my american road

Jeongguk


Kiedy w końcu Scott zajechał swoją bryką pod mój dom i pomógł mi sturlać się z piętra, a potem bez trwałego uszczerbku na zdrowiu przejść przez ogród i wsiąść do jego auta, pojechaliśmy po Jimina, który miał siedzieć cały dzień u Isabelli. Autokar pełen łyżwiarzy miał odjechać z parkingu sprzed szkoły koło ósmej wieczorem, by potem całą noc jechać do Balmore, gdzie w tym roku były wszystkie zawody łyżwiarskie. Ale ja nie mogłem pozwolić na to, by Jiminie kolejne bóg wie ile godzin tłukł się busem z bandą oszołomów. Wolałem, by spędził ten czas w moim towarzystwie. No i nie tylko moim.

Zajechaliśmy pod dom Isabelli trochę spóźnieni, ale na szczęście tamta dwójka też miała ogon. Gdy oboje wyszli z domu z plecakami, spojrzeli tylko na czerwony samochód Scotta, a potem na czarnego mercedesa Jasona, który stał zaraz obok, a który przyjechał na miejsce na czas. A zaraz obok Jasona siedział Kurt i Westwood, którzy nie odpuściliby wycieczki. No co najważniejsze - chcieli również wspierać Jimina na zawodach.

Widziałem jak mój chłopak uśmiecha się słodko na widok samochodów, ale zauważyłem też niezbyt zadowoloną minę Isabelli.

- Co z nią? - zapytał Scott, zanim jeszcze otworzyłem drzwi, chcąc przywitać się z blondynem.

- Chuj z nią. Jak nie chce jechać do niech zasuwa na busa - rzuciłem, bo miałem totalnie w poważaniu co zrobi Rollerson. Miejsce dla niej było, a czy jej szlachetna dupa na nim zasiądzie to tylko jej wybór.

Jimin podszedł do samochodu, więc sam też wysiadłem, od razu uspakajając go, że NIE, NIE WYWALĘ SIĘ. 

- Wsiadaj z powrotem - mruknął tylko, więc usiadłem, ale zostawiłem otwarte drzwi. Z mercedesa obok wysiadła reszta chłopaków. - Co tu robicie?

- Jak to co? - zapytał Jason, opierając się o maskę wozu Scotta. - Będziemy twoimi cheerleaderkami na zawodach - zaśmiał się, przez co i Jimina uśmiech powiększył się jeszcze bardziej.

- Przecież to cała noc drogi - odparł, ale wiedziałem, że i tak się cieszy. Widać to było w każdym jego drobnym ruchu. - Nie musicie jechać dla mnie.

- Ale chcemy - odezwał się Kurt, podchodząc bliżej nas, zaraz opatulając się szczelniej szalikiem. - Zawsze jeździłeś na nasze mecze, więc chyba miło by było, gdybyśmy mogli też pojechać zobaczyć ciebie, no nie?

- To może ja już pójdę, bo zaraz zwieje mi autobus - rzuciła nagle Isabella, która stała gdzieś za chłopakami i nerwowo szurała śniegowcami o chodnik. - Do zobaczenia w Balmore.

- Nie jedziesz z nami? - zapytałem, bo choć jej obecność była mi obojętna to Jimin pewnie całą drogę by marudził, że głupio wyszło, bo mieli siedzieć razem, czy coś.

- Mamy miejsce przecież - dodał Scott, a dziewczyna popatrzyła niepewnie na Jimina, potem na mnie, a potem znów na Jimina.

Chwilę się wahała, a zimne powietrze coraz szybciej wypełniało wnętrze ciepłego samochodu, więc gdy już miałem powiedzieć, by decydowała się szybciej, a przynajmniej na tyle szybko, bym nie zamarzł, wykrztusiła z siebie, że pojedzie.

Zapakowaliśmy się więc wszyscy do aut, odpaliliśmy na maksa ogrzewanie, a ja sprawnie przesiadłem się do tyłu, by móc przez większość drogi nacieszyć się obecnością mojego ukochanego. Isabella usiadła na miejscu pasażera i o dziwo dość szybko znalazła kilka neutralnych tematów do porozmawiania ze Scottem, przez co nie było tak niezręcznie, jak myślałem, że będzie. A ja? No cóż, miałem swoje priorytety. I właśnie jeden z nich siedział koło mnie, zmarznięty i niedopieszczony.

