Prawdziwe oblicze

Ostrzegam, że dziś mało.
I proszę nie pisać komentarzy w stylu: Zabij siebie, co się dzieje z tą książką.
Jak się nie podoba to możecie przecież nie czytać, prawda?

Śniadanie w sobotę.
Najgorsze co może być!
To dzień, w którym król musi przyjąć gości, którzy chcą rozmawiać. Przy śniadaniu.
A królowa? Musi wyglądać. Okropne.
Arkadia powinna założyć suknię, którą przygotowały doświadczone służki.
I właśnie to zrobiła, sukienka była ładna, granatowa, ale bardzo ciasna! Gorset pod nią dawał się we znaki...

Ponad to do królestwa przyszła nowa moda z Ereboru.

Itan kupił jej właśnie tą.
Myślał, że będzie zadowolona, jednak przekonał się co o niej myśli w bardzo nieprzyjemny sposób...

Musiała potem boleć go głowa, ale cóż.

Arkadia złapała się za brzuch.
Ech. Skurcz.

Poprawiła włosy i ruszyła dalej.
Opinia żony w końcu jest bardzo ważna.

Jednak Arkadia musiała założyć to paskudztwo.

Ponadto jakiś dziwny czepiec na głowę.

Gdy zeszła na dół, Itan oraz goście już siedzieli przy stole.
Jakaś ruda kobieta i czarnowłosy mężczyzna, wraz z kilkoma innymi.

Arki zdała sobie sprawę, że to syn władcy Nowego Miasta na Jeziorze wraz z żoną i asystą.

Itan uśmiechał się bardzo sztucznie, szczerzył białe zęby i patrzył z lekkim wyrzutem na żonę.

- Och i jest nasza zguba! - zawołał facet.
Król Mrocznej Puszczy spojrzał bałaganie, ale i z pretensją na Arkadię.

Ona była już wkurzona i chciała przywalić mu w twarz.

Ledwo co się ruszała w  tej sukni, było jej duszno, dodatkowo jeszcze złaożyła za małe pantofle.
Czy może być coś gorszego?
Tak.

Za ciasny stanik.

Ledwo co oddychając usiadła przy stole i zabrała się za jedzenie.

- Ekhem. - Odchrząknął znacząco Itan. Jego oczy mówiły: Dobre wychowanie.

Arkadia odpowiedziała spojrzeniem z serii: Zgiń.
Stanowczo miała dość sukienek, ciągłego słuchania co może robić królowa, co musi, czego nie może a czego nie musi.
Straszne.

- Powiedz proszę...to jaki jest stan liczebności wojska? - zapytał gość.

- To jest...- mąż Arkadii zamknął oczy, żeby sobie coś przypomnieć. - Dwanaście tysięcy łączników wyszkolonych również do walki mieczami, półtora tysiąca jeźdźców, oraz całkiem sporo ochotników. - wyrecytował z pamięci Itan, najwyraźniej dumny z siebie.

Arkadii nie chciało się dłużej czekać. Przewróciła oczami i wzięła się za jedzenie. Rudzielec skarcił ją spojrzeniem.

- To dobrze. Więc mamy podobny stan armii, w miarę... myślę, że mam wszelkie podstawy do sojuszu. Wcześniej przeszkadzał nam władca, jednak teraz jest dobrze. A co się stało z tym potworem? Poprzednim królem? - zapytał Daniel (władca miasta.)

- Mm...nie żyje. - wymijająco westchnął Itan.

- To w sumie dobrze.- dodała żona króla, również chciała zacząć jeść.

- Co?! - Nagle wybuchła Arki i wstała. - Zamierzasz tak to znosić?! To twój ojciec! - zwróciła się do Itana.

- Proszę się uspokoić. Spokój. - warknął Daniel.

W jednej chwili znalazł się w powietrzu, trzymany za kołnierz przez wojowniczkę.

- NIE MÓW DO MNIE JAK DO PSA. - szepnęła.

- Arkadio!- oburzył się Itan a żona mężczyzny krzyknęła i odsunął się od Arki. - Puść go w tej chwili. Jak możesz? Uspokój się...Usiądź. Proszę. - opanował ją elf.

A przynajmniej próbował to zrobić.

Elfka z niechęcią rzuciła Daniela na miejsce i usiadła, dręcząc swoją jajecznicę widelcem.

- Arkadia...- szepnął Itan bardzo cicho. - Nie zepsuj tego.

- Sugerujesz, że wszytko psuję?! - ryknęła dziewczyna.- To ty zawsze...potrafisz zepsuć wszytko...sobą! Może dla odmiany posłuchałbyś mnie i pomyślał nad czym co ja chcę?! Może teraz ja coś zepsuję?! - Itan wstał i chciał iść za nią, ale Arkadia wzięła do ręki talerz i rzucił nim w  biednego elfa.
A naczynie rozbiło się o jego twarz.
Wyszła trzaskając drzwiami.

- Remus! - przywołała stajennego. - za pięć minut ma być gotowy mój koń. Bez siodła. - prawie wywrzeszczała mu w twarz, po czym ruszyła do swojej sypialni.
Zdarła sukienkę, założyła spodnie.

- Witajcie kochane! Tęskniłam.

Arkadia wyjęła z szuflady swój toporek i dwa ulubione sztylety. Dla pewności jeszcze szablę.  Ubrała się w dawny strój kapitan straży. Przecież kiedy była królową nie mogła być kapitanem...

Gdy była już gotowa, wyszła z pałacu, strząsnęła z nóg buty i wsiadła na konia.

A potem pogalopowała na nim na oklep.  Gdzieś daleko...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top