XXVII - Ucieczka numer trzy. | Alternatywne zakończenie.
Kiedy przeszedłem przez drzwi i siatkę dematerializującą, ruszyłem krótkim korytarzem. Przez ten czas ani Wheatley, ani PotatOS nie odezwali się i na dobrą sprawę to dobrze. W sumie to ich wieczne gadanie już mnie nudzić zaczynało po prostu. Znaczy w wypadku GLaDOS to jeszcze nie masakra, bowiem nie gadała wybitnie często. Jednak w przypadku Wheatleya to szlag mógł człowieka trafić z jego gadatliwością. Plus też obecnie powinien jak najmniej gadać, to wtedy może nie spodziewałbym się, w którym momencie chciałby mnie zabić. Jednak fakt, Wheatley, co niejednokrotnie od momentu, w którym go poznałem, udowodnił zaliczał się do debili całkowitych i nie dziwne, skoro tak go stworzono. Niemniej wiadomo, że to mogło zacząć irytować, no i teraz też jego debilizm stał się niebezpieczny, wiadomo w związku z czym na R.
– Czekaj, czekaj, czekaj... – odezwał się Wheatley, wyrywając mnie z mych nie tak długich przemyśleń, kiedy zauważyłem, że szedłem dłuuugą kładką prostą – Już prawie... – dodał, gdy mogłem się domyślić, że w którejś chwili spróbuje mnie w tym miejscu zabić, bowiem Aperture to przewidywalna placówka, a świadome maszyny to już w ogóle – Ale nie przeszkadzaj sobie, uciekaj dalej. – dodał, gdy ledwo powstrzymywałem się przez walnięciem facepalma, przy okazji słysząc i po chwili widząc, że jakieś chyba pomieszczenie zaczęło się przesuwać, zagracając mi drogę.
Brawo, geniuszu, normalnie kompleeetnie nie wiedziałem czy to pułapka, czy nie. Jasne, wiadomo, to dobrze dla mnie, jednak akurat w kwestii zabijania sztuczne inteligencje w tym miejscu właściwie stawały się sztucznymi debilami, bowiem na dobrą sprawę PotatOS swego czasu również zachowywała się przewidywalnie w tej kwestii. Jeżeli już chcieli kogoś zabić to powinni jakoś inteligentniej do tego doprowadzać, w sumie ta komora testowa numer dziewiętnaście sprzed pięćdziesięciu tysięcy lat to jeszcze jakiś przejaw inteligencji. Ot test, który wyglądał wiarygodnie jak na standardy tamtego toru, zakończony niespodziewanie spalarnią. Jednak potem? Po prostu pozostawało jedyne co to cringe'ować nad ich logiką.
No ale w pewnym momencie moje przemyślenia przerwał fakt, że pomieszczenie zniszczyło kładkę, przez co ta część, na której stałem, opadła. Dodatkowo na razie musiałem się nieco cofnąć, bowiem z zatrzymującego się pomieszczenia zaczęło spadać trochę z mechanicznych ramion przytrzymujących panele. Kiedy natomiast przestały spadać, ujrzałem, że jeden z fragmentów podłogi owego pomieszczenia również odpadł, sugerując mi, gdzie obecnie miałem się udać.
– Tak, owszem, to jest pułapka. – stwierdziła oczywistość GLaDOS, kiedy niebieski portal umieściłem na białym fragmencie pomieszczenia znajdującym się po mojej stronie – Ale to jedyne przejście. – dodała, gdy pomarańczowy dałem na białym panelu sufitowym znajdującym się w pomieszczeniu – Więc bierzmy się do roboty. – zakończyła, kiedy przeskoczyłem przez portale.
No chyba ja miałem się brać do roboty, bowiem akurat PotatOS, z wiadomego powodu, nie mogła nic robić. Także już niech nie udawała, że też by się jakoś przyczyniała do mojego przejścia przez tę nadludzko oczywistą pułapkę.
– Ha! – odezwał się Wheatley, gdy wylądowałem w tym pomieszczeniu – Pułapka! – dodał oczywistość, kiedy z dwóch rzędów rur wypadły wieżyczki, ale guess what, oczywiście że uszkodzone, jedna nawet nadal znajdowała się w pudełku – Mordują cię? – zapytał, gdy po odwróceniu się ujrzałem wielki ekran, informujący, że to niby siedemdziesiąty piąty test z siedemdziesięciu pięciu i nawet jedyne co to zawierał ikonki informujące o obecności wieżyczek.
Szczerze ciekawiło mnie czy to pomieszczenie to faktycznie ostatni test jakiegoś toru testowego. Szczerze mówiąc normalnie pomyślałbym, że nie, jednak z drugiej strony w tym ośrodku wszystko się zdarzyć mogło, o czym niejednokrotnie się przekonałem. Plus skoro GLaDOS tak uwielbiała testować na wszystkich, którzy się ruszali, to nie zdziwiłbym się, gdyby stworzyła tak długi tor testowy. No i też jako iż, nawet gdyby znajdowały się tu w pełni sprawne wieżyczki, to ta pułapka nie stanowiłaby problemu w jej pokonaniu, to tym bardziej dodawało to wiarygodności. Wszakże jak niejednokrotnie się przekonałem oraz wy słuchając mej opowieści się przekonujecie, to PotatOS nie miała zbyt oryginalnych pomysłów na mordowanie obiektów testowych, co oczywiście lepiej dla owych obiektów.
– Chyba cię mordują, nie? – zapytał Wheatley, przerywając me przemyślenia, kiedy odwróciłem się w kierunku drzwi wyjściowych – Mordują bezgłośnie. – mówił dalej, gdy po prostu ruszyłem do wyjścia, które cyklicznie otwierało się i zamykało, bowiem nie miałem potrzeby przewracać tych tutaj wieżyczek, owe i tak zostały już uszkodzone – Tak sądzę, gdyby ktoś pytał. – dodał, mimo iż nikt nie pytał, bowiem nikogo nie obchodziło jego zdanie, kiedy tak sobie szedłem, a wieżyczki, z tego co słyszałem, próbowały do mnie strzelać, jednak brak naboi im to uniemożliwiał – O, może wieżyczki nauczyły się dusić garotą. – powiedział szpanując, że niby znał jakieś bardziej wymyślne słowa, gdy podszedłem do drzwi – Tak, to by wyjaśniało takie bardzo ciche zabijanie...które tutaj słyszę. – dodał, kiedy przez owe drzwi przeszedłem, gdy kulturalnie otworzyły się i ruszyłem niezniszczonym fragmentem kładki.
