XXVI - Król debili | Alternatywne zakończenie.

Kiedy natomiast drzwi otworzyły się, przekroczyłem je i stosunkowo szybko ujrzałem, że trafiłem do, co obwieścił ekran pod monitorem wyświetlającym Wheatleya, piętnastego testu. Ja nie mogę, to super! Nie, serio się cieszyłem, że przeskoczyłem tyle pomieszczeń testowych. Dało się zaziewać od wiecznie tego samego, czyli testowania. Już powoli końcówkę widziałem, wystarczyło po prostu przejść te kilka pomieszczeń, pokonać Wheatleya i radośnie spierdalać z tego wariatkowa. Nie mogłem się doczekać, a to wszystko znajdowało się już coraz bliżej.

– O! Żyjesz! – zawołał Wheatley, kiedy monitor z nim wysunął się i włączył – Świetnie! – dodał, gdy na chwilę spojrzałem w kierunku ekranu – Właśnie szykuję test...Dla ciebie, oczywiście. – kontynuował swoją wypowiedź, kiedy rozejrzałem się po komorze testowej – Bo dla kogo innego miałbym to robić? – zadał to retoryczne pytanie, kiedy zauważyłem, że w tym oto miejscu znajdował się dyspozytor pomarańczowego żelu oraz tuba transportowa i obie te rzeczy na razie zostały wyłączone – Dla nikogo. – dodał, gdy ujrzałem również dwa przyciski na kostkę, jeden niedaleko mnie, a drugi w pomieszczeniu zasłoniętym szybą z dziurą – Co my tu mamy...Wyjście, wyjście, wyjście...Nie ma wyjścia. – rzekł, kiedy po usłyszeniu tego uderzyłem się w twarz na kształt charakterystycznego facepalma, oczywiście tak, aby tego nie zauważył, a PotatOS cicho zaśmiała się – Żaden problem. Zrobię wyjście. – powiedział, gdy po odwróceniu się poczułem, że budynek zaczął się trząść oraz kawałki ściany naprzeciwko zaczęły odpadać – Dla potrzeb testu. – zakończył swoją wybitnie długą wypowiedź, kiedy za odpadającymi kawałkami ściany, gdy owa zaczęła przesuwać się w prawo, koło wyjścia ujrzałem jakiegoś wąskiego robota na dwóch nogach.

Owy, gdy drzwi otworzyły się oraz przy okazji budynek ponownie zatrząsnął, rozejrzał się wokoło jakby się przestraszył i wybiegł przez drzwi. Ciekawiło mnie szczerze do czego ten robot w tym ośrodku służył oraz co robił w tamtym miejscu.

– Proszę. Bing! – przerwał moje rozpoczynające się przemyślenia Wheatley, kiedy odwróciłem się – Idealnie. Idziesz dalej. – kontynuował, gdy poczułem, że w momencie, w którym prawa strona pomieszczenia w oddali zatrzymała się, budynek zatrząsnął się – Jak mi powiedziałeś, żebym wyłączył wiązkę, to myślałem, że cię straciłem. – mówił dalej, kiedy ruszyłem w kierunku znajdującego się najbliżej przycisku na kostkę i wszedłem na niego – Poszedłem szukać innych obiektów testowych, ale nic z tego, nadal wszyscy martwi. – wypowiadał ten swój wybitnie nudny i długi monolog, gdy po stanięciu na przycisku uruchomiła się tuba transportowa – O, właśnie! – zawołał, gdy wystrzeliłem niebieski portal na białym fragmencie sufitu, w który trafiała tuba – Ale coś znalazłem. – pochwalił się, kiedy zszedłem z przycisku i podszedłem do tego do naciśnięcia, stojącego niedaleko przepaści – Przypomniałem sobie, mam dla was niespodziankę. – rzekł, gdy nacisnąłem przycisk i, przy okazji słysząc o tym, przewróciłem oczami – Możecie jej niecierpliwie wyczekiwać. – zakończył wreszcie paplanie, kiedy pomarańczowy portal strzeliłem na białym fragmencie ściany koło przepaści, ale po wypadnięciu kostki z dyspozytora wysunęły się dwa panele, na których kostka się zatrzymała.

Zaczynając od początku, pajacu, ja ci nie kazałem wyłączać tej tuby. To był tylko i wyłącznie twój debilny pomysł, więc mógłby łaskawie przestać zwalać swoje winy na mnie. No a poza tym, nie dziwiło mnie to, że wszystkie obiekty testowe nadal pozostały martwe. Zdziwiłbym się, gdyby jakimś cudem magicznie ożyły. Tak, wiedziałem, że w Aperture absolutnie wszystko wydarzyć się mogło, ale również nie przesadzajmy. Ludzi po prostu nie dało się wskrzesić, no bo a niby i jak. Poza tym, skoro sprawdził i widział, że wszyscy nadal pozostawali martwi, to oznaczało to, że GLaDOS nie sprzątnęła tych kości z komór hibernacyjnych? To wydawało mnie się dziwne, bowiem dlaczego miałaby je pozostawić? Dla takiej maszyny jak ona nie powinno swego czasu stanowić problemu pozbycie się dziesięciu tysięcy szkieletów. Znaczy nie mogłem mieć pewności, że PotatOS na sto procent przed wymianą rdzenia ich nie posprzątała. No ale po prostu wypowiedź Wheatleya tak zabrzmiała. Chociaż na dobrą sprawę istniała też szansa, że coś nieprecyzyjnie sformułował, co by do tego pacana pasowało.