Objąłem Jimina ramieniem, a on zanim go pocałowałem jeszcze uśmiechnął się pięknie i wyszeptał podziękowania.

- Nie ma za co, złotko - odparłem, zaraz łącząc nasze spragnione siebie usta w długim i namiętnym pocałunku.

Scott jechał tuż przed Jasonem, wybierając najszybsze i według niego najlepsze trasy. Przeprowadził nas bezpiecznie przez cały stan, aż wspólnie nie ustaliliśmy, że wypadałoby zatrzymać się gdzieś i coś zjeść. Była pierwsza w nocy, gdy wpadliśmy na ten pomysł, więc minęliśmy wiele zamkniętych knajp, zatrzymując się dopiero na tej dla tirowców. Po tych kilku godzinach drogi usta Jimina były tak opuchnięte, że aż zaczęły go piec, a mój kutas starał się przedrzeć przez moje w połowie obcięte dżinsy, ale nim wysiadłem z wozu, udało mi się trochę uspokoić tą bestię.

Westwood wyszedł z auta Jasona kompletnie spizgany, przez co wiedziałem, że będzie zabawnie, a Kurt zdawał się lekko przysypiać. Scott pomógł mi razem z Jasonem jakoś doczłapać się do baru.

- Jak tu ładnie - rzucił Jimin, choć mi wydawało się być tu zwyczajnie. Po prostu amerykańsko.

- Typowa knajpa tego typu - odparłem, gdy całą siódemką wybraliśmy największy dostępny stolik. Na sali były zaledwie dwie osoby - dwóch kierowców, jeden gruby, pożerający hamburgera, a drugi napakowany i łysy, z tatuażem na przedramieniu. Spojrzeli na nas przelotnie i zajęli się jedzeniem.

Mogłem zrozumieć dlaczego Jiminowi tak bardzo się tu podobało. Było właśnie tak jak powiedziałem - amerykańsko. Czerwone kanapy, plastikowe, kolorowe butelki z ketchupem i musztardą, serwety w czerwono-białą kratę, kelnerka w fartuchu i neonowe obrazki z bykami, czy innym mięsem na ścianach.

- Witamy w 52' - rzuciła kelnerka, żując gumę. Poprawiła włosy. Widać było jej kawałek stanika, a jej pomalowane na różowo usta lekko się uśmiechały. Kokietka. Wyjęła notesik. - Co podać?

Każdy po kolei złożył jakieś tam zamówienie, a potem ja wziąłem dla siebie i Jimina po klasycznym zestawie hamburgera z podwójnym mięsem i serem, colę i frytki. Isabella burknęła coś tylko, że nie jest głodna, ale gdy tylko to powiedziała to zjarany Westwood zaczął się histerycznie śmiać, więc wzięła na szybko jakąś sałatkę na wynos.

- West, ogarnij się - mruknął Jason, dając chłopakowi z łokcia. Tamten zasłonił czerwoną od śmiechu twarz i spojrzał na naszego kapitana. Właściwie byłego kapitana. - I nie krzycz - dodał, wywołując tym i mój śmiech. - Westwood, strasznie krzyczysz - wmawiał mu, choć Westwood mówił zupełnie normalnie. To była nasza typowa wkrętka, gdy ktoś był zjarany. Jason pouczał go tak długo, aż West nie zaczął szeptać i pytać, czy nadal jest głośno. Śmiał się co chwilę jak opętany i rozglądał nerwowo na boki.

- Sory, chłopaki - wyszeptał znów, powodując, że Scott i Kurt prawie posikali się ze śmiechu. - Jestem dziś trochę, wiecie. Jestem. Nie ma musztardy? - mówił bez ładu i składu, a chłopacy dalej robili sobie z niego jaja.

- Dlaczego właściwie nie ma z wami Jose? - zapytała w pewnym momencie Isabella, bo żarty ze zjaranego Westwooda chyba średnio ją bawiły. Jimin pytająco spojrzał na mnie, a ja na Jasona, który wyłapał tą chwilę zwątpienia, ale zaraz odwrócił wzrok, jakby w geście "hej stary, sam im to wytłumacz".

