my american offer



Jeongguk

Jimin na mój widok lekko zmarszczył brwi, jakby zapomniał, że byliśmy umówieni. Ragan stojąca za nim rzuciła mi szybkie "cześć", a potem chłopak poszedł na zaplecze, najpewniej się przebrać z fartuszka, jaki obowiązywał pracowników. Poczekałem na niego chwilę, w tym czasie starając się jeszcze namówić dziewczynę na wstąpienie na imprezę u Olivii. Regan była niestety tak bardzo wściekła na Scotta, że nawet nie chciała słyszeć o żadnej popijawie. Gdy Jimin się przebrał, wyszliśmy z lodziarni. Był spięty i co chwila nerwowo spoglądał w moją stronę, lecz ja jak gdyby nigdy nic szedłem obok z podniesioną głową i udawałem, że jego obecność jest mi obojętna. Gdy przechodziliśmy koło parku, kazałem mu się zatrzymać. Zajęliśmy jedną z ławek na przeciwko budynku lodowiska. Wszyscy ci, którzy akurat szli na łyżwy wybierali główną drogę, więc nie bałem się o to, że w parku będzie ktoś, kogo bym sobie w nim ne życzył. Gdy usiedliśmy, objąłem spanikowanego chłopaka ramieniem.

- Co ty wyprawiasz? - zapytał, patrząc na mnie pełen obaw. Zaśmiałem się, dłonią schodząc na jego bark, okryty materiałem jasnej, dżinsowej kurtki.

- Spokojnie - odparłem, zakładając nogę na nogę. - Mieliśmy pogadać.

- Możemy gadać nie przytulając się do siebie - powiedział, ale nie zrobił nic, by zdjąć z siebie moją rękę. - To jak będzie z tą imprezą?

- Myślę, że możesz pójść tam ze mną - powiedziałem, a on zagryzł wargę. - Ale jak sam dość trafnie zauważyłeś, nie robię nic za darmo.

- A ty jak sam trafnie zauważyłeś, jestem raczej spłukany.

- Przyjechałeś do Ameryki bez grosza przy duszy? - zapytałem z ciekawości, mając raczej gdzieś to, że mogło go to urazić.

- Rodzice mieli odłożone trochę pieniędzy na mój wyjazd, ale gdy tylko mój samolot tu wylądował, zawalił się dach ich lokalu. Nie wiem, czy wiesz, ale dla przeciętnych ludzi to naprawa czegoś takiego jest raczej sporym wydatkiem. Chociaż... co ty możesz o tym wiedzieć - parsknął, powodując tym samym, że przewróciłem oczami.

- Dobra, nieważne - rzuciłem, bo naprawdę nie interesowała mnie jego sytuacja rodzinna. - Jeśli chcesz iść na imprezę ze mną, musisz być  w naszej elicie.

Jimin nie odpowiedział na to. Kiwnął jedynie głową, ale nadal podejrzliwie przyglądał się mojej twarzy. Jego zagubienie spowodowało, że ledwo powstrzymałem śmiech.

- W elicie jest moja drużyna - tłumaczyłem mu. - Ewentualnie kilku gości, którzy grzeją ławę. No i cheerleaderki. One też jako tako są w naszej elicie. Bez nich nie ma imprezy, bez nich nie ma zabawy.

- Bez nich nie ma zaliczania - znów parsknął chłopak, zaszczycając mnie pogardliwym, ale nadal lekko wystraszonym spojrzeniem. Chciał głośno szczekać, ale coś go powstrzymywało. Tym łatwiej dla mnie.

- To też. No. Więc na imprezy z elitą chodzi elita. Czasami zdarzają się jakieś przegrywy, ale wiesz, że zawsze musi być z kogo się pośmiać. Więc jeśli chcesz się zabawić, to musisz wdać się w nasze łaski.

- I jak niby mam to zrobić, co? Sam ostatnio wyśmiałeś moją aparycję, więc do drużyny się nie nadaje. Z resztą, dobry boże, nie chcę grać w hokeja. A na cheerleaderkę raczej nie wyglądam.

- A po co są cheerleaderki? - zapytałem, zaczynając powoli go podpuszczać.

- Kibicują?

- A co przed chwilą powiedziałem?

Jimin zamilkł na moment. Potem powtórzył moje słowa.

- Bez nich nie ma imprezy, bez nich nie ma zabawy.

- Bez nich nie ma zaliczenia - dodałem, a jego twarz nagle z lekko bladej, zrobiła się różowa. - Nie musisz być cheerleaderką, by spełniać jej rolę.

- Nie rozumiem - powiedział, choć na pewno doskonale wiedział, co mam na myśli. Zaśmiałem się znów, przysuwając się do niego na ławce. Ciaśniej objąłem jego ramię.

- Jesteś podobno bardzo mądry, na pewno umiesz używać mózgu.

- Z tym, że to co mówisz jest niedorzeczne - powiedział, jakbym zaproponował mu co najmniej pakt z szatanem, ale policzki nadal go zdradzały.

- To dlaczego się rumienisz?