Czym do jasnej jest garota? Nie, serio mówię, nigdy o czymś takim nie słyszałem. Nie dowiedziałbym się tego, bowiem z wiadomych przyczyn Internet nie działał, a GLaDOS pytać nie zamierzałem, wolałem żyć w niewiedzy niż o cokolwiek ją pytać. Po prostu nie zamierzałem z nią często gadać, bowiem po prostu na to nie zasłużyła. Może gdyby okazało się, że po wyjściu na zewnątrz z jakiegoś powodu bym nie zamarzł, to może kiedyś udałoby mnie się nawet przypadkiem dorwać jakąś encyklopedię, elektrokinezą rozmrozić ją i sprawdzić definicję tego słowa. Nie istniały rzeczy niemożliwe, no tylko musiałbym mieć nadludzkie szczęście i posiadać jakąś nadprzyrodzoną zdolność, która umożliwiłaby mi przetrwanie przy takich temperaturach, jakie panowały na zewnątrz. No a nie wiedziałem czy takie coś by mnie spotkało, bowiem to jak szansa na to, że spadnie zaraz satelita.
– Ha! – zawołał Wheatley, przerywając me przemyślenia, kiedy zeskoczyłem z kładki na fragment znajdujący się niżej – Czyżby twoje nafaszerowane kulami zwłoki właśnie wyleciały z pokoju? – zapytał, mimo iż powinien wiedzieć, że by mnie nie zabił, bowiem aby tego dokonać musiałby wykazać się chociaż szczątkową inteligencją oraz oryginalnością czyli dwoma rzeczami, których mu brakowało – Czyżby...a, to te badziewne wieżyczki były, nie? – spytał, orientując się, że zjebał – No tak... – dodał i w sumie też dziwne, że nie przeprogramował fabryki wieżyczek...chwila.
Na stówę to zrobił, wszakże w pomieszczeniach testowych, które przyszło mi pokonać po powrocie na górne piętra Aperture, znajdowały się w pełni sprawne wieżyczki. Także no, fabrykę owych musiał przeprogramować, bowiem inaczej powinny się w testach znajdować jedynie wieżyczki niedziałające. Chociaż w sumie na dobrą sprawę to też nie takie pewne, może w owych testach te wieżyczki już od dłuższego czasu stały i czekały na obiekt testowy, także nie ważne. Może faktycznie w takim wypadku w pokonanej przeze mnie pseudo pułapce miały prawo znajdować się wieżyczki uszkodzone.
– No nie ważne. – mówił dalej Wheatley, nie dając mnie się nad niczym dłużej zastanowić, kiedy ruszyłem przechylonym fragmentem kładki w górę – Nadal trzymam wszystkie karty i wiesz co? – zapytał, waląc tą metaforą, serio, jego próby uchodzenia za mądrego brzmiały jedynie co to śmiesznie – Mam same karety! – dodał, gdy przekroczyłem siatkę dematerializującą w drzwiach – Od razu mówię, nigdy nie grałem w karty. – przyznał się, kiedy ruszyłem kolejną długą kładką w akompaniamencie trzęsącego się budynku, włączże to chłodzenie reaktora, deklu – Planowałem się nauczyć. – dodał, gdy, jako iż kładka należała do stosunkowo dużych, szedłem bardziej uważnie, bowiem to oznaczało kolejną, zapewne denną, pułapkę.
Ja też nie umiałem grać w karty i akurat mnie nie zależało na nauczeniu się grania w nie, jednak przynajmniej nie chwaliłem się swoją nieistniejącą wiedzą w tej kwestii. No i też nie waliłem porównań do kart, skoro się na tym nie znałem. Jednak fakt, Wheatley, co już od jakiegoś czasu udowadniał, próbował po prostu brzmieć mądrze, co pozostawało cały czas tak samo żałosne.
O patrzcie, z tą pułapką miałem rację. Kiedy bowiem wchodziłem po schodach ujrzałem, że panele, a właściwie kilka paneli trzymanych przez mechaniczne ramiona rozsunęło się i za nimi ujrzałem wieżyczki. Na razie namierzyć mnie nie mogły, tak genialnie zostały ustawione, jednak tym razem należały do tych sprawnych. Nie zdziwiłbym się, gdyby w takim razie w wypadku minionego pomieszczenia Wheatley po prostu nie zorientował się, że do owego rurami wpuszczone zostały wadliwe wieżyczki. Po takim kretynie jak on absolutnie wszystkiego mogłem się spodziewać.
– Tak czy inaczej, nowe wieżyczki. – nie przestawał rzępolić Wheatley, gdy nawet to miejsce nie stanowiło dla mnie problemu, bowiem w owym znajdowało się dużo przestrzeni portalowej oraz tuba transportowa, padająca na jeden z białych paneli – Bynajmniej nie uszkodzone. – powiedział i o kurwa, wyjmujcie aparaty, użył słowa „bynajmniej" w odpowiednim miejscu! Serio, to zaskoczenie, sądziłem, że by używał tego słowa jako synonimu słowa „przynajmniej", co by do idioty pasowało – As czwórek, najlepsze rozdanie, nie do pobicia. – powiedział, gdy niebieski portal umieściłem na panelu, na który padała tuba i nie wiem, jak mówiłem na kartach się nie znałem i nie znam, więc nie wiem czy ten as czwórek to faktycznie takie wytrąbiste rozdanie – Chyba. – dodał podkreślając, że nadal nawiązaniami do tematów, o których gówno wiedział, próbował wyjść na inteligentniejszego, meh.
