my american lovey-dovey

Jimin

Nie miałem pojęcia co się stało, ale atak fanek zakończył się tak szybko, jak się zaczął. Jeongguk nie chciał mi niczego powiedzieć, powtarzał jedynie, że skoro obiecał, że to załatwi to to załatwił. Ale faktem było, że nie dostałem już ani jednej wiadomości. Ani. Jednej. Zero.

Jechaliśmy właśnie do Portland, bo chłopak obiecał też randkę, czyli jak się okazało najpierw wizytę w azjatyckiej restauracji, gdzie napełniliśmy nasze brzuchy, a potem w oceanarium, gdzie było nie tylko pięknie i klimatycznie, ale i naprawdę ciekawie. Pierwszy raz byłem w takim miejscu i bardzo byłem wdzięczny chłopakowi za ten wypad. Odciągnął on moje myśli od problemów, jakie ostatnio się namnożyły, a Jeon mógł w końcu zająć się czymś innym, niż zawodami, hokejem, łyżwami i siłownią.

Po wyjściu z oceanarium, z którego mieliśmy masę zdjęć, poszliśmy na krótki spacer, gdzie dostrzegłem to, co kiedyś już przeszło mi przez myśl, na bodajże naszej pierwszej imprezie u Olivii. Jeongguk czasami kulał. Nie prostował do końca jednego kolana i choć starał się za wszelką cenę to ukryć jednak nie umykały mi takie szczegóły. Gdy usiedliśmy na chwilę na jednej z ławek, z której akurat był idealny widok na absolutnie cudowną fontannę, zapytałem, czy ma problemy z nogą. Westchnął głęboko, obejmując mnie ramieniem i przez moment chyba bił się z myślami, ale w końcu przyznał się.

- Powinienem mieć operację. Jeszcze jedną. W zeszłym roku robili mi coś w kolanie, przez co nie grałem meczu z Kanadą i później długi czas było dobrze. Ale w sierpniu znów zaczęło mnie boleć. Byłem u lekarza i okazało się, że znów trzeba coś tam naprawiać, tym razem raz a dobrze.

- Więc niech to naprawią.

- Po operacji co najmniej trzy miesiące będę musiał spędzić w gipsie. Co najmniej. Widziałeś kiedyś hokeistę w gipsie? - zapytał, wyraźnie martwiąc się całą sytuacją. - Przed końcem turnieju nie mogę nagle dać się pokroić, a nim on się skończy będzie już styczeń, jak nie lepiej. Są długie przerwy później między meczami, nie to co teraz.

- Jest listopad. Połowa listopada - sprecyzowałem, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Chcesz przez ponad dwa miesiące chodzić z takim bólem?

- Już dwa miesiące z nim chodzę.

- I przez to tylko pogarszasz swój stan - rzuciłem, denerwując się od razu, bo cholera jak mógł być taki lekkomyślny!

- Jimin, beze mnie Wilki nie wygrają - powiedział, lecz nie zabrzmiało to jak przechwałka. - Przegraliśmy w poprzednim sezonie trzy mecze i zgadnij, kiedy akurat nie mogłem grać? - rzucił, piekląc się, spinając cały. Odwrócił ode mnie wzrok. - Kocham tych chłopaków, ale jesteśmy drużyną i każdy ma tam swoją rolę. Nie mogę ich zostawić.

- Jakiś głupi turniej jest ważniejszy niż twoje zdrowie?

- Tu chodzi też o moją przyszłość, Jiminie - powiedział, dotykając swojego kolana, odkrytego przez dziury w dżinsowych spodniach. - Na trybunach w finałowych rozgrywkach siedzą trenerzy najlepszych drużyn. Profesjonalnych drużyn. Hokej to to, co chcę robić w życiu. Żeby ktoś mnie zauważył muszę przecież grać w tym pieprzonym meczu. Nie mogę odpuszczać.

- Nie możesz po prostu zagrać w finale?

- Jakoś do tego finału trzeba dojść - odparł, skupiając swoją uwagę na fontannie. Przez chwilę się nie odzywał. - Nie mów nikomu o tym kolanie. Powiedziałem tylko Jasonowi, bo jest kapitanem.

- Scott nie wie? Myślałem, że jest twoim najlepszym kumplem.

