XVIII - Do trzech razy sztuka.

Nie wiem jak długo pozostawałem nieprzytomny. Podejrzewałem, że standardową ilość czasu, czyli kilka minut. Po tym czasie, kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem nad sobą całe mnóstwo rur oraz jakieś przewalone i oparte o ścianę, metalowe rusztowanie. Nade mną wisiała na kablach zniszczona winda, z której jeszcze posypały się iskry. Kątem oka widziałem też ziemniaczaną GLaDOS, która jakimś cudem przetrwała. Obecnie znajdowała się na jakimś metalowym pręcie oraz koło niej siedział czarny ptak, nie wnikajmy w to, jakim cudem ptak znalazł się na samym dole Aperture. No, ale chwilę potem, kiedy się podnosiłem, dostrzegłem że ptak zabrał ziemniaczaną GLaDOS i poleciał gdzieś tam. Nah, mógł ją nawet zadziobać i tak nie zamierzałem po tym wszystkim jej pomagać.


No, ale kiedy już stałem, zauważyłem że znalazłem się w dużym, okrągłym miejscu. Znajdowało się tu sporo rur oraz różnych zniszczonych metalowych części. Niektóre nawet paliły się niedaleko jednej z rur. Po lewej stronie miałem wyjście z tego miejsca, ale hej, po co miałem sobie życie utrudniać? Posiadałem lewitację, postanowiłem od razu wrócić na górę, a nie przedzierać się przez dno Aperture i, nie daj Boże, spotkać GLaDOS, której musiałbym pomóc. Dlatego też od razu przeszedłem nieco w prawo, aby mieć miejsce u góry i starałem się przywołać swoją lewitację. Po kilku chwilach udało mnie się to i wzbiłem się w powietrze, przy okazji wydostało się ze mnie kilka wiązek elektrycznych.

– Ja spierdalam. – powiedziałem do siebie, po czym zacząłem lecieć pionowo w górę.

Wiedziałem, że nie miało sensu lecieć na samą górę, chociaż w sumie...? Może mógłbym najpierw zlikwidować Wheatley'a i w spokoju uciec z Aperture? Tylko jak miałem się go pozbyć? Nie posiadałem do dyspozycji żadnego nieposiadającego świadomości rdzenia, którego mógłbym wsadzić na jego miejsce, a wolałem nie próbować wytwarzać nie wiadomo jakiej wiązki prądu, aby wywołać w nim zwarcie, żeby sam się wyłączył. Nie wiedziałem czy potrafiłbym tak i czy nie skończyłoby się to moją śmiercią, a wolałem aż tak nie ryzykować. No cóż, pozbycie się Wheatley'a chyba nie wchodziło w grę. Najwidoczniej musiałem po prostu przedostać się jakoś przez Aperture i pozostać niezauważonym przez niego. W sumie nie powinno to stanowić problemu, wszakże Wheatley do inteligentnych nie należał.


No, ale wracając do teraźniejszości, kiedy tak sobie leciałem w pionie, zauważyłem jakieś przejście do części technicznej Aperture. Nie pamiętałem owego miejsca z czasu spadania, ale może po prostu nie zwróciłem na niego zbytniej uwagi. Kiedy zaś przeleciałem przez nie tak szeroką dziurę w ścianie, ujrzałem że znajdowałem się w wielkim, pozornie bezdennym pomieszczeniu, które jak wiadomo posiadało podłogę, tylko bardzo nisko. Znajdowało się tutaj trochę rur, parę niebieskich filarów oraz jakieś mechaniczne ramiona w oddali przytrzymujące ścianę w sumie nie wiedziałem czego, może jakiegoś toru testowego, to jedyne co przychodziło mi do głowy. Także znajdowała się tutaj ta jakże klimatyczna mgła, ciągle ciekawiło mnie, jak ją uzyskali. Jednak, w oddali, dostrzegłem też balkonikowate, dłuuugie przejście. Zawierało ono również schody prowadzące w górę, a na ścianach na dwóch końcach widniały drzwi. Widząc to, od razu podleciałem tam i najpierw udałem się do drzwi po mojej lewej stronie. Po podleceniu do nich, wleciałem na balkonikowate przejście i spróbowałem otworzyć drzwi. Wiecie, zawsze za nimi mogło znaleźć się coś, co pomogłoby mi w ucieczce z tego miejsca.


Drzwi okazały się otwarte, a za nimi dostrzegłem ewidentnie jakiś magazyn. Znajdowało się tutaj dużo metalowych półek, typowych dla magazynów. Na nich z kolei leżało wiele ciekawych rzeczy. Widniały tutaj standardowe jedno- i dwuportalowe działa portalowe, ale dostrzegałem też jakieś dziwne urządzenia w całkiem sporej ilości. Wyglądało jak działo portalowe, tylko w formie czarno-białej rękawicy, której górna część przypominała do złudzenia działo portalowe. Hmmm...ciekawe czy działało tak samo. Postanowiłem to sprawdzić. Od razu podszedłem do jednej z tych półek, po czym podniosłem jedną z tych rękawic, a moje normalne działo portalowe odłożyłem na moment na półkę. Nałożenie tej rękawicy nie należało do łatwych, przez długi czas ręka mi krzywo wchodziła. No, ale koniec końców udało mnie się ją włożyć, brawo ja.


Stosunkowo szybko uznałem, że walić normalne działo portalowe, to jest dopiero czymś porządnym. Jeżeli interesowało was, gdzie znajdowały się przyciski do tworzenia portali oraz ich resetowania, to przycisk tworzący niebieski portal mieścił się pod palcem wskazującym, generujący pomarańczowy portal znajdował się pod palcem środkowym, a resetujący je pod palcem serdecznym. Oczywiście istniało zabezpieczenie przed przypadkowym wystrzeleniem portalu, aby aktywować przycisk należało odpowiednio mocno go przycisnąć. Owa rękawica portalowa, że tak ją dumnie nazwę, tworzyła wiadomo, dwa portale, jednak wbrew pozorom dawała możliwości więcej. Tak, dobrze myślicie. Portale tworzyły się też na metalu. Spróbowałem wytworzyć jeden na boku którejś z półek i otworzył się. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak dziwnie wyglądał portal na metalu, kiedy przyzwyczaiłem się do tego, że owe generowały się jedynie na białej powierzchni.


No, ale poza jedno- i dwuportalowymi rękawicami znalazłem też kolejne tego typu, ktoś tu chyba miał obsesję na punkcie rękawic. One jednak, po przyjrzeniu się bliżej, nie wyglądały jakby mogły tworzyć portale. Właściwie to zawierały u góry rękawicy trzy oszklone komory, w których widniała jakaś niebieska, pomarańczowa i fioletowa ciecz. Widząc to, skoro już i tak brałem stąd różne rzeczy, postanowiłem sprawdzić, co owa robiła. Kiedy zaś podszedłem do niej i spróbowałem ją założyć, miałem taki sam problem jak przy rękawicy portalowej, jak to zamierzałem nazywać tą tworzącą portale. Nie miałem zielonego pojęcia, czemu ktoś stworzył je tak, że ciężko się je zakładało. Jednak, najważniejsze że po jakimś czasie włożyłem je i stosunkowo szybko pod palcami poczułem tym razem cztery przyciski. Kiedy zaś nacisnąłem jeden, ujrzałem że z umieszczonego na rękawicy działa wyleciał jakiś niebieski żel i ubrudził podłogę oraz trochę szafek. Drugi i trzeci przycisk zrobiły to samo, tylko wyleciał kolejno pomarańczowy i fioletowy żel. Hmmm...skoro znajdowały się w tej rękawicy, to oznaczało, że musiały posiadać jakieś właściwości przydatne na przykład w różnych testach. Postanowiłem sprawdzić, co robiły.


Najpierw wszedłem na niebieski, po samym wejściu nic się nie stało, nie zmieniał też właściwości portalowych podłogi i ściany. Kiedy jednak podskoczyłem, aby sprawdzić czy może ma to jakiś związek, okazało się, że tak. Owy żel odbijał na znacznie wyższą wysokość niż potrafiłem normalnie doskoczyć. Kiedy zaś się po nim chodziło, wydawał dźwięk podobny do dźwięku rozciągania czegoś. Co do pomarańczowego żelu, to zorientowałem się od razu, co robił, ze względu na to, że kiedy wszedłem na niego, usłyszałem dźwięk brzmiący jak dźwięk przyspieszania. Tak, owy żel przyspieszał mój bieg do szybszego niż normalnie potrafiłem. Z fioletowym jednak miałem problem. Nie odbijał mnie, nie przyspieszał oraz nie zmieniał właściwości portalowych. Hmmm...Musiał coś robić, skoro został stworzony, ale co? Trochę się zastanawiałem i próbowałem odkryć właściwości tego żelu. Po paru minutach jednak, odkryłem je i wiedziałem, że ten żel polubię najbardziej. Otóż, kiedy podszedłem do fragmentu ściany, na którym, tak jak i w wypadku pozostałych żeli, trochę go poleciało, nagle ujrzałem, że znajdowałem się pionowo nad ziemią. Tak, ten żel umożliwiał mi chodzenie po ścianach.* Kurde, te żele to coś naprawdę fajnego, zaczynałem je lubić, szczególnie ten fioletowy jak już wspomniałem. Ciekawiło mnie, jak wyglądałyby testy z użyciem ich, szczególnie tym fioletowym. Postanowiłem i tę rękawicę sobie zabrać, bowiem kto mi zabroni. I tak zamierzałem uciec z tego miejsca nim czekałaby je zagłada pod jakże inteligentnymi rządami Wheatley'a.