W ogóle też mógłby się na dłuższą chwilę przyciszyć? Po prostu nudziło mnie jego wieczne gadanie, GLaDOS na przykład, cokolwiek bym o niej nie myślał, w czasie kiedy nawiewałem z jej toru testowego odezwała się jedynie raz. Tak siedziała cicho, dzięki czemu nie spodziewałem się, kiedy na przykład chciała mnie zabić. Jasne, nawet bez tego udało mnie się uciekać od jej metod, bowiem należały one do prostych do ominięcia. Niemniej mógłby przynajmniej w kwestii gadania brać z niej przykład, a nie. Obecnie jednak tubą po prostu zlikwidowałem wieżyczki, bowiem to jedyny sposób na pozbycie się ich z mej trasy. Nie zajęło mi to dużo czasu, ledwie kilka sekund i już miałem utorowaną drogę.
Oczywiście po pozbyciu się tego zagrożenia rozejrzałem się w poszukiwaniu miejsca, do którego miałem się udać obecnie. Szukać długo nie musiałem, w pewnym momencie po drugiej stronie ujrzałem otwarte panele ścienne, za które musiałem się udać tubą transportową. No to w takim razie portalami ustawiłem ją odpowiednio i wskoczyłem w nią.
– A więc to tak. – odezwał się Wheatley chwilę po moim wskoczeniu w tubę, nie dając mnie się nawet minimalnie nad czymś zastanowić – Sprytne, baaardzo sprytne. – mówił, przez co spodziewałem się, że zaraz coś odpierdoli, a dokładniej po tonie głosu jakim wypowiadał to zdanie – I LEKKOMYŚLNE! – dodał, weź mi go ktoś sprzed uszu, bowiem mimo iż jeszcze nic się nie stało, to spodziewałem się, że zaraz by coś odstawił – Nie masz stąd wyjścia. – powiedział i nie, sorki, kiedy się rozejrzałem u dołu, na końcu pomieszczenia, do którego wleciałem, ujrzałem wyjście oraz przy okazji fragment podłogi – Jesteś zdany na moją łaskę. – dodał, gdy przewróciłem z zażenowania oczami – Której nie posiadam. – nie przestawał, kiedy zastanawiałem się bardziej ile jeszcze miałem czasu nim to miejsce by wybuchło – Jesteś zdany na moje nic. – dodał, gdy powoli zbliżałem się do ściany – Ściana wirujących ostrzy! – zawołał, kiedy fragment ściany naprzeciwko mnie otworzył się i faktycznie ujrzałem za nią zgniatarkę – Makiawelicznie! – zawołał ponownie szpanując tym, że niby znał mądre słowa, gdy ja po prostu wyszedłem z tuby na fragment podłogi na dole, bowiem przecież nie musiałem ściany tykać, nawet gdyby nic się za nią nie znajdowało – Nnng! – zawołał niezadowolony, orientując się, że nie wpadłem w zgniatarkę – No proszę... – skomentował mój wyczyn, kiedy skręciłem w prawo, w stronę wyjścia – Dobrze, świetnie. – nie przestawał rzępolić, czemu on musiał zostać stworzony jako taki nadnaturalny gaduła – Nareszcie rywal godny mojego prężnego intelektu. – dodał, a ja ledwo powstrzymałem się przed wybuchnięciem ze śmiechu.
No akurat on z każdą chwilą udowadniał, że dziecko z porażeniem mózgowym w stopniu lekkim wykazywało się większym ilorazem inteligencji niż on. Tak, wiedziałem, że został stworzony jako debil do nie wiadomo której potęgi i technicznie to nie jego wina, jednak i tak zamierzałem się czepiać. Jeżeli chciał się chwalić jaki to niby on mądry i zajebisty, to nie powinien zachowywać się jak do tej pory. Szczerze to liczyłem, że już niedługo bym się go pozbył i, że albo PotatOS by faktycznie mnie wypuściła, albo ja bym jej elektrokinezą naklepał. Obstawiałem to drugie, bowiem na serio nie sądziłem, że potrafiłaby wznieść się ponad swoją bezpodstawną nienawiść do mnie i mnie wypuścić. Przekonałem się już niejednokrotnie, jak cringe i dziecinnie się zachowywała.
Obecnie jednak dotarłem do jakiegoś kolejnego z pomieszczeń testowych zawierającego tubę. Jak po rozejrzeniu się przekonałem, musiałem ową tubę użyć aby wylecieć z tego miejsca przez dziurę w ścianie. No to od razu niebieski portal umieściłem pod nią, a pomarańczowy naprzeciwko owej dziury. Oczywiście aby ułatwić sobie życie ustawiłem się tak, że po wystrzeleniu drugiego portalu tuba mnie złapała. Wiadomo, nadal musiałem pozostać uważny, bowiem Wheatley w swoim debilizmie chciał mnie zabić co kilka sekund. To nic, że jeżeli chciał osiągnąć ten cel to powinien próbować się mnie pozbyć nieregularnie, w momentach, w których się tego najmniej spodziewałem. To debil, a debilowi się tego nie wytłumaczy. Chciałbym chociaż przez chwilę mieć normalną drogę w kierunku silosu z tym małym gnojkiem, jednak najwidoczniej według niego na to nie zasłużyłem. Serio, to nawet GLaDOS rzadziej próbowała mnie zabić podczas mej ucieczki z jej toru testowego.
– Holmes kontra Moriarty. – powiedział, przerywając me przemyślenia, gdy w dole ujrzałem przesuwający się panel z kolcami – Arystoteles kontra najeżona kolcami płyta! – dodał, kiedy panel pojechał w górę i, przesuwając się w moim kierunku, zaczął uderzać w ścianę.
Na szczęście ja szybko zauważyłem jakiś biały panel u dołu, po drugiej stronie pomieszczenia. Widząc to, po prostu odpowiedni portal umieściłem na nim, dzięki czemu po prostu spadłem do tuby obecnie znajdującej się niżej.
– Proszę, nie ruszaj się. – rzekł, gdy panel również zjechał na moją wysokość.
Sorki Wheatley, ale ja nie miałem w planach życiowych zginąć tutaj. Zamierzałem się wydostać z tego miejsca i liczyłem, że by mnie się udało, bowiem teraz pozostało mi wierzyć w to, że doleciałbym nad podłogę znajdującą się pod ścianą nim panel zdążyłby mnie zabić. Musiałem obecnie po prostu czekać, bowiem nie miałem jak portalem zejść jeszcze niżej.
