatne serce, a mój uśmiech znikł.
- Vasqi kocha mnie, a ja jego. Wykorzystaliśmy ciebie tylko by jemioła miała w sobie twoją magię - zaśmiał się patrząc na mnie Speedo.
Lecz ja się nie odzywałem wpatrywałem się w nich nie rozumiejąc kompletnie nic. To jakiś żart? Może jakiś test czy jestem tym właściwym?
- Nnie prawda.. Vasqi mnie kocha przec - zostało mi przerwane przez donośny krzyk w którym było słyszeć tą toksynę.
- Nie kocham cię kurwa zrozum to! Nigdy cię nie kochałem i nie pokocham! - wykrzyczał w moją stronę, a ja czułem się jagby ktoś mnie postrzelił prosto w serce które złamało się na malutkie kawałeczki.
Spuściłem swój wzrok w dół widząc jak ich wargi stykają się jednak stało się coś czego oni się nie spodziewali... Zamiast wesołej melodi dzwoneczków i magicznych drobinek błogosławieństwa jemioła spadła na podłogę cała pozbyta wszelkiego życia. Złamał mi serce i potraktował jak śmiecia.. Moje łzy nawet niewiem kiedy zmieniły się w krew która kapała z moich policzków na ziemię. Jemioła w moich włosach która dała mi życie, a innym jemiołom magię zwiędła.. Tak samo jak moje uczucia tamtego wieczoru.
Od tamtego zdarzenia każda jemioła w moim otoczeniu więdła więc ludzie zaczęli mnie unikać. Uznali, że lepiej poczekać aż sam zginę niż bym spuścił jakieś następne nieszczęście na ten piękny okres świąt.
*Koniec wspomnienia*
Gdy skończył historię zrobiło mi się go koszmarnie szkoda więc wtuliłem go w siebie na co on wściekły ugryzł mnie w ramie lecz gdy czuł że nie odpuszczam fuknął zły i dał mi się przytulać.
Owszem bolało mnie przez to ramię, ale martwiło mnie gdy ten powiedział, że ludzie czekają by zginął. Lecz przynajmniej wkoncu wiem czemu zawsze co rok wygląda jeszcze gorzej...
- Puść, bo cię zranie - wyszeptał i siłą odsunął się ode mnie siadając trochę dalej i kładąc rękę na śniegu która idealnie wpasowywała w jej kolor. Martwiłem się o niego koszmarnie...
- Da się jakoś wiesz wyleczyć twoje serce? - Spytałem niepewnie na co otrzymałem tylko głośny śmiech.
- Ty tak serio - wytarł swoją blada ręką łezki które poleciały mu gdyż widocznie bardzo go bawiło to - Grzechu dla mnie nie ma ratunku. To moje ostatnie święta i zginę po nich - uśmiechnął się do mnie mimo, że widziałem jak bardzo wewnętrznie cierpiał.
- Znowu to robisz - wyszeptałem cicho na co ten zdziwiony popatrzył na mnie - Udajesz, że wszystko jest dobrze, a wewnętrznie umierasz i boisz się..
- Zwidy jakieś masz - przewrócił oczami i rzucił we mnie śnieżka na co burknąłem niezadowolony.
Jednak gdy strzepałem z siebie śnieg on już szedł dalej przed siebie wesołym spokojnym krokiem, a wszystkie jemioły dookoła umierały spadając na ziemię. Widocznie on już się przyzwyczaił do tego widoku bo tylko sobie szedł i dzwonił tymi swoimi dzwonkami we włosach.
Nie marnując czasu szybko podniosłem się i podbiegłem do niego bo zaraz go zgubię. Może i jest niższy, ale za to jaki szybki...
Pov Erwin
Szedłem przed siebie próbując nacieszyć się tymi ostatnimi chwilami życia. Chcąc nie chcąc znów słyszałem jak ktoś biegnie w moją stronę. Przysięgam, że ten człowiek dosłownie chce mnie wymęczyć na śmierć...