Obecnie jednak, jeżeli chciałem wydostać się z tego ośrodka, musiałem przejść tenże test. Tylko jak strącić kostkę, aby spadła i ewentualnie wpadła do tuby transportowej? Hmmm...Z tego co widziałem, to nie istniała żadna możliwość ponownego opuszczenia tych paneli. Chwilę musiałem się zastanowić i rozejrzeć, to należało przyznać. Jednak, w pewnym momencie, ujrzałem odpowiedź na moje pytanie. Otóż, po mojej stronie pomieszczenia, nieco nad przyciskiem na kostkę, znajdował się biały fragment ściany. Widząc to od razu zrozumiałem, jak powinienem przenieść kostkę do siebie. Dlatego też od razu wszedłem na przycisk i wystrzeliłem portal na biały fragment ściany. Oczywiście musiałem nim trochę manewrować, nim udało mnie się strzelić tak, aby panel złapał kostkę. Na szczęście w pewnym momencie udało mnie się i, gdy kostka doleciała do ściany, niebieski portal strzeliłem na białym fragmencie pod panelami. Dzięki temu kilka chwil później kostka znalazła się po mej stronie testu.


Kiedy znajdowała się nad podłogą, zszedłem z przycisku, podszedłem do niej i wziąłem ją. Umieściłem ją na tym samym przycisku, na którym chwilę temu stałem. Oczywiście wiadomo, że położyłem ją tak, aby mi nie uciekła. Boże, jaka nuda. Wiem, do tej pory mimo wszystko jakoś specjalnie nie narzekałem na te testy, jednak czy dało się mnie za to winić? Po prostu wszystko robione bez przerwy i szczególnie wbrew własnej woli mogło w końcu zacząć nudzić. Między innymi dlatego cieszyłem się, że przypadkiem przeskoczyłem tyle pomieszczeń testowych, to przynajmniej nie musiałem w nich więdnąć z nudów dłużej. Na razie jednak specjalnego wyboru nie miałem, musiałem brnąć dalej jeżeli chciałem się stąd kiedykolwiek wydostać. Dlatego też po umieszczeniu kostki na przycisku pomarańczowy portal wystrzeliłem w niewielkim pomieszczeniu z przyciskiem, a niebieski na białym fragmencie ściany i przeszedłem na drugą stronę.


A nie, jednak zjebałem. Kostka powinna znajdować się na przycisku w pomieszczeniu, a ja na tym na zewnątrz, fakt. W końcu musiałem jakoś przetransportować tubą żel tak, aby zrobić sobie bieżnię. Dlatego też od razu przeszedłem przez portal i ruszyłem po kostkę. Tak swoją drogą, zupełnie z innej beczki, to mimo wszystko rzadko dało się odczuć to, aby budynek się trząsł. Jasne, wiedziałem, że Aperture znajdowało się na skraju eksplozji, ale ciekawiło mnie w sumie ile czasu do wybuchu jeszcze pozostało. No i ciekawiło mnie, czy zdążyłbym odczepić Wheatleya przed wybuchem. Liczyłem na to, że tak, bowiem na serio chciałbym już się stąd wydostać. Jeszcze tylko kilka komór testowych, musiałem to jakoś przetrwać chociaż wiedziałem, że nie zanosiło się na to, aby przyszło mi to łatwo.


Dłużej jednak zastanowić się nie mogłem, bowiem zorientowałem się, że wziąłem już kostkę i właśnie z powrotem przeszedłem do pomieszczenia z przyciskiem. Ja nie mogę, naprawdę musiałem się wreszcie ogarnąć, bowiem to już dawno stało się niepokojące. Z jednej strony nie dało się mnie za to winić, bowiem po prostu nie miałem z kim pogadać dłużej niż kilka sekund. No ale z drugiej strony serio wydawało mnie się to niepokojące, że tak się zamyślałem, że nie orientowałem się, kiedy daną rzecz zrobiłem, a kiedy nie. No ale obecnie musiałem powrócić do teraźniejszości, dlatego postawiłem kostkę na przycisku tak, aby mi nie uciekła i, gdy żel napędzający zaczął skapywać na podłogę, ruszyłem w stronę przycisku aktywującego tubę. W sumie szkoda, że nie mogłem zrobić na odwrót, to może by to wszystko szybciej poszło. Z drugiej jednak strony, mimo iż wiadomo czemu chciałem się jak najszybciej wydostać, to też powinniście wiedzieć dlaczego nie spieszyło mnie się za bardzo. No kurde najgorsza sytuacja, że nie ważne co bym zrobił i tak, i siak czekała mnie śmierć. Normalnie jak w tragediach antycznych, nie ma co.


Powracając jednak do teraźniejszości, abym za bardzo się znowu nie zamyślił, po znalezieniu się na przycisku aktywującym tubę, portalami przekierowałem ją tak, aby żel wpadał do niej. Serio, fajnie wyglądały takie wielkie bloby żelu lecące przed siebie w tubie. Szkoda, że, co w sumie logiczne, ale i tak szkoda, w starej części tej placówki nie istniały tuby transportowe, to może uświadczyłbym ciekawszych komór testowych. Dłużej jednak nad tym pomyśleć nie mogłem, bowiem żel doleciał do końca rampy, która się jakiś czas temu z podłogi zrobiła. Widząc to po prostu zszedłem z przycisku i, gdy żel opadł robiąc mi bieżnię w znany wam już sposób poszedłem po kostkę. Tym razem miałem jednak minimalnie lepiej o tyle, że kawałek drogi poszedł szybciej dzięki żelowi. No a kiedy już kostka stała na drugim przycisku portalami przekierowałem ją tak, abym po rozpędzeniu się wpadł do niej i został przeniesiony w stronę drzwi.


Po wykonaniu tych jakże trudnych czynności udałem się na drugi koniec bieżni i rozpędziłem się. Kiedy natomiast zostałem wyrzucony nad przepaścią, nim spadłem na sam dół wpadłem w tubę transportową.

– Oboje będziecie po prostu zachwyceni tą wielką niespodzianką. – odezwał się Wheatley, kiedy stosunkowo szybko doleciałem do miejsca z wyjściem – Można powiedzieć, że popadniecie w śmiertelny zachwyt. – dodał, gdy wyszedłem z tuby transportowej i powoli ruszyłem w stronę wyjścia i windy, chcąc dosłuchać jego wypowiedź do końca – Będziecie się zachwycać...aż do śmierci. – kontynuował, kiedy od tego cringe aż ziewnąłem, bowiem ewidentnie nie potrafił ukrywać tego, że w rzeczywistości chciał nas zabić – He he he. – zaśmiał się, gdy przeszedłem przez siatkę dematerializującą – Jak tam? – zapytał, kiedy schodziłem po schodach – Nie wiem, czy łapiesz o co mi chodzi, ale... – zaczął, ale nie dokończył, bowiem PotatOS mu przerwała.