 - Jest, ale cholera, wiem jakby zareagował. Kazałby mi się ogarnąć i nie pozwoliłby mi wejść na lodowisko, nawet za cenę kompletnej porażki.

Słowa Jeongguka coraz bardziej mnie martwiły. Wiedziałem, jak ważne było dla nich wszystkich pierwsze miejsce. Wiedziałem, jak bardzo cała szkoła jest zaangażowana w turniej. Wiedziałem, że czują ogromną presję, ale nadal nie chciałem, by stało mu się coś złego.

- Wiem, co sobie myślisz - odezwał się w pewnym momencie. - Ale i tak nie zrezygnuję.

- To zacznij chociaż oszczędzać tą nogę. Żadnych spacerów, nawet ze mną! - rzuciłem, zaraz wstając, biorąc go pod ramię, by wrócić z nim do samochodu. - Dlaczego w ogóle go zaproponowałeś!

- Chciałem żeby było romantycznie, wiesz. W świetle tych całych lampek wokół fontanny - zaczął, splatając nasze palce razem. - Nie chciałem przecież, żebyś myślał, że jakiś spacerek to dla mnie wyzwanie.

Wróciliśmy do samochodu, gdzie jeszcze chwilę rozmawialiśmy. Chłopak opowiedział o maściach, tabletkach, które coraz gorzej radziły sobie z jego bólem, a potem oczywiście strzelił, że na pewno masaż pewnych części ciała dużo by pomógł. Zaproponowałem, że mogę mu wymasować kolano, ale jemu chodziło raczej o co innego.

Wróciliśmy do Hallowell późnym wieczorem.

Rano miałem w końcu swój indywidualny trening, bo w końcu mieli zająć się nami trenerzy, więc chciałem się wyspać, dlatego postanowiłem spędzić w końcu noc u Lindsonów, niekoniecznie u Jeonów po drugiej stronie sulicy. Pożegnałem się więc z Koreańczykiem buziakiem i wróciłem do siebie, odpisując Jinowi, który był pierwszy ciekawy tego, jak udała się randka. Napisał też, że dzięki wygranemu zakładowi ma całą, dużą pizzę dla siebie.

- Podziękuj Jeonggukowi i jego kutasowi - zaśmiał się do słuchawki, zaraz po tym jak opowiedział samo wyjście do pizzerii z Namjoonem.

- Ojciec Jeongguka też ma na imię Namjoon - odparłem, przypominając sobie twarz "taty tego głupka".

- Może to ten sam - zaśmiał się Jin, ze swojego jak zwykle genialnego żartu. - Czaisz? Jest ojcem twojego chłopaka, a co drugi dzień lata do Korei, by kupować mi pizzę.

- No pewnie, w dodatku zakłada się z tobą o długość penisa swojego syna, czy ty się słyszysz Jin?

- To jest po prostu dziwne! Ja rozumiem, że są pewne popularne imiona, bo na przykład Jiminów znam trzech, ale Namjoon? - ciągnął dalej, więc zmęczony jego dziwną filozofią, położyłem się pod kołdrę, biorąc go na głośnik, by móc poprzeglądać trochę internet. - No weź mi powiedz, że zwariowałem!

- Zwariowałeś!

- Jimin, zero zabawy z tobą - westchnął, zaraz znów się z czegoś śmiejąc. - Dobra to dawaj mi znać, jak tam sytuacja z Panem Kutas Do Kolan. 

- Czy twoje życie ostatnio kręci się wokół kutasa mojego chłopaka? - zapytałem, bo naprawdę zaczynał mnie przerażać. - Co na to twoja dziewczyna? Trochę to pedalskie, ziom.

- Po prostu jestem w szoku. O ile nie kłamałeś, jak mówiłeś, że jest taki i owaki. No wiesz, obaj jesteśmy Azjatami, więc jestem trochę zazdrosny.

- Chyba mam na dziś dość - odparłem, jeszcze chwilę z nim rozmawiając, a po niedługim czasie kładąc się spać, pisząc jedynie Jeonggukowi dobranoc.



Jeongguk

Gdy Jimin wysłał mi wiadomość, że się kładzie, byłem w trakcie rozmowy ze Scottem. Podobno Regan zgodziła się z nim w końcu na poważnie umówić i teraz ten był przerażony.

