my american party

Jeongguk


Blondynka, której imienia nie pamiętałem już po pierwszym kieliszku, znów usiadła mi na kolanach. Głupio było ją tak od razu zrzucić, więc najpierw grzecznie kazałem jej spadać. No dobra, może nie aż tak grzecznie, jakby sobie tego życzyła, ale jednak. Pierwsza próba pozbycia się jej tyłka z moich nóg zakończyła się fiaskiem. Westchnąłem ciężko i po chwili przybliżyłem swoje usta do jej ucha. Odgarnąłem kosmyk jej włosów, by podczas mówienia nie dostał mi się do japy. Wtedy już w ogóle bym oszalał, a owa dziewczyna na pewno nie byłaby zadowolona z faktu, że jej loki zostały moją kolacją.

- Ej, mała - zacząłem, a ona zachichotała. - Słyszałaś co mówiłem? - dopytałem, choć ochota na piwo wzrastała z każdą minutą, przeciw proporcjonalnie do chęci czucia na sobie ciężaru jej dupska.

- Nie - odparła z głupkowatym uśmiechem na wymalowanej, upudrowanej buzi. Zatrzepotała długimi rzęsami, jakby miało jej to pomóc i przekręciła się na moich klanach tak, by siedzieć bokiem. Zarzuciła ręce na moją szyję. - To było coś ważnego?

- Tak. Kazałem ci spieprzać.

- Nieładnie - odparła, dalej się śmiejąc. Przybliżyła się. Jej loki wpadły mi do oczu. - Na pewno chcesz bym sobie poszła? Możemy spędzić razem trochę czasu, co ty na to? - zapytała, ale miałem naprawdę dość. Miałem za sobą trudny tydzień i jedyne o czym marzyłem to zimne piwo z lodówki Scotta.

- Po prostu spadaj - uciąłem krótko, a ona obrażona wstała. W końcu. Widziałem jeszcze jak kręci tyłkiem, idąc na piętro. Ja ruszyłem do kuchni.

Był piątek, a dom Scotta Willera był pełen dzieciaków z naszej szkoły. Nie byłem w nastroju na imprezę, ale chłopaki nie odpuściliby mi, więc wolałem pokazać się na niej choćby na chwilę. Później każdy i tak się upije, więc bez problemu będę mógł wyrwać się i wrócić do łóżka.

Zazwyczaj lubiłem się zabawić, zwłaszcza w towarzystwie mojej drużyny, ale poranna wizyta u lekarza skutecznie popsuła mój nastrój. Automatycznie spadł mi poziom endorfin, a przy okazji też libido. Dlatego nie miałem ochoty na wypiętą dupę Jessy Morgan, ani jej głupich koleżanek. Jedną z nich udało mi się już spławić, ale w drodze po piwo, co najmniej dwie zaczepiły mnie, by zapytać, jak się bawię.

- Super - odpowiadałem tylko, nie zaszczycając ich spojrzeniami.

Takie dziewczyny szybko się nudziły, więc gdy nie dostawały ode mnie grama zainteresowania, przerzucały się na kogoś innego. Kurt zawsze był chętny, podobnie z resztą, jak Scott, więc na pewno nie narzekały. A kogo obchodził mój zły humor?

- Stary, jak dobrze, że jesteś - odezwał się Jason, kapitan naszej drużyny. Wyjąłem dla nas po jednym piwie, a wtedy on podał mi zapalniczkę. Otworzyłem nią swoje i w końcu poczułem to, na co od rana miałem ochotę - goryczkę chmielu i lekko miodowy posmak trunku. - Co u lekarza? - zapytał. No tak. To on był właśnie tym, którego to obchodziło. Przynajmniej na ten moment.

- Chujowo. Dostałem znowu jakieś maści, ale kolano boli. Już ci mówiłem. Po każdym treningu zdycham z bólu.

- Nie załamuj mnie, Jeon. Potrzebujemy cię! Sezon zaczyna się za miesiąc. Jesteś w pierwszym składzie.

- Wiem, kurwa.

Jason klepnął mnie po ramieniu i otworzył swoje piwo. Wyszliśmy na taras, by zapalić. Na dworze było trochę chłodniej, ale i ciszej. Goście zajmowali parter, niektórzy pewnie piętro, ale po ogródku nikt się nie kręcił. Było dziś za zimno na basen, ale w przyszłym tygodniu Olivia obiecała ostatnią imprezę nad basenem. Później do Stanów wracali rodzice Scotta i imprezy przenosiły się do dziewczyny, chyba jedynej rozumnej cheerlaederki w stanie Maine.