- Nie odczepisz się prawda? - spytałem zerkając na niego i przechylając swoją głowę w bok.
- Nigdy przenigdy - dumny z siebie odpowiedział mi i wpatrywał się we mnie tym uczuciem które mnie zabijało.
Może to dlatego tak bardzo bałem się by pokazał mi na nowo co to.. Niechce by ktoś mi pomagał. Chciał bym już zginąć by wszyscy mogli żyć sobie spokojnie. Nikt nawet nie odczuje mojego zniknięcia. Moja rodzina nawet nie wie, że gdy oni bawią się w najlepsze ja mogę umrzeć. Zabawne.
- Dlaczego tak właściwie nie spędzasz nigdy czasu z rodziną? Tylko zawsze męczysz mnie - westchnąłem - To jakieś twoje hobby?
- Po tym co usłyszałem tym bardziej wolę zostać z tobą. Ja spędzam czas z dzieciakami codziennie więc w święta oni jadą do matki, a ja zostaję sam. Chociaż nie do końca bo mam ciebie!
- Nie jestem twoją rodziną Monthana. Nie posiadam rodziny poza moimi przyjaciółmi - mruknąłem i nawet niewiem kiedy doszliśmy na rynek gdzie wszędzie dookoła były ozdoby świąteczne.
Chciałem się szybko z tąd ewakuować ale ten dureń chwycił mnie za rękę i pociągnął w jakąś stronę więc dałem mu się prowadzić.
- Spójrz oto Padok! - dumny z siebie pokazał mi na zagrodę gdzie były kucyki.
- Ty naprawdę myślisz że nigdy nie widziałem koni lub kucyków? - mruknąłem niezadowolony na co ten pociągnął mnie bliżej zwierzęcia które chętnie podszedło do niego i dało mu się głaskać.
Nawet niewiem kiedy uśmiechałem się słabo i patrzyłem na to.
- Chodź też spróbujesz - uśmiechnął się do mnie i chwycił moją dłoń w swoją na co złe wspomnienia z tamtej chwili wróciły, a ja natychmiast przerażony zabrałem rękę z łzami w oczach.
- Wwybacz nie chciałem cię przerazić! - odrazu przejęty wyciągnął w moją stronę ręce lecz ja zrobiłem krok w tył i ścisnąłem mocno palce.
Nie odezwałem się tylko pociągnąłem nosem i odszedłem szybkim krokiem w ciszy od niego.
- Erwin czekaj przepraszam nie chciałem - pobiegł za mną lecz odwróciłem się w jego stronę z pistoletem w rękach który miałem przy sobie i celowałem w niego.
- Nie zbliżaj się! - krzyknąłem, a moje ręce trzęsły się gdyż nie chciałem mu robić krzywdy. Lecz do niego nic nie dociera. Ja nie chcę na nowo się zakochać. Pogodziłem się ze śmiercią.
- Erwin zostaw to - podniósł ręce w górę patrząc się na mnie zatroskany - Wiem, że to nie jesteś prawdziwy ty...
- Przestań mi wmawiać kim jestem, a kim nie! Lepiej chyba wiem! - krzyknąłem a ludzie dookoła nas zaczęli się zbierać szepcząc między sobą jakieś obelgi w moją stronę, które słyszałem doskonale..
- Erwin proszę daj sobie pomóc... Nie chcę cię stracić kocham cię i nie ważne ile razy będziesz się tego wypierał wiem, że dla ciebie też nie jestem obojętny - mówił spokojnie i niebezpiecznie blisko zbliżał się do mnie więc ja również zaczynałem wykonywać kroki do tyłu.
- Nie zbliżaj się bo strzelę - wyszeptałem drżącym głosem z łzami w oczach, a za sobą poczułem ścianę więc byłem w pułapce.
- Wiem, że nie strzelisz kochany - uśmiechał się do mnie i ostrożnie zabrał pistolet z moich rąk, a coś we mnie pękło na nowo i wtuliłem się mocno w niego płacząc. Chciałem tym płaczem wyrzucić z siebie cały ból który nagromadził się przez te trzy lata.
