7. Time to go home... with baby

- Ciekawe czy będziesz pamiętał to, co teraz powiem, ale nigdy nie byłeś tak kochany. I mam też do Ciebie pytanko. Dlaczego chcesz być ciągle ze mną, hm? Jesteś słodką przylepą, która zaczyna panikować, gdy tylko znikam z twojego pola widzenia. Nie bój się, nie mam w zwyczaju odwracać się od przyjaciół, gdy potrzebują pomocy, a szczególnie od tych, którzy są dla mnie ważni. - wtedy celowo cmoknęłam Winchestera w czubek główki, ale zapewne było to spowodowane brakiem snu, a co za tym szło, mała ilość racjonalnego myślenia i panowania nad odruchami. - No to kończ jeść, bo staję się zbyt wylewna.

~*~

Przez niedomyte hotelowe okna zaczęły przebijać jasne promienie słoneczne, które trafiały prosto na moje gałki oczne. Niechętnie zmusiłam się do pozycji siedzącej, ponieważ po pokoju buszował już Sam i zapewne za kilka minut zacząłby mnie budzić.

- Witaj śpiochu. - przywitał się z wyczuwalną nutką szczęścia w głosie. - Jest siódma a ty jeszcze śpisz?

- Żartujesz sobie ze mnie? - wymruczałam pod nosem, patrząc na małego Deana, przez co przypomniałam sobie, ile razy w ciągu nocy musiałam sprawdzać czy było z nim wszystko dobrze. - Jak długo spałeś? Siedem długich, pięknych godzin. - potaknął, mając na twarzy szeroki uśmiech. - No ja nie miałam tyle szczęścia, bo zajmowałam się Deanem, przy okazji trochę cię obgadywaliśmy... a właściwie to ja. - wybiłam się szybko z łóżka, kradnąc Winchesterowi kubek z kawą, który trzymał w dłoni. - Mi się bardziej należy niż tobie.

- Mogłem zrobić ci nową kawę. - kciukiem wskazał na czajnik za sobą.

- Nie, masz cierpieć.

- To kiedy ostatni raz do niego wstawałaś? - skinieniem głowy wskazał na brata, który jeszcze śnił.

- Niecałe trzy godziny temu... wow, to on jeszcze śpi. Jako bobas to chyba jego rekord. Wygląda tak niewinnie, nie tak jak przedwczoraj, gdy próbował zabić tę pieprzoną wiedźmę.

- I w końcu jej nie zabił, tylko ty. - wtrącił, kucając tuż przy swoim bracie. - Czyli jest ci dłużny za uratowanie życia i sprzątanie po nim.

- Zgadza się. - ciepły kubek kawy przysunęłam ku ustom, aby móc się rozkoszować kolejnym łykiem.

- Zapewne nie będzie mu to pasować, ale musimy dzisiaj wracać do bunkra - pokiwałam głową, wciąż rozkoszując się ciepłym napojem.

- Jestem za, bolą mnie plecy od tego łóżka.

Zaledwie godzinę później, gdy Dean został przygotowany do jazdy, co wyraźnie mu nie odpowiadało, Sam wziął nasze bagaże, a ja zajęłam się jego bratem.

- Sammy, musimy uważać na... - wtedy zza rogu zjawiła się ta sama kobieta, co wczoraj. Jakby czyhała na każde dziecko. - ... nią.

- O dzień dobry! Cóż za spotkanie. Dzisiaj, jak widzę, cała rodzinka w komplecie. - omalże nie zakrztusiłam się śliną, a Sam zaczął chrząkać i patrzeć na starszą panią z przerażeniem w oczach. - Ma pan bardzo ładnego syna. - zamurowało mnie. Wewnętrznie dusiłam się ze śmiechu oraz czułam się nieswojo ze względu na to, że Dean "teoretycznie" był naszym synkiem. - Przepraszam, ale śpieszę się do sklepu. - skinęliśmy głową na do widzenia i czym prędzej zbiegliśmy ze schodów.

Ostrzegałam cię przed nią. - stwierdziłam, gdy zatrzasnęły się za mną drzwi Impali. - Śmiałabym się jak dzika, gdyby powiedziała, że jesteście podobni, albo, że jest podobny do mnie. To byłby hit.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top