- Nie myśl dziś o tym - powiedział, gdy oparłem się o barierkę. Pod domem stało kilka samochodów, ale nie było tam mojego. Wolna amerykanka nie dotyczyła mojej rodziny, jeśli chodziło o jazdę po pijaku. - Wyluzuj się. Daj Jessie zrobić sobie gałę, wypij jeszcze browara.

- Jessie nie dam, nawet gdyby to miała być moja ostatnia w życiu.

- Nieważne, stary, wyrwiesz co chcesz. Większość tylko czeka, by się przekonać, czy azjaci mają takie małe, czy może jesteś wyjątkiem nie tylko w hokeju.

- Nie mam dziś ochoty na żadną - mruknąłem, wyciągając z kieszeni prawie pustą paczkę. Ostatnie dwa Chesterfieldy idealnie nadawały się na rozmowę z Jasonem. - Nie jestem Kurtem, nie muszę dupczyć na każdej domówce.

- Więcej dla mnie - zaśmiał się Jason i znów podał mi zapalniczkę. Poprawił swoje brązowe włosy, zawsze postawione na żel. - A tak serio, to będziemy się martwić potem, okey?

- Okey - odparłem, by mieć temat z głowy. Właściwie to jedyne co chciałem to wrócić do domu.

Chłopak ponarzekał jeszcze trochę na Jessę, która wyjątkowo go tego dnia ignorowała, a potem wróciliśmy do środka.

Nie było imprezy u Scotta bez gry w Beer Ponga i właśnie tym zajmowałem się przez resztę wieczoru. Byłem w to beznadziejny, więc ostatecznie wróciłem do domu później niż bym chciał. No i byłem pijany. Wystarczyło kilka chybnięć i już Aaron, przewodniczący drużyny siatkarzy sprowadził mnie na dno. Piwo wchodziło mi opornie, ale po dwóch przegranych rundach, byłem bardziej niż wstawiony. Chętniej łapałem dziewczyny za pośladki, chętniej paliłem skręty od, jak to Scott ją nazywał?, tej "spizguski Vanessy" i chętniej sięgałem po kolejną butelkę. Po północy przestało mi zależeć, by piwo było miodowe, a potem by było schłodzone. Gdy dochodziłem do takiego stanu, gdzie temperatura alkoholu mnie nie obchodziła, to znaczyło że zbliżałem się do cienkiej granicy. Na szczęście w porę wyszedłem, choć później nie pamiętałem, jakim cudem znalazłem wyjście z domu Willera. Jason nie omieszkał nie opowiedzieć mi później, jak całowałem się Julie Jonson, o której jeszcze dzień wcześniej niezbyt pochlebnie się wypowiadałem. Dobrze, że później parę razy umyłem zęby.

Kurt, skrzydłowy naszej drużyny mieszkał zaraz obok mnie, więc wróciliśmy razem. Wywróciliśmy się co najmniej trzy razy, ale nie to było najgorsze. Najgorsza była próba opanowania śmiechu, gdy cała ulica spała, a Kurt wymiotował na krasnala w ogrodzie Lindsonów, naprzeciwko mojego domu. Siedziałem wtedy na chodniku i śmiałem się, jak opętany. Histeryczny śmiech był na pewno zasługą zielska, jakim uraczyła mnie Vanessa, co raczej nie spodobało się mojemu ojcu. Moja euforia trwała tak długo, aż nie wyszedł on z domu, wkurwiony i uzbrojony w patelnię, gotów przywalić mi z niej, w każdej chwili.

- Jeongguk - warknął tylko, nie wracając uwagi na zarzyganego Kurta. - Do domu.

Śmiałem się, wchodząc po schodach. I śmiałem się, leżąc w łóżku. Jedynie rano nie było mi do śmiechu, gdy ojciec wymieniał kary, jakie mógłby mi dać.

- Nie przesadzaj, tato - rzuciłem, bo jego kreatywność weszła na wyższy level, gdy przypomniał sobie, jak trudno było mu wnieść mnie po schodach. - To była niewinna impreza.

- Niewinnej imprezy to ty nie widziałeś na oczy - mruknął, w dodatku po koreańsku, co zdarzało mu się tylko, gdy bardzo się denerwował. W domu rozmawialiśmy po angielsku, głównie dlatego, że mama nie znała słowa w języku innym niż jej rodzimy. A że urodziła się w Maine, to denerwował ją nasz Busański dialekt. - Nie rób tyle hałasu, jasne? Bo jak jeszcze raz mnie obudzisz to będziesz uziemiony. I ostatni raz widziałem cię pod wpływem narkotyków, gówniarzu.