- Pprzepraszam... Nnie chciałem w ciebie celować... - wyłkałem z siebie ledwo mocno trzymając ręce na jego bluzie, a ten gładził mnie lekko po plecach co było bardzo uspokajające.
- Nie szkodzi, już dobrze. Nie pozwolę by już ktokolwiek cię zranił - po tych słowach poczułem jak pocałował mnie w czółko, a moje lodowate złamane serce lekko zadrżało na ten gest tak samo jak dzwoneczki lekko zabrzęczały.
Czułem na sobie wzrok wielu ludzi gdyż każdy myślał, że gdy przytuli się mnie umrą tak samo jak umierają jemioły w moim otoczeniu. No proszę gdyby każdy nie wierzył na słowo w jakieś brednie może nie tylko Grzesiu by zauważył jak bardzo potrzebowałem uwagi i czułości od drugiej osoby. Oczywiście, że nie przyznam tego nikomu. Nie powiem w prost, że potrzebuje pomocy, bo nie potrafię. Tylko ci którzy chcą to zobaczyć widzą jak bardzo jestem wyniszczony.
Po kilku minutach uspokoiłem się więc odsunąłem się od niego i wytarłem rękawem swoje łzy.
- Dziękuję... - wyszeptałem.
- Za co? - zdziwony popatrzył na mnie.
- Za wszystko co dla mnie robisz - niepewnie uśmiechnąłem się do niego.
- I z chęcią będę robił jeszcze więcej jeżeli tylko dasz mi szansę proszę - wystawił znowu rękę w moją stronę ostrożnie na co zadrżałem.
Bałem się tak strasznie bałem. Ten gest zawsze kojarzył mi się z tym gdy Vasqez wyciągał rękę w moją stronę by po chwili złamać moje serce... Nie chcę znowu cierpieć..
Dobra raz się żyje najwyżej jeszcze bardziej będę cierpiał przez te ostatnie święta.
Wyciągnąłem niepewnie rękę w jego stronę widziałem już jak bardzo cieszy się widząc co robię lecz nagle wpadł ktoś na mnie przez co wywaliłem się, a ten ktoś stał nade mną. Gdy uchyliłem oczy widziałem tylko szampon który leżał na podłodze chciałem go już chwytać by mu podać lecz zamarłem gdy usłyszałem ten głos...
- Wybacz Erwinku nie chciałem! - niski głos rozbrzmiał w moich uszach, a ciało zaczynało niespokojnie drżeć. Nie nie błagam niech to nie będzie on...
Popatrzyłem niepewnie w górę, a widząc jak wyciąga w moją stronę rękę czułem jak serce jeszcze bardziej mnie ściska, a malutki listeczek z mojej jemioły we włosach opadł na podłogę.
Widziałem jak schyla się po szampon i chowa go do torby swojej, a następnie łapie mnie delikatnie za ręce podnosząc do góry na co natychmiast pisnąłem z bólu. Przestań mnie dotykać błagam! Odejdź z tąd! Proszę...
Pov Gregory
Widziałem jak bardzo boi się go więc natychmiast podszedłem bliżej do nich i zgarnąłem Erwina w swoje objęcia, a ten odrazu wtulił się we mnie mocno drżąc.
- A ty co się wtrącasz psie - warknął w moją stronę na co mocno zacisnąłem pięści i wtuliłem w siebie bardziej siwego.
- Nie widzisz, że się ciebie boi? Jak śmiesz go dotykać po tym jak złamałeś mu tak chamsko serce! - warknąłem wściekły i miałem chęć się rzucić na niego z pięściami by dać mu nauczkę.
- O boże to było trzy lata temu. Co było to było. Speedo i Carbo się uparli, że skoro to ostatnie święta Erwina chcą by spędził je z nami.
- O łał co za zlitowanie! Łaskawie przypomnieliście sobie o swoim bracie - warknąłem wściekły.