– Tak, dzięki, dotarło. – powiedziała, gdy wszedłem do pomieszczenia z windą, w którym na ekranach standardowo wyświetlały się BSOD-y.

Normalnie cringe jak się patrzyło, nie ma co. Jeżeli chciał udawać, że w rzeczywistości nie planował nas zabić, to powinien to robić jakoś lepiej. Pięćdziesiąt tysięcy lat temu GLaDOS odpowiednio udawała, że nie chciała mnie zabić, mimo iż miała inne plany. No ale w sumie czego ja oczekiwałem od największego debila wszech czasów? W sumie na dobrą sprawę nie wiedziałem czyje zachowanie wolałem po podłączeniu do centrali. PotatOS zachowywała się wtedy jak rozwydrzone dziecko, które nie dostało tego co chciało, więc denerwowało dorosłych. Stawało się to od pewnego momentu irytujące i miało się ochotę wrzucić bombę do jej silosu. Niemniej, co by o niej nie mówić, przynajmniej nie doprowadziła tego ośrodka na skraj eksplozji nuklearnej. Wheatley z kolei nie miał chyba żadnych zalet po podłączeniu do głównej centrali. Zachowywał się jak cringe dwunastolatek, który myśli, że w rzeczywistości jest cool do potęgi nieskończonej. No i doprowadził tutejszy reaktor na skraj stopienia się. Najlepiej wziąć GLaDOS i Wheatleya i wysłać w kosmos razem ze śmieciami.

– Wszystko jasne. – wtrąciła się w me przemyślenia PotatOS, dzięki czemu zorientowałem się, że winda zatrzymywała się na kolejnym piętrze – Nawet już nie próbuje udawać subtelności. – mówiła, gdy na ekranach ujrzałem ten sam BSOD co zwykle, a drzwi windy otworzyły się – Albo może nadal próbuje. – kontynuowała, kiedy wyszedłem z windy – Jeśli tak, to wychodzi mu żałośnie. – zakończyła, gdy wszedłem po schodach a drzwi przede mną otworzyły się.

No co ty GLaDOS nie powiesz, to chyba oczywiste. Generalnie to najbardziej cringe maszyna jaką miałem okazję spotkać przez całe swoje życie. Dodatkowo ciekawiło mnie, w jaki debilny sposób pragnął mnie zniszczyć na końcu toru testowego. W końcu nawet użycie neurotoksyny to coś zbyt zaawansowanego jak na niego, więc za bardzo nic mi do głowy nie przychodziło.


Moje przemyślenia przerwał jednak fakt, że kiedy szedłem korytarzem do szesnastego pomieszczenia testowego, nagle część korytarza zawaliła się oraz przy okazji spadła rura, częściowo uszkadzając się i rozlewając biały żel.

– Przepraszam! – odezwał się Wheatley, kiedy zaczekałem aż szczątki korytarza, które miały opaść, opadną – Pardon, moja wina. – dodał, szpanując tym, że niby znał jakiekolwiek synonimy słów.

– Tak czy owak wydaje mi się, że on nas próbuje zabić. – skomentowała zaistniałą sytuację PotatOS, gdy dzięki białemu żelowi portalami przedostałem się na drugą stronę.

No co ty kurde GLaDOS nie powiesz, ewidentnie ten ziemniak opóźniał ci zapłon. To chyba logiczne, wszakże co innego mogłaby chcieć zrobić tutejsza sztuczna inteligencja z obiektem testowym? Mogła sobie darować takie oczywistości, bowiem to nic nowego do naszej obecnej sytuacji nie wnosiło.

– Jedziemy dalej. – odezwał się Wheatley, przerywając me krótkie przemyślenia – Jeszcze tylko trzy pomieszczenia! – zawołał, kiedy rozejrzałem się po obecnym pomieszczeniu testowym.

Po tym ostatnim zdaniu szalenie zaśmiał się, cholera wie czemu. W końcu takie zachowanie od razu zdradzało obiektowi testowemu co czekało go na końcu testów. Znaczy oczywiście ja to już wiedziałem, w Aperture spędziłem mnóstwo wieków, ale i tak, subtelność albo wszyscy tu zginiemy.

– Uf, ale to męczące. – zakończył, znowu przerywając me przemyślenia, kiedy przewróciłem oczami z zażenowaniem.

Mnie tu się powoli komentarze kończyły na ten cringe, który wyczyniał się przed moimi oczami i uszami. Serio chciałbym już i GLaDOS, i Wheatleya wysłać w kosmos razem ze śmieciami, zawinąć się stąd i umrzeć w spokoju na wolności. Serio to wyglądało tak jakbym miał nigdy się z tego ośrodka nie wydostać. No ale myśleć pozytywnie musiałem, bowiem pesymizm mógł mi odebrać chęć dalszego działania, a nie o to chodziło. Na razie jednak musiałem rozwiązać tę komorę testową.


Najpierw, w akompaniamencie wstrząsu budynku, portalami przedostałem się w miejsce z dyspozytorem żelu. W sumie mnie to trochę zastanowiło, bowiem skoro to testy stworzone przez PotatOS, to musiało oznaczać, że jeszcze kiedy rządziła Aperture musiała wiedzieć o ich istnieniu. Dlaczego więc ja do tych testów nie doszedłem? To by znacznie urozmaiciło tor. Chociaż racja, przekonałem się podczas przechodzenia toru testowego GLaDOS, że musiała uznawać mnie za debila. Pewnie doszła po prostu do wniosku, że nie dałbym rady sobie z żelami. Wracając jednak do obecnego pomieszczenia, podszedłem do przycisku do naciśnięcia i jeden z portali umieściłem na białym fragmencie ściany, w który trafiała tuba transportowa i nacisnąłem przycisk. Co ciekawe tutaj żel wypływał tylko przez określony czas. Normalnie można by to uznać za utrudnienie testu, ale nie w tym wypadku. W tymże przypadku ta komora i tak należała do łatwych, co nie dziwiło jeżeli znało się testy autorstwa PotatOS.


