my american semifinal

Jeongguk


Po sylwestrze zostało nam zaledwie kilka dni, by przygotować się do półfinału Mistrzostw Ameryki Północnej w Hokeju na lodzie dla drużyn szkolnych. Zawsze śmieszył mnie ten dopisek "drużyn szkolnych". Już raz z wilkami zostaliśmy takimi mistrzami i chcieliśmy powtórzyć nasze zwycięstwo. A w przyszłości chciałem grać w poważniejszych mistrzostwach, w tych bez durnego dopisku, przez który większe ligi nie traktowały nas poważnie. Było tak wiele dobrych klubów hokejowych i wiedziałem, że wielu trenerów i łowców takich sportowych talentów podczas finałów siedzi na trybunach, by po skończeniu szkoły zalać kandydata ofertami dojścia do ich drużyny. Niczego od kilku lat tak bardzo nie pragnąłem, jak właśnie dołączenia grupy dobrych zawodników na światowym poziomie. Szkołę kończyłem za pół roku i tylko czekałem aż ktoś się odezwie. Jeśli jednak telefon będzie cicho, na pewno sam będę próbował dostać się przez przesłuchania i nabory do jakiejś drużyny. Taki miałem plan. Ambitny, ale ojciec zawsze mi powtarzał, że w sporcie zawsze taki byłem - nieustępliwy i cholernie pewny siebie. Ale tacy byliśmy wszyscy, każdy z nas, każdy z moich braci. Hallowell Wolves traktowałem jak prawdziwą rodzinę i gdy razem, całą szóstką szliśmy prosto do szatni na lodowisku w Richland Hills, czułem się naprawdę dobrze.

W Richland było jedno z największych lodowisk w Stanach. To tam publiczność zbierała się, by oglądać finały wszelakich mistrzostw, a skoro my właśnie walczyliśmy o udział w samym wielkim finale to właśnie tam komisja postanowiła zorganizować ten etap rozgrywek. Walczyć mieliśmy z New York Bears, którzy w zeszłym roku zajęli trzecie miejsce. Ich skład uległ drobnym zmianom, bo mieli nowego bramkarza i jednego z atakujących, ale sam skład "grzania ławy" był taki sam, więc spodziewaliśmy się od wspomagających dużej szybkości. Trener dał nam kilka wskazówek, jak przed meczem z Dallas, a także zapowiedział, że będzie kibicowały nam nie tylko cheerleaderki, ale także kilkoro rodziców, ale akurat nie mój ojciec. Szkoła i reszta fanów miała przyjechać dopiero na sam finał, ale teraz naprawdę docenialiśmy każde wsparcie, zwłaszcza, że nasi przeciwnicy byli z prywatnej szkoły, która wykładała sporo pieniędzy na ich mistrzostwa. Nie mogliśmy powiedzieć, że my byliśmy biedni, bo może ja sam nie spałem na pieniądzach, ale Jason i Scott mieli za sobą naprawdę niezły rodzinny arsenał. W każdej chwili mogliby załatwić transport dla naszych kibiców, ale jednak zrezygnowaliśmy z tego. Pamiętaliśmy w końcu, jak wspaniale było zagrać w zeszłym roku na finale i czekać na niego po to, by znów zobaczyć znajome twarze na trybunach. Cheerleaderki dawały radę, ale to jednak kibice skandowali najgłośniej nasze imiona, czy nazwiska, przynosili transparenty i naprawdę cieszyli się z każdego punktu.

Jimin na szczęście wyrwał się ze swoich codziennych już teraz treningów, by móc być przy mnie, gdy będziemy walczyli z tak trudnym przeciwnikiem. Doceniałem to, bo przecież on sam miał przed sobą bardzo wymagające zawody, w końcu nie tylko brał udział w łyżwiarstwie solo, ale także i z Isabellą w parze, a jednak postanowił jechać z nami, by trzymać kciuki i przed samym jeszcze wyjściem na lód, móc dać mi całusa na szczęście. Tak też zrobił, gdy przebrani w stroje i z zawiązanymi ciasno łyżwami stanęliśmy przed wyjściem. Jego słodkie usta spoczęły na chwilę na moim policzku, a potem chłopak pobiegł na trybuny.

Mecz był cholernie trudny z dwóch względów. Po pierwsze - nasi przeciwnicy mieli naprawdę dopracowaną taktykę. Podania mieli celne i szybkie, a oni sami przemieszkali się z jednego miejsca na drugie w zatrważającym tempie. Drugim problemem okazało się nic innego, jak moje nieszczęsne kolano, które w dwudziestej minucie meczu oberwało z kija tak mocno, że prawie zgiąłem się w pół.