- To nie ciebie się pytam tylko jego. Chcesz walczyć czy co. Chyba dawno nikt ciebie nie obił porządnie - warknął i już widziałem, że brał zamach ale powstrzymał się gdy Erwin popatrzył na niego.
- Mmogę pójść... Ale Grzechu idzie ze mną.. - wyszeptał cicho.
- Jak chcesz - westchnął ciężko - To chodźcie.
Poszliśmy więc za nim powoli kierując się do Burger Shota. Erwin szedł blisko przy mnie ściskając moją rękę, gdyż po drugiej stronie szedł Vasqez którego widocznie dalej bał się. Szedliśmy w grobowej ciszy i jedyne co było słyszeć to dzwoneczki Erwina w jego jemiole, która była wręcz na wymarciu tak samo jak on sam.
Pov Erwin
Gdy byliśmy już przed Burgerem było mi bardzo nieswojo. Dlaczego nagle przypomnieli sobie o mnie? Może to jakiś podstęp?
Czułem jak Grzesiu mocniej ściska nasze dłonie więc uśmiechnąłem się do niego niepewnie i wszedłem do środka, a wszystkie oczy odrazu zwróciły się w moją stronę.
Widziałem jak każdy wstaje nagle już myślałem, że zaraz ktoś wyskoczy i mnie wyśmieje lecz każdy podbiegł do mnie i mocno wtulił w siebie przez co, aż przez chwilę zabrakło mi powietrza.
- Siwy tak bardzo przepraszamy! Już od dawna chcieliśmy ciebie zaprosić, ale zawsze baliśmy się. Lecz gdy dowiedzieliśmy się, że to mają być twoje ostatnie święta chcieliśmy je spędzić razem - Odrazu wyjaśnił mi wszystko Carbo na co zmieszany patrzyłem na wszystkich.
Po chwili gdy wyjaśniłem wszystkim czemu Grzesiu jest tutaj z nami spędziliśmy wszyscy razem ten czas mimo, że każdy z troską patrzył na mnie gdy od czasu do czasu gdy kaszlałem było widać na moich rękach krew a listki z jemioły spadały.
Mimo, że wiedziałem, że umieram naprawdę cieszyłem się że spędzałem ten czas z nim.
Może to się wydawać głupie, ale wybaczyłem dla Vasqeza i Speedo co mi zrobili. Owszem może i to teraz przez nich umieram. Lecz widzę jak bardzo są w sobie zakochani i tak strasznie boli ich widok mnie umierającego.
Jednak z nich wszystkich najbardziej cierpiał Grzesiu który ciągle był blisko mnie i ściskał moją dłoń. Wkońcu dażył mnie większym uczuciem niż ktokolwiek w tym budynku.
Gdy nadchodziła godzina 22 już nawet nie miałem sił by się poruszać. Leżałem bez władnie oparty o Grzesia który tak bardzo dusił w sobie łzy.
- Mmyśle że chyba pora się pożegnać.. - wyszeptałem i pół przytomnie patrzyłem na wszystkich.
Mimo, że każdy płakał i żegnał się ze mną ja się ciągle uśmiechałem. Zostało mi bardzo niewiele bo tylko dwa ostatnie listki trzymały się w mojej jemiole, a gdy opadną umrę tak samo jak wszystkie jemioły stracą swoją magię.
- Napewno nie da się jakoś ciebie uratować..? - Wyszeptał Grzesiu głaszcząc mnie po policzku na co moje serce się radowało dziwnie.
- Nie Grzesiu. Serce które zostało złamane raz już nigdy nie będzie takie same - wyszeptałem i lekko podniosłem swoją rękę wycierając jego łzy.
Nasza ciszę przerwał jakiś latawiec który walną w szybę przez co każdy zdezorientowany popatrzył w tamto miejsce.
To był błąd....
Do środka nagle wbiegła jakaś dwójka zamaskowanych i uzbrojonych mężczyzn. Coś do nas krzyczeli lecz nie za bardzo rozumiałem co.