– Dobra, przestań się ruszać. – powiedział ponownie Wheatley, wcinając się w me krótkie przemyślenia, kiedy znajdowałem się coraz bliżej podłogi.
Co by nie mówić, geniuszu, to obecnie wyboru nie miałem, poruszałem się w tubie transportowej, która właśnie tak wpływała na wszystko, co do niej wpadło. Jakby tak bardzo chciał mnie zabić to mógłby po prostu wyłączyć tubę, bowiem wtedy bym spadł na dół. Chociaż w sumie fakt, nawet jeżeli by miał więcej niż pół punktu IQ to, jeżeli na dole znajdowała się po prostu podłoga, powinien wiedzieć, że nic by mnie się nie stało. Plus też wiedział, że posiadałem lewitację, wszakże widział jak jej używałem, także no. Obecnie jednak, kiedy znalazłem się nad podłogą, szybko wyszedłem z tuby i opadłem na ową.
– Oj. – rzekł Wheatley, kiedy wydostawałem się z tuby – Prawie cię trafiłem, no prawie cię trafiłem! – dodał, gdy stałem na podłodze.
Mógłby dać radę mnie trafić, gdyby nie uderzał co chwilę w puste ściany tylko bezpośrednio do mnie ten panel doprowadził i wtedy mnie zgniótł. Wiadomo, że dla mnie to idealnie iż o tym nie pomyślał, jednak to tylko dodawało do jego braku inteligencji. Znaczy oczywiście przypominam, w kwestii zabijania innych PotatOS również inteligencją nie grzeszyła, widać to standardowa cecha sztucznych inteligencji w Aperture. W ogóle też nie rozumiałem, dlaczego główna centrala kazała podczepionemu do niej rdzeniowi zabijać obiekty testowe. Dodatkowo centrala nie wydawała się posiadać świadomości, ową miały jedynie rdzenie tutaj obecne oraz, jak się przekonałem, jakąś formę owej posiadały też panele. Którzy genialni jak stado pędzących imadeł naukowcy wpadli na pomysł, aby tak tę centralę zaprogramować? To nie miało absolutnie żadnego sensu, powinni prędzej ją stworzyć tak, aby odwodziła podczepiony główny rdzeń od tego. Teraz to jeszcze bardziej mnie nie dziwiło, że GLaDOS wszystkich naukowców zagazowała. Oby nie okazało się, że wszyscy naukowcy w USA należeli do takich debili, bowiem to byłby już szczyt.
– Gdzie się podziałeś? – wtrącił się w me przemyślenia mój przeciwnik, kiedy zorientowałem się, że znajdowałem się w połowie drogi do jakichś drzwi – Gdzie się podziałeś? – zadał ponownie to samo pytanie, kiedy nie odpowiedziałem, bowiem sądziłem, że nawet jakbym chciał odpowiedzieć, to ten jego mikrofon działał w jedną stronę – Wracaj! Wracaj! – zawołał i jeżeli myślał, że tym nawoływaniem by mnie przekonał do powrotu to niech idzie zjechać na taczce z klifu.
Kolejna cecha wspólna sztucznych inteligencji w tym ośrodku, nie potrafili przekonać swego celu do powrotu. Nie wiem co prawda jak bardzo trzeba by się nagimnastykować, aby w takim momencie przekonać obiekt testowy aby wrócił, jednak sądzę, że to nie niemożliwe. No a na takie próby to by się załapał chyba tylko debil większy od Wheatleya. No a nie sądziłem, aby na świecie kiedykolwiek istniał ktoś głupszy od niego, więc to nie pomagało. Plus to też dodawało do jego debilizmu, dawno powinien się zorientować, że wracać do niego nie zamierzałem. Dłużej jednak się zastanowić nie mogłem, bowiem w którejś chwili, gdy szedłem długim korytarzem przed siebie, zgodnie z zasadą przewidywalności Aperture pomieszczenie nieco zatrząsnęło się oraz w poprzek kładki przewaliła się rura z żelem repulsyjnym, ową kładkę niszcząc w połowie. Kompletnie się tego nie spodziewałem, dlatego, gdy owa się przewalała, odruchowo odskoczyłem nieco.
– Dobrze słyszałem, że coś tam pękło? – zapytał Wheatley, kiedy żel wylewający się z rury obryzgał trochę ściany po lewej oraz część kładki po mojej stronie – O, o, zabiło cię może? – zapytał, gdy cicho westchnąłem z zażenowaniem, tak aby PotatOS nie mogła tego usłyszeć – Oj, niesamowite by było, gdyby cię zabiło. – dodał, kiedy cofnąłem się najdalej jak mogłem – Halo? – spytał, gdy rozpędziłem się w kierunku plamy żelu – Oj, oj, o tak, tak! – zachwycił się prawdopodobnie swym kolejnym debilnym jak on pomysłem, gdy po znalezieniu się na żelu podskoczyłem – Mam! – zawołał, kiedy radośnie odbiłem się na drugi fragment kładki – Właśnie mi coś do głowy przyszło. – kontynuował swój monolog, gdy po wylądowaniu na kładce ruszyłem przed siebie – Zaraz wrócę. – poinformował, gdy strzeliłem portalem na mijany biały panel ścienny, bowiem w tym miejscu na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jego obecność znaczyła, że miałem go jakoś wykorzystać – Jeśli jeszcze będziesz żyć. – dodał, kiedy po odwróceniu się i przejściu kilku kroków w oddali ujrzałem ogromne pomieszczenie z odpowiednio działającymi wieżyczkami – Właśnie, nie umieraj, póki nie wrócę. – zakończył swoją paplaninę, gdy ujrzałem niedaleko podwyższenie otoczone potłuczonymi szybami.
