my american time
Jimin
Po zawodach, z których wróciłem aż z dwoma medalami - srebrem za duet i brązem za występ solo zostało mi tak naprawdę tylko kilka tygodni do egzaminów, które jak się okazało mogłem jednak napisać właśnie w Hallowell. Kilka przedmiotów miałem przepisane właśnie w tym liceum, a resztę mogłem napisać w drugim terminie już w Korei, gdy skończy się moja wymiana uczniowska. Dopiero kiedy o tym pomyślałem, zrozumiałem, że naprawdę mało czasu zostało mi tu, w Ameryce. Luty dość szybko odszedł w zapomnienie, a gdy po przerwie, czyli zimowych wakacjach musieliśmy wrócić do szkoły to już w ogóle czas zaczął po prostu biec, a nie płynąć. Biegł tak szybko, że nim się obejrzałem mieliśmy marzec. A marzec oznaczał, że zostało mniej niż dwa miesiące. Dwa miesiące. To tyle co nic. Zacząłem ze smutkiem odliczać dni.
Dużo czasu przebywałem z Jeonggukiem, który nadal był uziemiony w domu przez swoją nogę. Prywatne lekcje wcale nie pomagały, bo gdyby chodził normalnie do szkoły to może i by się jeszcze z kimś widywał, a tak to był skazany na nudnego nauczyciela. Chłopacy starali się go odwiedzać, ale odkąd Regan już oficjalnie wybaczyła Scottowi, to ten miał dla Jeongguka zdecydowanie za mało czasu. A chodziła plotka, że i Jason się zakochał.
Razem z Jeonggukiem uczyliśmy się do egzaminów, bo chłopak miał "tyły" z matematyki, a ja chciałem podszkolić się angielskiego, a właściwie to samej gramatyki, więc na szczęście się uzupełnialiśmy w tej kwestii. Do pracy chodziłem rzadko, bo zatrudnili nowe dwie dziewczyny, które będą pomagać w wakacje, więc musiały się podszkolić. Odpadły mi też treningi, więc na lodowisko zaglądałem właściwie tylko dla przyjemności. Czasami umawiałem się na nie z Isabellą, by porozmawiać, czy po prostu miło spędzić czas.
Lekarze kontrolowali kolano Jeongguka jak tylko mogli, ale niestety mimo jego modlitw wiadomym było, że wcześniej niż w lipcu nikt mu gipsu nie zdejmie. Chłopak był z tego powodu bardziej niż rozczarowany, ale przecież zdrowie było najważniejsze, a to była najwyższa pora by o nie zadbać.
Gdy lód i śnieg ustąpiły z ulic, Joengguk zaczął w końcu wychodzić z domu. Raz nawet dał mi prowadzić swój samochód, bo chcieliśmy podjechać do pizzerii, a on przecież nie mógł siedzieć za kółkiem. Nikomu nic się nie stało, ale chyba zawodowym kierowcą nie zostanę...
Dni mijały, co powoli zaczynało mnie dobijać. Nie mieliśmy na czym się skupić. Właściwie to cały czas żyliśmy od jednego wydarzenia do drugiego. Od zawodów Wilków, po zawody łyżwiarstwa, a potem do egzaminów. Ostatni punkt był coraz bliżej, a na moim bilecie lotniczym widniała dokładna data i godzina powrotu do Korei. Byłem tak zaabsorbowany tym, by dobrze wykorzystać ten czas, że nim się obejrzałem skrócił się on o połowę.
- Zostaniesz ze mną, bo nie pozwolę ci wrócić - mruknął Jeongguk, gdy znów poruszyłem z nim temat mojego powrotu do domu.
- Będę do ciebie pisał i dzwonił cały czas - obiecałem, choć jego smutny uśmiech oznaczał tylko tyle, że dla niego to za mało. Cóż, dla mnie też, ale chciałem nie dawać po sobie poznać, jak bardzo jest to dla mnie trudne. - Spędziłem tu masę czasu i nie chcę wyjeżdżać, przecież wiesz. No i kocham cię - dodałem, głaszcząc wierzch jego dłoni kciukiem. Siedzieliśmy w jego pokoju, na jego łóżku, a wokół nas rozłożone były książki, bo poważnie podchodziliśmy do naszych egzaminów kończących szkołę, a przynajmniej ja. Kiedy ja się uczyłem, to mój chłopak zazwyczaj leżał z twarzą w moich pośladkach.