Przewróciłem się, zatrzymując dopiero na barierce. Gdybyśmy grali w jakiś sport dla pizd, jak piłka nożna, pewnie byłby faul, czy inne gówno, ale my graliśmy w prawdziwy sport, więc wstałem, by grać dalej, ale nie byłem już tak zwinny, a przez moją głowę przelatywały jedynie wściekłe wiązanki, które trochę pomagały rozładować mi emocje.  Strzeliłem raz, w asyście Jasona, a potem Jason sam też strzelił punkt. Niestety, przeciwna drużyna po moim urazie szybko wyrównała ten wynik.

Zestresowałem się. Naprawdę, byłem w końcu cholernie zestresowany, a cały ten czas bolała mnie noga, ale ani mi się śniło zejść. Dlatego grałem. Grałem długo, póki po prostu nie usłyszałem jak strzela mi właśnie w kolanie i dopóki prawdziwy ból nie zalał mi całej głowy. Gdybym wtedy nie podtrzymał się barierki, której byłem blisko, na pewno bym upadł, ale jakoś dotarłem do wejścia z lodu. Od razu zmienił mnie jeden z chłopaków z ławki, a trener podbiegł, by zapytać, czy nic mi nie jest. Zaciskałem ciągle zęby. Tak naprawdę to nawet nie wiedziałem, że je zaciskam, to było wtedy tak naturalne. Szumiało mi w uszach, a krew szybko krążyła w żyłach przez adrenalinę. Moje zgrzane ciało nagle zrobiło się jeszcze gorętsze, myślałem ze zemdleję. Słyszałem jedynie mój oddech, zdenerwowany głos trenera i własne myśli, w których powtarzałem

fuck fuck fuck fuck

I usłyszałem ten dźwięk. Gwizdek. Gwizdek i pisk, jaki wydawała tablica, na której pokazywał się czas do końca meczu i wynik.

Cztery minuty, piętnaście sekund. Trzy do dwóch dla Ney York Bears.

Krzyk cheerleaderek ubranych w czarno-zielone stroje, zamiast radości tych czerwono-białych rozbrzmiewał w mojej pękającej głowie. Ktoś zdjął mi kask. Trener chwycił moją twarz w dłonie i dopiero wtedy na niego spojrzałem. Nasz sławny Poker Face już nie miał poker face'a. Był przerażony.

Przełykanie śliny zaczęło być wręcz bolesne, a przed oczami nagle zrobiło mi się ciemno. Twarz trenera zniknęła. Co chwilę obraz znów do mnie wracał. Gdy ktoś dał mi się napić, nawet świadomie przełknąłem wodę, ale nadal czułem się jak po mocnych narkotykach. Gdy patrzyłem w bok, wszystko przelatywało przed moimi oczami w zwolnionym tempie.

nie nie nie nie

Tablica nadal wskazywała ten sam wynik, ale czas gry się zmienił. Minuta. Przy krążku był jeden z zawodników. Udało mu się strzelić i przez chwilę nawet pomyślałem o tym, by zacząć się cieszyć, ale wtedy uświadomiłem sobie, że krążek wleciał do bramki Scotta, a zawodnik który go wbił nie miał na sobie ani grama czerwieni. Gwizdek. Dźwięk tablicy.

Cztery-dwa. Czterdzieści sekund.

Trener spojrzał za siebie i tak już pozostał. Pozostał tak odwrócony dopóki gwizdek nie zabrzmiał głośniej i dłużej, a tablica nie zaczęła migać, oznajmiając koniec czasu.

Koniec gry. 



Jimin


Gdy tylko zobaczyłem, że Jeongguk obrywa w kolano, zamarłem. Dosłownie zatrzymało mi się na chwilę serce. Wstałem ze swojego siedzenia i usiadłem dopiero, gdy ktoś kazał mi się zniżyć. A jakiś czas później zobaczyłem, jak mój chłopak łapie się barierki. Jeździł chwiejnie, nie był już tak szybki i mogłem z samej jego pieprzonej aury wyczytać, że na pewno cierpi, więc zbiegłem z trybun, gdy poszedł do niego trener, a przekraczając próg drzwi usłyszałem jak ktoś punktuje.

Niedługo później siedzieliśmy już w szpitalu.

Jeongguk miał znów robione prześwietlenie, potem kilka innych badań, które trwały ponad cztery godziny. Cały ten czas siedziałem ze Scottem, Jasonem i trenerem na korytarzu. Nikt z nas nie odezwał się ani słowem. Nikt. Nic. Przez cztery godziny. A gdy w końcu lekarz opuścił swój gabinet, dowiedzieliśmy się, że łąkotka jest uszkodzona, wiązadło rzepki naderwane, a chrząstce stawowej brakuje jakiegoś śluzu, przez co jest trochę jak kolano starca - skrzypi, boli i utrudnia poruszanie się, prostowanie, zginanie i jakiekolwiek inne ruchy. Łąkotka bardzo rzadko dostawała "w kość", ale jej uraz był typowy dla sportowców. I to ze względu na nią Jeongguk powinien mieć operację, której wcześniej się nie podjął z obawy na gips.

