IV
Czytać z muzyką, jasne?! ^^^
Szczęście potrafi zamydlić nam oczy.
Chwilowa słodycz nie wyklucza goryczy, przychodzącej za nią.
W deszczową noc ktoś zapukał do bram pałacyku państwa Verdis. Nowy ląd, nowe nazwisko.
Itan już nie Thranduilion, nie miał nic wspólnego z władcą Mrocznej Puszczy. Już nie. Nie chciał mieć. Stał się nowym panem dla nowych ludzi i elfów, dobrym panem.
Więc, gdy w nocy strażnik obudził go, informując o zbłąkanym wędrowcu, nie wahał się.
- Przyjmijcie go, a ja zaraz zejdę. - zapewnił. Delikatnie obudził Arkadię. - Ktoś pukał do drzwi. Podobno to dziecko.
- Wstaję... - mruknęła, gdy podał jej szlafrok. Zakryła nim swoją białą koszulę nocną.
Swoją drogą, Arkadia wypiękniała. Stała się młodą, dojrzałą kobietą. Mimo że na jej gładkim obliczu nie było ani jednej zmarszki, straciła resztki dziecięcego wyglądu.
Stopy odziała w miękkie pantofle, idąc za swoim mężem po korytarzu. Oświetlony tylko pochodnią miał jeszcze większy urok niż za dnia.
Sypialnia Itana i Arkadii mieściła się na ostatnim piętrze, a było ich trzy, nie licząc starego poddasza, gdzie lądowały wszystkie rupiecie.
Obok willi była też stara dzwonnica, nieco dalej stajnia i biała altana. Za pomocą Arkadii i wielu służek ogród stracił wygląd niezadbanej wyżyny. Zyskał świeżą, zieloną trawę i białe róże.
Domek marzeń.
- Zamknij drzwi, bo El się obudzi. - powiedziała Arkadia konspiracyjnym szeptem.
Coraz mniej wrzeszczała na Itana.
Teraz go tylko biła.
Ich słodkie przekomarzanki zwykle przerywał płacz czteromiesięcznej córeczki, która rosła w oczach.
A w oczach Itana często zbierały się łzy. Łzy szczęścia.
Tak sobie wyobrażał idealny scenariusz swojego życia. Mały, nie za duży dworek z wielkim ogrodem.
Arkadia i córeczka, przyjaźń z Legolasem i najbliższymi pałacykami. Sporo znajomych rodzin, zero kontaktu z srebnowłosą arystokracją.
Elfowie Najwyżsi, tfu.
Zeszli po schodach, trzymając się za ręce. Chłód owiał skórę Arkadii, ale pani dworku po chwili znalazła się przy ciepłym kominku w pomieszczeniu z beżowym ścianami. Tuż obok była drewniana, wiejska jadalnia ze sporym stołem i jasnymi krzesłami.
Żadne z pomieszczeń w tym pałacu do siebie nie pasowało.
Wszystkie były wyciągnięte z osobnej bajki, złożone z przypadkowych elementów.
Idealnie.
Na fotelu siedziała mokra istotka, popijająca ciepłe mleko i wyraźnie drżąca z zimna.
Był to mały, kilkuletni chłopiec o czarnych lokach i niebieskich oczach.
Dla Itana wydawał się on tak dziwnie znajomy. Zwłaszcza te oczy.
W końcu niebieskie były oznaką królewskiej krwii, prawie cała arystokracja takie miała.
Prawie, patrząc na Itana.
Blada twarz powoli się rozgrzewała.
Arkadia, wiedziona matczynym instynktem, kazała Heidi podać koc dla młodego gościa.
- Co się stało? - zapytał łagodnie Itan, kucając przy kokonie z koca i dziecka.
- Potwory... potwory. Napadły na nasz wóz... moi rodzice. Moi rodzice, gdzie oni są? Przyszli tu? - zapytał z wyraźną nadzieją w oczach.
Arkadia i Itan szybko spojrzeli po sobie.
Gospodarz cicho wypuścił powietrze. - Nie. - przyznał ciężko. To oznaczało jedno.
Chłopiec zaniósł się płaczem.
Jego rodzice musieli nie żyć.
***
- Mówię ci! - krzyknął zdesperowany Itan, jednocześnie wpychając butelkę w buzię Elene. Złote dziecko nie zamarudziło, mimo że nieudaczny ojciec pobrudził jej śpioszki mlekiem.
Itan nie zmienił się aż tak bardzo.
Córeczka rudzielca (na szczęście nie ruda) była chyba najbardziej wyrozumiałą istotą Valinor. Nie budziła nikogo w nocy, lecz patrzyła spokojnie na karuzelę z motylami, swoimi wielkimi, zielonobłękitnymi oczami.
Wszyscy byli nią zachwyceni i oczarowani jej urokiem. Nawet jeśli czasem bekała po mleczku.