W każdym razie, w pewnej chwili portal dałem gdzieś indziej, aby żel mógł opaść na fragmenty podłogi. Musiałem w końcu jakoś dostać się do tuby, bowiem inaczej nie mógłbym dokończyć tego nieszczęsnego testu. Następnie, przekierowałem tubę transportową tak jak wcześniej i nacisnąłem przycisk aktywujący dyspozytor żelu. Po wykonaniu tego, szybko wskoczyłem do tuby za pomocą rozlanego na podłodze żelu. Ciekawie się tak leciało mając za sobą kule niebieskiego żelu. No ale jeszcze ciekawszy stanowił fakt, że podczas dostawania się do głównej części testu ujrzałem, że w oddali coś się paliło. Nie no, suuuper. Już się zacząłem obawiać, czy zdążyłbym się z tego budynku wydostać na czas. Akurat po debilizmie Wheatleya wszystko mogło okazać się prawdopodobne.


Obecnie jednak, czy tego chciałem czy nie, musiałem dokończyć ten nieszczęsny test. Spoiler, nie chciało mnie się jak cholera, nudziło mnie to po prostu, no. Niemniej zależało mi na wydostaniu się stąd, więc co począć. Najważniejsze, że pominąłem kilkanaście testów, to trochę życie przyspieszyło. No ale obecnie, bowiem znowu za bardzo się zamyślę, a teraz to tak trochę średnio, po znalezieniu się nad podłogą w głównej części testu wyskoczyłem z tuby i wszedłem na przycisk. Teraz pozostało mi zaczekać, aż żel przeleci przez portal.


Nastąpiło to stosunkowo szybko, w akompaniamencie trzęsącego się budynku, dlatego dłużej zastanowić się nie zdążyłem. Kiedy bowiem żel przeleciał na drugą stronę, szybko zszedłem z przycisku i jeden z portali przeniosłem na białą część ściany w części pomieszczenia z wieżyczkami. Kurde, jaka nuda, ja nie mogę. Czy GLaDOS, gdy tworzyła kiedyś tam te testy, nie mogła się bardziej wysilić? Normalnie zwiędnąć z nudów się tu dało, współczuję jakimkolwiek obiektom testowym przede mną, które musiały ten tor przechodzić. No ale nie zastanowiłem się dłużej, bowiem gdy żel znalazł się nad wieżyczkami przeniosłem portal w inne miejsce, dzięki czemu żel spadł na owe wieżyczki. Szczerze fajnie wyglądało, jak się tak odbijały od podłogi i spadały w otchłań. To akurat całkiem spoko sposób likwidowania ich, żałowałem, że nigdzie wcześniej nie mogłem tego użyć. Ciekawe czy w ostatnich kilku testach też trafiłbym na możliwość pozbywania się ich w ten sposób.


Obecnie jednak, w akompaniamencie ponownych wstrząsów budynków, przeszedłem za szybę i nacisnąłem obecny tam przycisk. Nie od razu zorientowałem się, co on robił, musiałem się chwilę rozejrzeć. Okazało się jednak, że wysuwał pod kątem jeden z paneli, dzięki czemu od razu wiedziałem jak dostać się do oddalonego hen, hen daleko wyjścia. Od razu portalami przekierowałem tubę transportową tak, aby leciała pionowo po stronie pomieszczenia, po której ja się znajdowałem. Następnie wskoczyłem w nią i poczekałem te kilka chwil na moment, w którym doleciałem pod sufit. Po znalezieniu się tam, jeden portal wystrzeliłem na ustawionym pod kątem panelem ściennym i dzięki temu przy użyciu pędu wpadłem w portal, a następnie zostałem wyrzucony w kierunku plamy żelu na podłodze.

– No proszę, rozwiązałeś. – odezwał się Wheatley kompletnie niezainteresowanym głosem – Hm. Dobrze. Świetnie. – dodał, kiedy wylądowałem przed drzwiami.

No radość tysiąclecia, nie ma co, normalnie jak moja. Tylko ja przynajmniej miałem powody, ponieważ nie zostałem stworzony do testowania, a tymczasem ot tak o mnie do tego zmuszano. Każdy by w pewnym momencie zaczął mieć dość.

– Więc on nagle poczuł niewytłumaczalną radość, choć powinien odchodzić od zmysłów z głodu testowania. – podsumowała zaistniałą sytuację GLaDOS, wyrywając mnie z mych krótkich przemyśleń, kiedy tak idąc w stronę pomieszczenia z windą spojrzałem w jej kierunku – I twierdzi, że ma dla nas niespodziankę. – dodała, gdy ponownie spojrzałem przed siebie – Co on tam takiego znalazł? – zapytała, kiedy zacząłem schodzić po schodach.

Laska, czy ty na sto procent słyszałaś, jakim tonem głosu powiedział swoją ostatnią wypowiedź? Nie powiedział tego nie wiadomo jak szczęśliwie, bardziej niezainteresowanym głosem. Dało się zauważyć, że już zaczynał mieć wyjebane w to co się działo co w sumie dało się też idealnie zauważyć po stanie Aperture. Ewidentnie Wheatley miał wyjebane w to, że niedługo to miejsce miało skończyć wysadzone. Mógłby próbować coś zrobić, aby ten nieszczęsny reaktor się nie stopił. Wątpię aby zależało mu na wyleceniu w kosmos, chociaż kto ci tam wiedział po takim ułomie całkowitym. Może to po prostu rozszerzone samobójstwo czy coś takiego. Niemniej, jak mówiłem, chciałem już wysłać PotatOS i Wheatleya w kosmos razem ze śmieciami, zawinąć się stąd mając w dupie co by się stało z tym ośrodkiem i sobie w spokoju umrzeć na wolności. I tak nie miałem wyboru, zginąłbym czy chciałem, czy nie, ale nadal wolałem aby stało się to na wolności. Liczyłem, że miałem szansę się stąd urwać przed niechybną eksplozją tego miejsca. No i serio swoją drogą GLaDOS powinna chociaż na chwilę dostać jakiegoś zwarcia. Serio niepokoiło mnie to jak się na mnie patrzyła, wszakże jej oko nadal zostało skierowane w moją stronę.