No, ale po zejściu ze ściany, postanowiłem jeszcze sprawdzić, co robił czwarty przycisk. Kiedy zaś go nacisnąłem, ujrzałem, że wszystkie żele stały się czarno-białe oraz usłyszałem dźwięk dezintegracji. Kilka sekund potem, owe żele rozpadły się na atomy. Aperture jeszcze wieloma rzeczami potrafiło mnie zaskoczyć, szczerze mówiąc. Wolałem nie wnikać w to, jak ten czwarty przycisk mógł dezintegrować żele, ale miło, że to robił. Taka funkcja na sto procent przydałaby mnie się poza Aperture. Wracając jednak do teraźniejszości, rozejrzałem się jeszcze po owym miejscu w poszukiwaniu czegoś, co mógłbym podprowadzić i zabrać ze sobą poza ten ośrodek. Poza tymi rękawicami, widziałem też tutaj sporo zwykłych kostek, w jednym z kątów, niedaleko drzwi na kod, nawet stały emitery kulki energetycznej. Nie wiedziałem, że owe jeszcze się w Aperture znajdowały, miałem wrażenie, że GLaDOS się ich pozbyła. Niedaleko nich stał oparty o ścianę emiter mostu świetlnego, ale to trochę za ciężki przedmiot, aby go tak po prostu ukraść. No nic, najwidoczniej to tyle z kradzieży z tego magazynu, pozostało mi pójść sprawdzić, co znajdowało się za drugimi drzwiami.


Jednak, nim zdążyłem wyjść, ujrzałem w rogu koło drzwi stojącą Kostkę Towarzyszącą. Nie zauważyłem jej kompletnie, kiedy tu wszedłem. No, ale widząc ją, oczywiście postanowiłem ją zabrać, tylko...jak? Podejrzewałem, że pozostało mi jeszcze sporo drogi do wyjścia, a nie widziałem tutaj żadnego paska, który mógłbym na owej Kostce zaczepić i na przykład założyć ją na plecy. Hmmm...Czy ja mogłem przenosić przedmioty przy pomocy tych rękawic tak jak za pomocą normalnego działa portalowego? Od razu spróbowałem za pomocą działa z żelami podnieść tak Kostkę i udało mnie się. W sumie, co ja się zastanawiałem? Skoro te rękawice miały służyć do testów, to chyba logiczne, że zaopatrzono je w taką funkcję, co nie? No, ale teraz, razem z Kostką Towarzyszącą, wyszedłem z magazynu zamykając za sobą drzwi i ruszyłem w kierunku drugiego końca przejścia.


W czasie tej stosunkowo długiej drogi, zastanawiałem się jak dużo miałem czasu na ucieczkę. Pozornie można stwierdzić, że ile potrzebowałem, no ale rozumieliście. Wheatley nie należał do inteligentnych rdzeni, więc na sto procent świadomie lub nie w końcu doprowadziłby do autodestrukcji tego ośrodka. Nie wiedziałem co prawda jak, no ale na przykład mógłby coś przypadkowo wysadzić, co doprowadziłoby do całego cyklu reakcji łańcuchowej i koniec końców zniszczyłoby Aperture. Ciekawiło mnie, czy jakiś czas przed autodestrukcją Komunikat by poinformował o tym, abym przy okazji miał szansę wiedzieć, że powinienem się pospieszyć. Swoją drogą, ciekawe czy Wheatley zorientowałby się, że stosunkowo szybko wróciłem na górne piętra Aperture. Podejrzewałem, że nie, bowiem za wiele rozumu to on nie posiadał, no ale życie zawsze pisało najciekawsze historie, więc kto ci tam wie.


W każdym razie, obecnie po jakimś czasie doszedłem do drugiego końca korytarza i spróbowałem otworzyć drzwi. Okazało się, że nie zostały zamknięte, a po przekroczeniu progu i zamknięciu drzwi, ujrzałem niewielkie pomieszczenie biurowe. Naprzeciwko mnie znajdowało się biurko, na którym leżał jakiś organizer z całą masą różnych kartek. Stał tutaj, co stanowiło wyjątek, czyiś prywatny i na dodatek włączony i podłączony do gniazdka laptop. Na ścianie zaś, wisiały dwa ekrany komputerów, jeden wyłączony, a na drugim widziałem jakieś losowe litery i cyfry, które nie składały się w sensowną całość. Na ścianie po prawej stronie wisiała półka z całą masą centrali komputerów. Znajdowały się też tutaj dwa krzesła, jedno stało naprzeciwko biurka, a drugie zostało położone na nim, jednak w takim sensie w jakim na przykład kładzie się krzesła na ławkach szkolnych, kiedy nadchodzą na przykład ferie.


Zastanowił mnie ten komputer, bowiem w czasie mych licznych wizyt w pomieszczeniach biurowych Aperture, nigdy nie zauważyłem czyjegoś laptopa. Hmmm...Niby nie powinienem, ale szybko postanowiłem sprawdzić, czy nie został zablokowany i jeżeli nie, to zajrzeć co się tam znajdowało. Nie żeby coś, nie zamierzałem przeglądać czyichś prywatnych plików, nawet jeżeli ten laptop należał do kogoś, kto od dawna nie żył, jedynie pragnąłem sprawdzić czy owy komputer nie zawierał jakichś wskazówek jak wydostać się z tego miejsca. Dlatego też, postawiłem Kostkę Towarzyszącą koło zamkniętych drzwi i usiadłem na krześle naprzeciwko tego laptopa i poruszyłem myszką, która stała obok.


Okazało się, że komputer został odblokowany, jak miło. Może po prostu te wiele wieków temu ktoś chciał abym tutaj dotarł i zajrzał do tego laptopa? Ale to w sumie też dziwne, bowiem po prostu w tym komputerze, mimo iż został podłączony do ładowania, już dawno powinna się zestarzeć bateria i owy powinien po prostu się wyłączyć. Tak, rozumiałem że znajdowałem się w Aperture, no ale nawet tutaj co jakiś czas ktoś powinien w tym laptopie baterię wymieniać, a ja zostałem tutaj ostatnim człowiekiem. Cóż, nie zastanawiałem się nad tym długo, bowiem zacząłbym się jeszcze zastanawiać nad tym, czy może tamte słyszane za ścianą głosy w okrągłej i pełnej kubków kryjówce tego tajemniczego człowieka to nie moje halucynacje. Po prostu, jako iż owy komputer posiadał Windowsa, najpierw nacisnąłem na przycisk z logiem Windowsa, gdyż ciekawiło mnie, do kogo w ogóle ten laptop należał.


Szybko zauważyłem, że stanowił on własność niejakiego mężczyzny, po zdjęciu profilowym wyglądającym na naukowca, zwącego się Doug Rattman. Ciekawe czy to imię i nazwisko tego tajemniczego człowieka, którego kryjówki odkrywałem w komorach testowych. Cóż, pewności mieć nie mogłem, ale jeżeli ewentualnie bym się kiedyś do niego odnosił, to uznałem, że po prostu zacznę go tak nazywać. To znacznie łatwiej mówić na przykład „kryjówki Rattmana" niż „kryjówki tego tajemniczego człowieka". W każdym razie, po sprawdzeniu tego, na chwilę wyłączyłem menu i spojrzałem na pulpit. Tapeta z logiem Aperture Science, w sumie nic dziwnego oraz ikonka zapełnionego kosza, jakiś folder z dumną nazwą „#1", Windows Media Player, Google Chrome i jakiś obraz nazwany po prostu „Plan.png". Po miniaturce widziałem, że to chyba to, co spodziewałem się znaleźć, dlatego włączyłem owy obraz.


Okazało się, że tak, to plan ucieczki z Aperture. Dzięki Rattman, na pewno ta wiedza mnie się przyda. Nie powiem wam teraz jednak jak miało owe przejście wyglądać, bowiem po prostu zaspoileruję wam moją drogę na powierzchnię. Jedyne, co mogę powiedzieć, bo i tak nie zamierzałem tej opcji wybierać, w pewnym momencie zauważyłem, że prawie na końcu miałem do wyboru dwie opcje pójścia dalej. Najszybsza, według tego planu oczywiście, droga prowadziła przez silos z główną sztuczną inteligencją. I tak nie zamierzałem tam wchodzić, bowiem nie pragnąłem po raz kolejny spotkać się z Wheatleyem, jednak zastanowił mnie fakt, że nad prostym rysunkiem technicznym owego silosu widniała czerwona gwiazdka, a u dołu planu znajdował się do niej czerwony, napisany wielkimi literami, kursywą, pogrubieniem i pochyleniem tekst „PAMIĘTAJ! NIE ODŁĄCZAJ WHEATLEY'A JEŻELI NIE POSIADASZ ZASTĘPCZEGO RDZENIA, BOWIEM INACZEJ ON CIĘ DOPADNIE!". Okeeej...Przyzwyczaiłem się po kryjówkach Rattmana, że gościu pisał porąbane zdania, ale o kogo mu chodziło, że aż słowo „ON" wyróżnił, nie podkreślając go? Nie miałem pojęcia, ba, nawet nic mi do głowy nie przychodziło, ale postanowiłem zastosować się do tego ostrzeżenia, tak na wszelki wypadek. A poza tym, skąd Rattman, który na sto procent już nie żył, wiedział że obecnie władzę nad Aperture sprawował Wheatley? Wątpiłem aby potrafił przepowiadać przyszłość, chociaż w sumie, skoro ja w tymże ośrodku zyskałem lewitację i elektrokinezę to wszystko mogło się wydarzyć. Teraz jednak, po sprawdzeniu planu, wyłączyłem go i, jak postanowiłem, nie przeglądałem jego prywatnych plików i po prostu wstałem od laptopa, wziąłem Kostkę Towarzyszącą i razem z nią wyszedłem, ruszając w kierunku schodów.


