my american wolves
Jimin
Tak, jak obiecałem, po pracy od razu udałem się do domu Jeonów, korzystając z ukrytego pod krasnalem klucza. Czy wszyscy w Ameryce chowają klucze w tym samym miejscu?, pomyślałem, kierując się zaraz na górę do sypialni swojego chłopaka. Jeongguk leżał w łóżku z padem od konsoli w rękach i prowadził właśnie rozgrywkę w jedną z głupszych strzelanek w jaką miałem okazję już z nim grać. Gdy usiadłem na łóżku, zastopował grę, by wychylić się po całusa, którego od razu mu dałem. Wślizgnąłem się pod jego ramię, by przytulić się do jego boku. Kook wznowił grę.
- Jak było w pracy? - zapytał, strzelając prosto w głowę jednemu z żołnierzy przeciwnika.
- Nudno. Nie było dużo klientów, więc trochę się pouczyłem. Zrobiłem notatki na sprawdzian z angielskiego. Sprawdzisz mi? Nie jestem pewien, czy dobrze coś zapisałem - poprosiłem, korzystając z tego, że to on z naszej dwójki miał dużo większą wiedzę z tego języka.
- Jasne - odparł, a niedługo potem zobaczyłem na ekranie telewizora wynik rozgrywki. Chłopak odłożył pada zaraz po wyłączeniu gry. Automatycznie odpalił się jakiś program muzyczny. - Sorry, że jestem ostatnio taki depresyjny, ale nie będę kłamał, czuję się chujowo.
- Nadal?
- Tak - odparł Jeongguk, wzdychając ciężko. - Scott napisał mi zanim przyszedłeś, że wyjechali właśnie z Hallowell. Chciałbym być tam z nimi, wiesz? Zagrać ten ostatni raz w takim składzie.
- Wiem - powiedziałem, zaraz zaczynając jeździć palcem po materiale jego jasnej koszulki. - Ale i tak nie możesz się ruszać, więc ciesz się, że nie skończyło się to gorzej. Twoja ambicja kiedyś cię zabije, albo przynajmniej zrobi z ciebie kalekę.
- Wiesz, jak wyglądała sytuacja. Tłumaczyłem ci, więc chyba mi się nie dziwisz - prychnął, unosząc się tonem, co mi się nie spodobało. Nie chciałem się z nim kłócić, bo to była ostatnia potrzebna nam obu rzecz, ale czasami Jeon był uparty jak osioł.
- Dobra, stało się - rzuciłem, przekręcając oczami. - Jutro naprawią ci kolano, potem założą gips i znów będziesz zdrowy i będziesz mógł grać ile chcesz, ale teraz nie marudź, bo zachowujesz się, jakby ktoś ukradł ci cukierka.
- Cukierka? Ten turniej był dla mnie ważny, Jimin - warknął, więc by faktycznie się z nim nie pokłócić, zatkałem mu usta dłonią. Mamrotał coś przez chwilę, ale w końcu zamilkł.
- Cicho już - powiedziałem, powoli zdejmując palce z jego twarzy. - Kocham cię i nie chcę niepotrzebnych sprzeczek, okey? Wiem, że ci przykro i, że jesteś zły, ale nic już nie zmienisz. Wilki dziś wygrają i będziecie na podium z trzecim miejscem. To też zajebiście, patrząc na ogół. Cała pieprzona Ameryka Północna się ze sobą biła. To duże osiągnięcie i nawet nie mów, że to za mało. Nie zawsze się wygrywa.
Jeongguk mruknął coś jeszcze pod nosem, nim znów westchnął i między nami zapadła cisza. Ja wsłuchiwałem się w rytm jego serca, a on patrzył się tępo w sufit i co jakiś czas tylko zwilżał wargi językiem. Dopiero po jakimś czasie znów się odezwał.
- Boję się, że po operacji nie będę już tak samo sprawny.
Długi czas zajęło mi tłumaczenie mu, że na pewno będzie dobrze, bo lekarze wiedzą co robią. Produkowałem się dobrą godzinę, by ulżyć jego nerwom, co przyniosło skutek po kolejnej prawie-kłótni, po której już Jeongguk mnie przeprosił. Powiedział, że też nie chce, by były spięcia między nami przez coś, na co i tak nie mamy na razie wpływu.
Ale miałem wrażenie, że i tak trapiło go coś i że czegoś mi nie mówił, ale jak to z takimi zbyt dumnymi osobnikami bywa - dowiedziałem się dopiero, gdy obaj kładliśmy się spać.