– Założę się – przemówił Wheatley, przerywając me przemyślenia – że umieracie z ciekawości, co to za wielka niespodzianka. – dodał, kiedy wyszedłem z windy, która już dawno zatrzymała się, a drzwi otworzyły – Jeszcze tylko DWA pomieszczenia. – zakończył, gdy ekrany ujawniły wyższy poziom niedorobienia Wheatleya, bowiem BSOD został rozciągnięty, normalnie fenomenalnie, jak ten pasztet nawet BSOD-ów nie umiał pozostawić wyśrodkowanymi.

– Mamy coraz mniej czasu. – stwierdziła oczywistą oczywistość PotatOS, kiedy ruszyłem przed siebie – Chyba w następnym pomieszczeniu uda mi się nas stąd wyrwać. – stwierdziła, gdy wszedłem po schodach i ruszyłem długim korytarzem w kierunku drzwi wejściowych – Rób co mówi jak gdyby nigdy nic. – zakończyła, kiedy tak sobie szedłem, bowiem co miałem robić.

No kurde ciekawiło mnie co zamierzała tam znaleźć. W końcu teraz znajdowała się w ziemniaku, więc raczej nie miała zbyt wielu możliwości wglądu w to jak został stworzony tor testowy. No ale z drugiej strony racja, w tym ziemniaku miała zbyt mało mocy na kłamstwa, więc może mogła coś ogarnąć. Co prawda nie miałem zielonego pojęcia jak i co, jednak dodatkowo nie zapominajmy, że Aperture niejednokrotnie udowodniło, że tutaj absolutnie wszystko zdarzyć się może. Niemniej, cokolwiek by się nie wydarzyło, chciałem aby przynajmniej testy się już skończyły. Może gdybym się na to pisał to bym teraz nie narzekał, chociaż po minionych wydarzeniach to też powątpiewam, jednak nie wtedy, kiedy do testowania zostałem tak właściwie zmuszony.


Nie mogłem się dłużej zastanowić, ponieważ wszedłem do testu iii...poziom zażenowania osiągnął wartość krytyczną i zapierdalał dalej. Toż to od razu widać, że ten test to pułapka. Znalazłem się bowiem w całkowicie czarnym pomieszczeniu, jedyne światło jakie tutaj trafiało to emitowane przez dwie lampy LED znad drzwi wyjściowych oraz zza dziury w ścianie na drugim końcu. Poza tym owy test polegał na tym, że musiałem wejść na katapultę, w locie złapać kostkę odbijającą się od katapulty otoczonej kwasem i dać ją na przycisku. Widać, że to nieco zmodyfikowana wersja pomieszczenia testowego z toru GLaDOS. Dodatkowo nie znajdował się tu ani jeden monitor, na którym wyświetlałby się Wheatley. No kurna ewidentna pułapka, każdy z więcej niż dwoma punktami IQ by się zorientował. To nie zmieniało jednak faktu, że moją jedyną opcją jakiegokolwiek wydostania się z tego miejsca pozostawała katapulta. Dlatego podszedłem do niej i wszedłem na nią.


Tak jak podejrzewałem, ten test to pułapka. Kiedy bowiem wszedłem na katapultę ta, zamiast wyrzucić mnie w przód, wyrzuciła mnie w bok. Dzięki temu poleciałem w kierunku ściany, która otworzyła się.

– NIESPODZIANKA! – odezwał się Wheatley, kiedy obróciłem się w locie aby się zorientować, gdzie ja w ogóle leciałem – Zrobimy to TERAZ! – dodał, gdy zauważyłem, że spadałem w kierunku następnej katapulty.

– Oddajmy sprawiedliwość: jak na małego idiotę stworzonego wyłącznie po to – zaczęła GLaDOS, gdy spadłem na katapultę a ta, ku zaskoczeniu absolutnie nikogo, wyrzuciła mnie w przód, w kierunku pustki – by wymyślać durne i niewykonalne plany, ta pułapka była całkiem nieźle zastawiona. – dodała, kiedy zacząłem spadać, ale stosunkowo szybko wpadłem w tubę transportową, która to dotychczas pozostawała wyłączona.

Wybacz, GLaDOS, jednak nie. Ta pułapka nie została sprytnie zastawiona, widać, że ten ziemniak miał za mało mocy na orientowanie się w tym, co się działo. Ta pułapka od początku na takową wyglądała z powodów, które wymieniłem powyżej. Jeżeli Wheatley faktycznie by myślał to powinien w tym momencie dać jakiś normalny test podpierdolony od GLaDOS, który by wyglądał ot jak kolejna część toru. Wtedy faktycznie, mógłbym się zgodzić, że pułapka zostałaby sensownie zastawiona. Jednak tak? No błagam. Jednak jak tak sobie myślałem, to przynajmniej ten fakt łączył sztuczne inteligencje w Aperture: tworzyły proste do ogarnięcia pułapki, bowiem to też nie tak, że GLaDOS jakoś je inteligentnie ukrywała. Jasne, może i poszczególne elementy mające zabić obiekt testowy zostały odpowiednio ukryte, jednak i tak przy jej testach pułapkach dało się zorientować, że coś jest nie tak. Jedynie na początku komora testowa dziewiętnasta została sensownie stworzona, jednak to może dlatego, bowiem wtedy jeszcze nie znałem GLaDOS wcale.