- A co, jak powiem coś durnego? - zapytał nagle, prawie pisząc do telefonu. Dawno już nie widziałem, a raczej słyszałem go tak bardzo spanikowanego. - Albo zrobię coś durnego? Albo cały będę durny?

- Masz mózg to z niego korzystaj, Scotty - powiedziałem, patrząc na chwilę za okno, by skontrolować, czy Jimin na pewno ma zgaszone światło i smacznie śpi.

- Aj, ale wiesz, jak przy niej się zachowuje. Zapominam nawet, jak się nazywam.

- Ty lepiej nie zapomnij, jak ona się nazywa, gościu, bo sobie przejebiesz  - rzuciłem, zaczynając pakować się do szkoły na następny dzień. - Weź ją gdzieś, gdzie nie będziesz miał okazji powiedzieć czegoś zajebiście głupiego.

- Czyli gdzie?

- No nie wiem, ale restauracja wydaje mi się neutralna. Żaden hotel, czy coś, bo jeszcze pomyśli, że chcesz ją tylko zaliczyć.

- Ale zaliczyć też chcę.

- Ale nie od razu, głąbie - westchnąłem do słuchawki, dorzucając do swojej torby książkę od matmy. - Masz zadanie na jutro?

- Alice mi wysłała, chcesz?

- Jeszcze z nią gadasz? Już nie jest obrażona?

- Chyba jest, ale jak zapytałem o zadanie to mi dała - odparł, zaraz reflektując się. - Lepiej już z nią nie będę pisał, co? Reg się wścieknie. Z tym, że nie wiem, co zrobić, żeby się odwaliła.

- Rozmawiasz z profesjonalistą od zniechęcania do siebie dziewczyn, więc daj mi chwilę, a coś wymyślę - zaśmiałem się, a on razem ze mną.

Jakiś czas marudził, że nie wie co założyć, na jakie jedzenie ją zabrać i tak dalej, ale w końcu po długiej debacie, odnośnie koloru koszuli, poszedł spać, a raczej postarał się, bo pewnie nieważne pytania dręczyły go przez połowę nocy. A ja położyłem się na łóżku z telefonem i zacząłem szukać czegoś, co mogłoby być nowym, idealnym prezentem dla mojego złotka.

Biżuteria wydawała się być zbyt oklepana, w dodatku jakiś czas temu przecież dostał kolczyki do języka. Ubrania byłyby chyba nieodpowiednie, bo przecież dałby mi w pysk, jakbym rzucił tekstem, że mogę być jego sponsorem. Słodycze? Słodycze są dobre jako codzienny dodatek do naszych spotkań, a nie duży prezent. Myślałem o czymś seksownym, ale znów nachodziła mnie obawa, że mnie wyzwie, a ja i tak nie będę miał okazji zobaczyć jego tyłka w spódniczce. Nie wiedziałem nawet, czy go to kręci. Pewnie nie, ale może jeszcze go namówię, myślałem, zerkając jeszcze raz za okno, by odkryć, że u Jimina pali się światło. Podszedłem więc do parapetu, by na nim usiąść i wybrać do niego numer. Odebrał po dwóch sygnałach.

- Mówiłeś, że idziesz spać.

- Właściwie to śpię, ale muszę się wysikać - odparł, faktycznie zaraz ziewając do słuchawki. - Coś się stało?

- Tęsknię.

Zaśmiał się, zaraz podchodząc do okna, by mi pomachać.

- Nie możemy razem spać? - zapytałem, ale on tylko westchnął.

- Muszę się wyspać - powiedział, ale nie było to to, co chciałem usłyszeć.

- Wyśpisz się u mnie.

- Jestem już w piżamie, nie będę do ciebie biegł. - Jimin zasłonił roletę i najpewniej poszedł do łazienki. - Jutro mogę u ciebie zostać, okey?

- Obowiązkowo - odparłem, a on znów lekko się zaśmiał, życzył mi dobrej nocy i się rozłączył.

A ja pomyślałem, że naprawdę nie ma już dla mnie ratunku. Byłem zakochany.



|  Kolejny rozdział będzie w poniedziałek!

Fanów Red Velvet (ale nie tylko!) cieplutko zapraszam do bbyluule na ślicznego shocika - flowers of our feeling, który skradł mi serce, a który na pewno Was nie zawiedzie! |

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top