Wzrok, paraliż, więzienie

Rainheer patrzył błagalnym wzrokiem na Agärwena.

- Jak to? Nie chcesz ukarać zdrajcy?

- Nie chcę, panie katować elfa. Był moim przyjacielem...znaczy bratem przyjaciela.

- Będziesz musiał. Przecież taki rozkaz króla. -odparł Leonard- drugi strażnik.

- Dokładnie, Leonardzie. A teraz przestańcie gadać i...zajmijcie się więźniem.

Itan jęknął cicho w kącie.

- Law...ale dlaczego to robimy? Panie, dlaczego go torturujemy? Nie możemy po prostu...
- Oj ty już nie zamartwij swojej biednej główki. - odpowiedział Agärwen, słodziutkim głosem.

- Odmawiam. Nie będę...- zaczął.

- Ha ha ha! Ty? Nie będziesz? Nie będziesz?! Ha ha ha...-zaśmiał się szyderczo czarnowłosy. - Ty nie możesz odmówić. Jesteś tylko sługą w moich rękach. Ja rządzę. A za niesubordynowanie każę wygnaniem, albo śmiercią. Nadal masz wątpliwości?

- Nie, panie.
- No to czekam. -Agärwen oparł się o ścianę.

Rainherr z trudem przełknął ślinę i spojrzał na bat w jego ręku.

Następnie strzelił z niego w przerażonego Itana.
Starał się, aby wyglądało to wiarygodnie, ale bardzo go nie bolało, ale elf prawie się popłakał. Łzy napłynęły mu do oczu.

- Co to miało być?!- warknął Agärwen. - Nie zrozumiałeś polecenia? "Batuj" nie głaszcz. Do czego służy bicz? Do biczowania, więc zrób to. Zaprezentuję. - zdrajca wyrwał mu z dłoni narzędzie i całej siły uderzył nim skulonego chłopaka.
Itan wrzasnął a łzy wydostały się z oczu i popłynęły na poranione, piekące policzki. Ale Agärwen nie zaprzestał. Robił to z taką siłą, że Itan aż się przewrócił od uderzenia a rany były dość głębokie.
Uderzał tak mocno, jakby elf był jego najgorszym wrogiem i zrobił mu niewiadmo co.

Skończył tak po dziesięciu batach. Oddał broń Rainheerowi i spytał.

- Wiesz już jak czy mam pokazać na tobie?
- Wiem, panie. Przepraszam. Już będę pracować.

Agärwen poklepał go po plecach.

- Dobry chłopak. - i wyszedł razem z Leonardem.

Rainheer spojrzał na Itana, który opierał się o ścianę całym ciałem, jakby miała go uratować. Dlaczego to aż tak boli?
Rainheerowi było smutno, zawsze odtrącali Itana kiedy byli mali, zawsze się z nim droczyli, ale w rzeczywistości bardzo go lubił.

Ale musiał...to zrobić. Inaczej nowy król go zabije...
Wyjął sztylet z pochwy i podszedł do księcia.

Poniósł go, uniósł nad nim nóż i...

***

Legolas w zasadzie czołgał się aby dojść do sypialni.

Nogi...tracił czucie, wszytko mu się zamazywało, zaraz upadnie.

Gwen podtrzymywała go jak mogła, ale Legolas nie chciał jej pomocy.

- Lego, jeśli trzeba ja cię zaniosę. Ja dam radę.
- Nieee...dam...radę sam...nje...nie boli! Aaaa!!! Przepraszam. Nie boli. Dam radę sam, jestem mężczyzną!
- Lego, nie...Ogarnij się! Dawaj rękę, zaniosę cię skoro nikt nam nie chce pomóc. -Gwen już go ciągnęła.

- Nie dam rady. Chcę tu umrzeć. Pochowaj mnie pod brzozą.- bredził Legolas i położył się na ziemi.
Na szczęście Feren ich zobaczył i podbiegł.
Zaniósł (mimo jawnych protestów.) księcia do ich komnaty. (;-;)

Dał mu zioła przeciwbólowe a Legolas zasnął.

- Paraliż. -westchnął Feren.
- Co?! Sparaliżuje go?
- Tak, niestety. Już niedługo. Wróżę co najwyżej pół roku na własnych nogach. Nie więcej. Potem tylko wózek. (Nwm czy wtedy juz był, ale chyba tak...) a po dwóch latach nie ruszy się. Cały czas będzie leżał. Zastanów się czy chcesz Legolasa za męża. On potrzebuje opieki, nie da ci nic.

- Chcę tylko jego. Mimo wszytko. -powiedziała Gwen.

***
Blondynka, służka zaczęła parzyć herbatę. Iryrował ją świta wokoło. Co się tu dzieje?Gdzie jest król? !

Ramenesi z wściekłości kopnela stół.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top