– Pewnie sama na to wpadłaś, ale już cię nie potrzebuję. – odezwał się Wheatley, przerywając moje przemyślenia i szczerze mówiąc tu się mogłem zgodzić, GLaDOS to jedynie irytująca przeszkadzajka, cokolwiek by o niej nie sądzić – Znalazłem tu takie dwa robociki, stworzone specjalnie do testów! – dodał i miło wiedzieć, że jednak coś znalazł, bowiem po prostu fajnie wiedzieć, że w Aperture swego czasu GLaDOS planowała zakończenie testów na ludziach, zawsze to jakiś progres.

– O nie. – skomentowała jego wypowiedź, gdy ja rozglądałem się w prawo i lewo, bowiem no tej części owej placówki nie znałem – Znalazł inicjatywę testowania kooperacyjnego. – rzekła i hej, to brzmiało całkiem interesująco, aż ciekawiło mnie jak takowa miała wyglądać, nawet jeżeli nie potrzebowała do tego ludzi – To...taka jedna rzecz, którą wymyśliłam w ramach pozbywania się testów na ludziach, tuż przed twoją ucieczką. – wyjaśniła i spoko, jednak jeżeli chciała to wprowadzić na przykład po testach na mnie lub na przykład jeszcze dwóch innych ludzkich obiektach testowych to co zamierzała z pozostałymi z komór hibernacyjnych zrobić? W sumie co za debilne pytanie, znając ją to pewnie by z tych komór hibernacyjnych gazowe zrobiła – To nie było nic osobistego. – powiedziała i spoko, GLaDOS, mnie to na serio nie obchodzi na kim testujesz, ba, nawet dobrze, że zdecydowała się zarzucić testowanie na ludziach – Po prostu...sam rozumiesz. – rzekł, normalnie to brzmiało tak jakbym ja to miał jej za złe, mimo iż jak wspominałem, średnio mnie obchodziło co i na kim testowała, szczególnie, jeżeli nie zamierzała testować na ludziach – Przecież mnie zabiłeś. – powiedziała, Boże, daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę to elektrokinezą przerobię ją na frytki – Więc ci się należało. – dodała, kiedy spojrzałem w dół, ale tam to kompletnie nic ciekawego się nie znajdowało.

No i mieliśmy taką normalną wypowiedź GLaDOS, ale nie, bowiem musiała dowalić do pieca te ostatnie dwa zdania. Czy ona na serio nie mogła pojąć, że jej NIE DAŁO się zabić? Nawet jeżeli jakimś cudem faktycznie naukowcom udałoby się przenieść umysł Caroline do GLaDOS to na stan obecny nadal nie dało się jej zabić. W końcu obecnie skażała ten świat jako maszyna, a maszyny od zawsze dało się jedynie wyłączyć lub zniszczyć, a to nie to samo. Chociażby fakt, że wyłączoną maszynę da się na nowo włączyć a zniszczoną odbudować, a zabitego człowieka się nie wskrzesi. Nie rozumiałem i do dzisiaj nie rozumiem czemu ona się tak uparła na to, że niby ją zabiłem. No a nawet gdyby to sorki, jednak ona pierwsza kompletnie bez powodu i to dosłownie chciała mnie zabić. Także miałem prawo się bronić, w końcu to instynkt przetrwania. Skoro niby taka wielce mądra i inteligentna, to powinna wiedzieć, że ludzie oraz ogólnie istoty biologiczne mają instynkty, a jednym z nich jest ten przetrwania. Wiem, mógłbym jej to wszystko na głos powiedzieć, jednak nie widziałem w tym sensu. Wiedziałem, że to taka nafiksowana na punkcie jednego toku rozumowania sztuczna inteligencja, że nie da jej się wytłumaczyć, że się myli oraz zachowuje się po prostu jak idiotka, no, nie mogę tego dłużej ukrywać.


Pomyśleć specjalnie długo to ja nie mogłem, bowiem dolecieliśmy do jakiegoś ustawionego pod kątem panelu, który okazał się specyficznie wyglądającą katapultą, gdyż po znalezieniu się obok niego wyrzucił mnie.

– Aaaa! – zawołała ewidentnie niespodziewająca się tego GLaDOS.

Czego się kobieto spodziewałaś? Jasne, zawsze w tym momencie Wheatley mógłby wyłączyć tubę transportową i pozwolić nam spaść na samo dno. Nie wiedziałem co prawda co znajdowało się na dnie, jednak jeżeli nie kwas czy coś w tym stylu, to w sumie mógłbym się wtedy uratować lądując na nogach, ale nie ważne. Jednak to by wymagało nieliniowego myślenia, a ja na serio nie oczekiwałem i nie oczekuję tego po kimś, kto nie potrafił załapać paradoksu. Także to oczywiste, że coś zrobić mógł nam jedynie ten specyficznie wyglądający panel.

– No cóż. – wtrąciła się w me krótkie przemyślenia GLaDOS, kiedy leciałem w kierunku platformy otoczonej jakże wymownie ustawionymi dookoła panelami z kolcami, normalnie subtelność at it's finest – To jest ta część, w której on nas zabija. – powiedziała i żeby się czasami nie zdziwiła w którymś momencie.

Nie no, sorki GLaDOS, jednak skoro ty nie dałaś rady mnie zabić to tym bardziej nie osiągnąłby tego typek nie ogarniający paradoksów. Tak, zamierzałem to zawsze przytaczać jako dowód na debilizm Wheatleya, bowiem skoro nawet jego kostko-wieżyczki wiedziały co to paradoks, to nic go nie ratowało.