- Jasne, jasne - mruknąłem i zabrałem mu kanapkę, którą dopiero co sobie zrobił. Chwyciłem ją w zęby i pobiegłem na dwór.

Ojciec był pobłażliwy, jeśli chodziło o mnie. Wiedział jaka jest tutejsza młodzież i, że nastolatki różnią się tu od tych, które on znał z Korei. Nie to, żeby azjaci nie umieli się bawić, ale większość młodzieży skoncentrowana była tam raczej na edukacji. Tu takie osoby były rzadkością. Może i nie wyglądało to, jak w filmach, nie każdy miał "łatkę", ale kujona dało się wyczuć z kilometra. No a skoro dookoła była drużyna hokeja i siatkarze, to dziewczyny nie musiały długo się zastanawiać z kim wolą się trzymać. Ja też z resztą wolałem te, które noszą krótkie spódniczki, czerwone szminki i szpilki, a nie sandały, sweterki i okulary. Takie dziewczyny były trudniejsze, z resztą nudne, a na imprezie nie potrzebowałem wykładu z fizyki, czy historii. Na imprezach szukałem "fajnej sztuki" z nogami do nieba i śliczną buzią. I choć moim typem urody były dziewczyny bardziej w stylu Isabeli King, to na domówkach pełno było Jess. Sama Isabela była tym wyjątkiem, na który leciał każdy z nas. Żelazna dziewica, która prędzej prychnie na twój widok, niż się z tobą umówi. Była ładna, urocza, w dodatku zawsze wygrywała międzystanowe zawody łyżwiarstwa figurowego, a skoro tak dobrze radziła sobie na łyżwach, to teoretycznie powinna szybko znaleźć z nami wspólny język. Nic bardziej mylnego. Bella wolała trzymać się na uboczu, a wieczory spędzać w bibliotece. A szkoda, bo wyglądała jak milion dolarów. Miała jasne włosy i wyjątkowo urocze piegi. Co dziwne, piegi Mandy Olsen w ogóle mi się nie podobały. Ale Isabelli pasowały. Pasowały do jej brązowych oczu i jasnej karnacji. Nogi miała szczupłe, choć nie za długie, bo sama była dość niska, ale za to nadrabiała biustem i zgrabnym ciałem. Podobała mi się, bo miała coś w sobie. Coś, co trudno było mi do końca określić. Może chodziło o tą niedostępność? Ale kiedy patrzyłem na nią, gdy trenowała, wyginała się do wszystkich tych dziwnych póz, aż rwałem się, by znów spróbować do niej zagadać.

Nie żebym nie próbował. Należałem do tych facetów, którzy nie czekają aż ktoś zwinie im laskę sprzed nosa. Już kilka razy zapraszałem Bellę na randkę.

- Nie umawiam się z dupkami - odpowiadała zawsze i zostawiała mnie na korytarzu, bym udźwignął kosza, jakiego mi sprezentowała.

Może gdybym zmienił do niej nastawienie, może wtedy coś by to pomogło. Gdybym powiedział jej jakiś komplement, czy pokazał jej, że mi zależy to inaczej by na mnie patrzyła. Ale to wymagało czasu. Czasu, który poświęcałem na przygodny seks z innymi dziewczynami.

Jak to mówił Scott: "bez sensu robić taką klatę tylko dla jednej niewiasty, mój kolego". Dlatego szedłem na siłownię. Nie miałem tego dnia szkoły, ani treningu hokeja, bo cała moja drużyna, zarówno główny, jak i wspomagający skład, leżała w nie swoich ogródkach i leczyła kaca. Poszedłem więc na indywidualny trening, bo wypite dzień wcześniej piwo samo się nie odrabiało. Z resztą, wysiłek pomagał mi na kaca. Szybciej się go pozbywałem, wyciskając z siebie siódme poty, niż leżąc w łóżku.