Spoko Wheatley, nie umarłbym w tym miejscu. Skoro GLaDOS nie potrafiła mnie zabić, to tym bardziej nie udałoby się to rdzeniowi czystego debilizmu. Szczerze liczyłem na to, że niedługo bym dotarł do jego silosu, naklepał mu, naklepał PotatOS i zawinął się z tego nieśmiesznego żartu zwanego Aperture Science. No ale aby ruszyć dalej musiałem zlikwidować te wieżyczki, dlatego pomarańczowy portal umieściłem na białym suficie za potłuczonymi szybami. Mówiłem, że biały panel ścienny by mnie się przydał? Mówiłem, akurat żyjąc tyle w tej placówce człowiek orientował się w takich oczywistościach. Kiedy natomiast przeskoczyłem na drugą stronę ujrzałem, że znalazłem się w miejscu z przyciskiem na kostkę oraz w oddali, we wnęce, widziałem dyspozytor żelu repulsyjnego. Przy okazji na podwyższeniu po lewej dostrzegłem też katapultę, którą potem miałem dostać się dalej. No ale na razie użyć jej nie mogłem, bowiem by mnie wieżyczki podczas lotu zabiły, dlatego najpierw wszedłem na przycisk.
Zgodnie z oczekiwaniami, owy aktywował dyspozytor żelu. Widząc to, najpierw odwróciłem się w stronę wieżyczek, które nie mogły mnie namierzyć, bowiem znajdowałem się za szybami jak coś. Następnie stanąłem tak, aby nadal nie mogły mnie namierzyć, ale abym ja mógł strzelić portal na wysokiej, białej ścianie w pomieszczeniu z nimi. Po wykonaniu tej czynności pomarańczowy portal strzeliłem na ścianie, a następnie odwróciłem się i niebieski dałem we wnęce z dyspozytorem. No, nadal niszczyło to wieżyczki, na początku pozbyłem się trzech. Aby zlikwidować wszystkie musiałem cztery razy obniżyć portal. Banalne, to, że ten niebieskooki zdrajca umieścił tu działające wieżyczki nie oznaczało automatycznie, że nie wiedziałem jak sobie z nimi radzić. Przeszedłem już tyle testów, że znałem jeżeli nie wszystkie to główne sposoby rozprawienia się z nimi.
Jednak po zlikwidowaniu ich, jako iż nad katapultą zwisał jeden panel biały, strzeliłem tam pomarańczowym portalem, a niebieski dałem pod sobą. Po znalezieniu się po drugiej stronie wszedłem na katapultę i owa wyrzuciła mnie na kładkę naprzeciwko pomieszczenia ubrudzonego żelem. Znajdując się tam skręciłem po prostu w lewo, bowiem po prawej znajdowała się ślepa uliczka. W ogóle to serio mocny ten reaktor mieli w tym ośrodku. Kurna, miał wyłączone zabezpieczenia i w ogóle wszystko co zapobiegało jego eksplozji, rdzeń się tam topił, a Aperture stało niewzruszone. Aż ciekawiło mnie jaki reaktor sobie machnęli, że dawał radę tak długo wytrzymywać. Nawet dawno żadne większe wstrząsy się nie pojawiały oraz Komunikat też od bardzo dawna się nie odzywał. Oznaczało to ewidentnie, że nie nastąpił jeszcze żaden przełom w topieniu się rdzenia. Oczywiście to dobrze, bowiem im dłużej reaktor się trzymał, tym ja miałem więcej czasu aby napierdolić Wheatleyowi. Co do niego samego to serio, jak miałem doprowadzić do ponownej wymiany rdzenia? Naprawdę wątpiłem, aby w tym miejscu trzymano jakieś uszkodzone rdzenie, bowiem to sensu nie miało. Owe powinny zostać albo naprawione, albo przetopione na metal do robienia rzeczy wszelakich. Niby w tym miejscu wszystko zdarzyć się może, jednak też nie przesadzajmy, w to wątpiłem. Także no, odwrócona wersja walki z GLaDOS sprzed pięćdziesięciu tysięcy lat nie wchodziła w grę.
– Zmiażdżenie jest dla niego za dobre. – odezwała się PotatOS wyrywając mnie z zamyślenia, kiedy zorientowałem się, że przechodziłem przez drzwi znajdujące się w niedługim korytarzu – Najpierw spędzi rok w spalarni. – zaczęła mi streszczać swój plan co do ukarania Wheatleya, kiedy ruszyłem przed siebie i szybko skręciłem w prawo – Potem drugi rok na chłodzeniu kriogenicznym. – opowiadała dalej, gdy budynek radośnie zatrząsnął się, a ja przeszedłem przez siatkę dematerializującą – Potem dziesięć lat w specjalnie stworzonej przeze mnie komorze, w której wszystkie roboty na ciebie wrzeszczą. – nie przestawała mówić, kiedy znalazłem się w jakimś pomieszczeniu z białym żelem w rurze po mojej lewej i czerwonym przyciskiem pod rozbitą szybą – I dopiero wtedy go zabiję. – zakończyła, gdy odwróciłem się w stronę tutejszych szyb.
– Cringe – to co właśnie odpierdalasz. – pomyślałem po wysłuchaniu jej planu, widząc za szybą rurę, przez którą przelatywały jakieś cosie z czerwonymi diodami.
Bowiem serio, jaki w tym sens, niech mi wytłumaczy. Jakbym ja znajdował się na jej miejscu to bym po prostu Wheatleya zgniótł panelem z kolcami i po problemie. Nie miało sensu się tak nad nim znęcać, bowiem to tylko bezsensownie by czas marnowało. Jednak na dobrą sprawę fakt, ogarnąć PotatOS to zadanie niewykonalne. Jednak co do tego, co zawierała rura, to postanowiłem nacisnąć czerwony przycisk. Jako iż owa na styku z drugą jej częścią miała zielone diody, to wnioskowałem, że jednej z jej części dało się zmienić położenie. Okazało się, że się nie myliłem, bowiem po naciśnięciu przycisku diody zaczęły migać na żółto i na zielono, a fragment rury odwrócił się w stronę podłogi. Kiedy to nastąpiło, diody stały się czerwone, a z rury owe przedmioty zaczęły wypadać ujawniając, że to tak na serio bomby. Wolałem chyba nie pytać po co w Aperture mieli bomby, niektóre historie powinni zostać niedopowiedziane. Oczywiście dobrze, że się tu znajdowały, bowiem potrzebowałem ich do rozbicia rury z białym żelem, jednak i tak trochę to dziwne, że w tym ośrodku je mieli. Na razie jednak, w celu oszczędzenia czasu, szybko niebieski portal umieściłem pod rurą, a pomarańczowy na jednym z białych paneli ściennych nad szybą i zaczekałem.