- Ja ciebie też kocham, dlatego nigdzie nie pojedziesz - powiedział, jak gdyby nigdy nic, ale obaj wiedzieliśmy, że muszę wrócić. Muszę. To mu właśnie powiedziałem. - Wiem, że musisz, ale naprawdę nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię tu nie być - rzucił, spoglądając prosto w moje oczy. Jego warga zadrżała. - Korea jest na końcu świata. I nie chcę słyszeć o tym, że będziesz pisał. Bo co? Będziemy mieli kontakt przez jakieś dwa miesiące, a potem zapomnimy o sobie i tyle z tego będzie, huh? Nie ma mowy.
- Nigdy o tobie nie zapomnę, Jeongguk - przyznałem, czując jak powoli się rozklejam. Jakiś czas temu powtarzałem, że o mój wyjazd będę się martwił, gdy przyjdzie odpowiednia chwila, ale czy to była ta chwila?
- Ile mamy dni? - zapytał jeszcze, unikając mojego wzroku.
Doskonale wiedziałem ile. Od już wielu tygodni liczyłem każdą godzinę. Wiedziałem też, którą z tych godzin przepłaczę czy to w jego ramię, czy to w poduszkę, ale ta szybko rosnąca liczba mnie przerażała i to bardzo.
- Trzydzieści - odparłem, jeszcze mocniej chwytając za dłoń swojego chłopaka.
Wiedziałem, że jego milczenie oznacza tylko tyle, że sam powstrzymuje swój płacz tak, jak ja to robiłem. Jego drżące usta na tych moich chwilę później jednie utwierdziły mnie w tym przekonaniu. To w jaki sposób mnie całował, jak przelewał wszystkie te uczucia w dotyk było naprawdę niepojęte, ale rozpływałem się pod jego palcami, które sunęły wzdłuż mojego kręgosłupa. Rozebrał mnie, cały czas całując moje stęsknione wargi, dopiero później przenosząc je na moją szyję, zostawiając na niej kilka mokrych pocałunków. Ten wieczór był pełen takich. A ten seks nie był szybki i mocny, a raczej przypominał nasz pierwszy stosunek, pełen właśnie wyznań i pełen czułości. Nie było typowego dla Jeongguka dirty talk' a, a ja nie miałem na sobie jakiegoś seksownego elementu - bielizny, czy skarpetek, jakie lubił mój chłopak. Długi czas dotykaliśmy się po prostu i całowaliśmy, a sam seks był zwieńczeniem tych pieszczot, podczas których tyle razy usłyszałem "kocham cię", że naprawdę niełatwo było to zliczyć. A Jeongguk kochał mnie tak dobrze, że powtarzałem cicho jego imię i na zmianę prosiłem o więcej, byleby mnie nie puszczał, byleby naprawdę nie pozwolił mi odejść.
Rozumiałem jego obawy. Ja też bałem się tego, że naprawdę o sobie zapomnimy, że wpadniemy w wir naszego starego życia i nasze rozmowy będą coraz krótsze, a wiadomości zaczną być rutynowe i przepełnione jednie pustymi słowami bez pokrycia. I choć teraz to było nie do pomyślenia, to wiedziałem, że jest to możliwe.
- Mówiłem poważnie, że nigdzie się stąd nie ruszysz - powiedział przed snem jeszcze Jeongguk. Odpoczywał po naszym zbliżeniu i wiedziałem, że niedługo zaśnie. Taki miał nawyk. - W każdym razie nie beze mnie.
Gdy mój chłopak już spał, może i nawet uroniłem jedną, czy dwie łzy. Było mi po prostu smutno, że coś co trwało tak długo już się kończy, że ta wspaniała przygoda pryśnie jak czar i będę musiał zmierzyć się w końcu z rzeczywistością. A dni biegły dalej, czas uciekał i wiedziałem, że tak naprawdę niewiele nam zostało.
| zbliżamy się do końca Ice :)
Z waszych głosów co do wyboru miedzy sope, a taegi wynika tylko tyle, że jest jakieś pół na pół, serio, więc postanowiłam, ŻE
do opo z jikookiem shipem pobocznym będzie taegi (top tae)
a sope dostanie swoje własne opo, ale krótsze (omegaverse, yg omega)
mam w planach jeszcze kilka innych opowiadań, ale cóż, po kolei
Buziaki |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top