Tego dnia jak na złość był upał. Jakby ostatniego wieczoru nie mogło go być, prawda? Klimatyzacja na siłowni nie zdała się, bo gdy tylko wyszedłem z budynku, znów uderzyła mnie fala gorąca, a przecież i tak byłem już wystarczająco zmęczony ciężarami, czy bieżnią. Był wrzesień, a co za tym idzie, pogoda lubiła stroić sobie ze mnie żarty. Dlatego w połowie drogi powrotnej, a przecież na siłownię chodziłem na pieszo, wstąpiłem do lodziarni. Przychodziłem tam często ze Scottem, bo sprzedawała tam Regan, jego pierwsza miłość. A że lodziarnia była blisko przystanku, z którego odjeżdżał autobus do Portland, w którym było kilka klubów, nie to co w tej zapchlonej dziurze, w której mieszkałem, to bywaliśmy tam regularnie. W dodatku mieli naprawdę pyszne lody i kawę. Mimo upału, nie było w środku wielu ludzi. W kącie siedziała sąsiadka, pani Perkins, której rzuciłem szybkie dzień dobry, a za ladą stała tym razem Helen - siostra Regan. Była starsza i na mój gust ładniejsza, ale nie tak zabawna. W dodatku często podkreślała, że ja i reszta drużyny to dla niej mięso armatnie, skończeni kretyni. Co z tego, że nasz bramkarz był jakimś pieprzonym geniuszem z chemii, co z tego, no co? Jednak nie ona zwróciła tamtego razu moją uwagę.

Zaraz koło niej stał chłopak. Był mniej więcej jej wzrostu, a zarówno Helen, jak i jej siostra były wyjątkowo niskie, nawet jak na dziewczyny. Miał firmową koszulkę z nazwą lodziarni i biały fartuch przepasany w biodrach. Stali przy ekspresie, więc dopiero po chwili, gdy do mnie podeszli, mogłem mu się lepiej przyjrzeć.

Był azjatą, co jako pierwsze rzucało się w oczy. Był azjatą, cholera jasna. Trzecim w tym liczącym piętnaście tysięcy mieszkańców mieście. Pierwszym był mój ojciec, potem ja. Dlatego zdziwiłem się. I sądząc po jego minie - on też. Nawet bardziej niż ja.

Miał wyjątkową urodę. Farbował włosy na jasny blond, bo przecież jako, jak się później okazało Koreańczyk - powinien mieć czarne włosy, jak ja. Jego buzia była blada, tylko delikatnie wpadała kolorytem w żółć. Oczy miał duże, nos mały, a usta, och cholera, usta miał duże, pulchne, lekko pogryzione. Nawet, gdy Helen coś mu tłumaczyła, miętosił dolną wargę zębami.

- O, Jeon, cześć - odezwała się dziewczyna. Razem z chłopakiem podeszli do lady. - Dziś bez Scotta?

- Dziś sam - odparłem, znów przenosząc swój wzrok na nowego chłopaka. - Ale ty nie.

- To jest Jimin - powiedziała, a blondyn uśmiechnął się. Mrużył oczy, gdy kąciki jego ust szły w górę. - Jest z wymiany.

- Wymiany?

- Wymiany durniu. Wymiany szkolnej dla zdolnych, czyli nie dla ciebie - zaśmiała się, a Jimin spuścił wzrok. - Przyjechał z Korei.

- Koreańczyk? - dopytałem, a Jimin kiwnął głową. - No to high five - powiedziałem, opierają się o ladę. - Sześć lat mieszkałem w Busan, a potem przywiało mnie tutaj - powiedziałem, w swoim rodzimym języku. Jimin spojrzał na mnie lekko zdziwiony.

- Też jestem z Busan - odparł, lecz po angielsku, nie chcąc pewnie, by Helen czuła się dziwnie. Miał bardzo uroczy akcent. Uroczy, może inaczej. Wyraźny. Przekształcał niektóre słowa, nie wymawiał poprawnie końcówek.

- Mieszka u Lindsonów - odezwała się Helen i oparła się tyłkiem o blat. Zaczęła się bawić rudymi włosami związanymi w kucyka. Mimowolnie przypomniałem sobie, jak jeszcze w nocy Kurt wymiotował na krasnala ogrodowego Lindsonów właśnie. - Tony pojechał do Korei.

- Jaki znowu Tony?

- Tony Lindson - zaśmiała się. - Mieszkasz koło niego od lat i nie wiesz, który to Tony? Chodzi do klasy matematycznej.

- I wszystko jasne - mruknąłem, skupiając się znów na chłopaku. Był bardzo drobny. I to nie tak, że wyglądał na malutkiego przy Helen. Sama Helen nie była przecież gruba, a mimo to wyglądał przy niej na dzieciaka. - To Jimin, tak? - odezwałem się, a on przełknął ślinę i się wyprostował. - W której klasie jesteś? Zamiast Tonyego w matematycznej?