Na szczęście udało mnie się ogarnąć to bez konieczności ponownego korzystania z przycisku i po chwili bomba uderzyła w rurę, niszcząc ją. Po nastąpieniu tego cały żel się w niej znajdujący wylał się na podłogę, robiąc mi powierzchnię portalową. Widząc to, pomarańczowy portal po prostu umieściłem pod sobą i dostałem się na drugą stronę. Przy okazji kiedy tak szedłem przed siebie budynek się zatrząsnął. Wnioskowałem jednak, że to nic przełomowego w kwestii wybuchu tego miejsca, bowiem Komunikat nadal milczał. Liczyłem, że miałem jeszcze odpowiednio dużo czasu aby pokonać tego niebieskookiego debila. Jak zapewne pamiętacie Aperture to ja miałem głęboko w poważaniu, jednak w eksplozji ginąć nie zamierzałem. Nie mogłem po prostu pozwolić aby Wheatley i PotatOS wygrali, sorki, po prostu nie zasługiwali na to. No a gdybym wyszedł na zewnątrz to odszedłbym na własnych zasadach i ze świadomością, że ci dwaj nie odnieśli zwycięstwa. Plus hej, zawsze istniała, nawet minimalna, szansa na to, że mógłbym posiadać chociażby Environmental Adaptation, więc wtedy to już nie wygraliby jeszcze bardziej. Także dlatego liczyłem, że zdążyłbym przed eksplozją. Co prawda mógłbym spytać GLaDOS ile jeszcze do silosu z Wheatleyem, ale nie. Obiecałem sobie, że o nic jej nie zapytam i w ogóle rozmowy nie zainicjuję. Jak mówiłem kiedyś tam wcześniej, nie zasługiwała na to.
No ale pomyśleć jakoś długo nie mogłem, bowiem bardzo szybko doszedłem do ciekawszego pomieszczenia. Otóż dotarłem do wielkiego miejsca z rurą z żelem napędzającym w rurze. U dołu widniała też, na razie nieruchoma, linia produkcyjna. Chyba produkcyjna, na takową wyglądała, jednak w tym miejscu mogła spełniać rolę absolutnie wszystkiego. Widziałem, że musiałem upaprać pomarańczowym żelem linię aby odpowiednio się rozpędzić i dostać się na drugą stronę. No i wiedziałem, że do tego celu musiałem użyć bomb, bowiem po drugiej stronie na kładce znajdował się nie dość, że czerwony przycisk, to na dodatek również po drugiej stronie widniała, na razie odwrócona do góry, rura. To oczywiste, naprawdę, ten ośrodek nie należał do wymagających w kwestii jego logiki. Z jednej strony to bardzo dobrze, bowiem wszystko szybko szło i dzięki temu mogłem mieć nadzieję, że zdążę naklepać Wheatleyowi przed eksplozją. Z drugiej jednak strony przez to zawiewało nudą, bowiem wiedziałem czego się spodziewać, nawet jeżeli pierwszy raz w danej części Aperture się znalazłem.
Dłużej się nie zastanowiłem, bowiem po znalezieniu się na linii owa ruszyła w kierunku zgniatarki zrobionej z paneli z kolcami.
– A, doskonale, jesteś! – odezwał się Wheatley, kiedy po przejechaniu obok schodów przeskoczyłem na nie – Niech no się tylko pozbędę tej kładki. – dodał, gdy zacząłem wchodzić po tychże schodach, co dużo czasu mi nie zajęło – Chciałem z tobą pogadać. – powiedział, kiedy dopiero teraz na jednej ze ścian ujrzałem monitor, na którym ten gnojek się wyświetlał – Proszę bardzo. – rzekł, gdy wystrzeliłem niebieski portal pod rurą na drugim końcu, która jednak została skierowana w dół, najwyraźniej coś mnie się pojebało – Chciałem z tobą chwilkę porozmawiać, oczywiście jeśli wolno. – dodał i on sobie gadać mógł, ja mu nic do powiedzenia nie miałem plus szczerze nie chciało mnie się wysłuchiwać jego monologu, po prostu jego gadanina już mnie się znudziła – Powiem szczerze. – mówił, kiedy drugi portal dałem na białym fragmencie ściany naprzeciwko rury z żelem – Te wszystkie pułapki jak dotąd zawiodły. – dodał, gdy ja nacisnąłem magiczny przycisk rozpierdolu – I to zawiodły nas obu. – nie przestawał mówić, kiedy z rury wypadać zaczęły bomby – A ty się zbliżasz do mojej kryjówki. – nie raczył się uciszyć, gdy bomby wpadły w portal i uderzyły w rurę – „Kryjówki", ha, pierwszy raz to powiedziałem na głos. – mamlał dalej, kiedy rura rozbiła się i zaczął się z niej wylewać żel – Brzmi trochę niedorzecznie. – przynudzał dalej, gdy pomarańczowy portal umieściłem na ścianie równoległej do linii produkcyjnej – Ale zapewniam, że to najprawdziwsza kryjówka, w dodatku śmiercionośna. – skłamał, bowiem on to akurat śmiercionośnego czegokolwiek stworzyć nie umiał, kiedy niebieski portal dałem na podłodze pod rurą i zacząłem tym samym brudzić linię produkcyjną – Tak więc chciałem ci dać szansę zabicia się. – rzekł i dzięki, jednak ja nie zamierzałem dać ani jemu, ani GLaDOS wygrać, pecha mieli – Wystarczy zwyczajnie wskoczyć do tej tam zgniatarki. – poinstruował, gdy po przygotowaniu sobie bieżni zszedłem po schodach – To będzie nie tyle wpadnięcie w pułapkę, co dobrowolny wybór sposobu zejścia. – wypowiedział to zdanie, wybacz, ale ja już wybrałem, kiedy zszedłem na linię produkcyjną.