- Coś mu wypadło - rzuciłem po prostu, w myślach zaraz sobie dopowiadając "no, wypadł mu mózg dupą, bo fajerzyna podrywa moje złotko i myśli, że o tym nie wiem".

- Dziwnie. Zawsze trzymaliście się w szóstkę - skomentowała krótko, na szczęście odpuszczając temat.

Gdy kelnerka przyniosła nam nasz tłuste i pyszne jedzenie, puszczając nam jeszcze oczko, zajęliśmy nasze usta mięchem i warzywami. Jiminowi średnio szło radzenie sobie z tak dużą bułką, więc co chwilę coś mu wypadało na talerzyk, czy to na koszulkę.

- Otwórz usta szerzej, wiem, że potrafisz - zaśmiałem się, gdy znów coś mu wypadło, a chłopacy zaczęli się znów śmiać.

- Dupku, daj mi spokój - zaśmiał się również sam Jimin, dając mi z łokcia, a potem odkładając hamburgera na talerz, by się trochę powycierać z kapiącego sosu. - Fuj, będę cały brudny.

- Ale smakuje ci chociaż?

- Tak - odparł, oblizując te swoje piękne usteczka, więc zanim znów przystąpił do próby zjedzenia kolacji pocałowałem go, nie omieszkając przy tym spojrzeć na zaskoczoną Isabellę, która gdy tylko napotkała mój wzrok, natychmiast skupiła się na swojej sałatce.

Było trochę śmiechu, bo z Westwooda powoli schodziło to, co wyjarał, a Kurt postanowił jeszcze na koniec zagadać do kelnerki. Oparł się nonszalancko o ladę i uśmiechnął, a potem skinął głową na zaplecze. Dziewczyna zaśmiała się, potem rozejrzała dookoła. Wzruszyła ramionami, zaraz prowadząc Kurta za sobą. Ten zdążył tylko odwrócić się do nas, by pokazać na zegarek a potem wystawić do nas rękę, co mieliśmy zrozumieć jako "pięć minut". 

- Niewyżyty - rzucił ze śmiechem Scott, gdy wychodziliśmy z baru, zostawiając kelnerce spory napiwek.

Nim Kurt wrócił minęło nie pięć, a dokładnie siedem minut, ale to i tak nieźle jak na niego. Może i miał kutasa do kolan, ale jego rekordowy stosunek nie przekraczał kwadransa. Z piskiem opon Scott ruszył dalej w drogę, więc ja ze spokojem mogłem znów wrócić do całowania swojego chłopaka, aż obu nam nie zachciało się spać.

W Balmore byliśmy przed czasem, więc zatrzymaliśmy się w hotelu, gdzie pokoje zarezerwowane mieli łyżwiarze. Jimin i Isabella zadzwonili z recepcji do swojego opiekuna z wycieczki, a ten podał im numer pokoju i załatwił z obsługą hotelu, by dali im klucze wcześniej. Ale ja miałem inny plan, więc gdy Isabella zatrzymała się przy ich pokoju, ja złapałem Jimina za rękę i razem poczłapaliśmy na jeszcze jedno piętro, gdzie mieliśmy pokój dla dwojga. Reszta chłopaków zatrzymała się na innych pietrach, bo nie było aż tyle miejsc, a chcieliśmy być raczej blisko.

- Nie wiem, jakim cudem to wszystko ogarnąłeś - powiedział, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. - To kochane, dziękuję - dodał szybko, wtulając się ciasno w moją klatkę piersiową.

Objąłem go, składając całusa na jego czole, a potem spojrzałem na zegarek, by sprawdzić ile mamy jeszcze czasu nim zaczną się zawody.

- Chodź, muszę cię porządnie wytulić - odparłem, zaraz ciągnąc go na łóżko, chcąc po prostu z nim poleżeć i powtórzyć mu jeszcze kilka razy, że na pewno jurorom opadnie szczęka na widok ich układu.



| Im gonna take my horse to the old town road

Im gonna


Zawody jednak przypadną na następny rozdział ;) sori

Swoją drogą to zdania sope/teagi są tak podzielone, że chyba będę musiała zrobić oddzielnie dwa opowiadania... Ale dzięki za tamte komentarze! Przynajmniej wiem, co chcielibyście przeczytać! |

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top