- Tak - odparł, gładząc swój fartuch.

- A dlaczego przenieśli cię do takiej dziury, jak Hallowell? Myślałem, że wymiany są tylko do jakiś większych miast, no nie wiem, jakiś ciekawych.

- Tylko tu mają program dostosowany do moich zajęć - odparł. Miał ładną, delikatną barwę głosu. Cały był taki delikatny, lekko zawstydzony. Może po prostu był nieśmiały?

- Jimin jeździ na łyżwach - powiedziała za niego Helen. Wtedy z zaplecza wyłonił się Jack, czyli właściciel. Zawołał dziewczynę, więc skorzystałem z tego, że byłem z chłopakiem sam, nie licząc starej Perkins w kącie.

- Łyżwiarz? U nas jest tylko hokej i figurowe.

- No tak.

- Jesteś baleriną? - zapytałem. - Bo hokeistą na pewno nie mógłbyś być.

- Niby dlaczego? - warknął, a ja zaśmiałem się. Nie wiedziałem, że taki chłopaczek może się w ogóle zdenerwować, a co dopiero na mnie warknąć. - Coś ci się we mnie nie podoba? Nie znasz mnie.

- Nie znam, ale do hokeja to ty się złotko nie nadajesz. Z resztą, gdyby ktoś miał dołączyć do drużyny, wiedziałbym o tym pierwszy.

- Rozmawiam z kapitanem? - zapytał, lecz na jego buzię wstąpił chytry uśmieszek.

- Nie, ale z atakującym, więc nie zadzieraj nosa i grzecznie zrób mi loda - powiedziałem, a gdy ten tylko się zarumienił, choć nadal był wkurzony, kiwnąłem głową w stronę konserwatora z lodami. - Może być waniliowy. Tylko nie w wafelku. Kubek. I bita śmietana na górę.

Położyłem banknot na ladzie i odszedłem, wybierając sobie stolik z dobrym widokiem na niego. Chyba go zdenerwowałem, w dodatku zmuszony był mnie ładnie obsłużyć. Czekałem aż ruszy się do mnie z lodem, bo poważnie było mi gorąco. Kręcił się chwilę dookoła, co chwilę zerkając w stronę drzwi. Spojrzałem na niego, lecz ten szybko spojrzał w bok. Po chwili pani Perkins wyszła, a chłopak ukłonił się. Nie ruszył się jednak, by zacząć robić moje zamówienie. Podszedłem do lady.

- Na co czekasz? - zapytałem.

- Jestem nowy i nie wiem, gdzie jest bita śmietana - odparł, ale widziałem, że lustrował mnie zdenerwowanym spojrzeniem. - Musisz chyba poczekać na Helen.

- To tylko lody. To nie może być trudne. Śmietana jest w lodówce, koło ekspresu, złotko.

- Nie mów do mnie "złotko".

- Przestanę, jak ty będziesz do mnie mówił "proszę pana", jak do klienta.

- Jesteśmy w tym samym wieku - burknął, a potem ruszył się do lodówki. Wyjął z niej syfon do śmietany. Dopiero wtedy zajął się moim deserem.

- Co z tego? - mruknąłem i usiadłem z powrotem do stolika.

Helen wróciła, gdy Jimin niósł kubek z moim lodem. Postawił go przede mną i odwrócił się, by ruszyć za ladę.

- A smacznego? - zapytałem, ale nie odpowiedział.

- Nie dręcz go, Jeon - odezwała się dziewczyna i wróciła do tłumaczenia chłopakowi czegoś przy ekspresie.

Gdy zjadłem swojego loda, wyszedłem, rzucając im na odchodne "na razie". Coś czułem, że z chłopakiem będzie zabawnie, głównie dlatego, że cholernie mi się spodobał.



| Witam w nowym opowiadaniu :)

Z okazji walentynek wstawiam pierwszy rozdział już dziś! Aktualizacje nie będą regularnie, bo bardziej skupiona jestem obecnie na drugim opowiadaniu (fanów trójkątów zapraszam na Poisoned Apples), ale postaram się oczywiście wstawiać w miarę szybko.

Mam dość angstów, więc tu raczej się nie wzruszycie, czy nie popadniecie w depresję. Przynajmniej taki mam plan.

Mam nadzieję też, że wybaczycie mi wstawki z chatem, ale... no dobra nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu mam nadzieję, że będzie Wam się podobało!  |

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top