– Sorki, ale ja już wybrałem jak chcę zginąć i nie jest to żadne z miejsc w Aperture. – powiedziałem, rozpędzając się i dzięki żelowi mając w ogóle możliwość dobiegnięcia do portalu – Także spierdalaaaj! – dodałem, przeskakując przez portal i znajdując się po drugiej stronie.
– To chyba odpowiedź odmowna. – skomentował moją wypowiedź i przeskoczenie przez portal, gdy ja rozejrzałem się – No cóż, niech wygra lepszy. – stwierdził, kiedy skręciłem w prawo, bowiem tylko tam mogłem się udać – To znaczy lepsza sfera. – mówił dalej i kurna, co to zdanie w ogóle miało oznaczać, niech mi to ktoś wytłumaczy – Niech wygra lepsza sfera, o tak lepiej. – nie raczył uciszyć jadaczki, przy okazji kontynuując to logiczne inaczej zdanie, w rytm trzęsącego się budynku – Znacznie mądrzejsza wersja. – uciszył się, kiedy doszedłem do jakiegoś pomieszczenia z tubą transportową u góry i dziurą w ścianie przy okazji.
– Dobry Boże. – odezwała się PotatOS widząc stan tego miejsca – Co on tutaj nawyrabiał? – zapytała, kiedy przez dziurę w ścianie ujrzałem, że w oddali jakieś panele radośnie spadły w otchłań, a budynek zatrząsnął się.
Też nie mogłem uwierzyć, jak w mniej niż dobę można doprowadzić tak wielki ośrodek na skraj ruiny. Przynajmniej teraz już oboje wiedzieliśmy jak kończyło się przekazanie władzy królowi debili. No ale jak Wheatley sam mówił, jego silos znajdował się już niedaleko, więc władzą za długo by się nie nacieszył. Obecnie jednak musiałem się do owego silosu dostać, jeżeli chciałem zdążyć naklepać Wheatleyowi przed drugim Czarnobylem.
Wiecie co...wiedziałem, że musiałem zrobić sobie bieżnię z pomarańczowego żelu, ustawić portal jeden na panelu pod tubą, drugi na białej ścianie w jednej z wnęk i rozpędzić się do tuby. Jednak przed śmiercią chciałem jeszcze użyć mych nadprzyrodzonych zdolności, dlatego na drugą stronę uznałem, że dostanę się za pomocą lewitacji. Dlatego od razu podskoczyłem i kiedy unosiłem się nad podłogą wyleciałem przez dziurę w ścianie, po czym ruszyłem w kierunku tuby, aby pod nią lecieć w odpowiednim kierunku. Serio szkoda, że nie mógłbym po odzyskaniu wolności korzystać z mych supermocy, jednak miło, że w tej placówce mogłem się przez jakiś czas nimi nacieszyć. Dodatkowo też serio zastanawiało mnie, jakim cudem je otrzymałem. Przecież powinny się u mnie objawić przed trafieniem do Aperture, gdybym posiadał je od początku mego życia na przykład. Tymczasem tak się nie stało, więc to w tym ośrodku musiałem je zyskać, tylko jak? PotatOS w sumie mówiła, że w tej placówce nie znajdowało się nic, co by mogło dać nadprzyrodzone zdolności. Jako iż obecnie znajdowała się w formie ziemniaka i nie miała wystarczająco dużo energii na kłamstwa, to mogłem jej w to uwierzyć. No a nawet jakby to przez pięćdziesiąt tysięcy lat znajdowałem się w hibernacji, więc technicznie nie miałem możliwości zyskania supermocy.
– Nie jestem głupia. – odezwała się GLaDOS, wcinając się w me przemyślenia – Wiem, że nie chcesz z powrotem przekazać mi kontroli. – rzekła i tak, miała rację, jednak nie miałem wyboru, a nawet jakby to teraz i tak miałem możliwość obrony – Myślisz, że cię zdradzę. – kontynuowała swoją przemowę, kiedy rozejrzałem się i hej, faktycznie znajdowaliśmy się pod silosem – I w każdych innych okolicznościach miałbyś rację. – dodała, gdy zwróciłem kulturalnie wzrok w jej stronę – Naukowcy zawsze doczepiali mi różne rdzenie, żeby regulować moje zachowanie. – żaliła się i akurat na to zasługiwała, jeżeli faktycznie od początku swego istnienia zachowywała się jak szmata chcąca zabić naukowców kompletnie bez powodu – Całe życie słyszałam różne głosy. – mówiła, gdy znajdowałem się coraz bliżej kładki znajdującej się u dołu – Ale teraz słyszę głos sumienia i jest przerażający, bo po raz pierwszy to mój własny głos. – mówiła i hej, nie zmyślaj, nikt ci nie uwierzy, że miałaś sumienie. Tak, nie obchodziło mnie, że miała za mało energii na kłamstwa, każdy kto chociaż minimalnie PotatOS znał wiedział, że laska sumienia mieć nie mogła – Mówię poważnie, chyba naprawdę coś jest ze mną nie w porządku. – zakończyła, gdy wylądowałem na kładce i skręciłem w lewo, bowiem po prawej znajdowała się ślepa uliczka.
Jak wspominałem, zasłużyła na to aby cierpieć. Zachowywała się jak nie dość, że wredna szmata, która kompletnie bez powodu chciała mnie zabić, to jeszcze potem jak żałosny dwulatek, który nie dostał tego, co chciał, więc denerwował dorosłych. Plus bądźmy poważni, to wszystko do czego doszło to JEJ wina. Gdyby zachowywała się normalnie i nie chciała mnie zabić bez powodu nie zniszczyłbym jej oraz przy okazji co by nie mówić nie straciłbym pięćdziesięciu tysięcy lat. Gdyby potem zachowywała się normalnie, a nie jak rozwydrzony bachor, nie musiałbym wymieniać rdzenia i Aperture nie znajdowałoby się na skraju eksplozji. Gdyby. Jednak wybrała zachowywanie się jak wredna sucz oraz potem jak rozwydrzony dzieciak denerwujący dorosłych, więc teraz wszyscy musieliśmy za to płacić. Także jasne, to, że bezpośrednio do topnienia rdzenia reaktora doprowadzał Wheatley to fakt. Jednak GLaDOS pośrednio również miała w tym swój udział, więc teraz nie miała prawa narzekać. No ale oczywiście musiała zgrywać taką biedną i poszkodowaną, bowiem najwidoczniej jej procesory to pierwsza generacja Intel Celeron.