- Bo w życiu nie poznałem takiego chama - odparł, zakładając ręce na piersiach, odwracając głowę w przeciwną stronę. - Niedorzeczne - mruczał pod nosem, gdy ja się śmiałem. - Nie jesteś zbyt pewny siebie, Jeon? - warknął, gdy moje rozbawienie zaczęło go irytować.

- Trzeba znać swoją wartość - odparłem, przenosząc rękę z jego barku na jasne włosy. Od razu szarpnął się, jakby mój dotyk go parzył.

- Nie dotykaj moich włosów.

- Nie lubisz? Szkoda, bo lubię mieć co szarpać - zaśmiałem się znów, a on wściekły wstał z ławki, zarzucił torbę na ramię i ruszył w nieznanym nikomu kierunku. Wstałem zaraz za nim, doganiając go bez problemu. - Czyli, że z imprezy nici?

- Daj mi spokój, jesteś zwykłym zboczeńcem - powiedział i przyspieszył kroku, ale wtedy złapałem go za rękę. - Puszczaj!

- Może i wydaje ci się to teraz dziwne, ale uwierz mi złotko, to najlepsza oferta jaką mogłeś dostać. Na nasze imprezy nie chodzi byle kto, a ze mną będzie ci dobrze, wiesz? Myślisz, że nie zadbałbym o ciebie? - zapytałem, zbliżając się do niego, ale ten znów się wyrwał. - Miałbyś co tylko chcesz.

- Nie możesz chcieć czegoś innego?

- Nie - rzuciłem, a on zacisnął szczękę. - Chcę ciebie, bo fajna z ciebie sztuka, a poza tym to lubię pyskate. Pyskatych - poprawiłem się, ale on zmarszczył brwi.

- Nie pomyślałbym, że jesteś gejem.

- Nie jestem. Byłbyś moim pierwszym chłopakiem w łóżku, ale jeśli chodzi o dziewczyny to mam spore doświadczenie i nie zrobiłbym ci krzywdy, jeśli wiesz o co mi chodzi. - Puściłem mu oczko, a on znów założył ręce na piersiach. Rozejrzał się dookoła.

- To głupie. Nie chcę... - zaczął, po chwili wzdychając. - Nie interesują mnie chłopacy.

- Więc nie interesuje cię impreza?

- Nie dam ci dupy tylko po to, by móc wypić kilka piw przy basenie z drużyną hokejową - żachnął się, a ja znów spróbowałem do niego podejść. Tym razem się nie odsunął, ale z niepokojem przypatrywał się moim ruchom. Ledwo dotknąłem jego policzka wierzchem dłoni, a on znów stał się cały czerwoniutki.

- Zaczniemy od czegoś lżejszego - powiedziałem, a on spojrzał w bok, unikając mojego wzroku. - Jeśli się zgodzisz to nie będzie tylko jedna impreza. Nawet nie wiesz ile przywilejów mamy przez to, że jesteśmy tu popularni. Nie chciałeś nigdy wiedzieć, jak to jest mieć wszystko, co się chce?

- Grasz w hokeja, więc zwolnij szatanie. Nie jesteś chyba aż takim celebrytą.

- Zdziwiłbyś się - zaśmiałem się, zjeżdżając palcami na jego wargi. - Nie musisz mi od razu odpowiadać. Wiesz, impreza jest jutro, więc do jutra czekać będę na odpowiedź.

- Moja odpowiedź brzmi: nie.

- Gdybyś był jej taki pewny, to nie pozwoliłbyś mi się pocałować.

- No i nie pozwalam, zboczeńcu - powiedział, jednocześnie znów się zawstydzając.

Gdy się zbliżyłem, położył dłonie na moim torsie, by mnie odepchnąć, ale złapałem je i bez trudu ominąłem przeszkodę. Zrobił dwa kroki do tyłu, a potem jeszcze mruknął coś, zanim go faktycznie pocałowałem. Spróbował mnie znów odepchnąć. Nie oddał pocałunku, więc o dostęp musiałem się chwilę prosić. Ale ja zawsze dostaję to, na co akurat mam ochotę. Odsunąłem się lekko, zjechałem dłońmi na jego pośladki i ścisnąłem je.

- Otwórz buzię, złotko - powiedziałem między muskaniem jego warg.

Z początku nie wykonał mojego polecenia. Znów spróbował się odsunąć, ale jak naprawdę mocno ścisnąłem jego tyłek, w końcu uległ. Nie był najlepszy w te klocki. Raczej nieporadnie starał się nadążyć za moimi ruchami, a gdy w końcu nasze języki się o siebie otarły, jęknął przestraszony i znów położył mi na torsie dłonie, by móc mnie odepchnąć. Oderwałem się od niego, skoro nadal był niezdecydowany. Chłopak był czerwony po koniuszki uszu, w dodatku wydawał się być spanikowany. Gdy zobaczył mój uśmieszek, przywalił mi z liścia w polik, a potem uciekł, krzycząc na odchodne, że jestem głupim burakiem. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top