– Hej, hej! – przywitał nas Wheatley z sześciu obecnych nieco wyżej monitorów, kiedy wylądowałem na platformie – To jest ta część, w której cię zabijam. – rzekł, a jaki pewien się wydawał mówiąc to zdanie, żeby za jakiś czas czasami się nie zdziwił – Genialny pomysł mi wpadł do głowy. – pochwalił się, gdy zacząłem szukać drugiej powierzchni portalowej, bowiem przy zniszczonej kładce w oddali jedna biała ściana się znajdowała – Tak sobie siedziałem i zbijałem blachy do kupy, gdy sobie pomyślałem – mówił, przy okazji na końcu kłamiąc, bowiem nikomu nie wmówi, że kiedykolwiek myślał, kiedy o dzień dobry, ujrzałem w oddali kapiący z rury biały żel, miło wiedzieć – „śmiercionośne to już jest, ale czegoś brakuje..." Czego? – kontynuował swoją przemowę, kiedy pomarańczowy portal wystrzeliłem na białej części ściany przy kładce – Mnóstwa ostrych części przyspawanych do tych płaskich kawałków. – dodał i hej, nie wmówiłby mi, że on sam stworzył te panele z kolcami, to zbyt wysoki poziom jak na niego – Oczywiście prace nadal trwają. – nie przestawał paplać, kiedy niebieski portal umieściłem w miejscu, w które spadał żel – Marzy mi się jeszcze, żeby przed zgnieceniem cię strzelały ogniem. – powiedział, normalnie bardziej edgy pomysłu chyba wymyślić się nie dało, gdy żel poleciał w moim kierunku, a ja, w miarę możliwości, nieco odsunąłem się, aby też jakoś specjalnie bardzo mnie nie ubrudził – Ale wszystko w swoim czasie. – dodał, kiedy niebieski portal umieściłem pod sobą – Nie, nie, nie! – zawołał, widząc co właśnie czyniłem – Nie rób tego! Stań tam! – mówił, gdy przeskakiwałem przez portal – Włącz maszynę, włącz maszynę, włącz maszynę... – powiedział do siebie, kiedy po przeskoczeniu na drugą stronę ujrzałem, że panele z kolcami zgniotły pustą platformę, normalnie gratulacje – Gdzie się podziałeś? – zapytał, mimo iż chyba powinien ogarniać, że niedaleko tych monitorów znajdowała się kładka, chociaż fakt, to prawdopodobnie też zbyt wysoki poziom jak na takiego geniusza inaczej – Wracaj! Wracaj! – zawołał, kiedy zauważyłem, że panele z kolcami cofnęły się i chyba kurna zdezintegrowały tę biedną platformę, bowiem nawet nie widziałem aby jej szczątki zaczęły spadać.

Kolejny geniusz w kwestii zabijania, normalnie nie dziwne, że miałem tyle szczęścia, jak sztuczne inteligencje w tym ośrodku zabijać nie umiały. Oczywiście nie żeby coś, ja na to w ogóle nie narzekałem, jedynie zauważałem fakt, że tak bardzo najpierw GLaDOS, a potem Wheatley chcieli mnie zabić, ale kompletnie tego nie potrafili. Teraz Wheatley absolutnie mógłby osiągnąć swój cel, gdyby panele od razu uruchomił, a nie wygłaszał nie wiadomo jak długi monolog, co dało mi czas na znalezienie drogi ucieczki.

– Nie, nie, poważnie. – mówił, przerywając me przemyślenia, kiedy szedłem po kładce w sumie się nie spiesząc, bowiem akurat tutaj nie mógł mi nic zrobić – Chodź. – kazał, jednak ja się go słuchać nie zamierzałem, nie miałem ku temu podstaw – Wróć, proszę. – poprosił, jednak prosić to sobie mógł, nie miałem nawet pół argumentu aby po tym co do tej pory wobec mnie odstawił mu ufać.

Bowiem tak naprawdę od momentu wymiany rdzenia przekonałem się, jakim chujem Wheatley się okazał. Tak, podejrzewałem, że na to też jakoś wpływała centrala, do której owy został podłączony, jednak miałem stuprocentową pewność, że to nie tylko jej wina. Podejrzewałem, że Wheatley jakąś winę w tym też ponosił, może na przykład w jakimś stopniu był skurwielem jeszcze przed wymianą rdzenia, tylko na przykład wtedy tego nie okazywał. To by miało sens, bowiem takiego Wheatleya w formie zwykłego rdzenia mógłbym bezproblemowo się pozbyć, gdyby na przykład mi utrudniał ucieczkę. Wystarczyłoby go wziąć i zrzucić z przepaści, których Aperture miało od zatrzęsienia. No a obecnie z wiadomych przyczyn nie mogłem mu tego zrobić, więc mógł się zachowywać jak chciał.

– Dobra, postanowiłem cię nie zabijać. – powiedział, ponownie wtrącając się w me myśli, gdy zbliżałem się do otwierających się drzwi – Ale tylko jeśli wrócisz. – dodał, kiedy przekroczyłem drzwi i siatkę dematerializującą za nimi.

Typie, naprawdę, ja rozumiałem, że z wiadomych przyczyn Internet nie istniał, więc nie miał skąd brać sposobów na przekonanie mnie do powrotu. Niemniej i tak takie zdania, szczególnie w tym wypadku, nie przekonywały. I tak, wiem, że Wheatley to bóg debili, niemniej i tak prawdopodobnie do końca nie przestanę się czepiać jego debilizmu. Po prostu nigdy przed trafieniem do Aperture nie trafiłem na takiego debila do nie wiadomo której potęgi jak Wheatley, także no, dla mnie to nie do pojęcia.

– Mmm. – ponownie wtrącił się w me przemyślenia, gdy wchodziłem po schodach – Tak sobie tu wspominam stare, dobre czasy, gdy byliśmy przyjaciółmi. – rzekł, kiedy rozejrzałem się, ale po prawej i lewej stronie nie znajdowało się nic interesującego, ot zwykłe ściany – Starymi, dobrymi przyjaciółmi. – kontynuował, gdy wszedłem po schodach, po czym skręciłem w prawo i bardzo szybko ponownie w tym samym kierunku – Ja mówiłem „wracaj", a ty wracałeś. – dodał i to nic, że nigdy przed wymianą rdzenia nie kazał mi nigdzie wracać, niech żyje w swoim idealnym świecie.