Jako iż trochę mi ta droga zajęła, a na razie nie chciałem używać lewitacji, bowiem nie chciałem na razie bez powodu tracić energii na używanie mych nadprzyrodzonych zdolności, gdyż w przyszłości mogły się bardziej przydać niż teraz, zacząłem trochę rozmyślać. To wszystko wydawało się dziwne. Ten działający laptop, w którym dawno bateria powinna się zestarzeć, Rattman wiedzący o tym, że w przyszłości miejsce GLaDOS zastąpi Wheatley oraz tamto zdanie w przypisie do silosu. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. No przecież Rattman nie mógł żyć w tak odległej przyszłości, chyba że jakimś cudem się zahibernował i odhibernował, co wydawało się niemożliwe ze względu na to, co działo się z Aperture i zasilaniem w nim przez te lata. Naprawdę, nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, to wydawało się nieprawdopodobne. Jasne, miło że znalazłem plan, według którego mogłem kierować się do wyjścia z budynku, ale i tak ta sytuacja wydała mnie się dziwna. Tak w ogóle, kogo Rattman określił mianem JEGO? Na sto procent nie chodziło mu o Wheatley'a, bowiem ON miał niby nadejść po odłączeniu go bez rdzenia zastępczego. GLaDOS w ogóle nie brałem tutaj pod uwagę, bowiem to nie facet, a nawet jeżeli, to leżała jako kartofel na dnie ośrodka. Czyżby chodziło mu o Komunikat? Ale co Komunikat mógł mi niby zrobić po odłączeniu Wheatley'a bez rdzenia zastępczego? Przecież Komunikat to nie jakaś sztuczna inteligencja, tylko system informacyjny Aperture, nawet nie posiadał świadomości. No, ale oczywiście na wszelki wypadek wolałem zastosować się do tego ostrzeżenia. I ja, i wy przekonaliśmy się, że Rattman już raz miał rację.


No, ale w którymś momencie tych rozmyślań, dotarłem na szczyt schodów i przeszedłem przez wejście do jakiegoś korytarza bez drzwi. W środku za dużo światła nie dostrzegałem, dlatego jako iż nie posiadałem latarki, przywołałem kulę prądu i za jej pomocą zacząłem oświetlać sobie drogę. Dzięki temu dostrzegłem, że ściany tutaj zostały zniszczone, przynajmniej częściowo oraz, że wystawały z nich różnego rodzaju rury. To samo w wypadku sufitu, a na podłodze leżało trochę gruzu. Miło wiedzieć, że trafiłem do jeszcze zniszczonej części Aperture. No, ale lewej strony w ogóle nie brałem pod uwagę, gdyż została tak zawalona, że nawet lewitacją nie miałbym szans przedostać się dalej, aby po prostu poeksplorować ośrodek w czasie ucieczki oraz kiedy jeszcze nic nie zwiastowało zniszczenia tego ośrodka, mimo iż posiadałem praktycznie stuprocentową pewność, że dni tego miejsca zostały policzone. Dlatego po prostu skręciłem w prawo i ruszyłem w kierunku wielkich, po diodzie wyglądających na otwarte, drzwi.


Trochę odczuwałem niepokój, musiałem się przyznać. Bałem się po prostu, że Wheatley zorientował się, że dostałem się na górę i w jakiś ułomny sposób chciałby mnie zabić. No, ale stosunkowo szybko przypomniałem sobie, że Wheatley to król niedojebów, więc raczej nigdy się nie zorientuje, że właśnie zmierzałem w kierunku wyjścia z tego miejsca. No, ale stosunkowo szybko dotarłem do drzwi i faktycznie, gdy do nich podszedłem, automatycznie otworzyły się. Kiedy to nastąpiło, od razu przeszedłem przez standardowy, niedługi korytarz i podszedłem do kolejnych, wielkich drzwi, które także automatycznie otworzyły się. Za nimi dostrzegłem balkonikowate przejście, które bardzo szybko skręcało w lewo. Jako iż to moja jedyna droga dalej, od razu nim ruszyłem.


Musiałem przejść kawałek, na szczęście nie jakoś specjalnie długi, do dalszego etapu mej, jak na razie, wyjątkowo spokojnej ucieczki. Widziałem, że przemierzałem jedno z tych miejsc, w których znajdowały się rury doprowadzające wieżyczki, kostki i inne tego typu rzeczy do pomieszczeń testowych. Tak, nadal tutaj nie zostało włączone specjalnie dużo światła, dlatego ciągle oświetlałem sobie drogę moją elektrokinezą. W sumie miło, że zyskałem tę umiejętność, teraz się bardzo przydawała. W ogóle fajnie, że zyskałem jakiekolwiek nadprzyrodzone zdolności, kto nie chciałby ich posiadać?


No, ale stosunkowo szybko doszedłem do rozwidlenia dróg. Wiedziałem z sprawdzonego planu, że powinienem skręcić w prawo, ale najpierw chciałem sprawdzić, co odkryłbym idąc prosto. I właśnie tutaj przydała mnie się po raz kolejny lewitacja, ponieważ stosunkowo szybko doszedłem do zniszczonej części przejścia, ale na tyle, że normalnie nie miałem szansy doskoczyć do drugiej części. Na szczęście dzięki lewitacji po prostu przeleciałem nad przepaścią i ruszyłem krótką drogą przed siebie, a po chwili musiałem skręcić w prawo i wejść po schodach w kierunku jakiegoś, zapewne, pomieszczenia biurowego i/lub kolejnej kryjówki Rattmana. Ciekawiło mnie, czy ten tajemniczy człowiek, którego kryjówki odnajdywałem oraz właściciel tamtego laptopa to jedna i ta sama osoba. Cóż, jak na razie to jedyny ktokolwiek, kogo mogłem określić imieniem i nazwiskiem właściciela komputera z planem wyjścia z Aperture, więc dopóki nie uzyskałbym innych informacji, że to dwie różne osoby, nadal postanowiłem nazywać ewentualne kryjówki należącymi do Rattmana.


No, ale kilka chwil potem doszedłem do końca schodów i wszedłem do pomieszczenia biurowego. Nie, to wyjątkowo nie kryjówka Rattmana, a jedynie zwykłe, nieco zniszczone i niewielkie pomieszczenie obserwacyjne. Znajdowały się tu jedynie dwie centrale komputerów, wyglądające tak jak te, które mijałem na przykład przechodząc z miejsca, w którym odnalazłem jednoportalowe działo do testu polegającego na przejściu przez dziury w podłodze. Poza tym, przed szybą znajdowały się trzy krzesła, jedno przewrócone, drugie stojące pod ścianą i odwrócone bokiem do trzeciego, które stało normalnie, naprzeciwko szyby. Za nią z kolei widziałem, z tego co dostrzegałem, ledwo, ledwo, ale jednak, test dwudziesty drugi, ten do którego nigdy nie doszedłem. On udowadniał ewidentny brak kreatywności GLaDOS.


Jak przewidywałem, to wariacja na temat dziewiętnastego testu z toru sprzed pięćdziesięciu tysięcy lat. Zamiast kulki jednak, należało doprowadzić laser do odbiornika na suficie używając w tym celu portali na przechylonych pod kątem dwóch paneli oraz przy okazji pomagając sobie stojącą niedaleko owych paneli kostką przekierowującą. Sam emiter lasera został na razie wyłączony i znajdował się naprzeciwko wysuniętego panelu po mojej lewej stronie. Widziałem też fragment ruchomej platformy znajdującej się nad torem przeszkód, na którego dnie znajdował się kwas. Miałem jednak wrażenie, że w tym wypadku tego kwasu znajdowało się tam trochę więcej niż w dziewiętnastym teście ze starego toru. Jedyne co jeszcze dostrzegałem to fakt, że na ścianie obok wysuniętych paneli widniała szyba, a za nią drogę obiektowi testowemu blokowało jakieś laserowe pole wydostające się z emiterów przypominających te, które emitowały siatkę dematerializującą. Niczego innego nie widziałem, bo i jak, skoro większość rzeczy znajdowała się albo już za ścianą, albo ze względu na ustawienie pomieszczenia obserwacyjnego nie dało się części pomieszczenia ujrzeć.


Ciekawe, co znajdowało się na końcu tego testu. Ogień? Zgniatarka? Komora gazowa? Tłum wieżyczek, tych działających oczywiście? Nie wiedziałem i jako iż szedłem zgodnie z planem ucieczki Rattmana, to chyba logiczne, że nie miałem się przekonać. Nie, to akurat nie spoiler przyszłości, gdyż każdy mógł się domyślić, że cel Rattmana nie stanowiło zabicie mnie, bowiem po co miał to robić, co nie? W każdym razie, po przyjrzeniu się części testu oraz przekonaniu się, że ten test-pułapka, do którego „rozwiązania" starała się przekonać mnie GLaDOS na początku mej ucieczki z toru testowego, to nie test dwudziesty drugi, tylko stworzony na szybko lub dołączony z jakiegoś innego toru, po prostu odwróciłem się i ruszyłem w kierunku właściwego toru ucieczki.


Chciałem jak najszybciej wydostać się z Aperture, mimo iż wiedziałem, że moje dojście do miejsca, przez które miałem prosto wyjść na powierzchnię jeszcze trochę zajmie, bowiem owo znajdowało się wiele pięter w górę. Nie dziwne w sumie. W ogóle obecnie w tym ośrodku panował niepokojący spokój. Komunikat się nie odzywał, co oznaczało, że temu miejscu jak na razie nic nie groziło, Wheatley też w sumie siedział cicho, co oznaczało, że jeszcze nie zorientował się iż wróciłem na górę...Miałem wrażenie, że to cisza przed burzą. Ba, na dziewięćdziesiąt dziewięć procent miałem rację, wszakże czego mogłem oczekiwać po takim ułomie rządzącym całym Aperture? Pozostało tylko czekać, aż coś zacznie się sypać. Miałem nadzieję, że nie zacznie się sypać to, cokolwiek daje prąd w Aperture. Nie wiedziałem czy prąd tutaj generował jakiś podziemny reaktor czy może po prostu zwykły generator, ale wolałem, aby ewentualne sypanie się tego ośrodka nie zaczęło się od tego.