- Sauron powraca...!
- Panikujesz. - stwierdził Naoh, pan sąsiedniej wioski.
Jego brat, Kaoh potwierdził to, pukając się w czoło.
- Jak zło może przedostać się do tej krainy? Myśl ty trochę. - zaśmiał się.
Obaj wrócili ze Śródziemia i mieli nadzieję na szczęśliwe życie.
W tej dolinie dla elfów niższej rangi, otoczonej lasami i górami nic nie mogło się stać.
Cztery Zamki Greenpeace, cztery wioski - Maan Valtakuna Naoha, Ignis Terrae Kaoha, Virdis Est Itana oraz Regnum Õkoku Crystalli Lux et Glacies.
Ostatnie księstwo w skrócie nazywane Regnum Cryluxgacies było położone najdalej, ale nadal mieściło się w Greenpeace.
Wielka kotlina, o paradoksie pełna była wzgórz a nawet szczytów.
Zebrania czterech władców wschodniego wybrzeża odbywały się co ludzki rok.
Z Regnum Cryluxgacies pojawiał się tylko posłaniec. Król, podobno mieszkał tu od zarania dziejów i nie zamierzał zadawać się z elfami niższej rangi, ale podpisał sojusz.
Jedno królestwo Greenpeace składające się z czterech krain i czterech władców, było bardzo dobrym pomysłem.
W każdym razie, księstwa te były położone z dala od przepychu miasta i stolicy.
Żyło im się tam dobrze, a Naoh i Kaoh nie chcieli dopuścić do siebie myśli, że jakiekolwiek zło mogło powrócić.
Nadal byli zmęczeni po walce z poprzednim.
- Itan, rozumiemy cię. Masz małe dziecko, a twoje życie dopiero niedawno stało się normalne. - przemówił w końcu straszy brat, Kaoh, ostrożnie dobierając słowa. Jego bliźniak, pan Maan Valtakuna przytaknął i dodał.
- Przeżyłeś traumę.
- Trochę dramatyzujesz. - Legolas podrapał się w tył głowy.
Gospodarz spojrzał po mężczyznach. Trzech mówiło, więc i czwarty się zgodził. - Pewnie tak... Przepraszam.
- To co z tym chłopcem? - zagadnęła przysłuchująca się temu Loris, żona Kaoha.
Z okazji urodzin Itana zjechało się mnóstwo gości.
Annabell obchodziła też własną śmierć... tą pierwszą.
Uczta miała być jutro, jednak już kilka dni temu przybył Kaoh, Naoh wraz z rodzinami i dziećmi, Legolas i Gwen (która była znowu w ciąży), Thranduil z obiema żonami, Bilbo, Frodo z Samem (na powrót stali się młodzi!), Feren z Lindirem oraz Elrond.
Oczywiście, to nie Verdis ich zaprosił.
A jego przebiegła żona, która akuratnie zmieniała pieluchę jakże uroczej blondynki znanej już w całej krainie jako najsłodsze dziecko pod słońcem.
Takiemu to aż miło zmieniać pieluchę.
- Został u nas. Narazie jest wstydliwy i boi się, ale otoczymy go miłością i wychowamy jak własne dziecko. - odpowiedział Itan, powtarzając słowa swojej mądrej małżonki. - Nazywa się Aerk.
Gwen oznajmiła, że przypilnuje Heidi podczas rozpakowywania jej sukien, gdyż były bardzo drogie.
Ogólnie, okazało się, że moda tutaj jest zupełnie inna i... w ogóle jest.
Elfki przywiązywały ogromną wagę do ubioru. Długie suknie, kapelusze, koszule, buty, falbany...
Przepiękne zdobienia można było zobaczyć na każdej sukni.
A wszyscy mieli mnóstwo pieniędzy.
Elfy, oczywiście.
I jak widać, rozmnażali się jak szaleni, patrząc na brzuch Gwendolyn i jej gromadkę blondwłosych dzieci.
- Ja również pójdę już do komnaty. - stwierdziła Loris.
Tak oto wszyscy się rozeszli do swoich sypialni, zapychając cały zamek.
Pokoi wcale nie było tak dużo, ale wszyscy się jakoś pomieścili.
Itan chciał zajrzeć do Aerka, ale zasnął na kanapie ukołysany ciepłem bijącym od ognia w kominku.
Poniosło mnie. Bardzo.
Szukając wyglądu komnaty Itana ściągnęłam pierdyliard zdjęć.
Boże, dopomóż.
Oznajmiam też, że powoli znika obraz tolkienowskich elfów. To inny styl.
Macie tu zakąskę.
I mam pytanie.
Czy robiąc opis sukni, wstawiać też zdjęcie dla lepszego obeznania w epoce? Barok pomieszczany z epoką wiktoriańską, romantyzmem i celtyzmem.
A tu macie dworek Itana:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top