Dlaczego tak jest, że to w nocy zawsze odbywają się te ważne rozmowy, co?
Leżeliśmy już obaj w jego łóżku, przykryci kołdrą i ubrani w luźne koszulki do spania. Miałem nałożony na twarz krem, który podkradłem Jeonggukowi, a on był świeżo po prysznicu, który wziął siedząc w kabinie na ogrodowym krześle, by nie przeciążać nogi. Właściwie to prawie już zasypiałem. Oczy mi się kleiły, powieki były ciężkie, a głowa pełna obrazów, które przypadkowo pojawiają się tuż przed zapadnięciem w sen.
- Kochasz mnie, prawda? - zapytał nagle, więc bez otwierania oczu odparłem po prostu, że tak. - Nawet teraz? - dopytał, wzbudzając tym moją czujność, więc przekręciłem się w jego stronę na łóżku, szeleszcząc kołdrą. W ciemności dostrzegłem, że Jeongguk leży płasko na materacu. Domyślałem się, że szybko nie zaśnie i będzie czekał na informacje od drużyny o przebiegu ich spotkania. - Nawet teraz, gdy jednak nie jestem najlepszy, niezniszczalny i taki pewny siebie? Teraz jestem... nikim ważnym.
- Co ty pleciesz? - rzuciłem od razu na dźwięk ostatnich słów. - "Nikim ważnym"? - powtórzyłem, a on kiwnął głową.
- No tak. Przedtem byłem kimś. Każdy mnie szanował i lubił, bo drużyna była popularna. Byliśmy dumą szkoły i całego miasta. Mieliśmy darmowe obiady w restauracji w centrum, dyrektor kazał nas przepuszczać do następnych klas, dzielnicowy nie wystawiał nam mandatów za złe parkowanie, no i leciała na nas każda laska. Wszyscy wiedzieli kto to Jeon. A teraz?
- I myślisz, że ludzie tak po prostu o tobie zapomnieli? Dlaczego zależy ci tak bardzo na opinii innych?
- Bez opinii innych jesteś właśnie nikim - odparł, łapiąc mocno moją dłoń, gdy znalazł ją wśród kołdry. - Ludzi nie obchodzi powód twojej porażki. Interesuje ich to, że przegrałeś.
- Masz się za przegranego? - zapytałem, samemu mocniej ściskając jego palce.
- Tak - odrzekł po prostu i to słowo zabrzmiało w jego ustach, jak przeprosiny. - Dlatego pytam, czy nadal mnie kochasz.
- Żartujesz? - zaśmiałem się gorzko, nie wierząc, że serio o to pyta. - Myślisz, że moja miłość uzależniona jest od wyniku jakiegoś turnieju? Przecież ja nienawidzę hokeja - dodałem, znów parkając, odszukując w ciemności jego twarz. Złapałem ją i wtedy poczułem, że policzki Jeongguka są mokre, choć głos mu się nie łamał. - Kocham cię. Kocham. Nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale teraz jestem. Jestem zakochany w Jeon Jeongguku, atakującym drużyny Hallowell Wolves, w totalnym dupku, we wrażliwym, ale upartym gościu, który ciągle gapi mi się na tyłek, a ja udaję, że tego nie widzę, by ten mógł bez skrępowania gapić się dalej. To jest miłość, okey? I nawet gdyby Jeon Jeongguk nie był atakującym Wilków i tak bym go kochał.
- Gapię ci się na tyłek w nadziei, że powiesz mi kiedyś "nie tylko twój wzrok tam powinien być" - odparł Jeongguk poważnie, zaraz zaczynając się śmiać. Zabrał moje dłonie ze swojej twarzy, by samemu otrzeć swoje łzy. - Nie mów nikomu, że tak dziś się, no wiesz... tak się otworzyłem.
- Uczucia to nie powód do wstydu, ale przecież wiesz, że nikomu nie powiem. To co jest między nami zostanie tylko między nami, nikim innym.
By rozluźnić atmosferę, poprzytulaliśmy się trochę, a potem jeszcze porozmawialiśmy na jakiś luźny i niezobowiązujący temat. Chłopak zasnął przede mną, więc zadbałem o to, by był całą noc we mnie wtulony. A rano pierwsze co to weszliśmy na ich grupowy czat, bo jak się okazało - Wilkom udało się zająć już oficjalnie trzecie miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top