No, ale stosunkowo szybko wróciłem do rozwidlenia dróg i skręciłem w, z mej obecnej perspektywy, lewo, w ciemne przejście. Stosunkowo szybko musiałem skręcić w prawo iii...doszedłem do ściany. Po prostu. Przede mną stała ściana. Przez chwilę zastanawiałem się, jak zgodnie z planem Rattmana miałem dostać się na górę, no ale szybko przypomniałem sobie, że miałem lewitację oraz działo strzelające między innymi żelem umożliwiającym chodzenie po ścianach. Postanowiłem wykorzystać to drugie rozwiązanie, dlatego przerzuciłem Kostkę Towarzyszącą do prawej ręki i wycelowałem działem w kierunku ściany, po czym nacisnąłem trzeci przycisk.


Fajnie się tak malowało ścianę tymże fioletowym żelem. Szkoda w sumie, że w normalnym świecie nie istniały takie rękawice umożliwiające łatwiejsze malowanie ścian. Chociaż w sumie nie wiedziałem, może w tak odległej przyszłości ktoś przede mną wpadł na ten pomysł i skonstruował coś takiego. Liczyłem, że tak, bowiem mogło to znacząco ułatwić remonty mieszkań. No, ale nie zdążyłem się nad tym rozwodzić dłużej, bowiem stosunkowo szybko skończyłem farbowanie ściany na fioletowo i podszedłem do niej, po czym, na początku, oparłem prawą nogę o ścianę. Kilka chwil potem, zostałem obrócony i od razu lewą nogę również postawiłem na ścianie. Szczerze, tak idąc po owej, bałem się, że spadnę. Wiedziałem, że nie musiałem się obawiać, wszakże skoro ten żel został przeznaczony do chodzenia po ścianach to raczej nie powinien mnie od niej odkleić, a nawet jakby, to wystarczyłoby użyć lewitacji lub obrócić się tak, aby spaść na nogi. Swoją drogą, podczas takiego wchodzenia zauważyłem również, że za mną też znajdowała się ściana, tylko ona zaczynała się nieco wyżej oraz składała się z wielu rur. Nie wyglądały one jednak jak te doprowadzające elementy testowe do pomieszczeń testowych, jeżeli kogoś z was to ciekawiło.


W każdym razie, kiedy po kilku chwilach doszedłem na szczyt ściany, rozejrzałem się czy musiałem używać lewitacji czy na przykład musiałem skorzystać z portali. Okazało się, że za mną znajdowało się balkonikowate przejście, a za nim widniała dość spora, metalowa ściana. Przed wystrzeleniem portalu na nią, najpierw spuściłem wzrok i strzeliłem z działa portalowego na mej ręce w kierunku balkonikowatego przejścia u dołu. No cóż, najwidoczniej nici z portalu, bowiem akurat na takim typie metalu, z jakiego owe przejście się składało, czyli wyglądającego trochę jak krata, portale się nie tworzyły. No to cóż, od razu obróciłem się tak, aby patrzeć w dół, odbiłem się nieco i przywołałem lewitację. Kiedy już unosiłem się nad ziemią, wyprostowałem się i wleciałem wyżej.


Musiałem teraz przejść kawałek prosto, do oświetlonych, dużych drzwi. Droga nie zajęła mi dużo czasu, ledwo kilka chwil, a kiedy podszedłem do drzwi, przestałem oświetlać sobie drogę elektrokinezą, gdy owe automatycznie otworzyły się. Hmmm...To co za nimi ujrzałem jednocześnie pasowało i nie pasowało do tego, co zauważyłem w planie ucieczki z tego miejsca. Znajdowało się tam bowiem pomieszczenie z windą, zgodnie z planem, ale nie to nowe, tylko stare, sprzed pięćdziesięciu tysięcy lat, jeszcze z szeroką, okrągłą windą. Cóż, albo Rattman się pomylił, albo nie miał pewności jaka winda się tu znajdowała, więc wszystkie pomieszczenia z owymi oznaczał jako te nowe. No, ale oczywiście najważniejsze, że nie doszedłem do zupełnie innego pomieszczenia. W każdym razie, jako iż drzwi windy nie zostały zamknięte, wszedłem do środka. Kilka chwil potem, drzwi zamknęły się i winda ruszyła.


Naprawdę, ciekawiło mnie czy Wheatley zorientuje się, że zmierzałem w kierunku wyjścia, czy nie. Znając jego głupotę, nawet jeżeli miałoby to nastąpić, to pewnie stałoby się wtedy, kiedy miałby już za mało czasu na reakcję jakąkolwiek. A nawet jeżeli, to w sumie nie miałem się czego obawiać, w końcu taki ułom nie miał szansy jakkolwiek mi zagrozić. Co bym nie sądził obecnie o GLaDOS, to ona stanowiła większe zagrożenie niż Wheatley, mimo iż najczęściej zachowywała się jak żałosna hipokrytka. Ciekawiło mnie też, kiedy i co Wheatley spierdoli do tego stopnia, że stanie się to zagrożeniem dla istnienia tego ośrodka. Nie oszukujmy się, prędzej czy później coś by zdestabilizował, wyłączył nie to, co trzeba czy inne takie. Wiedziałem, że na razie nie powinienem się tym przejmować, ale bałem się, że na przykład nie zdążyłbym uciec przed przyszłą katastrofą, a nawet mimo iż nie miałem gdzie i do kogo wracać, to jednak wolałbym umrzeć na wolności.


No i tak, jako iż nikt nie wtrącił się w moje myśli, to stałem tak jak debil zamyślony, kiedy drzwi windy dawno zdążyły się otworzyć na piętrze, do którego owa jechała. Dobrze, że nikt tego nie obserwował, bowiem dla osoby trzeciej musiałbym wyglądać jak debil. W każdym razie, kiedy zorientowałem się, że to już czas wyjść, ujrzałem przed sobą zwykłą, metalową podłogę, która prowadziła przez stosunkowo długi korytarz z mnóstwem drzwi na obu ścianach. Dostrzegałem jednak na końcu korytarza wejście na klatkę schodową, w której schody prowadziły jedynie w górę. Widząc to, od razu wyszedłem i ruszyłem prosto, przy okazji eksplorując trochę to miejsce.


Najpierw otworzyłem drzwi na ścianie po lewej stronie. Kiedy to zrobiłem, w środku ujrzałem niewielkie pomieszczenie biurowe. Biurko znajdowało się po prawej stronie, a komputer, wyłączony jakby co, stał przy ścianie naprzeciwko wejścia. Naprzeciwko monitora stało krzesło oraz widziałem, że wyjątkowo, pod biurkiem, stała jedna z centrali komputerów. Na samym blacie znajdowało się też trochę kartek oraz leżał segregator. Na ścianie naprzeciwko wejścia wisiały też dwie półki, na których stały inne segregatory.


Jak miło, jakieś niestandardowo wyglądające biuro. Postanowiłem jednak trochę się po owym miejscu rozejrzeć, dlatego wszedłem do środka, po czym najpierw postawiłem Kostkę Towarzyszącą w wejściu, aby drzwi się nie zamknęły, co często w Aperture się zdarzało. Następnie zaś, zacząłem przeglądać segregatory w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi jakoś dodatkowo pomóc lub czegoś ciekawego, co na przykład mogłoby mi pośrednio powiedzieć coś niecoś o Aperture do momentu zagazowania pracowników przez GLaDOS. Niestety, w owych segregatorach znajdowałem jedynie jakieś dokumenty odnośnie przeprowadzanych testów oraz karty przedstawiające imię, nazwisko, wiek, płeć, wzrost, wagę oraz historię różnych obiektów testowych od momentu ich stania się obiektami testowymi do śmierci podczas testów lub zakończenia wszystkich torów. Niby przyjemnie się takie dokumenty czytało i śmiało się z tego, że na przykład jakaś kobieta podczas jakiegoś testu dopiero po godzinie zdobyła pierwszą kostkę przekierowującą, no ale nie dało mi to ani żadnych ciekawostek odnośnie Aperture sprzed rządów GLaDOS, a tym bardziej nie pomagało w dalszej ucieczce. No, ale przynajmniej dowiedziałem się czegoś na temat obiektów testowych, co zawsze stanowiło jakąś ciekawostkę, nawet jeżeli nie pomagało dodatkowo. W każdym razie, kiedy przejrzałem owe segregatory, zajrzałem jeszcze do szuflad, które znajdowały się w biurku. Ujrzałem tam jedynie długopis, jakiś zeszyt, który okazał się pusty w środku, kubek, nie wnikajmy w to, co kubek robił w szufladzie oraz, co mnie nieco ucieszyło, jakiś stosunkowo długi, kremowy pasek, który wyglądał tak, jakbym za jego pomocą mógł zaczepić Kostkę Towarzyszącą na plecy. Widząc to, od razu wziąłem go i podszedłem do Kostki nadal stojącej w drzwiach.


Kiedy to zrobiłem, spróbowałem zaczepić odpowiednio owy pasek, a następnie przerzucić ową Kostkę na plecy. Po dwóch próbach, na szczęście, udało mnie się to. Znaczne ułatwienie, szczerze mówiąc, przynajmniej jeżeli chciałbym użyć albo działa portalowego, albo tego strzelającego żelami, nie musiałbym przerzucać Kostki Towarzyszącej z ręki do ręki. No, ale po zrobieniu tego, wyszedłem z pomieszczenia i spróbowałem otworzyć drzwi znajdujące się na ścianie obok. Niestety, te okazały się zamknięte, więc nici z eksplorowania tego konkretnego pomieszczenia biurowego. Trzecie drzwi z kolei, na ścianie obok, okazały się na kod. Zdziwiło mnie to trochę, bowiem drzwi do pomieszczenia biurowego zamknięte na kod? No chyba, że to jakiś magazyn, który ktoś umiejscowił akurat w takim specyficznym miejscu.