Poza tym, skąd informacja, że ja kiedykolwiek traktowałem go jak przyjaciela? Sorki, jednak nigdy go za takowego nie uważałem, nie chciałbym mieć jako przyjaciela rdzenia czystego debilizmu tak naprawdę. Wiem, że Wheatley został tak zaprogramowany i to w sumie nie jego wina, niemniej i tak, i siak nie uważałem go za przyjaciela. Właściwie można powiedzieć, że jedyne co robił to się przed dotarciem do silosu z GLaDOS jedynie naprzykrzał, bowiem wiecznie gadał, gadał i gadał, i nawet na pięć sekund nie raczył się uciszyć. Dodatkowo jedyne co zrobił to tak na dobrą sprawę wyciągnął mnie z toru testowego, otworzył panel, wybił szybę i to właściwie tyle. No a te rzeczy sam mógłbym zrobić bez problemu, także no, też mi jakoś specjalnie nie pomagał. Tak naprawdę stanowił piąte koło u wozu, szkoda, że nie mogłem trafić na jakiś sensowniejszy rdzeń. Może gdybym spotkał się z jakimś rdzeniem osobowości używającym więcej niż dziesięć procent możliwości swych procesorów, to teraz nie znajdowałbym się w miejscu, w którym się znajdowałem.


Nie mogłem się specjalnie dłużej zastanowić, bowiem dostrzegłem, że doszedłem do zniszczonej części kładki. Tak, obecnie nie zamyślałem się specjalnie dużo, bowiem musiałem po prostu uważać czy na przykład Wheatley nie chciał mnie jakimiś panelami zgnieść, czy coś. No i też jako iż wiadomo przez kogo na W ta placówka znajdowała się w do dupy stanie, to też musiałem uważać aby na przykład właśnie w takich momentach nie spaść. W każdym razie, od razu spojrzałem w dół. U góry widziałem powierzchnie portalowe, jednak jeszcze przydałaby się...a w sumie wiecie co? Jebać. Uznałem, że użyję lewitacji, w końcu po wyjściu z tego ośrodka nie mógłbym się mymi nadprzyrodzonymi zdolnościami nacieszyć, więc chociaż tutaj musiałem korzystać. Dlatego też rozejrzałem się, po czym podskoczyłem i uniosłem. Kiedy już znajdowałem się nad kładką zacząłem lecieć w kierunku tej znajdującej się niżej po stronie lewej. Mimo wszystko jednak cicho liczyłem na to, że może posiadałem jakąś zdolność jak Environmental Adaptation, to przeżyłbym na zewnątrz. Co prawda nie wiedziałem po co, skoro nie dość, że na zewnątrz ziemia zamarzła to jeszcze znajdowałem się w odległej przyszłości bez, niezależnie od warunków na zewnątrz, nikogo, jednak sądziłem, że nawet w zamarzniętym świecie w mega odległej przyszłości dało się sobie jakoś ułożyć życie. Wszystko jest możliwe jeżeli się bardzo chce, więc sądziłem, że to też nie należało do rzeczy niemożliwych.

– Tak mi się rzuca w oczy, że nie wracasz. – rzekł Wheatley, przerywając me rozmyślania, kiedy przy okazji lądowałem na kładce – O, mam pomysł! – powiedział i nawet wolałem w jego wypadku nie pytać na co on tam wpadł.

Akurat co wymyślił to dowiedziałem się bardzo szybko czy tego chciałem, czy nie. Otóż po wylądowaniu na kładce i przejściu przez drzwi ujrzałem długą i prostą kładkę prowadzącą do drzwi na końcu. Z jakiegoś powodu na owej kładce znajdowała się również kostko-wieżyczka. W sumie nie miałem zielonego pojęcia co ona tam robiła, z tego co widziałem to nie przechodziłem obecnie przez żadne pomieszczenie testowe. Nie zdążyłem się jednak nad tym zastanowić czy nawet bliżej podejść do kostki, bowiem po przejściu paru kroków nagle przez ścianę przebił się panel z kolcami i uderzył w ścianę obok mnie. Jednak stało się to tak gwałtownie, że aż dosłownie nieco odskoczyłem.

– TAK, TAK! – zawołał Wheatley, kiedy panel cofnął się, zostawiając dziurę w ścianie, z wgniecioną w nią kostko-wieżyczką, obok mnie – A MASZ TY! – wołał dalej, najwidoczniej jeszcze nie orientując się, że cały czas żyłem – TO CIĘ ZAŁATW... a nie, nie. – dodał, pod koniec ewidentnie orientując się, że mnie nie zgniótł, a drzwi po drugiej stronie zniszczonej kładki przy okazji otworzyły się – Dobrze, niech igrzyska się rozpoczną. – zakończył na ten moment swoją wypowiedź, kiedy pomarańczowy portal umieściłem wysoko nad drugą częścią kładki, aby mieć pewność, że na niej wyląduję.

Przestań typie udawać, że czytałeś Igrzyska Śmierci. Ba, przestań udawać, że czytałeś od momentu twego włączenia jakąkolwiek książkę, nikt ci nie wierzył. Serio, jego próby udawania takiego niby mądrego wychodziły wyjątkowo śmiesznie, bowiem każdy wiedział, że Wheatley to król debili. Obecnie jednak po prostu odwróciłem się w poszukiwaniu powierzchni portalowej na mojej wysokości. Jakbym takiej nie znalazł lub musiał gdzieś dodatkowo zejść czy wejść to użyłbym po prostu lewitacji do pokonania tego odcinka. No ale stosunkowo szybko znalazłem na mojej wysokości białą ścianę, dlatego niebieski portal umieściłem na niej i przeskoczyłem na drugą stronę kładki.


Przynajmniej testy sięjuż skończyły. Niemniej chciałbym już po prostu z Aperture wyjść i sobiezamarznąć na wolności, a nie wiecznie się w tym miejscu użerać. Jasne,wiedziałem, że tak długo jak w tej placówce przebywałem tak długo żyłem, jak naironię losu. Niemniej co z tego? Tak naprawdę nie miałem już nikogo oraz nadobrą sprawę w zamarzniętym świecie też nie miałem co robić. Także śmierci sięnie obawiałem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top