Dłużej zastanowić się nie mogłem, bowiem przeszedłem przez drzwi i siatkę dematerializującą, po czym znalazłem się w ślepej uliczce z białymi ścianami. Oczywiście jako iż ściany przewodziły tu portale to oznaczało, że to tak na serio nie ślepa uliczka. Tym razem też się nie myliłem, bowiem po uniesieniu wzroku ujrzałem kraty, a za nimi białą część ściany. Widząc to, po prostu w ten sposób dostałem się na górę. Nie mogłem użyć lewitacji przez te kraty, no ale portale to też przyjemna sprawa. No, ale po dostaniu się na drugą stronę już lewitacji użyć mogłem do dostania się wyżej, bowiem to jedyna droga dalej. Dlatego radośnie przywołałem tę zdolność i zacząłem lecieć pionowo w górę. Musiałem się tymi mocami nacieszyć, a ostatnio i tak już dużo razy działa portalowego używałem. W sumie ciekawiło mnie czy podczas ostatecznego starcia z tym małym gnojkiem miałbym możliwość używania moich nadprzyrodzonych zdolności. Chciałbym, bowiem to nie dość, że by wszystko przyspieszyło, to jeszcze umożliwiłoby mi nacieszenie się mym niespodziewanym nabytkiem przed zamarznięciem. No ale zobaczyłbym w niedalekiej przyszłości. No i tak dodatkowo zauważyłem również, że wszystkie moje Aperturowe ucieczki kończyły się w silosie napierdalaniem z główną sztuczną inteligencją. Hej, dopiero teraz to sobie uświadomiłem, normalnie wszystkie drogi prowadzą do głównego silosu. Serio nie wierzyłem, że nie dało się inaczej z tego miejsca nawiać. Musiała istnieć inna droga ucieczki, której obecnie nie znałem i nie miałbym okazji poznać z wiadomych przyczyn.
– Zepsute rdzenie! – zawołała GLaDOS, wyrywając mnie z zamyślenia, dzięki czemu zauważyłem, że znajdowałem się przed dwoma zbiornikami z takowymi – Mamy szczęście. – dodała, kiedy kątem oka spojrzałem w jej kierunku.
Jak coś to większość z tych zepsutych rdzeni miała zamknięte oko. Jedynie w, oświetlonym przez jeden, trzymany chwytakiem rdzeń, zbiorniku znajdowały się trzy z otwartymi oczami. Jeden chyba miał pierdolca, bowiem dało się zauważyć jego wyjątkową ruchliwość. Szczerze to wyglądało nieprawdopodobnie. W sensie rozumiecie, rozważałem odwróconą wersję walki z GLaDOS, jednak sądziłem, że zgodnie z prawami logiki w tym miejscu zepsute rdzenie nie powinny się znajdować. A tu proszę, dwa zbiorniki z takowymi, wystarczyło to wykorzystać.
– Znajdź sposób, by go ogłuszyć, ja podeślę ci rdzeń, a ty mu go przyczep. – streściła plan działania PotatOS, kiedy odwróciłem się w prawo i ruszyłem przed siebie – Jeśli zrobimy to kilka razy, może uda się zepsuć jego osobowość na tyle, by ponownie wymienić rdzeń. – dodała, gdy zauważyłem, że szedłem po prostu odbudowaną kładką w kierunku sterowni elektrycznej, a w tle rurami płynęły trzy żele oraz czwartą rurą leciały bomby.
Nie no, spoko, jednak JAK GLaDOS zamierzała osiągnąć ten wspaniały cel? Przecież obecnie znajdowała się w ziemniaku, nie kontrolowała tym ośrodkiem. Także w związku z tym nie powinna mieć możliwości podesłania mi jakichkolwiek rdzeni. Serio, nie miałem nawet minimalnej hipotezy jak ona mogłaby to osiągnąć. Z Komunikatem raczej by się nie dogadała, bowiem dawno zorientowałem się, że to system informacyjny tego ośrodka, a nie druga świadoma sztuczna inteligencja. Nie miałem zielonego pojęcia co ona tam chciała wymyślić, ale podejrzewałem, że zobaczyłbym niedługo. Liczyłem na to, że by jej się udało, bowiem NA SERIO, nie miałem koncepcji jak inaczej Wheatleya mieliśmy pokonać. Chciałbym też wiedzieć ile czasu mieliśmy do drugiego Czarnobyla. Jak zapewne wiecie, bowiem powtarzam to niejednokrotnie podczas opowiadania tej historii, zależało mi na wydostaniu się na powierzchnię, a nie na wyleceniu w kosmos. PotatOS i Wheatley sobie ginąć mogli, to skurwysyńskie maszyny, więc ich los obchodził mnie tak jak przeciętnego polityka los jego kraju. Ja jednak jeżeli już musiałem odejść to chciałem aby nastąpiło to na moich zasadach, na nie dlatego, bowiem dwie maszyny się na mnie bez powodu uwzięły.
– Podłącz mnie, a ja cię wywiozę na górę. – powiedziała GLaDOS, wtrącając się w me przemyślenia, kiedy zauważyłem, że dotarłem już do sterowni.
Wyboru nie miałem, gdybym jej nie podłączył to nie pokonalibyśmy niebieskookiego zdrajcy. Dlatego też po prostu wykonałem to, przynajmniej wreszcie nikt się we mnie z działa portalowego nie wpatrywał. To ewidentna zaleta, bowiem serio nie należało to do przyjemnych rzeczy.
Obecnie jednak musiałem zaczekać aż dojechałbym do silosu z Wheatleyem. Znajdowałem się tak blisko pokonania go i jednocześnie tak blisko śmierci na wolności, że po prostu nie mogło mnie się nie udać. Jasne, wszystko zdarzyć się mogło, jednak pozostało mi myśleć pozytywnie. Skoro swego czasu GLaDOS nie udało mnie się zabić, to czemu rdzeń czystego debilizmu miałby dać radę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top