W każdym razie, zwiedziłem jeszcze pozostałe pomieszczenia biurowe, wiadomo jeżeli owe zostały otwarte. Nie zamierzam opisywać wam wszystkiego, co tam znalazłem, bowiem nie o to chodzi. Ja wiem, że eksplorację wiele osób lubi, ale ona jest ciekawa tylko jeżeli samemu się jej dokonuje, a nie czyta jak ktoś to robił. Nie znalazłem tam jednak nic, co mogłoby mi pomóc dodatkowo w dalszej ucieczce lub uchylić rąbka tajemnicy na temat tego, jak wyglądała historia Aperture przed powstaniem GLaDOS. Chociaż w sumie to może, bowiem znalazłem plany budowy dotyczące jakiegoś statku, jednak nie wiedziałem, do czego owy miał służyć, bowiem za wiele z tych planów nie rozumiałem. No, ale oprócz tego to przynajmniej poczytałem jeszcze więcej dokumentów na temat obiektów testowych oraz przeprowadzanych testów. Fajnie, nie?


Kiedy zaś skończyłem eksplorację w tym miejscu, wszedłem na niezbyt oświetloną klatkę schodową i, oświetlając sobie drogę elektrokinezą, ruszyłem w górę, czyli w sumie w jedynym kierunku, w którym mogłem pójść. Podczas tej wyjątkowo długiej drogi, zastanawiałem się ile zajmie mi dojście do wyjścia. W planie znalezionym w laptopie Rattmana nie znajdowała się żadna informacja mówiąca, ile mniej więcej potrzebowałem czasu na dojście do celu. Liczyłem na to, że nie jakoś specjalnie długo, bowiem serio obawiałem się, że nie zdążyłbym uciec przed czekającą to miejsce katastrofą. Wiem, powtarzałem się, no ale rozumiecie moje obawy, na chwilę obecną ich nie wyolbrzymiałem. W przypadku placówki rządzonej przez rdzeń czystego debilizmu mogłem oczekiwać wszystkiego. Miałem jednak nadzieję, że uda mnie się uciec przed ewentualnym czymkolwiek, co miało zagrażać bezpieczeństwu Aperture. I szczerze miałem nadzieję, że owy ośrodek nie znajdował się w okolicy jakichś miast, bowiem nie chciałbym aby ewentualne cokolwiek, co pod rządami Wheatley'a zagrażało temu ośrodkowi, zagroziło też życiu ewentualnych cywilów w okolicy.


No, ale wracając do teraźniejszości, w którejś chwili doszedłem do końca schodów i przeszedłem przez prostokątne przejście bez drzwi. Musiałem teraz przejść przez długi korytarz z oszklonymi ścianami i sufitem, wyglądającym nieco jak dawny korytarz prowadzący do silosu z główną sztuczną inteligencją. Wiedziałem jednak, że nie zmierzałem do silosu, w którym obecnie rezydował Wheatley chociażby z faktu, że owy korytarz nie został zniszczony. W sumie miło wiedzieć, że tego typu korytarz znajdował się też w wielu innych miejscach Aperture, a nie tylko przy tamtym nieszczęsnym silosie. W każdym razie, kiedy po jakimś czasie doszedłem do końca, ujrzałem takie drzwi jak przy wejściu do głównego silosu, ale kiedy się otworzyły, zauważyłem inne miejsce.


Trafiłem do jakieś niewielkiej części fabrycznej Aperture. Znajdowało się tutaj bowiem kilka linii produkcyjnych, przy których znajdowały się mechaniczne ramiona składające szkielet kostek oraz, jeżeli owy okazywał się za duży lub w nieidealnym kształcie, mechaniczne ramiona wyposażone w laser odpowiednio przycinały go. Kiedy zaś szkielet kostki został stworzony, spadał do jakieś dziury w kształcie średniej wielkości wlotu do spalarni i gdzieś tam dalej wędrował. Całe pomieszczenie, mimo iż niewysokie, jedynie trochę szerokie, również zawierało tę klimatyczną mgłę, którą już nie raz dostrzegałem w tym ośrodku. Ciągle ciekawiło mnie, jak została stworzona, no ale wątpiłem, że miałem się tego dowiedzieć.


Jednak, po znalezieniu się tutaj, od razu rozejrzałem się w poszukiwaniu miejsca, do którego miałem dotrzeć. Kilka chwil potem, ujrzałem długie, balkonikowate przejście oraz białą ścianę obok niego. Widząc to, wystrzeliłem w tamtym kierunku pomarańczowy portal, a niebieski dałem pod siebie, na metalowej podłodze. Miło, że znalazłem tego typu działo portalowe, naprawdę. Co prawda nadal dziwnie to wyglądało, bowiem ciągle pozostawałem przyzwyczajony do otwartych portali na białej ścianie, ale działo portalowe umożliwiające otwieranie portalu też na metalowych częściach otoczenia jak widać również się przydawało. Sądziłem, że w końcu i do otwartych portali na metalu bym się przyzwyczaił. W każdym razie, kiedy znalazłem się po drugiej stronie, miałem dwie drogi wyboru, a na ścianie i po prawej, i po lewej znajdowały się zamknięte drzwi. Wiedziałem, że miałem skręcić w lewo, ale dla eksploracji poszedłem najpierw w prawą stronę. Co prawda nie mogłem mieć pewności, że drzwi nie zostały na przykład zamknięte na klucz, no ale kto nie próbuje, ten nie ma.


Kiedy zaś doszedłem do owych drzwi, ujrzałem że otwierał je kod, którego nie znałem. Widząc to jednak, postanowiłem spróbować otworzyć te drzwi strzelając wiązką prądu w panel, do którego należało wprowadzić kod. Jak pomyślałem, tak zrobiłem i faktycznie, nagle drzwi rozsunęły się. Miło wiedzieć, przy ewentualnej przyszłej eksploracji, jeżeli trafiłbym na takowe drzwi, zamierzałem to stosować. No, ale wracając do teraźniejszości, kiedy drzwi otworzyły się, zobaczyłem za nimi całkowitą ciemność. To znajdowało się za wszystkimi drzwiami na kod? Trochę rozczarowujące, oczekiwałem magazynu czy czegoś w tym stylu. Postanowiłem jednak sprawdzić czy coś znajdowało się w środku. Nie musiałem się obawiać, że coś by mnie zaatakowało, bowiem w sumie nikt nie wiedział, że wróciłem tak prędko na górę, dlatego przywołałem moją elektrokinezę i oświetlając sobie drogę, wszedłem do środka.


Okazało się, że trafiłem po prostu do jakiegoś pomieszczenia biurowego, w którym po prostu ktoś wyłączył światło. Jednak, owe pomieszczenie znacznie różniło się od pomieszczeń biurowych Aperture, które dotychczas miałem okazję zwiedzić. Znajdowało się tu oczywiście biurko oraz krzesło stojące przed nim, jednak na blacie nic nie stało, nawet monitora komputera nie widziałem. Z kolei na półce, która wisiała nad biurkiem, też nie leżało absolutnie nic. Trochę to wydawało się dziwne. Pomijając fakt, że owe pomieszczenie znajdowało się za drzwiami na kod, co już wyglądało nietypowo, to jeszcze znajdowały się tutaj, dosłownie, jedynie puste biurko, półka i krzesło, które przynajmniej normalnie stało, a nie tak jak w niektórych miejscach, w których krzesła mogły nawet pod biurkiem leżeć. Ciekawiło mnie, do kogo kiedyś to biuro należało i czy od zawsze znajdowało się za drzwiami na kod. No i oczywiście zastanawiającym pozostawał i w sumie pozostaje do dzisiaj fakt, dlaczego akurat tutaj nie znajdowało się nic, poza tymi standardowymi, trzema przedmiotami.


No, ale jako iż nie miałem tutaj nic do roboty, stosunkowo szybko wyszedłem i, przestając używać elektrokinezy, ruszyłem w kierunku drugiego końca przejścia. W czasie drogi, patrzyłem w prawą stronę, po której, w dole, znajdowały się linie produkcyjne tworzące odpowiedni szkielet kostek i wysyłające je gdzieś dalej. Ciekawe w sumie, gdzie leciały te kostki. Tego nie dowiedziałbym się, bowiem jak nakazywała logika, szedłem cały czas w górę, aby w końcu uciec z Aperture. Podejrzewałem, że lądowały po prostu w dalszej części fabryki, gdzie tworzono ich ściany oraz wypełniano je czym tam bądź, aby aktywowały przyciski lub po prostu gdzie tworzono kostki przekierowujące.


Jednak, stosunkowo szybko, doszedłem na drugi koniec przejścia. Po znalezieniu się tam, otworzyłem już normalne, na klamkę, drzwi i ruszyłem dłuuugim korytarzem ze zwykłą, niemetalową podłogą, która wydawała przyjemny dla ucha dźwięk, kiedy się po niej chodziło, tak przy okazji. Swoją drogą, ten ośrodek posiadał mnóstwo długich korytarzy i drzwi. Ciekawe w sumie z czego wynikało to pierwsze. Znaczy w fabrykach to jeszcze logiczne, że trafiałem na mnóstwo długich przejść, ale w pozostałych częściach Aperture? Jasne, na pewno to z czegoś wynikało, bowiem za wszystkim musiał stać jakiś powód, no ale ciekawiło mnie czemu. Wiedziałem co prawda, że bym się nie dowiedział, no ale jednak. Myślałem podczas tej drogi też trochę na temat tego, do kogo należało niegdyś to puste biuro i czemu znajdowało się za drzwiami na kod. Każde inne pomieszczenie tego typu posiadało normalne drzwi na standardową klamkę. Zastanawiało mnie też, czemu akurat tam zostało wyłączone światło. Idąc tą logiką, w każdym pomieszczeniu biurowym powinien panować mrok, bowiem od wielu wieków nikt z nich nie korzystał, więc po co marnować prąd, nie?