Dostał kule i razem z nimi wyszedł z sali, zaraz siadając na korytarzu, gdzie po rozmowie z lekarzem otoczyliśmy go i zasypaliśmy pytaniami. Na policzkach miał zaschnięte doliny po łzach, ale spokojnie - Scott, Jason i ja sam też takie mieliśmy. Jedynie Poker Face, jak to nazywali go chłopacy miał ciągle tą samą minę, a jedynie obgryzał paznokcie. Jeongguk siedział w ciszy jakiś czas, wyraźnie próbując się zebrać w sobie, by coś powiedzieć. Gdy złapałem go za dłoń, w końcu wydukał przeprosiny.

- Za co przepraszasz, kretynie - rzucił Scott, ścierając z twarzy nowe łzy. - Jezu, myśleliśmy, że to kolano zgięło ci się w drugą stronę i, że nie żyjesz. Ty idioto.

- Przepraszam - powtórzył Jeonguuk, przełykając ślinę. Pogładziłem kciukiem skórę na jego dłoni. Chłopacy nadal mieli na sobie stroje z hokeja, bo wszyscy w wielkim pośpiechu jechaliśmy do szpitala.

- Wiem, że teraz myślisz, że to twoja wina - odezwał się też Jason, siadając na krześle koło Jeona. - Ale to nie prawda.

- Przegraliśmy - rzucił jeszcze, a kapitan westchnął, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Przegraliśmy - powtórzył, zaraz lekko się śmiejąc. - Chujowo, ale świat na tym się nie kończy. I tak jesteśmy najlepsi, no nie? Jesteśmy braćmi i nadal wymiatamy, jasne? Nie pozwolę ci myśleć inaczej - dodał chłopak, ale wydawało mi się, że trochę minie, nim Jeongguk pogodzi się z tą myślą. Mi samemu też chciało się płakać. - Nie wracamy do Hallowell jako przegrani.

Jason miał rację. Kibice czekający na parkingu i tak zebrali się, by pogratulować drużynie. Krzyczeli podziękowania i bilo brawo, gdy autokar podjeżdżał pod szkołę. Wiedziałem, że chłopacy są załamani. Chyba nie byli przyzwyczajeni do porażki. W tym sezonie nie przegrali ani razu.

Gdy wróciliśmy na naszą ulicę, bez słowa podążyłem za Jeonggukiem do niego. Odebrał nas jego ojciec, ale on również cały czas milczał. Wiedział, że chyba tak będzie najlepiej. Nie wiem, co sam chciałbym w takiej sytuacji usłyszeć, więc cały czas jedynie zapewniałem swojemu chłopakowi delikatny dotyk, może czasami jakiegoś całusa.

Spodziewałem się, że gdy wejdziemy do niego do pokoju to nadal będziemy milczeć, ale chyba dopiero wtedy Jeongguk poczuł, że to naprawdę koniec. Turniej dla wilków się nie skończył, bo musieli zagrać o trzecie miejsce, ale dla niego to był to już ostatni mecz. Na finał nie było już szans. Gdy usiedliśmy na łóżku, zeszły z niego emocje, bo dopiero wtedy się rozpłakał, nie licząc kilku łez bólu jeszcze w szpitalu w Rochland Hills. A ja przytuliłem go do siebie i przez najbliższe godziny jedynie lekko kołysałem go tak, niczym dziecko, uspakajając go, nie mogąc patrzeć na jego złamane w pewnym sensie serce. To wszystko tak bardzo go przytłoczyło, że szybko zasnął z głową na moich kolanach, więc nie chcąc go budzić, zdjąłem z niego ciężkie i niewygodne dżinsy, koszulkę i zostawiając go w bieliźnie przykryłem go na łóżku, gdy już udało mi się go na nie przełożyć. Zasnąłem zaraz za nim, przylegając do niego na łyżeczkę, tym razem jednak będąc tym, który przytula, a nie jest przytulany. I muszę przyznać, że z początku myliłem się co do niego. Jeongguk tylko grał tego złego, tylko udawał dupka, podczas gdy w rzeczywistości był normalnym chłopakiem z uczuciami, który w dodatku miał jedną, dość niespodziewaną u facetów cechę - wrażliwość.




| *drobne info: 1) miasto Rochland Hills zostało tym razem wymyślone, więc nie mam pojęcia, gdzie tak naprawdę gra się takie mecze. Sori not sori, nie bierzcie tego jako potwierdzone info.

2) nie hejtuje piłki nożnej, więc jeśli kogoś komentarz, że to sport dla pizd zabolał to też sori, ale z pretensjami udajcie się do Kooka, okey? ;)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top