W pewnym momencie Grzesiu podniósł mnie i stanął gdzieś, a ja stałem razem z nim opierając się o niego resztkami sił.
Nagle stało się coś czego bałem się najbardziej. Jeden z napastników widziałem jak celuje do Grzesia który akurat patrzył w bok więc szybko odepchnąłem go, a w uszach mi zapiszczało.
Potem już nic nie pamiętam. Jakieś krzyki, ogromny ból, płacz... A potem pustka.. Ciemność...
Pov Gregory
Usłyszałem nagle strzał i jak zostałem popchnięty. Serce mi łamało się gdy widziałem jak Erwin upada na kolana a prosto w jego serce został wycelowany pocisk.
- Erwin! - odrazu podbiegłem do niego i przytuliłem mocno do siebie tamując te krwawienie. - Erwin proszę wracaj do mnie. Proszę nie umieraj! Kurwa kocham cię! - mówiłem jak w jakimś amoku i płakałem patrząc na niego.
Widziałem jak jeszcze przez chwilę kontaktował lecz stało się to czego najbardziej się bałem.
Jego jemioła we włosach straciła wszystkie listki co oznaczało, że umarła, a zaraz po tym jego klatka piersiowa przestała się poruszać.
- Nie! - odrazu krzyknąłem a serce zaczęło mnie niemiłosiernie boleć tak samo jak łzy które nie przestawały wylatywać z moich oczu.
Jak w amoku zaczynałem go reanimować lecz wiem że niepotrzebnie. I tak nic to nie da... Ta jemioła dała mu życie... Więc i ta jemioła mu to życie odebrała.
Wszyscy dookoła nagle stali się dla mnie nie ważni wtulałem w siebie tylko mocno już nie żywe ciało osoby która kochałem z całego serca. Tak bardzo boli mnie to, że tak późno postanowił mi zaufać.
Gdy po kilku minutach uspokoiłem się lekko popatrzyłem na niego pociągając nosem.
- Wybacz, że nie umiałem cię uratować - wyszeptałem i zbliżyłem się do jego zimnych miękkich warg składając na nich ten ostatni słodki pocałunek.
Gdy odsunąłem się od jego warg usłyszałem jakieś dzwoneczki i zdezorientowany popatrzyłem w górę.
Jemioła która przed tem wisiała wyschnięta nagle żyła i dzwoniła dzwoneczkami, oraz zaczynała wypuszczać te jakieś drobinki magi.
Może i bym się cieszył gdyby Erwin żył...
Popatrzyłem na niego i głaskałem go po policzku. Moje serce cierpiało gdyż moja miłość nie żyła mimo, że jemioła właśnie nam przekazała, że byliśmy sobie pisani..
Wtulałem go mocno w siebie i gdy usłyszałem znowu te dzwoneczki chciałem się ze złości rzucić na tą jemiołę ale gdy popatrzyłem na Erwina to jego dzwoneczki lekko grały tak samo jak jemioła w jego włosach która nawet niewiem kiedy na nowo ożyła i wręcz lśniła piękną zielenią.
- Erwin? - odrazu spytałem zatroskany, a ten niepewnie uchylił oczy na co popłakałem się i mocno wtuliłem w siebie - Matko ty żyjesz! - wypłakałem w jego szyję i lekko go bujałem do przodu i tyłu przez co jego dzoneczki wesoło brzęczały.
- Co ale jak? - spytał się zdziwiony więc pociągnąłem go za brodę by patrzył na mnie.
- Bo ja kocham ciebie, a ty kochasz mnie - nie dając mu dojść do słowa wbiłem się lekko w jego wargi, a on bez zwlekania po krótkiej chwili zdziwienia oddał moją czułość.
- No proszę a jednak mój jemiołkowy chłopczyk umie kochać - zaśmiałem się cicho w jego wargi.
- Zamknij się i całuj - wybórczał zawstydzony więc bez zwlekania wróciłem do tej przyjemnej czynności jaką był pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top