No, ale moje rozmyślania przerwał fakt, że poczułem iż budynek nieco zatrząsnął się. Przy okazji zorientowałem się dzięki temu, że doszedłem do dalszej części mej podróży ku powierzchni, czyli do nowszego pomieszczenia z windą. Tylko czemu Aperture się zatrząsnęło? Pozornie nie istniał powód ku temu, wszakże Komunikat nie odzywał się i nie mówił, że coś się działo. No, ale odpowiedź na moje pytanie przyszła szybciej niż podejrzewałem.

– Ostrzeżenie – odezwał się pierwszy raz od długiego czasu Komunikat, kiedy ja odruchowo uniosłem wzrok i rozejrzałem się – Rdzeń reaktora przegrzewa się. – poinformował, gdy spojrzałem przed siebie – Wymagane ponowne uruchomienie chłodzenia. – zakończył, kiedy akurat teraz zauważyłem, że właśnie przyjechała winda i zatrzymała się w pomieszczeniu, w którym ja stałem.

Suuuper. Jeszcze tego mi do szczęścia brakowało. Miałem nadzieję, że Wheatley, mimo całego swojego debilizmu, wiedział jak włączyć chłodzenie reaktora, bowiem inaczej bylibyśmy zgubieni, bowiem nie myślcie, że ja wiedziałem jak to zrobić. Na razie jednak pozostało mi mieć nadzieję, że Wheatley lepiej wiedział, jak zapobiec eksplozji tego miejsca. No, ale obecnie, jako iż nic więcej z tych niecodziennych rzeczy nie działo się z owym ośrodkiem, po prostu wsiadłem do windy, która ruszyła w górę.


W czasie jazdy, jak to zwykle w Aperture bywa, zamyśliłem się. Zastanawiałem się trochę, gdzie dotarłbym po wyjściu z tegoż ośrodka. Plan znaleziony w komputerze Rattmana mówił tylko jak wydostać się z tego miejsca i w sumie logiczne oraz nie znalazłem żadnych wskazówek, w jakim dokładnie miejscu mogło Aperture się mieścić. Szczerze liczyłem na to, że na jakimś totalnym pustkowiu, bowiem gdyby, oby nie, to miejsce wybuchło, to nie chciałbym aby ktokolwiek w okolicy z tego powodu ucierpiał. Znaczy wiedziałem, że ewentualna eksplozja nie zdarzyłaby się z mojej winy, w końcu to nie ja kontrolowałem obecnie tym ośrodkiem, no ale rozumiecie, po prostu chciałem, aby na nikogo z zewnątrz ten wybuch nie wpłynął negatywnie. W ogóle miałem nadzieję, że po wyjściu z tego miejsca nie trafiłbym na przykład do postapokaliptycznego świata. Znajdowałem się w bardzo odległej przyszłości, więc wszystko się zdarzyć mogło, no ale wolałem przeżyć resztę swojego życia w normalnym świecie, jedynie pod praktycznie każdym względem bardziej zaawansowanym niż zapamiętany przeze mnie świat, a nie na przykład świecie po wybuchu bomb atomowych czy coś w tym stylu.


I, jak zwykle, moje zamyślenie skończyło się tym, że stałem tak sobie jak debil w windzie, która już dawno zatrzymała się, a drzwi otworzyły. Ech, dobrze że już coraz bliżej wyjście, może na zewnątrz nie zamyślałbym się tak jak tutaj. W każdym razie, kiedy zorientowałem się, że już czas wyjść z windy, zrobiłem to. Jakby coś, na ekranach w pomieszczeniu z windą wyświetlał się niebiesko-biały wygaszacz, więc nie miałem co na ten temat się rozwodzić. No, ale jako iż na monitorach nie wyświetlało się nic ciekawego, po prostu ruszyłem po schodach prowadzących w górę, w kierunku zwykłych drzwi na klamkę. Przynajmniej miałem stuprocentową pewność, że nie trafiłem do żadnego z torów testowych. Znaczy niby wiedziałem to z planu znalezionego w komputerze Rattmana, ale jednak zawsze miło dostać potwierdzenie.


No, ale gdy wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi, zauważyłem jedno z wielu w Aperture balkonikowatych przejść. Jednak, kiedy przeszedłem kilka kroków, ujrzałem że przejście zostało zniszczone na tyle, że nie dało się go przeskoczyć. Niby mógłbym przelecieć na drugą stronę przy użyciu lewitacji, ale kiedy spojrzałem w dół, ujrzałem na dnie jakiś fragment podłogi. Widząc to, postanowiłem odbić się na drugą stronę przy pomocy niebieskiego żelu. Dlatego też od razu wycelowałem działem znajdującym się na mej lewej ręce i wystrzeliłem w kierunku owego fragmentu podłogi niebieski żel. Ewidentnie, powinno się opatentować taką rękawicę, która służyłaby do malowania ścian w domach. Z większą przyjemnością przemalowywałbym wtedy ściany w mym domu. W sumie, gdyby taka opcja okazała się możliwa, to w mym obecnym domu jeszcze bardziej by się to przydało. Muszę kiedyś spróbować rozbudować jakoś tę rękawicę, aby służyła do normalnego malowania ścian.


Wracając jednak do teraźniejszości, po pomalowaniu niebieskim żelem, nazywajmy go od dzisiaj żelem odbijającym, zeskoczyłem i, kilka chwil potem, kiedy opadłem na powierzchnię z żelem, zostałem odbity na tyle wysoko, że bez problemu mogłem przesunąć się w locie nieco w przód i wylądować na balkonikowatym przejściu po drugiej stronie. Przyjemna zabawa, w sumie szkoda, że w minionym torze testowym, z którego Wheatley mnie wyciągnął, nie trafiły się żadne testy z użyciem tychże żeli. Teraz jednak, po znalezieniu się po drugiej stronie, ruszyłem przed siebie i po chwili musiałem skręcić w lewo, w kolejną długą, prostą drogę, która, z tego co widziałem, kończyła się skrętem w prawo i wejściem po kolejnych długich schodach. Ja nie mogę, co w Aperture mieli z długością? Tutaj sporo przejść zostało wydłużonych nie wiadomo jak bardzo i w sumie duża część pomieszczeń została stworzona jako naprawdę wielkie. Jeszcze rozumiałem pomieszczenia testowe, bowiem im większe pomieszczenie, tym dłuższy test da się stworzyć, ale tak w kwestii pomieszczeń technicznych? Znaczy miało to sens jeszcze w wypadku pomieszczeń fabryk czegokolwiek, to więcej linii produkcyjnych i innych takich dało się umieścić w jednym miejscu, no ale jak na przykład w wypadku tego pomieszczenia, w którym znajdował się jedynie szyb windy, balkonikowate przejście i trzy drzwi to już sensu nie widziałem.


Z mych rozmyślań jednak wyrwało mnie to, że kiedy wchodziłem po schodach budynek znowu zatrząsnął się, a z tego co zauważyłem, z sufitu posypało się trochę pyłu oraz na moment światło przygasło. To akurat wiedziałem, że turbiny, bowiem stało się to samo, co w tym jednym pomieszczeniu testowym, w którym zdążyłem przejść test nim GLaDOS skończyła gadać. Tym razem jednak, miałem wrażenie, że budynek zatrząsnął się nieco bardziej, o czym świadczył chociażby fakt, że po tym zatrząśnięciu część schodów, na których stałem, zawaliła się i, gdyby nie fakt, że posiadałem lewitację, spadłbym w otchłań. No teraz robiło się już coraz bardziej niepokojąco. Co prawda Komunikat nie odezwał się, ale czy ten nieszczęsny Wheatley nie mógł po prostu zrestartować chłodzenia? Pozostało mi wierzyć w to, że reaktor w tymże miejscu także posiadał jakieś zabezpieczenia, które nie pozwalały na wybuch.


Teraz jednak, musiałem ruszyć dalej, w końcu nie chciałem na zawsze pozostać w tym miejscu. Dlatego też wleciałem z powrotem na schody i ruszyłem tymi niezniszczonymi w górę, nie zostało mi zbyt dużo drogi. Kiedy zaś dotarłem do drzwi na samym szczycie, ujrzałem że to drzwi na kod. Trochę mnie to zdziwiło, tak, niby posiadałem możliwość otwierania takich drzwi, ale jako iż tu prowadził plan, musiało oznaczać, że Rattman wiedział, że posiadałem możliwość otwierania takowych drzwi. Jasne, nie musiał wiedzieć, że miałem elektrokinezę, ale zastanawiało mnie, jak mógł przewidzieć, że mogłem je otworzyć. No ale teraz po prostu strzeliłem w panel wiązką prądu i, po chwili, kiedy drzwi rozsunęły się, przywołałem ponownie elektrokinezę i, oświetlając sobie drogę, ruszyłem przez stosunkowo ciemny korytarz stworzony z metalowej podłogi, miło że chociaż raz jakaś odmiana.


No, ale szedłem tak sobie przez ten stosunkowo zniszczony i niedługi korytarz, aż w którejś chwili dostrzegłem przed sobą ścianę. Nie miałem się jednak tym razem po niej wspiąć, miałem po prostu skręcić w prawo i przejść przez wywarzone drzwi do biura co w sumie wyglądało dość dziwnie. Czy te drzwi nie powinny po prostu pozostać otwarte, ale w zawiasach? Nie spotkałem się jeszcze w tym ośrodku z wywarzonymi drzwiami do pomieszczenia biurowego. No, ale w sumie to pomieszczenie, jako chyba jedyne albo w sumie jedno z nielicznych, bowiem pięćdziesiąt tysięcy lat temu w sumie trafiłem do dwóch podobnych, posiadało naprzeciwko wejścia szklaną, wąską ścianę. Oczywiście szkło zostało rozbite i dzięki temu, oczywiście uważając, aby nic sobie nie zrobić, mogłem przejść do pomieszczenia obok.


