VII

Słońce niepozornie wejrzało przez okno, lecz natknęło się tylko na rozrzuconą w pośpiechu pościel w sypialni pana Verdis. Nie było tu ani jego, ani Arkadii: wszyscy zmierzali w stronę tlącego się jeszcze pałacu Kaoha. Ta majestatyczna kiedyś budowla wyglądała teraz jak ledwie zglisza.
Zgaszone ruiny okrywał niepokojący mrok.
Arkadia zachowała opanowanie i czujność. Wciąż jeszcze pamiętała czasy, gdy z każdego krzaka mógł wyskoczyć ork. Przecież nie było to tak dawno, raptem dwadzieścia lat temu.
Dla elfa stulecie jest jedynie sekundą zwykłego czasu, muśnięciem.
Elfowie trwają wiecznie.
Są niezniszczalni tak jak wszystko co stworzą.
Przynajmniej tak im się wydawało...

Nagle drogę przebiegł im biały wilk.

Legolas chciał strzelić z łuku, ale zwierzę znikło w zaroślach równie szybko jak się pojawiło.
Nie zwrócili na to większej uwagi, bo przykuwał ją posępny widok zniszczonego Ignis.

Zwęglone ściany, zawalona dzwonnica i drzewa...
Na schodach siedziała skulona postać.

- Kaoh?! - brat bliźniak podbiegł do właściciela spalonego pałacu.
Złączyli się w uścisku, silnym i braterskim a jednocześnie zrozpaczonym.

Kaoh stracił za jednym wieczorem cały majątek.

***

Itan obudził się z wielkim bólem głowy.
Nie pił wczoraj...
Ze zdziwieniem zauważył, że nie jest w swojej eleganckiej sypialni, a w saloniku.
Często zdarzało mu się zasnąć gdzie indziej, ale był pewny że kładł się spać właśnie przy Arkadii.

No właśnie.
Gdzie Arkadia?!

Rudy elf rozejrzał się dookoła.

W kominku przyjemnie trzeszczał ogień, a w całym salonie porządek.
Na stoliku obok sofy leżał kieliszek, do połowy napełniony winem.
Czyżby jednak pił?

Do pokoju weszła Luna - opiekunka Eleny.
Bez słowa podała roześmianą dziewczynkę ojcu i grzecznie zapytała czy ten życzy sobie coś do picia.
Poprosił wody, więc odeszła.

- Mały robaczku. Słoneczko moje. - Itan usiadł, kładąc dziecko na kolanach.
Elene potrafiła już samodzielnie siedzieć...no prawie. Trzeba było lekko ją przytrzymać.

Należy przyznać, żę córeczka była oczkiem w głowie Itana. Najchętniej cały czas nosiłby ją na rękach. Grzeczna, radosna i mądra.
Wszyscy ją uwielbiali!

Oprócz Aerka.
Tego naprawdę irytowała.
Mimo że dbał o nią i nawet lekko ją pokochał.

Itan myśląc o relacji straszego brata i młodszej siostry, miał wrażenie, żę podobną miał z Katherine lub Legolasem...

- Aerk! - krzyknął donośnie.
Chwilę nasłuchiwał i nic.
W progu pojawiła się tylko ciemna czupryna Heidi. - Chłopca nie ma. - powiedziała.

Heidi była stanowczo ulubioną służką państwa Verdis.
Jedyną prócz Arkadii, której ufał Aerk.
Pewnie to dlatego, że jej ani to piękna ani brzydka twarz często rozswietlana była przez życzliwy uśmiech. Na szlachetnym obliczu prostej półelfki widać było lekkie zarysy zmarszczek od uśmiechu, rozsianych jak pajęczyna.
Miała też ciepłe, brązowe oczy.
Zawsze miła, prostoduszna i troskliwa.
Nie dawała sobie jednak dmuchać w kaszę, co to to nie.

- Herbatę przyniosłam. - dodała.

- Nie prosiłem. - zdziwił się gospodarz.

- Ale ja wiedziałam, ze chce pan herbaty. Przecież to po oczach widać. - powiedziała szczerze i zmarszczyła nieco brwii. - A Aerk to bez śniadania wyszedł.

- Gdzie wyszedł?! - Itan zerwał się spanikowany, spadając z kanapy na cztery litery i prawie upuszczając córkę.
Heidi cicho pisnęła, po czym odebrała mu dziecko.  - gdzie wyszedł? - powtórzył pytanie.

- Do lasu! Do lasu! - również dwa razy powiedziała kobieta. - pan się położy, pan jest... - Itan wybiegł z salonu, a potem z domu. - ...zmęczony. - mruknęła.

Ale rudy elf mknął już przez trawę.

Oszalał?
Może oszalał.

Niebezpieczeństwo czai się wszędzie, on ma dowody, znajdzie dowody, bezpieczni, musi...
Dziko rozejrzał się, czując jak powoli ogarnia go paraliżująca panika.

A przecież świeciło słońce. Takie piękne słońce...

Dziękuję limonka- za pomoc.

Akcja się rozkręca jak widzicie, zachęcam do aktywnego komentowania.

Jak się podobało? Co przewidujecie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top