Pobudka czyli śnieg

Śnieg spypał za oknem. Już dawno Itan powiem się pojawić. Miał być trening...
A jego nie ma! I Matthewa też...
Ktoś położył jej rękę na ramieniu. Maya drgnęła i była wręcz pewna, że to Matthew. Ale to była Amelia.

- Co się stało, drogie dziecko?

- Nic...martwię się tylko o Matthewa i Itana. Ciągle ich nie ma. Może pójdę ich poszukać?

- W taką śnieżycę? Poczekaj aż przestanie sypać!

- Nie. Muszę po nich iść. Teraz. Zależy mi na nich. Nie chce ich starcić. - powiedziała Maya. Była bardzo poważna i poruszona.

- Miłość to piękne i okrutne uczucie.- skomentowała Amelia.- To weź chociaż palto. - westchnęła staruszka.

Maya pokiwała głową i szybko nałożyła kurtkę.
Wyszła i pośpiesznie pobiegła tam,  gdzie zwykle byli chłopcy.

- Idioci. Beze mnie ani rusz. Nikt mi nie wmówi, że za dwa lata( przypadku Itana to dwieście) będą pełnoletni! To jeszcze dzieci, które beze mnie sobie nie radzą.

Dziewczyna usłyszała szyderczy śmiech. Była prawie pewna, że nie należy on do człowieka.

Schowała się za stogiem siana i obserwowała.

Orkowie.
Brzydcy, podli, okrutni. I jeszcze cuchną. FU.

- I co? Mamy tu nową zdobycz, a raczej starą jak świat. Nasz drogi przyjaciel, Itan nie mógł się z nami rozstać. - zaśmiał się jeden z orków. Wśród nich byli też mroczny elfowie. Czyli to nie jest już tylko legenda czy plotka. Oni naprawdę pomagają tym potworom.
Jeden z nich trzymał łapę na ramieniu Itana, który sięgał im zaledwie do torsu.
Stał bardzo spokojnie z uśmiechem na twarzy.

Idiota.

A tuż obok wyrywał się Maciek.
Szatyn był trzymany przez dwóch orków.

W Mayi wezbrał gniew nie z tej ziemi.

Nagle poczuła Itana w swoim umyśle..
Jak?!

- Nie rób nic głupiego. - powiedział elf.
- To znaczy?

Chłopak nie odpowiedział.

Maya podjęła sama decyzję. Zrobi coś mądrego, walecznego!

Dziewczyna wyszła zza siana i z okrzykiem ruszyła na orków.

***

Itan, Matthew oraz Maya leżeli związani na ziemi drżąc z zimna.

- Właśnie o to mi chodziło, kiedy mówiłem ci, żebyś nie robiła nic głupiego.

- Przepraszam...

***
-Panie! Nie mozesz nigdzie iść! Proszę, panie, zostań. - chociaż Thranduil odzyskał kontrolę nad twarzą i blizny znikły to elf wyglądał dalej jak trup.
Kiedy tylko usłyszał o tym, że Agärwen go otruł i tortrował Itana, by na koniec zabić ruszył w stronę lochów.

Zupełnie go nie obchodziło, że jest w koszuli nocnej, że ledwo się trzyma na nogach, chciał iść i przywalić temu szczurowi w twarz.

- Panie...- jęczał mu nad uchem Feren.

- Czekaj. Ja to załatwię. -powiedziała stanowczo Arkadia, po czym chwyciła króla za rękaw.- Masz w tej chwili wracać do łóżka, natychmiast. Jeśli tego nie zrobisz to myślę, że będę musiała się tobą zaopiekować. Ja. A Itan raczej by nie chciał,  żeby jego ojcu stało się coś złego, prawda?

- Ale...
- Nie ma "ale".
- Dobrze, tylko mnie nie bij, proszę.
Arkadia stwierdziła, że jednak być może jest pomiędzy nimi (Thrandim a Itanem) jakieś małe, nikłe, śladowe pokrewieństwo.

Zaprowadziła jeczącego króla spowrotem do szpitala.
Chciała już wyjść, ale elf ją zatrzymał.

- Arkadio...? Mam jedną prośbę. To sprawi, że poczuje się lepiej.

- Tak, Thranduilu?

- Możesz walnąć tak jak ty to potrafisz Agärwena? Tak ode mnie?
- Jasne.

To tyle. Cieszcie się i radujcie,  bo Thranduil chyba jednak jest ojcem Itana, chociaż wiele osób w to wątpi.
Jak narazie to tyle. Proszę o opinię.
Zwłaszcza ty, Knopersik04!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top