Kolejne miejsce mej podróży do wyjścia to jeszcze jedno, ciemne w sumie tak samo jak poprzednie, pomieszczenie biurowe. Znajdowało się w nim jedynie biurko z elektryczną temperówką i ołówkiem, klawiaturą, myszką i dwoma ekranami komputerów nad blatem. Owe ekrany jedyne co wyświetlały to logo Aperture jak coś. Oprócz tego, przed biurkiem stało krzesło, a pod ścianą znajdowała się wysoka, metalowa szafka, wyglądająca jak jakaś na pilne dokumenty, a na niej leżało drugie krzesło. Kurde, nie zdziwiłbym się, gdybym znalazł krzesło podwieszone pod sufitem, bowiem owe w sumie już wszędzie się znajdowały. No, ale teraz musiałem ruszyć dalej, dlatego wyszedłem z niego, przy okazji trafiając do korytarza, w którym miałem wybór czy chciałem uciec przez silos, w którym teraz rezydował Wheatley czy nieco dłuższą drogą. Oczywiście wybrałem to drugie, bowiem nie zamierzałem się teraz z nim konfrontować, szczególnie że nie miałem rdzenia zastępczego, którego mógłbym podstawić na jego miejsce.


Właśnie dlatego skręciłem w prawą stronę i ruszyłem w kierunku drzwi, które kiedy przyszedłem tutaj zmierzyć się z GLaDOS zostały zamknięte, mimo iż dioda świeciła się na zielono. Teraz jednak, kiedy do nich podszedłem, bez problemu otworzyły się i zorientowałem się, że wracałem w kierunku zniszczonej komory testowej numer siedem bodajże, w której to spotkałem się z Wheatleyem po odnalezieniu jednoportalowego działa. Znaczy dobrze szedłem, tak prowadził mnie plan Rattmana, ale przeglądając go w sumie nie przyłożyłem wagi do tego, że droga do wyjścia prowadziła przez stary tor testowy, tylko od tyłu. No znaczy nie do końca, bowiem po wejściu do windy miałem jechać aż do testu zerowego, to tak wam już powiem. Po prostu taka droga jaką chciałbym w tym miejscu przejść przez wszystkie testy, heh.


No, ale kiedy zacząłem iść znaną wam i mi już drogą, tylko od tyłu, nagle odezwał się Komunikat w akompaniamencie trzęsącego się budynku:

– Wszystkie zabezpieczenia reaktora są nieaktywne. – powiedział zdanie, którego nikt nie chciałby usłyszeć, szczególnie w takim miejscu, gdy przywołałem lewitację i przy jej pomocy ruszyłem w dalszą drogę – Proszę przygotować się na stopienie rdzenia reaktora. – zakończył, kiedy budynek ponownie zatrząsnął się.

Epicko w kosmos, nie ma co. Kurna, ten debil Wheatley miał ponownie chłodzenie włączyć, a nie wyłączać wszystkie zabezpieczenia. Wszyscy dobrze wiemy jak kończy się sytuacja z włączonym właśnie w taki sposób reaktorem. Nie wiedziałem, ile pozostało mi czasu do coraz bardziej prawdopodobnego wybuchu, ale zamierzałem poruszać się po Aperture przy użyciu lewitacji, to szybciej dotarłbym do wyjścia. Liczyłem na to, że uda mnie się wydostać z tego miejsca żywym. W sumie najważniejsze, że teraz mogłem próbować uciekać, wszakże ziemniaczana GLaDOS leżała gdzieś tam na dnie Aperture, a Wheatley w całym swym debilizmie nie zorientował się, że zmierzałem do wyjścia. W sumie miałem wrażenie, że jak dotąd wszystko szło zbyt prosto i, że w końcu coś utrudniłoby lub uniemożliwiłoby mi ucieczkę z tego miejsca. Zwykle coś mi to utrudniało, no ale w sumie obecnie nie miałem na głowie GLaDOS, która chciałaby uniemożliwić mi wydostanie się stąd. A poza tym, znajdowałem się już bardzo blisko miejsca, z którego mógłbym uciec z tegoż ośrodka.


W ogóle ciekawe, którą teraz godzinę mieliśmy. Ostatni raz jak sprawdzałem, to stało się to wtedy, gdy obudziłem się po przespaniu się w pomieszczeniu biurowym koło linii ze zniszczonymi wieżyczkami i wtedy zegarki wskazywały godzinę drugą w nocy. Kiedy zaś w czasie mego teraźniejszego lotu, przy okazji zorientowałem się, że znajdowałem się coraz bliżej nadal otwartego panelu, którym niegdyś wydostałem się z testu siódmego, spojrzałem na zegarek, ujrzałem że teraz nastała godzina szósta rano. O kurde, spodziewałem się, że krócej pokonałem drogę od linii ze zniszczonymi wieżyczkami wiezionymi do zgniatarki do tego momentu. Ja nie mogę, jak ten czas szybko leciał. No, ale na szczęście już zbliżałem się do miejsca, przez które miałem wydostać się na powierzchnię, przynajmniej miałem pewność, że nie zginę tutaj.


No, ale z tych rozmyślań wyrwał mnie fakt, że zorientowałem się iż przeleciałem przez otwarty panel i wleciałem do ósmej, pustej komory testowej, która nadal pozostawała zniszczona. Trochę się tym zdziwiłem, bowiem wyglądała identycznie jak w momencie, w którym razem z Wheatleyem opuściłem owe miejsce, a spodziewałem się, że GLaDOS zacznie odbudowywać ten tor testowy. No, ale w sumie może to i miało sens, bowiem raczej poza mną nie miała już ludzkich obiektów testowych, a zamiast tego masę trupów, więc może i nie dziwne. W każdym razie, jako iż nie miałem tutaj co do roboty, przeleciałem przez zniszczoną ścianę do siódmego testu, którego obecnie również nie dało się przejść, bowiem dyspozytor i odbiornik kulki energetycznej nadal pozostawały zniszczone. Po znalezieniu się tam, podleciałem do drzwi wejściowych do testu. Te jednak nie otworzyły się automatycznie, cóż, najwidoczniej automatycznie otwierały się od drugiej strony.


Jednak, jak powinniście wiedzieć, posiadałem możliwość otwarcia tychże drzwi. Od razu przywołałem swoją elektrokinezę i wystrzeliłem prądem w obramowanie drzwi. Kiedy to zrobiłem, z owych wydostało się trochę iskier, ale ostatecznie otworzyły się. Cieszyłem się z tej nadprzyrodzonej zdolności i miałem pewność, że niejednokrotnie przyda mnie się w świecie zewnętrznym. Teraz jednak, udałem się do pomieszczenia z windą i nadal zniszczonymi ekranami, które wciąż wyświetlały obraz do góry nogami. Po znalezieniu się tam, wsiadłem do windy, która ruszyła w górę.


Nie mogłem się już doczekać wyjścia na zewnątrz i wiedziałem, że zostały mi w sumie już jedynie cztery miejsca do pomieszczenia, przez które miałem wyjść na powierzchnię. Miałem jednak dziwne wrażenie, że w ostatniej chwili coś by mi to utrudniło, bowiem wszystko szło wręcz idealnie. Wheatley nie zorientował się, że bezproblemowo wróciłem z dna Aperture i zmierzałem do wyjścia, GLaDOS zamknięta w ziemniaku leżała sobie gdzieś tam na samym dnie tegoż ośrodka oraz żaden czynnik niezależny nie utrudniał mi ucieczki. Nie podejrzewałem po tym miejscu, że kiedykolwiek ucieczka z niego okaże się tak bezproblemowa. Co prawda nie mogłem powiedzieć, że na sto procent ostatnia prosta przebiegnie bezproblemowo, ale miałem wszelkie podstawy, aby mieć nadzieję na taki rozwój wydarzeń. W sumie cieszyłem się, że znalazłem ten plan ucieczki, to ułatwiło mi to znacznie drogę. Inaczej pewnie błądziłbym nie wiadomo ile i kto wie czy zdążyłbym uciec przed wielką eksplozją tego miejsca, która obecnie wydawała się nieunikniona. A jak wiecie, mimo iż nie miałem już do kogo wracać, to wolałem umrzeć poza Aperture.


I znowu, zamyśliłem się tak bardzo, że nie zorientowałem się iż winda zatrzymała się, a drzwi otworzyły. Serio, jazdy windami w tym miejscu sprzyjały zamyśleniu się, a fakt, że Komunikat nie odezwał się z żadną informacją na temat nieuniknionego wybuchu tego miejsca nie pomagał. No, ale kiedy zorientowałem się, że już trzeba wyjść, zrobiłem to i ruszyłem po schodach w górę w kierunku zerowego pomieszczenia testowego, gdyż wiedziałem, że tutaj winda miała dojechać. Naprawdę, takie przejście przez stary tor testowy to ja rozumiałem.


No, ale gdy wszedłem po schodach, otworzyłem drzwi wyjściowe w taki sam sposób, w jaki niedawno otworzyłem wejście do testu i przekroczyłem siatkę dematerializującą. Podczas jej przekraczania usłyszałem dźwięk resetowania działa portalowego na mej ręce, ale na szczęście nie poczułem aby owe zatrząsnęło się tak jak to normalne. W sumie faktycznie, przecież podczas mej drogi trochę używałem portali, ale nigdy wcześniej nie natrafiłem na siatkę dematerializującą. W każdym razie, po przejściu przez nią, wszedłem przez nadal otwarte i szwankujące drzwi, a następnie przekroczyłem niewielkie pomieszczenie testowe i wystrzeliłem wiązką prądu w zamknięte drzwi wejściowe. Kiedy natomiast te otworzyły się i wyszedłem z testu, ruszyłem w kierunku zniszczonej komory, w której wszystko się zaczęło.


Wszystko sprowadzało się do tego, że musiałem dostać się do zniszczonej komory hibernacyjnej, po czym przez dziury w jej ścianach wylecieć do miejsca z pozostałymi komorami hibernacyjnymi. Tak, tamtędy miałem dostać się do pomieszczenia, przez które mogłem wydostać się na powierzchnię. A Wheatley, ten gnój jeden, powiedział że aby uciec musiałem przedostać się przez stary tor testowy, mimo iż powinien wiedzieć, że nim szedłem w dół ośrodka, a nie górę. Tak, wiedziałem że na początku albo nie posiadałem mych nadprzyrodzonych zdolności, albo nie wiedziałem o tym, że je miałem, ale zawsze Wheatley mógł skierować to pomieszczenie w stronę wyjścia faktycznego, jeżeli rzeczywiście chciał mi pomóc w ucieczce. No chyba, że on nie wiedział iż istniała łatwiejsza droga ucieczki, w sumie po takim ułomie mogłem się wszystkiego spodziewać.


No, ale wracając do teraźniejszości, stosunkowo szybko wszedłem przez wciąż aktywne portale do owego szklanego pomieszczenia. Jednak, po znalezieniu się tam, kiedy spojrzałem przypadkiem w szybę po lewej stronie, ujrzałem że nieco zmieniłem się przez ten czas, kiedy wróciłem do testów. Najlepiej widziałem to po fakcie, że moja maska oraz część ubioru zostały nieco zakurzone. Oprócz tego, widziałem że w niektórych miejscach ma maska nieco popękała, prawdopodobnie od tego upadku na sam dół Aperture. Dostrzegłem też, że w mym prawym bucie ten wygięty w dół, metalowy pręt, które miałem w obu butach jak coś, nieco wygiął się w lewo. To jednak, jak się już przekonałem, nie wpłynęło na właściwości tychże butów, ale nie podejrzewałem, że owe pręty mogły się jakoś wygiąć. Podejrzewałem, że to wina tamtego upadku z tak wysoka. Swoją drogą, po wyjściu z tego miejsca i znalezieniu jakiegoś przynajmniej tymczasowego miejsca zamieszkania musiałem doprowadzić się do porządku.


Teraz jednak, chwilę potem, odwróciłem się, uniosłem wzrok i przywołałem swoją lewitację. Następnie, zacząłem lecieć przez zniszczony sufit w kierunku komory hibernacyjnej, oczywiście uważając, aby nie zahaczyć o różne kawałki gruzu, metalu i inne tego typu. Lot nie zajął mi stosunkowo długo, bowiem sama komora nie znajdowała się zbytnio wysoko. Kiedy natomiast do niej doleciałem, w sumie to też zdziwiło mnie trochę, że mimo wszystko GLaDOS nie odbudowała jej, rozejrzałem się. Nie miałem co tutaj za wiele do roboty, dlatego po prostu znalazłem największą dziurę w ścianie, przez którą mogłem bez problemu się przecisnąć i wyleciałem do ogromnego pomieszczenia z mnóstwem starych komór hibernacyjnych.


Musiałem lecieć przed siebie przez tę samą mgłę, która spowijała na przykład pomieszczenie z silosem, w którym obecnie rezydował Wheatley, tylko tutaj wydawała się jaśniejsza. Podczas lotu, rozglądałem się na boki i obserwowałem owe pomieszczenie. Znajdowało się tutaj naprawdę bardzo dużo komór hibernacyjnych, niektóre starsze niż podejrzewałem. Kiedy na przykład przeleciałem niedaleko jednej bardzo wysuniętej, wręcz wyglądającej jakby miała w każdej chwili spaść, ujrzałem że obiekt testowy, który kiedyś się tam znajdował, został zahibernowany w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym roku! Ciekawiło mnie dlaczego trzymano go tu aż tak długo, aż na sto procent obecnie zostały z niego lub z niej, bowiem w sumie nie zwróciłem uwagi na to, jaka płeć została zaznaczona, kości. Ciekawiło mnie też, dlaczego w tymże miejscu testowano na ludziach nawet mimo tego, że w dwudziestym pierwszym wieku testy na ludziach od dawna zostały zdelegalizowane. W ogóle jakim cudem nikt się nie zorientował, że tutaj coś takiego się działo?


Moje rozmyślania przerwał jednak fakt, że pomieszczenie zatrząsnęło się, ale na tyle silnie, że aż kilka komór hibernacyjnych pospadało w otchłań. Dobrze, że przynajmniej tam znajdowały się już tylko kości, a nie żywi, zahibernowani ludzie, to przynajmniej nikt nie ucierpiał. No, ale w sprawie tego zatrząśnięcia się, Komunikat nie odezwał się, więc musiało to oznaczać, że owy wstrząs nie okazał się jakimś przełomem w zdarzeniach poprzedzających wybuch reaktora. To dobrze, bowiem nie chciałbym teraz dowiedzieć się, że do eksplozji została na przykład minuta, bowiem w tyle na sto procent nie udałoby mnie się uciec. No, ale jako iż poza wstrząsem stosunkowo silnym nic więcej się nie stało, po prostu dalej leciałem w kierunku wyjścia.


Nie wiedziałem ile dokładnie leciałem, ale miałem wrażenie, że stosunkowo długo. Podczas lotu po prostu rozglądałem się na boki oraz rozmyślałem w sumie o wszystkim i o niczym, aby po prostu nie zanudzić się podczas lotu. Aż w końcu, dotarłem do mego celu. Owy stanowiły wysokie i bardzo szerokie, białe, metalowe drzwi, które po środku, w miejscu styku dwóch części owych drzwi, posiadały logo Aperture Science. Kiedy zaś podleciałem bliżej, owe automatycznie, ale niestety powoli, otworzyły się.


Znajdowałem się coraz bliżej wyjścia, teraz już miałem dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności, że bezproblemowo uda mnie się wydostać na zewnątrz. Faktycznie, kiedy owe drzwi rozsuwały się, ujrzałem że dotarłem do odpowiedniego miejsca, bowiem za nimi znajdowała się jakaś stacja, a obok peronu, na torach, znajdowało się baaardzo dużo czarnych i białych pociągów. Takie wielkie drzwi, a za nimi nic wielkiego się nie znajdowało. Logika, wracaj tu. No, ale gdy drzwi otworzyły się na tyle, że mogłem przez nie przelecieć, zrobiłem to i, po znalezieniu się po drugiej stronie, podleciałem do peronu i wylądowałem na nim.


Dobra, teraz czekał mnie ostatni krok. Musiałem wejść do pociągu towarowego, który stał najbliżej wejścia na ową stację. Przed tym jednak, podszedłem do niewielkiej ściany z monitorem i klawiaturą, które w sumie znajdowały się w równoległych odstępach od siebie i postanowiłem sprawdzić, gdzie w ogóle miał udać się pociąg, do którego miałem wejść. Poszukiwanie odpowiedzi na moje pytanie trochę mi zajęło, bowiem kompletnie nie wiedziałem, co miałem zrobić w tym specyficznie wyglądającym systemie, ewidentnie stworzonym tylko dla komputerów z Aperture, aby odnaleźć cel podróży pociągu. No, ale w końcu mnie się udało i dowiedziałem się, że za dziesięć minut owy miał wyruszyć w kierunku Warszawy. No spoko, zawsze lepiej trafić do stolicy Polski niż zginąć w wybuchu Aperture Science. Dlatego też, po sprawdzeniu tego, ponownie użyłem lewitacji i wleciałem na dach pociągu.


Następnie, otworzyłem klapę znajdującą się w rogu dachu i zeskoczyłem do wnętrza pojazdu. Okazało się, że owy pociąg, a przynajmniej w wagonie, w którym się znalazłem, nie przewoził za wiele rzeczy. Stało tutaj jedynie z dwadzieścia skrzynek sygnowanych logiem Aperture oraz jakaś drabina, w sumie nie wiadomo po co. No, ale nie to się teraz dla mnie liczyło, w końcu co mnie obchodziło, co ten pociąg wiózł do Warszawy. Na razie po prostu zdjąłem Kostkę Towarzyszącą z pleców i postawiłem pod ścianą, po czym sam usiadłem obok niej i zacząłem czekać aż pociąg ruszy.


Uch, co to okazała się za przygoda. Nigdy nie podejrzewałem, że mój los się tak potoczy, że dożyję baaardzo odległej przyszłości i to w ośrodku badawczym jako obiekt testowy. Nie podejrzewałem też, że kiedykolwiek otrzymam dwie nadprzyrodzone zdolności z nieznanych mi przyczyn. Nie żebym narzekał, oczywiście, każdy na moim miejscu by się cieszył. Najważniejsze jednak, że udało mnie się wsiąść do tego pociągu, który niedługo miał odjechać i miał zabrać mnie do świata zewnętrznego.

– Ostrzeżenie. – usłyszałem nagle dochodzący z zewnątrz głos Komunikatu – Temperatura rdzenia osiągnęła wartość krytyczną. – poinformował, kiedy uniosłem odruchowo wzrok – Eksplozja nieunikniona. – mówił, gdy spojrzałem na zegarek – Natychmiast ewakuować placówkę. – zakończył, kiedy dostrzegłem, że do odjazdu pociągu pozostało pięć minut.

Nie powiedział co prawda, za ile mniej więcej owy ośrodek miał wybuchnąć, więc liczyłem na to, że pociąg zdąży odjechać nim wszystko szlag trafi. Pozostało mi mieć nadzieję, w końcu znajdowałem się już tak blisko zwycięstwa, naprawdę nie chciałem zostać wysadzonym w wybuchu atomowym. Cóż, teraz pozostało mi czekać.


Kiedy zaś pięć minut później powoli przysypiałem z nudów, bowiem co mogłem robić w pociągu towarowym, pojazd powoli ruszył i w takim samym tempie zaczął się rozpędzać. Wiedziałem już, że w końcu, po tylu wiekach, uciekałem z tego miejsca. Nie wierzyłem, że to się działo, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to rzeczywistość.


Jednak to jeszcze nie koniec mojej historii.

CDN

Kiedyś tam, ale nastąpi.

_________________________________________________

*Miał być taki żel, który zwał się Adhension Gel, jednak został usunięty z tego co wyczytałam dlatego, że testerzy mieli problem z ogarnięciem jednocześnie chodzenia po ścianach i umieszczania portali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top